Wtorkowa prasa to przede wszystkim rozpoczynające się półfinały Pucharu Polski i ćwierćfinały Ligi Mistrzów. Większych wywiadów czy przekrojowych tekstów brak, ale można na przykład poczytać o dziwactwach Gino Lettieriego w Koronie Kielce.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Jagiellonia i Miedź w obecnej edycji Pucharu Polski nie straciły jeszcze gola. Dziś zmierzą się w półfinale.
Dla obu klubów dzisiejszy mecz urasta do pierwszorzędnej rangi, bo może oznaczać szansę na dobre zwieńczenie sezonu. Więcej znaczy dla Jagiellonii, która miała walczyć o miejsce na ligowym podium. Nie mogło być inaczej, skoro w dwóch ostatnich latach była druga. Po ruchach transferowych w przerwie zimowej pojawiły się opinie, że może się włączyć nawet do walki o mistrzostwo. Tymczasem zespół do ostatniej kolejki musi drżeć o miejsce w górnej ósemce. Zdobycie Pucharu Polski mogłoby być traktowane jako godna rekompensata za inne rozczarowania.
Miedź jako beniaminek nie miała na ten sezon mocarstwowych planów. Celem było spokojne utrzymanie się w elicie i do tej pory wcale nie jest to takie oczywiste. Dla niej sięgnięcie po pucharowe trofeum byłoby powodem do wielkiej chwały. Najpierw trzeba się jednak dostać do finału. Była już w nim w 1992 roku – i to jako drugoligowiec. Wtedy w półfinale ograła Stilon Gorzów Wlkp. W Legnicy było 3:0, a w rewanżu 1:1. A potem w finale drugoligowiec sensacyjnie pokonał Górnika Zabrze (po karnych). Do finału Jagiellonia awansowała dwa razy. W 1989 roku najpierw zremisowała w Chorzowie z Ruchem 0:0, a w Białymstoku wygrała 2:0. W decydującej rozgrywce uległa Legii 3:5. W 2010 roku o finał biła się z Lechią (zwycięstwo 2:1 w Gdańsku i 1:1 w rewanżu). Wtedy Jaga zdobyła swój jedyny Puchar Polski, pokonując Pogoń Szczecin 1:0. Trenerem zespołu był Michał Probierz.
Rozmowa z Jarosławem Gierejkiewiczem – wychowankiem Jagiellonii, który w 1992 roku sięgnął po Puchar Polski z Miedzią. Dziś mieszka w USA.
PIOTR WOŁOSIK: Jest pan białostoczaninem, wychowankiem Jagiellonii, ale często niesłusznie kojarzy się pana z Jagiellonią lat 80. prowadzoną przez Janusza Wójcika.
JAROSŁAW GIEREJKIEWICZ: Gdy drugoligowa Jagiellonia walczyła o pierwszy historyczny awans, otrzymałem ofertę z ekstraklasowego Zagłębia Lubin. To była zima 1986 roku. Akurat Jagę obejmował Janusz Wójcik, ale ja byłem zdecydowany odejść. Jagiellonia nie chciała o tym słyszeć i posłużyła się metodą modną w tamtych czasach. Napuścili na mnie ludzi z Wojskowej Komendy Uzupełnień, by zmobilizowano mnie do służby, a białostoccy piłkarze musieli odbębniać wojsko w Wojskach Ochrony Pogranicza. Mimo wszystko wyjechałem do Lubina. Dopiąłem swojego, choć dostałem półroczną karencję. W Zagłębiu zimą trenowałem z drugą drużyną, a był w niej między innymi Tomek Cebula, który też dostał karę, bo z ŁKS przechodził jak ja w podobnych okolicznościach.
Chwila aktualności. Jagiellonia zmierzy się z Miedzią Legnica w półfinale Pucharu Polski…
I serducho zabije dla Jagi, choć ominęły mnie w jej barwach chwile pierwszych poważnych sukcesów. Awans z trenerem Wójcikiem do ekstraklasy w potężnej euforii i obecności niemal 40 tysięcy kibiców, także udział w finale Pucharu Polski. Akurat gdy grała w nim Jaga w Olsztynie z Legią Warszawa, mecz przesiedziałem na ławce rezerwowych.
Jak to?
Z Zagłębia po dwóch sezonach wróciłem do Jagiellonii.
Christian Gytkjaer przestał zdobywać bramki, a Lech obecnie nie bardzo ma kim go zastąpić.
Pięć meczów z rzędu bez gola to już powód, by w sprawie Duńczyka zapaliła się lampka ostrzegawcza. Zwłaszcza że dotychczas jego najdłuższa seria bez trafienia trwała w tym sezonie tylko trzy spotkania. Jeśli dodamy do tego jeszcze cztery wiosenne mecze wyjazdowe bez chociaż jednego celnego strzału, mamy podstawy, żeby nie tylko zapalać czerwoną lampkę, ale także głośno bić na alarm.
Od kilku tygodni Gytkjaer coraz mocniej zawodzi i nawet trener Dariusz Żuraw otwarcie przyznał po porażce w Gdańsku, że jego snajper jest w słabszej dyspozycji. A to dla Lecha poważny kłopot, bo od początku sezonu Duńczyk dźwigał na barkach poznańską ofensywę i brał bezpośredni udział przy 17 golach w ekstraklasie (12 bramek, 5 asyst).
Gino Lettieri na pewno jest dobrym trenerem, ale ma olbrzymie problemy z zarządzaniem drużyną.
Wyniki usprawiedliwiały wiele dziwnych zachowań szkoleniowca. Jak choćby to, że pod koniec rundy zasadniczej w poprzednim sezonie Lettieri przez dwa tygodnie nie odzywał się do piłkarzy. Chodził nadąsany i obrażony po klubowych korytarzach, bo jego zespół nie potrafi ł wygrać czterech meczów z rzędu, przez co opóźniał się moment, w którym koroniarze zapewnili sobie awans do ósemki. Nie było motywacyjnych rozmów czy słynnych „męskich słów”. Lettieri milczał. Dopiero po zwycięstwie 1:0 z Lechią w 29. kolejce włoski szkoleniowiec przemówił. Sielanka nie trwała długo, bo pięć dni. Korona wygrała pierwszy półfinałowy mecz Pucharu Polski z Arką (2:1), ale stracony gol tak rozwścieczył trenera, że już do końca sezonu atmosfera była napięta. I to do tego stopnia, że po rozgrywkach piłkarze odmówili wyjścia na wspólną kolację. – Zwyczajnie nie chcieliśmy już na siebie patrzeć – mówił jeden z zawodników, którego już przy Ściegiennego nie ma.
Piotr Stokowiec zaryzykował, w meczu z Lechem zamieszał w składzie. I pokazał, że ma wartościowych rezerwowych.
Sobotnie zwycięstwo 1:0 Lechii z Lechem pokazało, że Piotr Stokowiec wcale nie ma tak krótkiej ławki rezerwowych, jak się wydawało. Trener lidera zostawił w rezerwie przede wszystkim Flavio Paixao, Daniela Łukasika, ale też Joao Nunesa. Efekt? Wygrał 17. spotkanie w tym sezonie.
– Te zmiany były ryzykowne. Solidnie zamieszaliśmy w składzie, ale to inwestycja w przyszłość, w kolejne mecze – stwierdził po spotkaniu szkoleniowiec Lechii, który dotychczas zbyt wielu niewymuszonych rotacji w składzie nie robił. W decydującej części sezonu mogą okazać się kluczowe, bo przecież jego drużyna walczy na dwóch frontach: w środę zmierzy się w półfinale Pucharu Polski z Rakowem. Przed starciem z Lechem wiedział, że w ciągu 44 dni jego piłkarzy czeka 10 lub 11 (jeśli awansują do finału PP) spotkań.
Dariusz Dziekanowski krytykuje zmiany trenerów w Ekstraklasie, a częściowo również zatrudnienie niektórych z nich.
(…) Ale patrząc na drugą stronę, czyli pracodawców – czy oni tego nie wiedzieli? A jeśli wiedzieli i dali się przekonać do określonej wizji sportowej, to dlaczego tę wiarę tak szybko stracili? Cztery miesiące na poważny projekt to nie jest dużo czasu. Efekt zaskoczenia i pewnego niesmaku w tych wszystkich przypadkach potęguje fakt, że do dymisji doszło prawie w tym samym czasie: Nawałka, Sa Pinto, Smółka, Kibu Vicuna – wydawało się, że ta lawina zabierze ze sobą wszystkich. I tak sobie myślę, że może dobrym pomysłem byłoby wprowadzenie okna transferowego dla trenerów. Tak jak to się dzieje w przypadku piłkarzy – możesz się ich pozbywać i kupować tylko dwa razy w roku. A mówiąc już zupełnie niepoważnie, przynajmniej wprowadzić okres ochronny dla szkoleniowców, czyli zakaz zwalniania tydzień przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Żeby zachować resztki przyzwoitości…
SPORT
Drugi występ był znacznie lepszy od pierwszego. Lukas Klemenz odnajduje się w Wiśle Kraków
Mecz w Sosnowcu mógł potwierdzić te obawy, choć nie do końca. Klemenz rozpoczął bardzo nerwowo i na nim skupiła się uwaga fanów, jednak w trakcie meczu większe błędy popełniał bardziej doświadczony kolega ze środka obrony, Maciej Sadlok. Wisła w Sosnowcu przegrała 3:4, więc gwoli ścisłości, żaden jej piłkarz nie mógł być z siebie zadowolony. – W domu po meczu analizowałem raz jeszcze to spotkanie. Oglądałem powtórkę spotkania i zapisywałem błędy, które popełniłem, by potem ich unikać. Żona miała już tego dość, bo budziła się o trzeciej w nocy i widziała, że nadal to oglądam. Sama znała już to na pamięć, jednak dla mnie było to bardzo ważne. Chcę grać w ekstraklasie, więc muszę eliminować te błędy. W spotkaniu z Piastem starałem się je wyeliminować, dlatego wybrałem jak najprostsze rozwiązania – opisuje Klemenz.
Igor Angulo ma do siebie sporo pretensji o mecz z Legią.
Pytany o zagranie ręką w swoim polu karnym, najlepszy strzelec i całej ligi mówił: – To było ewidentne. Piłka przechodziła nade mną, a ja w głupi sposób dotknąłem ją ręką. Był to mój błąd i tyle mogę powiedzieć – tłumaczył „Sportowi” Angulo. Dlaczego zagrał w ten sposób? Czy to kwestia instynktu? – Tak można powiedzieć. Kiedy piłka przechodziła nad moją głową, to wiedziałem, że stoi za mną Carlitos. Takie zagranie nie powinno mieć miejsca – mówi nam zawodnik. Schodząc z boiska i rozmawiając z dziennikarzami, Angulo był mocno podłamany takim przebiegiem spotkania i nie ma się co dziwić, bo przecież „górnicy” atakowali, mieli inicjatywę i prowadzili do przerwy.
Tylko w czterech meczach 30. kolejki będzie VAR, co wzbudza kontrowersje.
“Mistrzostwo Polski i spadek decydować się będą w późniejszych siedmiu kolejkach. W weekend decydować się przecież będzie podział” – pisali zdziwieni kibice i trudno nie przyznać im choć części racji. Oczywiście można znaleźć argumenty za i przeciw każdemu spotkaniu w najbliższej kolejce, bo na swój sposób każdy punkt wciąż ma spore znaczenie i nikt nie wie, co wydarzy się po 37 kolejkach. Przemawiają do nas głosy mówiące o pewnej niesprawiedliwości i przekonaniu, że lepszym rozwiązaniem byłby całkowity brak VAR-u, w myśl „albo wszyscy, albo nikt”. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłby system wideoweryfikacji na każdym stadionie i do tego powinni dążyć w PZPN-ie i w Lotto Ekstraklasie.
Jacek Paszulewicz zastąpił Radosława Mroczkowskiego w Widzewie Łódź.
W Widzewie wymaga się więcej niż gdzie indziej, o czym powinien pamiętać Jacek Paszulewicz, który w poniedziałek przyjechał do Kątów Rybackich. W środę ma poprowadzić łodzian w Elblągu, a jego oficjalna prezentacja planowana jest dopiero na czwartek, a więc już po debiucie. Będzie to jego trzecia samodzielna posada w seniorskiej piłce, w której na trenerską markę musi sobie jeszcze zapracować. Dwie poprzednie próby były nieudane: Olimpię Grudziądz zostawił rok temu w strefie spadkowej I ligi i jego następcy nie udało się już uratować drużyny przed degradacją. Podobnie było ostatnio z GKS-ie Katowice, który zostawił na miejscu spadkowym (8 pkt w 10 meczach). Wydaje się, że i Widzew, i sam Paszulewicz stawiają teraz wszystko na jedną kartę, a stawką jest zarówno los drużyny (nikt w Łodzi nie wyobraża sobie, by Widzew nie awansował na zaplecze ekstraklasy), jak i jego trenerska kariera, która na razie sprowadza się do popularnego określenia: trener dobry, ale ma jedną wadę – brak wyników.
SUPER EXPRESS
Nic odkrywczego.
GAZETA WYBORCZA
Cztery drużyny w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów, nienotowane sukcesy młodzieży i wzlot narodowego zespołu wyczekiwany od prawie trzech dekad. Anglicy wreszcie zapanują nad futbolem?
Wszystkie wielkie angielskie firmy, w tym czwórkę ćwierćfinalistów LM, prowadzą dziś obcokrajowcy. Pep Guardiola (Manchester City), Jürgen Klopp (Liverpool) i Mauricio Pochettino (Tottenham) odciskają na tamtejszej piłce piętno. Dołącza do nich Norweg Ole Gunnar Solskjaer, który dwie dekady temu w legendarnym finale LM zdobył zwycięską bramkę dla Manchesteru Utd. w starciu z Bayernem. Futbolem z Wysp zawładnęła obca myśl szkoleniowa. Ale nie tylko. Także piłkarze z różnych stron świata. W tym sezonie Premier League spędzili oni na boiskach aż 64,9 proc. czasu. Większy wpływ na rozgrywki obcokrajowcy mają tylko w Turcji i na Cyprze. Można by myśleć, że Anglicy pozwolili się podbić reszcie świata. A jednak nie. Oni raczej wykorzystują to, co najlepsze, dzięki olbrzymim pieniądzom generowanym przez Premier League. Rekordowe kontrakty telewizyjne, w dodatku sprawiedliwiej dzielone niż w innych wielkich ligach, pozwoliły zatrudniać gwiazdy. Ekonomicznie z Anglikami mogą konkurować Barcelona, Real Madryt, PSG, Juventus, a Bayern już z wielkim trudem. Gra o futbolowy rynek odbywa się pod hasłem „Anglia kontra reszta Europy”.
Fot. FotoPyk