Jak na poniedziałek, mamy dość ciekawą prasę. Marek Zub opowiada o piłce w Kazachstanie, do tego sporo rzeczy ligowych, które może nie rzucają na kolana, ale można je przeczytać bez krzywienia się.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Cracovia oddała rywalom piłkę, ale kontrolowała grę. Pokonała Legię jej bronią – organizacją i szybkimi atakami.
Ani Probierz, ani Sa Pinto nie są trenerami, którzy uważają, że posiadanie piłki jest niezbędne do sukcesu. Czasem nawet wolą, gdy z rozgrywaniem męczy się rywal, a ich drużyny dobrze ustawione, czekają na przejęcie piłki i szybkie ataki lub stałe fragmenty gry. W tym sensie to Cracovia grała w niedzielę swoje. Legia jeszcze w pierwszej połowie, przy stanie 0:0, przebywała przy piłce przez 2/3 czasu gry. Było to jednak zupełnie jałowe. Bo to Pasy kontrolowały grę. Odbiorami piłki i szybkimi rozegraniami przez skrzydło stwarzały Legii dużo problemów. Drużyna Sa Pinto atakiem pozycyjnym nie potrafiła się dobrać do dobrej defensywy gości.
Jakub Wójcicki w zeszłym sezonie dał Jagiellonii zwycięstwo w doliczonym czasie nad Arką, a teraz to samo zrobił z Wisłą Płock. Chwali go trener Ireneusz Mamrot.
PIOTR WOŁOSIK: Nawet nie pytam, czy gol strzelony w ostatnich sekundach meczu sprawił panu frajdę, ale to, że akurat bramkę zdobył Jakub Wójcicki, dało panu dodatkową satysfakcję?
IRENEUSZ MAMROT: To prawda. Kuba wypadł z gry w minionej rundzie, w bardzo dobrym dla siebie momencie, kiedy był w optymalnej formie. Dopadła go kontuzja, wyleczył ją, chyba nie w stu procentach. Podejrzewam, że ambicja nakazywała mu szybciej wrócić i uraz odnowił się z poważniejszymi konsekwencjami. To, jak się odbudowywał, było imponujące. Zaraz po świętach, choć zespół miał wolne, wyjechał do Łodzi pracować z fizjoterapeutami. Dwa tygodnie podróżował na linii hotel – klinika. Później, już w Białymstoku, zajął się nim nasz doktor Krzysztof Koryszewski oraz fizjoterapeuci. W Turcji na początku zgrupowania trenował indywidualnie. W sobotę był już gotowy do powrotu. Wszedł w końcówce i strzelił gola w takim momencie… Gdy w zeszłym sezonie, rzutem na taśmę trafił w spotkaniu z Arką Gdynia, on i koledzy w szatni żartowali, że może kończyć z graniem, bo taka historia już mu się nie zdarzy. A tu proszę! Gol w identycznych okolicznościach. Jestem pewien, że na zawsze go zapamięta.
Adam Nawałka na razie nie potrafi odpowiednio zestawić defensywy Lecha Poznań.
Wydawało się, że podstawowymi stoperami u Nawałki będzie para Nikola Vujadinović – Thomas Rogne. W takim zestawieniu Lech skończył rok przeciwko Wiśle, zamknął przygotowania sparingiem z Szachtarem (0:3) i wyszedł na pierwsze wiosenne spotkanie z Zagłębiem Lubin (1:2). Rogne, jeśli jest zdrowy, wygląda na zdecydowanie najlepszego ze środkowych obrońców. Tymczasem niespodziewanie usiadł na ławce rezerwowych w Gliwicach, czym zszokował kibiców, ale także szefów Kolejorza. Ci mieli być po spotkaniu wściekli na taką decyzję trenera, który wrócił do gry z Rafałem Janickim, występującym we wszystkich meczach u Nawałki oprócz rywalizacji z Białą Gwiazdą. Wygląda na to, że jest jednym z jego ulubieńców. Przeciwko Miedziowym zagrał na prawej obronie, gdzie był próbowany w zimowych sparingach – z marnym skutkiem. To przy szybkich skrzydłowych lubinian wydawało się ryzykownym posunięciem już na papierze. A później wyszło w praktyce. Janicki jeszcze w czasach gry w Lechii Gdańsk był powoływany przez Nawałkę do reprezentacji. Nigdy nie zadebiutował, ale trener najwidoczniej widzi w nim duży potencjał.
Waldemar Fornalik to trener idealnie skrojony do pracy w polskich klubach – uważa Antoni Bugajski.
Kiedyś kibice Ruchu Chorzów zafascynowani wynikami, jakie Fornalik osiągał z Niebieskimi, nazwali go Waldkiem Kingiem. Ten przydomek oczywiście najlepiej brzmiał na stadionie przy Cichej, na dodatek ligową legendę mocno nadwyrężyła nieudana przygoda z kadrą narodową. Mowa o Kingu w sytuacji, gdy jego zespół w walce o mundial był lepszy tylko od Mołdawii czy San Marino, brzmiało jakoś niestosownie, by nie powiedzieć głupio. Kadra narodowa to jednak osobny rozdział, Fornalik mógłby pewnie na jej temat wiele powiedzieć, może jeszcze kiedyś powie. Na pewno nie zadział wtedy jego największe atuty – koncepcyjna, cierpliwa i wymagająca bezwarunkowego wsparcia ze strony przełożonych praca. W kadrze takich warunków raczej nikomu się nie stwarza, więc być może Fornalik do niej nie pasował. Na epizodycznych spotkaniach z gwiazdami polskiej piłki nie zdążył zbudować ani zaufania, ani autorytetu.
W klubie to co innego – tu ma czas i możliwości. Dlatego potrafi być Kingiem i w Chorzowie, i w Gliwicach. I pewnie potrafiłby w każdym innym polskim klubie.
Marek Zub, który ostatnio wrócił do Żalgirisu Wilno, opowiada o piłce w Kazachstanie.
Jak pan reaguje na prześmiewcze głosy dotyczące piłki w Kazachstanie? Po transferze Konrada Wrzesińskiego z Zagłębia Sosnowiec do Kajratu słychać było pytanie, gdzie on idzie?
Hmm… Ja nie reaguję.
Widzę, że pan się uśmiecha.
Bo co mogą wiedzieć o Kazachstanie ci, którzy nim się nie interesują. Kajrat ma jeden z najnowocześniejszych ośrodków treningowych w Europie. Z monitoringiem zawodników czy obiektów, kilkoma czy nawet kilkunastoma boiskami do treningów. W październiku grałem w Ałmatach przeciwko Kajratowi w końcówce sezonu. Stadion wygląda jak większość w tym kraju – stara, socjalistyczna architektura. Natomiast jakość murawy, biorąc pod uwagę klimat niewyobrażalna nawet dla nas.
Kupili też footbonaut, nowoczesną maszynę do szlifowania piłkarskich umiejętności wartą dwa miliony dolarów.
To przykład, czym dysponują. Mogą mieć wszystko, co pojawiło się na rynku. Pytanie, czy potrafią to wykorzystać.
Dobrze zrobił Wrzesiński, że wybrał Kajrat zamiast Lecha?
Rozwój piłkarski zależy od struktury zespołu. W lidze kazachskiej na boisku może być sześciu obcokrajowców. Ale Wrzesiński nie straci. A już na pewno nie pod względem kontraktu. Wiadomo, że nie jest Brazylijczykiem Isaelem, który ostatnio grał w Kajracie. Ten mógł zarabiać na poziomie najlepszych lig w Europie.
Milion euro rocznie to możliwa pensja dla piłkarza w Kazachstanie?
Zdecydowanie jest do osiągnięcia. Możliwości finansowe są duże.
W sumie Andriej Arszawin i Anatolij Tymoszczuk, którzy występowali w Kajracie, nie przyszli tam, bo zawsze marzyli o grze w tym klubie.
W ostatnich dwóch sezonach Arszawin pełnił ważną rolę dla zespołu.
Statystycznie dobrze wypadał. W zeszłym sezonie strzelił dziewięć goli, trzynaście razy asystował.
Nie grał już po 90 minut, był zmieniany lub wchodził z ławki. Jest w takim wieku, że nie biegał od jednego do drugiego pola karnego, ale jak dostał piłkę, to wiedział, co z nią zrobić. Potrafi ł się ustawić, umiejętności pozwalały mu mieć duży wpływ na zespół. Grał przeciwko mojej drużynie, zremisowaliśmy 0:0. O ile w pierwszej połowie mieliśmy przewagę, to po wejściu Arszawina mogli nam strzelić gole po jego zagraniach. Po ostatnim meczu sezonu poinformowano, że wraca do domu.
Krzysztof Piątek bije kolejne rekordy we Włoszech.
Piątek, który zasilił rossonerich w styczniu, ma już sześć goli w pięciu spotkaniach rozegranych w czerwono-czarnych barwach. Potrzebował na to tylko 18 strzałów i 310 minut spędzonych na boisku, co jest klubowym rekordem. Do tej pory najlepszy pod tym względem był legendarny Gunnar Nordahl, snajper grający w Milanie tuż po drugiej wojnie światowej. Szwed przyszedł do Mediolanu z IFK Norrköping w styczniu 1949 roku i miał wybuchowy początek, ale do zdobycia sześciu bramek potrzebował dużo więcej czasu od Piątka – 419 minut. Potem pięć razy był królem strzelców Serie A, za każdym jako zawodnik Milanu. Występował na San Siro do 1956 roku.
Drugie miejsce wśród tych debiutujących „na szóstkę” zajmuje Mario Balotelli. To akurat przestroga dla Polaka, że udany start w Milanie nie musi koniecznie oznaczać sukcesów na miarę Nordahla. „Supermario” strzelił sześć goli w 433 minuty, ale długo nie zagrzał miejsca w klubie. Wkrótce odszedł do Liverpoolu i przestał być super, jego kariera wyhamowała. Dziś występuje w Olympique Marsylia.
Jerzy Dudek uważa, że VAR zbyt często jest na pierwszym planie w piłce.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że system VAR poprawia futbol i w XXI wieku jest dla sportu po prostu niezbędny. Ale często odnoszę wrażenie, że powtórki wideo są najważniejszym zawodnikiem meczu. Było tak np. w derbach Madrytu, w których Real wygrał 3:1, ale arbitrzy aż w czterech sytuacjach korzystali z wideoweryfikacji i, prawdę mówiąc, gdyby podjęte zostały odwrotne decyzje, również nikt nie mógłby czuć się skrzywdzony. W Lidze Mistrzów VAR działa od fazy pucharowej. Korzystano z technologii w starciu Ajaksu z Realem i znowu dużo się o niej mówi, bo decyzja sędziego mogła odmienić losy meczu. Gdyby rozpędzeni Holendrzy zdobyli bramkę na 1:0, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. A tak, Królewscy są o krok od ćwierćfinału. Kibice też dostali naukę, by nie cieszyć się zbyt wcześnie. Trzeba się przyzwyczaić, że ostatecznym potwierdzeniem uznania gola jest wznowienie gry ze środka boiska. To mi się w VAR-ze nie podoba, bo troszkę zabijane są naturalne emocje, ale jeśli ma to pozytywnie wpłynąć na sprawiedliwość – niech i tak będzie.
Tradycyjnie w poniedziałek na ostatniej stronie kilka anegdot od Piotra Wołosika.
Dorin Rotariu, reprezentant Rumunii, ostatnio piłkarz holenderskiego Alkmaar, nie trafi do Jagiellonii Białystok, która mocno interesowała się tym graczem. Rotariu wybrał Kazachstan, konkretnie klub z Astany, co u części polskich kibiców wzbudzi uśmiech politowania. To niewielki odłam sympatyków piłki, do której nie dociera, że świat ucieka naszym ligowcom, Kazachowie również, o czym przekonywały się Legia czy Jagiellonia, asy naszej ekstraklasy. W czym są lepsi ci Kazachowie? Po pierwsze mają więcej pieniędzy, chętnie inwestując nie tylko w zawodników, ale też rozwijając bazy. A rozmach mają tam nie tylko w piłce…
Opowiadał mi Michał Listkiewicz, były szef PZPN: – Przed meczem kadry Leo Beenhakkera jako działacze pojechaliśmy obejrzeć słynny tor łyżwiarski Medeo, położony najwyżej na świecie. Po drodze mijaliśmy kolumnę mercedesów, rolls-royce’ów i innych drogich aut. Ze dwieście ich było. Okazało się, że to weselny orszak. W jednym z tych aut, odkrytym, jechała słynna rosyjska piosenkarka Ałła Pugaczowa. Przyleciała zaśpiewać na weselu. Za cztery godziny wzięła 100 tysięcy dolarów i wróciła do Moskwy.
SPORT
Żarko Udovicić z Zagłębia Sosnowiec golem i dobrym występem z Arką wrócił do psychicznej równowagi.
Po strzeleniu wyrównującej bramki na 1:1 manifestował pan radość niczym piłkarze z Afryki. Odpędzał pan złe duchy?
– (śmiech) Bardziej zrzuciłem z siebie złe emocje, które w ostatnich dniach mi towarzyszyły. Kilka dni poprzedzających mecz z Arką było naprawdę fatalnych. Cały czas miałem w głowie to, co wydarzyło się we Wrocławiu. Ta porażka, słaba gra, bardzo mnie zdołowały. Wiedziałem jednak, że muszę się zebrać i trenować tak, żeby trener ponownie mi zaufał. Myślę, że w jakiś sposób odkupiłem winy za Wrocław. Jestem z Zagłębiem bardzo związany i los tego klubu bardzo leży mi na sercu. Dlatego w każdym meczu daję z siebie wszystko, a gdy nie idzie, długo to przeżywam.
Martin Konczkowski był jednym z najlepszych zawodników Piasta w meczu z Lechem. Nie ukrywa, że w końcówce koniecznie chciał zdobyć bramkę.
W końcówce meczu przed oczami zamiast kolejnej asysty miał pan chyba dużą ochotę na gola, lecz Jasmin Burić obronił mocne uderzenie.
– Przyznaję się bez bicia, że też chciałem strzelić gola. Widziałem dobrze ustawionego Michala Papadopulosa, ale od początku akcji postanowiłem, że będę uderzał. Szkoda, że nie wpadło.
Wspomniał pan o nowej pozycji. Jak się czuje Martin Konczkowski na prawej stronie pomocy, a nie obrony, gdzie gra pan od lat?
– Uważam, że nie stanowi to dla mnie jakiegoś dużego problemu. Lubię grać do przodu i zawsze tak było, a jako prawy pomocnik mam ku temu więcej okazji. Oczywiście nie zapominam o defensywie, ale mogę się wykazać także z przodu.
Do tej pory Jakub Błaszczykowski po powrocie do Wisły Kraków przydawał się jedynie poza boiskiem. Pora to zmienić.
Jakub Błaszczykowski ma w Krakowie status legendy. Nabył go już dawno temu, a teraz udział w akcji ratowania klubu tylko pogłębił tę opinię. Pożyczając klubowi pieniądze złamał wszelkie bariery. – Gdy dowiedziałem się, jak poważne są problemy Wisły, zrozumiałem, że to właściwy moment na mój powrót – mówi. O pożyczce nie chce rozmawiać, zresztą informacja ta miała nie wyjść na światło dzienne. Kuba już raz pożyczył Wiśle pieniądze i wtedy obie strony zrobiły wszystko, by pozostało to w tajemnicy.
Pożyczka to jedno, bo Kuba chce pomóc Wiśle przede wszystkim na boisku. Od dawna zapowiadał, że na koniec kariery chce wrócić do Krakowa i słowa dotrzymał. Pierwszy mecz (0:2 z Górnikiem Zabrze) „Białej gwieździe” nie wyszedł, ale Błaszczykowski zaimponował formą fizyczną. W trakcie meczu był najszybszy w zespole Wisły (32,13 km/h) i także on wykonał największą liczbę sprintów (11). – Kuba jest najszybszym zawodnikiem w naszym zespole, co potwierdzają badania. W jego przypadku wiek nie jest tak istotny. To wciąż zawodnik o olbrzymim potencjale motorycznym – mówi trener krakowian, Maciej Stolarczyk.
Trener GKS-u Tychy, Ryszard Tarasiewicz jest bardzo zadowolony z pozyskania Mateusza Piątkowskiego.
Jak bardzo jest pan zadowolony z pozyskania Mateusza Piątkowskiego?
– To zawodnik o określonej marce. Na pewno nie jest to jakiś wybitny snajper, ale gwarantuje regularność w zdobywaniu bramek. Nie potrzebuje 36 sytuacji, by strzelić jednego gola. My akurat czy to jesienią, czy nawet w sparingach, stwarzamy na tyle klarowne okazje, że przy odpowiednim zachowaniu Mateusza w polu karnym, przy jego doświadczeniu, możemy być znacznie groźniejsi dla przeciwników.
Piątkowski ma już 34 lata. To pana w żaden sposób nie zniechęcało?
– Żywotność piłkarzy jest dzisiaj dużo większa. Nie był nigdy kontuzjogenny. Ma dobrą fizjologię, budowę ciała. Trzyma reżim. Podpisał półtoraroczny kontrakt, który może dobrze przysłużyć się temu zespołowi. Uważam ten ruch za bardzo rozsądny i logiczny, choć wiadomo, jakie są odgłosy – że trzeba inwestować w młodszych, i tak dalej… Na to wpływu nie mamy. Nie takich starych piłkarzy, za nie takie pieniądze, pozyskują słynne zachodnie kluby. Piątkowski będzie naszym atutem w ofensywie i to nie ulega wątpliwości.
Znaliście się wcześniej?
– Nie współpracowaliśmy w żadnym klubie. Rozmawiałem z Mateuszem kilkukrotnie przez telefon, spotkaliśmy się we Wrocławiu na kawie. Przedstawiłem mu, jak drużyna będzie funkcjonować – przynajmniej w t y m okresie, kiedy obowiązuje mój kontrakt – i jaka jest perspektywa rozwoju klubu. Rozpatrywał inne opcje, ale podjął decyzję, która jest dla nas bardzo prestiżowa.
SUPER EXPRESS
Taras Romanczuk oskarżył Dominika Furmana o nazwanie go banderowcem.
Pochodzący z Ukrainy Romanczuk, który od lutego 2018 r. ma polskie obywatelstwo, poczuł się dotkliwie urażony, ponieważ jego dziadków zamordowali właśnie bojówkarze nacjonalisty Stepana Bandery. – Znam historię swojej rodziny. Wiem, ile wycierpiała z rąk banderowców. I on teraz tak mnie tak wyzywa – denerwował się kapitan Jagi.
GAZETA WYBORCZA
Ta sprawa interesuje także „Gazetę Wyborczą”.
Dwie godziny po meczu klub z Płocka zamieścił na Twitterze krótki komunikat: „W związku z rzekomą sytuacją na linii Furman – Romanczuk Wisła Płock otwarcie protestuje przeciwko bezpodstawnemu oskarżaniu i oczernianiu naszego zawodnika”. – Dominik zaprzeczył, jakoby użył takich słów. Dlatego zaprotestowaliśmy otwarcie przeciwko bezpodstawnemu oczernianiu naszego zawodnika. Nie ma na ten moment żadnych dowodów na to, że nasz zawodnik wypowiedział takie słowa, a tego typu bezpodstawne oskarżenia uderzają zarówno w samego Furmana, jak i w nasz klub – powiedział Michał Łada, kierownik drużyny z Płocka. W niedzielę oświadczenie opublikował Furman: „Chciałem stanowczo i kategorycznie zaprzeczyć, by w trakcie całych zawodów z moich ust padły w stronę Tarasa Romanczuka cytowane po meczu przez przedstawicieli Jagiellonii obraźliwe słowa. (…) Będę walczył o swoje dobre imię. Zwróciłem się już z prośbą do Klubu Wisła Płock o wsparcie i pomoc prawną. Liczę, że cała sprawa zostanie w jak najszybszym czasie wyjaśniona”.
Rafał Stec uważa, że Mauro Icardi ma więcej problemów w Interze w związku z trudnymi negocjacjami kontraktowymi, bo jego agentem jest kobieta – jego żona.
Działoby się jak zwykle, jak w przypadku mnóstwa graczy, którzy wiercą się dla wyłudzenia tłustszego kontraktu albo dla wymuszenia transferu i których biznesowy doradca z premedytacją robi dym, by klub zaszantażować, lub zwyczajnie nie panuje nad niewyparzoną gębą. Działoby się jak zwykle, gdyby hałasował, powiedzmy, agent Mino Raiola, a nie agentka Wanda Nara. Jej płeć się zauważa, z powodu płci emocje eskalują, ze spływającego internetowego hejtu łatwo wyłowić nurt zwalczający potwora gender, którego przedstawiciele od dawna życzą sobie, by piłkarze rozważniej dobierali życiowe partnerki, wstrętne suki należy trzymać z dala od futbolu. Icardi czytał i reagował, bronił małżonki, napięcie szczytowało. Minęły czasy stonowanych oper mydlanych, dzisiaj ogląda się ultranowoczesne reality show – włoscy fani każdego dnia wypatrują, co tym razem opublikuje najsłynniejsze w Italii małżeństwo futbolowe, a wiadomo, że im spontaniczniej się odzywasz, tym bardziej ryzykujesz wpadkę. Ich ekshibicjonizm plus mizoginia środowiska dają mieszankę piorunująco toksyczną.
Fabuła rozwija się zatem typowo, ponieważ Wanda i Mauro sporo nabroili w pogoni za pieniędzmi, ale równocześnie rozwija się nietypowo, bo kobiety ligowych graczy zazwyczaj albo publicznie nie istnieją, albo poprzestają na pełnieniu funkcji ilustracyjnych. Pozują półnagie, wypełniają sobą klikodajne fotogalerie, pomieszkują wyłącznie na serwisach plotkarskich. Tymczasem Nara została pełnowartościową członkinią środowiska, działa agresywnie i bez taktu jak typowy menedżer piłkarski – figura przez kibiców znienawidzona, nielubiana, w najlepszym razie tolerowana.
Fot. FotoPyk