Czwartkowa prasa to kilka niezłych tekstów i wywiadów ligowych, to są dania główne. Polecamy zwłaszcza rozmowę z Damianem Dąbrowskim i tekst o nowych projektach klubów Ekstraklasy ws. piłki młodzieżowej.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tomasz Kędziora rozwija się w Dynamie Kijów, o zmianie klubu nie myśli – przynajmniej oficjalnie.
Zimą podobno interesowało się panem Saint-Etienne. Ile w tym prawdy?
Nie będę tego komentować.
Czyli pan nie zaprzecza, co oznacza, że było coś na rzeczy…
To już pan powiedział.
Ale chodzi panu po głowie zmiana klubu?
Na razie nie myślę o tym, co będzie latem. Jestem w Dynamie, to bardzo dobry klub, walczymy o mistrzostwo i Puchar Ukrainy, chcemy zajść jak najdalej w Lidze Europy. W Polsce nie ma tak dużego klubu jak Dynamo. Uważam, że bardzo się tu się rozwinąłem.
O mistrzostwo będzie wam trudno, tracicie do Szachtara siedem punktów, a wasz główny rywal rzadko przegrywa.
Ale trzeba pamiętać, że gramy z nim jeszcze dwa razy, więc nie wszystko stracone. Musimy jednak w pierwszej kolejności patrzeć na siebie i zobaczymy, co to da.
Dynamo to na pewno mocny klub, ale trudno powiedzieć to o rozgrywkach na Ukrainie. Czuje się pan gotowy na przejście do silniejszej ligi?
Wiadomo, że każdy marzy, by występować w Anglii, Hiszpanii czy Bundeslidze. Ale podchodzę do tego wszystkiego spokojnie. Skupiam się na Dynamie.
W Legii Warszawa jest wielu skrzydłowych, ale ostatnio nie ma z nich dużego pożytku.
A przecież na papierze Legia ma najmocniejsze boki pomocy w lidze. O miejsce konkurują reprezentant Węgier Dominik Nagy, czarnogórski kadrowicz Marko Vešović, mający niezłe CV byli reprezentanci portugalskich zespołów młodzieżowych Iuri Medeiros i Salvador Agra oraz symbol ekipy ostatnich lat Michał Kucharczyk, który zimą został przesunięty na prawą obronę i na tej pozycji wystąpił z Wisłą Płock (1:0). Z Cracovią (0:2) w ogóle zabrakło go w kadrze. Na skrzydłach wystąpili Agra i Nagy, ale zawiedli, zwłaszcza ten pierwszy, który został zmieniony w przerwie.
– Niektórzy na ten mecz nie dojechali, w drużynie było wiele słabych punktów, prawa i lewa strona nie funkcjonowały jak należy – ostro ocenia Sokołowski. – W Płocku wyglądało to dobrze, ale z Cracovią Legia nie przeprowadziła składnej akcji, boki były całkowicie bezużyteczne – równie krytyczny jest Czereszewski. Obaj postulują powrót do wariantu personalnego, który trener Ricardo Sa Pinto stosował pod koniec zeszłego roku. – Optymalne ustawienie to Vešović na prawej obronie, przed nim Kucharczyk, a z drugiej strony Hloušek z Nagyem. Portugalczycy są na razie za krótko, ale w meczu z Cracovią widać było brak zgrania Agry i Vešovicia – analizuje Sokołowski.
Stoper Pogoni Szczecin, Jarosław Fojut ma wystąpić w Ekstraklasie po 342 dniach przerwy. Wszystko dzięki zawieszeniu za kartki Sebastiana Walukiewicza.
Zmiany zaczęły się w marcu 2018. Fojut nie dokończył starcia z Bruk-Betem Termalicą w Niecieczy (4:2), ale nie odniósł spektakularnej kontuzji. Nie było krzyków, krwi, wjazdu karetki pogotowia na boisko. Dopiero cztery dni później wyniki badań nie pozostawiły wątpliwości – leczenie zachowawcze nie dałoby efektów, konieczna okazała się operacja i pięć- -sześć miesięcy przerwy. 31-latek dobrze czuł się jako mentor dla młodych, chętnie im podpowiadał i doradzał. Ale w ostatnim roku musiał pogodzić się z nową funkcją – dublera. Jesienią, z powodu długiej pauzy, startował z gorszej pozycji, w październiku rozegrał pierwszy mecz o punkty – w III-ligowych rezerwach z Polonią Środa Wlkp. (0:1). W sumie w trzech występach uzbierał 192 minuty, w międzyczasie miał kłopoty mięśniowe. Aczkolwiek zimą od początku ćwiczył z pełną intensywnością, jednak w hierarchii stoperów nie wyprzedził urodzonego w 2000 roku Walukiewicza i starszego od niego o pięć wiosen Mariusza Malca, który zajął miejsce sprzedanego do Ferencvarosu Laszy Dwalego.
Damian Dąbrowski z Cracovii przyznaje, że przykład Krzysztofa Piątka jest dla niego i kolegów inspirujący.
MICHAŁ TRELA: W książce „Kopalnie talentów” Rasmus Ankersen, przekonywał, że Kenia ma tylu świetnych biegaczy, bo ludzie stamtąd osobiście znają tych, którzy odnoszą wielkie sukcesy. Myślą, że skoro sąsiad wcale nie był o wiele szybszy od nich, a dziś jest mistrzem olimpijskim, to oni też mogą zrobić wielkie kariery. Czy podobny mechanizm działa w waszym przypadku, gdy widzicie, że w rok można się z gracza Cracovii zamienić w gwiazdę Milanu?
DAMIAN DĄBROWSKI: Przykład Krzyśka Piątka musi działać na wyobraźnię. Na moją działa na pewno. Tak samo, jak Bartka Kapustki, który w reprezentacji Polski na dużym turnieju wykonał kawał dobrej roboty (potem za ponad 5 milionów funtów kupił go aktualny mistrz Anglii, Leicester – przyp. red.). Gdy się trenowało z tymi chłopakami, potrafiliśmy prezentować podobny poziom. Widząc, jak szybko znaleźli się w wielkiej piłce, człowiek uświadamia sobie, że jego też może to spotkać. Że tamten świat jest na wyciągnięcie ręki, tylko musi się na to złożyć kilka czynników. Każdy z nas powinien, patrząc na takie przykłady, zakasać rękawy i robić swoje, bo wszyscy mogą dostać taką szansę od losu. Ja otrzymałem, bo spełniłem marzenie, grając w reprezentacji Polski.
Zawodnicy, z którymi pan grał, robią kariery na Zachodzie. Panu też to wróżono, ale z powodu kontuzji wciąż jest pan w Cracovii. Skoro teraz zdrowie dopisuje, temat transferu w myślach wraca?
Niech wraca w rzeczywistości, a nie w myślach. To, czego nauczyły mnie kontuzje, to skupić się na swojej robocie, a na boku zostawić to, na co nie mam wpływu. Życie piłkarskie jest takie, że w miesiąc czy w pół roku zmienia się bardzo wiele. Im więcej planów snułem, tym gorzej się to układało. Moim idolem był Steven Gerrard. Zawsze chciałem być taki jak on, który całe życie grał w Liverpoolu. Ja też kiedyś myślałem, że nie ma świata poza Zagłębiem Lubin, ale życie mnie zweryfikowało i szybko się okazało, że gdzie indziej też jest świat. Wiem, że samymi marzeniami nie warto żyć. W Cracovii zostawiłem sporo zdrowia, wiele zawdzięczam ludziom, którzy tu pracują. Robię wszystko co najlepsze, by pomóc klubowi i wierzę, że on jest mi w stanie coś dać w przyszłości. Czuję się tu komfortowo i nie pali mi się do zmiany barw. Jestem dumny z tego, co mam i chciałbym tu być jak najdłużej.
Zmiany organizacyjne, kadrowe, lepsza gra i wyniki oraz zachowanie na trybunach. Wisła Kraków wychodzi na prostą. Powinny być jeszcze transfery.
Bliski podpisania kontraktu z Wisłą jest Maks Juraj Celić, 22-letni chorwacki stoper NK Varażdin. Kością niezgody jest to, kiedy miałby dołączyć do krakowskiego zespołu. Białej Gwieździe przydałby się już teraz, ale Chorwaci, z którymi Celić ma jeszcze półroczny kontrakt, chcieliby go zatrzymać do końca sezonu. Negocjacje w tej sprawie trwają. Łatwiej powinno być z Emmanuelem Kumahem, który ma jeszcze w tym oknie transferowym zostać wypożyczony do Wisły z ghańskiego Tudu Mighty Jets. 19-letni ofensywny pomocnik był na testach w październiku, gdy zagrał w sparingu z BKS-em Bochnia i spodobał się Stolarczykowi. Wtedy krakowianie nie podjęli jednak tematu ze względu na trudną sytuację finansową. Teraz młodzieżowy reprezentant Ghany najprawdopodobniej zostanie graczem Białej Gwiazdy, co pokazuje, że klub rzeczywiście w wychodzi na prostą.
Waldemar Matysik przyznaje, że wolał Górnika Zabrze, w którym grało więcej Polaków, ale rozumie potrzebę chwili.
Po awansie w 2017 roku jesienią Matysik był zachwycony grą beniaminka. – Młode, waleczne chłopaki z Polski plus Dani Suarez i Igor Angulo. Super się ten zespół oglądało. Podobała mi się zasada trenera: polski, śląski Górnik, pielęgnujący swoją tożsamość. Po tamtym sezonie miałem nadzieję, że mimo odejścia Kądziora i Kurzawy drużyna się ustabilizuje i znowu powalczy o czołówkę, a już na pewno będzie w górnej ósemce. Więc jest rozczarowanie. Trener Marcin Brosz chciał dalej iść w tym ambitnym kierunku, lecz sytuacja zmusiła go do zmiany strategii. Sam mówiłem do Staszka Oślizły, że trzeba transferów, ale sądziłem, że będą przychodzić jacyś w miarę nieźli polscy piłkarze. Chyba brakuje na to pieniędzy. Dlatego jest ktoś z Ghany, z Islandii, z Gruzji, z Grecji. Oby się sprawdzili, bo w gruncie rzeczy niewiele o nich wiemy. A gdy już się Górnik utrzyma, powinien spokojnie zaplanować, jak dalej budować mocny zespół – mówi były reprezentant Polski.
SPORT
Cracovia szokuje. Drużyna Michała Probierza ma na koncie serię sześciu zwycięstw z rzędu, a to wcale nie musi być koniec.
Trudno byłoby sprowadzić dobrą grę Cracovii tylko do bramkarza, ale solidna gra w defensywie to podstawa tego sukcesu. Od wspomnianych już derbów Krakowa „Pasy” rozegrały 11 spotkań, w których straciły łącznie 5 goli. W ani jednym meczu w tym okresie rywale nie strzelili Cracovii więcej niż jednego gola, za to aż sześć razy Cracovia kończyła mecz z zerowym kontem po stronie strat. Każdy wie, co robić Te liczby robią wrażenie, a trudno oprzeć się wrażeniu, że taka gra defensywna to efekt stabilizacji w składzie. – Podczas poprzednich okienek było sporo zmian, trener małymi krokami dążył do przodu, a kręgosłup drużyny już mamy. Teraz wszyscy wiedzą, co mają robić – przekonuje Pesković i dodaje. – Za przykład niech posłuży mecz z Zagłębiem w grudniu. Obrona została wtedy całkiem przebudowana – Rapa został przesunięty z pomocy do obrony, Michal Siplak do środka, a do składu po dłuższej przerwie wskoczyli Michał Helik i Kamil Pestka. Mimo to, każdy wiedział, jak ma się poruszać, wszystko było poukładane. Dlatego teraz tracimy tak mało goli, a też w razie straty jesteśmy w stanie odrobić.
Temat szkolenia nie jest już w Polsce sezonową modą. Kluby Ekstraklasy wypracowały wspólny front i na następny sezon zgłosiły dwa zupełnie nowe projekty rozgrywek.
Od sezonu 2019/20 przedstawiciele klubów chcą wprowadzić młodzieżowy Puchar Ekstraklasy oraz cykl Turniejów Biologicznych. To w polskich realiach pomysły nowatorskie, ale ich autorzy nie ukrywają, że zaadaptowali rozwiązania, które zobaczyli w bardziej rozwiniętych piłkarsko od Polski krajach. Ten pierwszy z Niemiec i Holandii zaimportował dyrektor akademii KGHM Zagłębia Lubin, Krzysztof Paluszek. Drugi, z Anglii – menedżer akademii Legii Warszawa Radosław Mozyrko, który w przeszłości pracował m.in. w Nottingham Forrest i Manchesterze United.
– Zgłosiliśmy wniosek, aby w terminach UEFA na mecze reprezentacji, także w ligach juniorskich ogłaszane były przerwy. Jeśli bowiem z Zagłębia, Lecha, Legii czy Pogoni powołania dostaje po 15, a bywa, że nawet ponad 20 zawodników, to i tak trzeba przekładać spotkania, co potem skutkuje szukaniem dodatkowych terminów, zaburzeniem planów treningowych, dodatkowymi zwolnieniami ze szkoły – twierdzi Krzysztof Paluszek. – Oceniliśmy, że ze względów szkoleniowych i edukacyjnych lepiej byłoby zawieszać rozgrywki ligowe, a w zamian – w pilotażowym sezonie w najstarszym roczniku CLJ – rozgrywać Puchar Ekstraklasy. Z jednej strony akademie mogłyby sprawdzić szersze zaplecze. Natomiast z drugiej – zyskać możliwość zdobywania przez młodych piłkarzy nowych doświadczeń. Pucharowe zasady są przecież inne niż te, które obowiązują w meczach ligowych, przegrywający odpadają. Koszty wdrożenia projektu oceniliśmy na około 150 tysięcy złotych rocznie. Obejmują podróże, noclegi i opłaty sędziowskie. Takie rozgrywki odbywają się w Niemczech, Holandii, także w Anglii i cieszą się sporym zainteresowaniem, również krajowych federacji. Dlatego projekt – wraz ze Sławomirem Kopczewskim, dyrektorem akademii Jagiellonii Białystok – przedstawiliśmy także podczas obrad Komisji Technicznej PZPN.
Rozmowa z Robertem Tomczykiem, nowym dyrektorem sportowym Zagłębia Sosnowiec. Nadal wierzy w Gabedawę.
Można założyć, że z każdym tygodniem ekipa będzie silniejsza, bo przecież tworzą ją ludzie, którzy nadal uczą się ze sobą funkcjonować. Proces aklimatyzacji u nowych graczy przebiega różnie. Nie brak głosów, że u Giorgiego Gabedawy nieco wolniej niż u innych…
– Jego czerwonej kartki z Wrocławia nie chciałbym komentować. Czy ma problem z aklimatyzacją? Poczekajmy jeszcze z takimi ocenami. Doszedł na razie do dwóch okazji bramkowych. I przy odrobinie szczęścia obie mogły się zakończyć golem. W ostatnim meczu Pavels Steinbors po jego strzale głową wybił piłkę zmierzającą niemal w okienko i zderzył się ze słupkiem. Zgoda – statystyki Gabedawy nie olśniewają. Nie rzucają na kolana, ale nie są złe. W starciu z Arką wygrał 60 proc. sytuacji jeden na jeden, miał 70 proc. celnych podań, było na nim kilka fauli. Potrafi też zanotować odbiór w wysokim pressingu. Jestem pewien, że swoją klasę wiosną udowodni.
Na razie o wiele więcej daje drużynie Żarko Udoviczić. Wydawało się, że po tym jak we Wrocławiu nie wyszedł na drugą połowę, usiądzie na ławce rezerwowych na dłużej. Wrócił jednak do wyjściowej jedenastki i fantastycznie za to podziękował – golem i asystą…
– Wszyscy wiemy, że Żarko w ofensywie jest nietuzinkowy. W sparingach zdobył dwie bramki i zaliczył dwie asysty. Trudno posadzić na ławce kogoś, kto w okresie przygotowawczym notuje cztery punkty w klasyfikacji kanadyjskiej. Trener miał spory dylemat, kto powinien zagrać na lewej obronie przeciwko Śląskowi – Patrik Mraz czy Żarko. Lepiej spisywał się w ostatnich potyczkach ten drugi. Wystąpił tylko przez 45 minut, ale odstawienie go od podstawowego składu w ogóle nie było rozważane. Krótko po meczu we Wrocławiu było jasne, że przeciwko Arce zagra w pomocy. I rzeczywiście to była bardzo trafiona decyzja. Zaliczył znakomitą asystę, a wcześniej – przy pierwszym golu – kapitalnie znalazł się w polu karnym rywala. Niepierwszy raz świetnie wchodzi w strefę „9”, co jak najlepiej świadczy o jego boiskowej klasie. Przez większą część życia był przecież obrońcą. Mówimy o zawodniku, który bardzo ciężko pracuje na treningach. Nie można mieć do jego zaangażowania najmniejszych uwag. Trener Ivanauskas widzi to i docenia. U niego praca wykonana w tygodniu poprzedzającym mecz to podstawa przy ustalaniu wyjściowej jedenastki. Wyniósł to z Bundesligi.
W marcu w Chorzowie wreszcie ma odbyć się premiera filmu o fanatykach Ruchu. Cezary Grzesiuk, autor obrazu, ma jednak zastrzeżenia do współpracy z miastem.
– Proszę sobie wyobrazić, że nikt do mnie nie zadzwonił. Może mają mojego sobowtóra albo piracką kopię filmu – mówi ironicznie Cezary Grzesiuk, autor „Niebieskich Chacharów”, którego pytamy, jak odniesie się do faktu, że jego dzieło wreszcie zagości w Chorzowie. 26 marca „Chachary” mają zostać wyświetlone w hali MORiS przy ul. Dąbrowskiego, a dzień później – w kinie „Grajfka”. Oba seanse – o czym informuje miasto w swoich serwisach internetowych – zostaną połączone ze spotkaniem z Cezarym Grzesiukiem i odbędą się pod hasłem „Tylko dla mężczyzn”. To element ramówki Centrum Integracji Międzypokoleniowej, działającego w ramach Miejskiego Programu Aktywizacji „Aktywny Chorzów”.
– Skoro otrzymałem setnego maila z prośbą o wejściówkę na premierę, o której nic nie wiem, musiałem zająć jakieś stanowisko. To dla mnie niepojęte, że ktoś nie znając warunków technologicznych podaje taką informację do publicznej wiadomości. Nie pyta, czy chcę, czy mogę, czy odpowiada mi termin. Dwa tygodnie temu napisałem maila do prezydenta i sekretarza miasta z pytaniem, kto i w czyim imieniu organizuje te seanse, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Prywatnie zadzwoniłem też do dyrektora wydziału kultury, mówiąc, że chyba poszli za daleko. On jako jedyny natychmiast zareagował i zaczął prostować sprawę – opowiada Grzesiuk.
SUPER EXPRESS
Prezes Jagiellonii, Cezary Kulesza uważa, że Taras Romanczuk nie miałby powodu, żeby kłamać ws. oskarżania Dominika Furmana o nazwanie go banderowcem, ale uważa, że piłkarz źle to rozegrał.
„Super Express”: – Wierzy pan Tarasowi Romanczukowi, który twierdzi, że Dominik Furman nazywał go „banderowcem”?
Cezary Kulesza: – Nie wiem, czy mu wierzyć, czy nie. Z jednej strony nie mam powodów, by wątpić w jego słowa, z drugiej, nie było mnie przy tej sytuacji. Przez kilka lat współpracy przekonałem się, że Taras to spokojny, stateczny chłopak. Wiem jedno. Tak jak w meczu piłkarz ma ułamki sekund na oddanie strzału, tak po jego zakończeniu ma ułamki sekund, by zastanowić się nad odpowiedzią na pytania dziennikarzy. Romanczuk był rozemocjonowany, zmęczony, rzucił coś bez zastanowienia. Myślę, że należało zrobić to na spokojnie: powiadomić klub, władze ligi, a tak upubliczniona została afera, przez którą ani Taras, ani Furman nie mają teraz spokoju. Są organa dyscyplinarne, które zajmują się takimi sprawami, i trzeba było od razu do nich to zgłosić, a nie załatwiać poprzez media.
GAZETA WYBORCZA
Tym razem tylko Formuła 1, skoki i siatkówka.
Fot. FotoPyk