Reklama

Bez osłabień, bez kontuzji i ze wzmocnieniami – tytuł obowiązkiem Legii

redakcja

Autor:redakcja

01 lutego 2019, 08:16 • 14 min czytania 0 komentarzy

Piątkowa prasa to sporo ciekawej lektury. Mamy na przykład reportaże z tureckich obozów czy ze szkolenia dla polskich sędziów oraz sporo rozmów, m.in. z Karolem Świderskim, Jakubem Rzeźniczakiem i Szymonem Żurkowskim. 

Bez osłabień, bez kontuzji i ze wzmocnieniami – tytuł obowiązkiem Legii

PRZEGLĄD SPORTOWY

W styczniu włoskie kluby wydały na polskich piłkarzy ponad 40 milionów euro. Fajnie brzmi, ale wiadomo, że zdecydowana większość tej kwoty dotyczyła przejścia Krzysztofa Piątka do Milanu.

Ekstraklasa jest konsekwentnie drenowana z wartościowych zawodników. Rozkupują nas z zachodu i ze wschodu. Zjawisko naturalne, nie do odwrócenia, które nasili się przez wysoki procent opłacalności transferów z udziałem Polaków, ale też rozgrywane w tym roku turnieje młodzieżowe: mistrzostwa Europy do lat 21 i mistrzostwa świata do lat 19. Kadra Czesława Michniewicza awansowała do EURO po kapitalnym, zwycięskim 3:1 meczu barażowym w Portugalii. Dziesięciu z czternastu piłkarzy z tamtego spotkania grało w lidze polskiej. Szybciej niż Żurkowski i Jagiełło z kraju wyjechał Karol Świderski, który już strzela dla PAOK-u. A to dopiero początek eksodusu z tej grupy, bo w kolejce czekają następni: Robert Gumny, Sebastian Szymański czy Patryk Dziczek. Po udanym turnieju finałowym we Włoszech nie zdziwi, jeśli młodzieżowa jedenastka, co do jednego, zmieni pracodawców.

Karol Świderski opowiada o pierwszych dniach w PAOK-u Saloniki. Ma już za sobą premierowego gola.

Reklama

Niech pan opowie o pierwszych dniach w Salonikach.

W szatni, gdy wyjąłem z torby buty do grania, natychmiast zabrał mi je pracownik klubu. Wymył je, podpisał. Nie kojarzę żadnej rzeczy, z którą miałbym kłopot. Nie będę ściemniać, że przed przyjazdem nie miałem stresu, może stresiku, może to lepsze określenie. I nie chodziło o kwestie sportowe, ale życiowe. Nowy kraj, kultura, otoczenie, ludzie. No i trzeba jakoś się urządzić. A skoro z językiem, póki co nietęgo, trochę obaw było. Jednak błyskawicznie zostały rozwiane. Już mam upatrzone mieszkanie. Formalności pomógł załatwić Mariusz. Właściwie każdą sprawę „ogarnia” w minutę, a na dodatek rozmawiając idealnie mnie odstresowuje. Rzuci żarcik, doda otuchy, udzieli wskazówek. Wybrałem apartament w spokojniejszej okolicy, z dala od centrum. Na dachu jest świetne miejsce do relaksu. Leżaczki, miejsce do grillowania. Ale z tymi przyjemnościami trzeba poczekać do lata.

Kibice już kojarzą twarz nowego napastnika PAOK?

Tak. Theo, który pracuje w klubie, tłumaczył mi: „W Salonikach PAOK to styl życia. Jednego dnia idziesz na mecz siatkówki, innego na koszykówkę, kolejnego na piłkę nożną”. Poznałem Mirka Sznaucnera, byłego piłkarza PAOK, dobrze znanego w Polsce, a chyba jeszcze lepiej w Salonikach. Jest asystentem trenera młodzieżowej drużyny PAOK, wkrótce zmierzą się w Lidze Mistrzów z Tottenhamem. Mirek mieszka z rodziną w Grecji od 13 lat. Stara się przychodzić na wszystkie treningi pierwszej drużyny, by coś mi podpowiedzieć, przetłumaczyć. Świetny, uczynny człowiek. Wracając do pierwszych chwil w Grecji – lądując w Salonikach, na Instagramie miałem około 3 tysięcy obserwujących, po tygodniu skoczyło mi do 15 tysięcy. Nie muszę dodawać, że to kibice PAOK tak podkręcili licznik. Do ośrodka treningowego mam dość daleko. Celowo wybudowano go 30 kilometrów za Salonikami. Położony jest w miejscu, w którym latem jest chłodniej, a to przy greckich upałach ma znaczenie. Odległość 30 kilometrów nie robi na mnie wrażenia, w końcu ośrodek Jagiellonii jest w Pogorzałkach, a to podobny dystans. Theo zachęcał mnie, bym latem w wolnym czasie wybrał się na półwysep Chalkidiki. Ponoć to urocze miejsce, od Salonik zaledwie godzinkę jazdy. Jest tam między innymi ośrodek wypoczynkowy, klasyfikowany w pierwszej piątce najlepszych resortów w Europie.

ps1

Wizyta na obozie polskich sędziów w Antalyi.

Reklama

– Maciek, czy po dziewięciu pytaniach wszyscy sędziowie mają 100 procent? – pyta instruktor FIFA Walentin Iwanow. Rosjanin, były świetny sędzia, prowadzi wykład na zgrupowaniu polskich arbitrów w Antalyi. Dzisiejsze zajęcia dotyczą problemów, które arbitrzy mogą mieć ze spalonym. Iwanow zaczął od testu. Pokazał sędziom na wideo 10 wybranych przez siebie sytuacji, które uważa za ciekawe, a ci musieli napisać na kartce, jaką decyzję należy podjąć.

– Prawie wszyscy – odpowiada nieśmiało Maciej Wierzbowski, były polski międzynarodowy sędzia piłkarski, który właśnie sprawdza kolejne prace. – Jak to prawie? Z którą sytuacją mieli problem? – dziwi się Iwanow. – Z czwartą.

Rosjanin do niej wraca. Po raz kolejny pokazuje akcję z meczu Copa Libertadores pomiędzy Palmeiras a Boca Juniors. Środkowy pomocnik zagrywa piłkę do boku. W momencie podania skrzydłowy jest na pozycji spalonej, ale interweniujący wślizgiem obrońca przeciwnika zagrywa ją tak, że trafi a do niego piłka i nagle znajduje się w świetnej sytuacji. Część arbitrów (publicznie przyznało się do tego trzech) uznała, że w tej sytuacji należy podnieść chorągiewkę. Wyszli z założenia, że mamy do czynienia z czymś, co przepisy określają jako odbicie („deflection”), a nie z rozmyślnym i świadomym zagraniem obrońcy (w przepisach: „deliberate play”).

– Naprawdę niektórzy widzą w tym przypadkową interwencję? Panowie, przecież obrońca robi tu wślizg, rozmyślnie zagrywa właśnie tak piłkę. To jest celowa gra. Tu nie ma spalonego – stwierdza Rosjanin. Drugi największy problem, jaki przy spalonym mają sędziowie, idealnie obrazuje sytuacja numer 10, która wzbudza ożywioną dyskusję. Pomocnik jest na skraju pola karnego i oddaje lekki strzał po ziemi. Jego kolega z drużyny znajduje się w tym momencie na pozycji spalonej. Jest poza polem bramkowym i nie wykonuje żadnego nagłego ruchu, ale cały czas biegnie truchtem, zbliżając się do bramkarza, który wyraźnie spóźnia się z interwencją. Pada gol.

ps2

Bez osłabień, bez kontuzji i z portugalskimi wzmocnieniami wznowi rozgrywki Legia, co sprawia, że mistrzostwo tym bardziej jest dla niej obowiązkiem.

– Nie chcę zapeszać, ale nie ma innej opcji niż zdobycie mistrzostwa Polski – powiedział na koniec pierwszego obozu w Troi prezes Legii Dariusz Mioduski. To samo mógłby powtórzyć dziś, bo zrobił wszystko, by wiosną jego klub zdominował ligę. Zgodził się na wszelkie wymagania trenera Ricardo Sa Pinto, ale co najważniejsze – nie osłabił zespołu, co jeszcze w grudniu wcale nie było takie oczywiste. Problemy finansowe Legii nie są żadną tajemnicą. Dużo mówiło się o tym, że zimą Łazienkowską opuszczą Sebastian Szymański, Radosław Majecki, Dominik Nagy, Mateusz Wieteska i William Remy. Styczeń jednak minął, wszyscy najważniejsi zawodnicy pozostali w klubie. Nie ma żadnych wymówek. Zdobycie czwartego z rzędu mistrzostwa Polski jest obowiązkiem, bo o silnej kadrze, jaką ma dziś Legia, z dwoma zawodnikami niemal na każdą pozycję, marzy pewnie każdy szkoleniowiec w ekstraklasie.

Po czterech miesiącach piłkarze Lechii Gdańsk wreszcie zobaczyli jakąś pensję na kontach, ale tylko za październik.

Zaległości dotyczą nie tylko samych zawodników. Lider do tej pory nie zapłacił Zagłębiu Lubin ekwiwalentu za wyszkolenie Jarosława Kubickiego (ok. 300 tys. zł.). Kwota była rozłożona na dwie raty. Pierwsza powinna wpłynąć pięć miesięcy temu.

ps3

Wielką wagę przywiązuje się do statystyk biegowych. Jednak praktycznie nie mają one przełożenia na wyniki – pisze Michał Trela.

Rzut oka na statystyki pokonanego przez polskie zespoły w rundzie jesiennej dystansu sugeruje nawet, że w wielu przypadkach lepiej w tabeli radzą sobie te drużyny, które wcale nie biegają zbyt dużo. Lechia, Legia, Lech i Jagiellonia, czyli czołowa czwórka ligi zajmuje miejsca w dolnej części stawki w statystyce pokonanego dystansu. Nie mają sobie pod tym względem równych zawodnicy Górnika Zabrze, którzy drugą pod tym względem Pogoń wyprzedzają o prawie trzy kilometry. W tabeli jednak zabrzanie zajmują przedostanie miejsce. Nikt nie musi się tyle nabiegać, by zdobyć w ekstraklasie punkt, co zawodnicy Marcina Brosza. Z kolei szczecinianie to jedyna drużyna z pierwszej piątki ligi, która jest także w czołówce klasyfikacji przebiegniętych kilometrów. Pięć najwięcej biegających zespołów zajmuje w tabeli średnio pozycję ósmą. Dokładnie taką samą, jak pięć najmniej biegających zespołów. Wniosek: to, ile kilometrów pokonuje dany zespół w ciągu dziewięćdziesięciu minut, nie ma przełożenia na wyniki także w ekstraklasie.

ps4

Kiedy Leo Messi podchodził do rzutu karnego, stojący w bramce Hannes Halldorsson miał plan, jak go przechytrzyć. Chwilę później został „reżyserem, który zatrzymał geniusza”. W tamtym roku mieliśmy wyczerpujący wywiad z islandzkim bramkarzem, ale można sobie odświeżyć jego historię.

Szczególne zlecenie dostał w 2008 roku. Halldorsson, wówczas bramkarz Framu Reykjavik, realizował sześcioodcinkowy dokument o najlepszych islandzkich sportowcach. Jednym z bohaterów był występujący wówczas w Barcelonie piłkarz Eidur Gudjohnsen. – Polecieliśmy do Hiszpanii i spędziliśmy u niego pięć dni. Towarzyszyliśmy Eidurowi na każdym kroku. Wsiedliśmy z nim do taksówki, gdy jechał na mecz z Realem Madryt, obserwowaliśmy każde jego zachowanie i to, jak odbierają go kibice. Pomyślałem wtedy: „Jeżeli choć raz zagram z nim w reprezentacji Islandii, poczuję się spełnionym piłkarzem”. Dwa i pół roku później zadebiutowałem w kadrze. Eidur trochę się zdziwił, kiedy mnie zobaczył. Zaczęliśmy rozmawiać o tamtym programie, szybko zostaliśmy najlepszymi kumplami. Przez sześć lat na każdym zgrupowaniu byliśmy w jednym pokoju, a w grudniu ubiegłego roku Gudjohnsen bawił się na moim weselu – opowiada z uśmiechem Halldorsson.

Podczas realizowania tamtego dokumentu nagrywał też innego z islandzkich piłkarzy. Nie chce podawać jego nazwiska, ale mówi, że producent uznał, że zawodnik nie wypadł najlepiej i kazał wszystko wyciąć. – Jadąc na pierwsze zgrupowanie seniorskiej kadry, bałem się, że ten facet mnie pozna i będzie miał pretensje, że poświęcił mi czas, a nic ostatecznie się nie ukazało. Na szczęście zachowywał się tak, jakby o niczym nie pamiętał – dodaje bramkarz Karabachu.

ps5

Duży reportaż Łukasza Olkowicza po obozach klubów Ekstraklasy w Turcji. Pojechało tam aż 12 drużyn.

Żaden tam dzień świstaka, choć Michał Probierz na zimowe zgrupowanie w Turcji zabrał swoją drużynę po raz dwunasty. Pewnie gdyby się postarał, dostałby już obywatelstwo tego kraju. Z trenerem Cracovii na szybko policzyliśmy, że za każdym razem średnio był w nim przez piętnaście dni (a czasem dłużej, jak z Jagiellonią). Wyszło na to, że spędził w Turcji przynajmniej pół roku ze swojego 46-letniego życia. Nic dziwnego, że czuje się tam jak ryba w wodzie. Wie, gdzie są najlepsze boiska, wie, jaki hotel zająć, żeby jego piłkarzom niczego nie brakowało.

W tym roku po raz pierwszy przyleciał w podwójnej roli. Od stycznia jest nie tylko trenerem Cracovii, ale też jej wiceprezesem. Zwrócił na to uwagę turecki agent organizujący obóz krakowskiego zespołu, pytając przy powitaniu: – Potrzebuje pan dwóch pokojów? – Nie, dlaczego? – zaciekawił się Probierz. – No jeden dla trenera, a drugi dla działacza – roześmiał się Turek. Zmianę w zakresie jego obowiązków zauważył też Czesław Michniewicz, selekcjoner kadry U-21, który w Turcji oglądał swoich zawodników. Za kilka miesięcy poprowadzi ich w młodzieżowych mistrzostwach Europy. Zanim Probierz przyjechał do jego hotelu na kawę, Michniewicz szykował się do spotkania z nim. – Będę rozmawiał z wiceprezesem Probierzem o tym, żeby porozmawiał z trenerem Probierzem o sytuacji Kamila Pestki w klubie – puszczał oko szkoleniowiec, choć przebijała się też troska o lewego obrońcę młodzieżówki.

W ostatnich dniach Probierz z dumą śledził początki w Milanie swojego byłego piłkarza, Krzysztofa Piątka. Dziennikarze włoscy nie dawali mu spokoju nawet w Turcji. Odmówił wywiadu „Corriere della Sera”, a w rozmowie z „La Gazzetta dello Sport” wyręczył go asystent, Grzegorz Kurdziel. Spotkanie z Napoli w Pucharze Włoch, w którym Piątek przedstawił się mediolańskiej publiczności, oglądała cała drużyna Cracovii. Nie mogła zobaczyć lepszego seansu motywacyjnego. Napastnik, który właśnie podbijał San Siro, rok temu szykował się z nią w Turcji do kolejnej rundy ekstraklasy. Probierz zaciera ręce, podkreślając, że efektowna kariera Piątka wpływa na Cracovię nie tylko przy konstruowaniu jej budżetu, ale też na zaangażowanie zawodników. Przekonali się, że niemożliwe nie istnieje, co przełożyło się na ich podejście. Zobaczyli na przykładzie tego, z którym niedawno dzielili szatnię, że nie warto stawiać sobie granic. Każdy gra o własną przyszłość, której przecież nie zna.

ps6ps7

SPORT

Nie tylko Górnik Zabrze zarobi na transferze Szymona Żurkowskiego do Fiorentiny.

Na transferze do Włoch Górnik zainkasuje 3,7 milion euro, a ze wszystkimi bonusami ta suma ma wzrosnąć aż do 5 mln. Zacierać ręce mogą też w klubach, w których Żurkowski wcześniej trenował i grał, a chodzi o Szkółkę Piłkarską MOSiR Jastrzębie-Zdrój, gdzie jako kilkulatek zaczynał swoją karierę i Gwarek Zabrze, którego był zawodnikiem od 2012 do 2016 roku.

Transfer „Zupy” oznacza dla tych klubów wymierną korzyść finansową, a wszystko w związku z funkcjonującym w przepisach FIFA mechanizmem solidarności, zgodnie z którym klubom, w których transferowany zawodnik występował pomiędzy 12., a 23. rokiem życia, należy się łącznie 5 proc. sumy transferowej. Akurat w przypadku nowego zawodnika Fiorentiny, który trafi tam z Górnika latem, będzie to nie 5, a 4 procent. Zawodnik ma bowiem 21 lat.

Jak w takim razie będzie wyglądał podział pieniędzy? 4 procent z 3,7 miliona euro, to 148 tys. euro. Od 12. do 15. roku życia, za każdy spędzony sezon, klub otrzymuje 0,25 proc. sumy z mechanizmu solidarności. Od 16. do 23. roku, to już 0,5 procenta. W tym układzie na konto jastrzębian powinno wpłynąć 37 tys. euro, czyli jeden procent od sumy transferu, a więc ok. 159 tys. złotych. Żurkowski grał tam bowiem do 15. roku życia. Więcej dostanie Gwarek. Za cztery lata gry, w słynącym ze świetnej pracy z młodzieżą zabrzańskim klubie, powinna to być kwota dwa razy większa niż w przypadku MOSiR-u, a więc ok. 320 tys. złotych. Jeden procent z tego tzw. „solidarity payment” FIFA otrzyma też Górnik, gdzie przez ponad dwa lata występował jako młodzieżowiec. Będzie więc to, tak jak w przypadku jastrzębian, około 159 tys. złotych.

sport1

Koniec sezonu dla Bartłomieja Babiarza. Pomocnika Zagłębia Sosnowiec czeka przynajmniej czteromiesięczna przerwa w grze. To efekt kontuzji, jakiej doznał podczas zgrupowania w Chorwacji.

Kontuzji doznałeś w ubiegłym tygodniu, podczas sparingu z serbskim FK Żarkowo. Początkowo wydawało się, że to efekt przeprostu kolana…

– Zderzyłem się z rywalem, próbowałem ustać na nogach i wtedy wpadł na mnie drugi przeciwnik. Noga mi się zablokowała, musiałem zejść z murawy. Fizjoterapeuci odblokowali mi staw kolanowy za linią boczną, ale nie mogłem kontynuować gry. Następnego dnia wróciłem do Polski i zaczęły się badania. Trzeba było jak najszybciej postawić diagnozę.

Mogłeś odetchnąć z ulgą, bo rezonans pokazał, że więzadła są całe. Podejrzewano, że nieznacznie uszkodzona jest tylko rzepka i w najgorszym razie czeka cię kilka tygodni przerwy…

– Wszystko stało się jasne dopiero po otwarciu kolana. Operacja miała trwać niecałą godzinę, ale znacznie się przedłużała. Żona czekała na korytarzu i kiedy minął planowany czas zabiegu, wiedziała już, że nie jest dobrze. Od niej dowiedziałem się, że leżałem na stole prawie dwie i pół godziny.

sport2

W miniony wtorek, 29 stycznia, minęło 1000 dni od momentu, gdy Jarosław Skrobacz został szkoleniowcem GKS-u Jastrzębie.

Najtrudniejszy mecz?

– Myślę, że mój pierwszy w roli trenera GKS-u. Walczyliśmy wtedy o utrzymanie w III lidze, margines błędu był minimalny. Musieliśmy wygrać w Częstochowie ze Skrą, w przeciwnym wypadku zostalibyśmy de facto zdegradowani na kilka kolejek przed zakończeniem rywalizacji. Pod Jasną Górę nie jechał zespół, tylko zlepek zawodników, mimo to udało nam się wygrać 2:1. Drugim takim meczem było spotkanie w Pucharze Polski na własnym stadionie z Wigrami Suwałki. Byliśmy zdziesiątkowani przez kartki i kontuzje, nie mogło zagrać siedmiu zawodników z podstawowej jedenastki. Miałem do dyspozycji tylko 13 piłkarzy z pola, w tym kilku juniorów. Obawiałem się kompromitacji, a przegraliśmy z pierwszoligowcem tylko 1:2.

Najdziwniejszy mecz?

– Z Górnikiem Polkowice w Jastrzębiu, który zremisowaliśmy 3:3. Po niecałych 25 minutach przegrywaliśmy 0:3, w II połowie odrobiliśmy straty, a w końcówce spotkania Daniel Szczepan trafił w słupek, zaś Damian Zajączkowski nie wykorzystał dwóch „setek”.

Dużo w tym okresie było nieprzespanych nocy?

– Mnóstwo. Czasami nie śpię do 4.00, a nawet 5.00 rano, rozważając wybór optymalnej jedenastki i często zmieniając wcześniejsze ustalenia.

Opłaca się?

– Chyba tak, bo nocne pomysły w większości przypadków wypaliły. Wniosek? Żeby wygrać, nie wolno zasypiać w nocy!

sport3

 – Nie chcę wracać do polskiego piekiełka – mówi Jakub Rzeźniczak, grający teraz w Karabachu Agdam.

(…) Trudne chwile przeżywali ostatnio bardzo zasłużeni zawodnicy dla Legii. Mam na myśli Arkadiusza Malarza, Tomasza Jodłowca czy Michała Pazdana. Dostali sygnały, że muszą szukać szczęścia gdzie indziej…

– To nigdy nie jest miłe, ale taka jest piłka, że jedni odchodzą, a drudzy przychodzą. Wiemy, że Legia miała problemy natury finansowej i musiała postawić na piłkarzy, których można wypromować i sprzedać. Obecna sytuacja jest konsekwencją dwóch nieudanych prób wejścia do europejskich pucharów. To była duża strata finansowa i trzeba łatać. Pamiętam, że trener Jan Urban kiedyś powiedział, że jak ma dwóch w miarę równorzędnych zawodników, to będzie stawiał na tego młodszego, bo on jest przyszłością klubu. Ci piłkarze mają taką jakość, że sobie poradzą. „Jodła” pokazywał to i będzie pokazywał w Piaście.

Tęskni pan za Polską?

– Jeśli mam być szczery, to… w ogóle nie tęsknię. Jedynie za rodziną, bo piłkarsko trafiłem super. W Karabachu jest dużo mniejsza presja niż to miało miejsce w Legii. Nie ma aż tak zapalonych fanów. Jest spokojniej i często się śmieję, że nie chcę wracać do polskiego piekiełka, bo obserwuję, co się dzieje na forach, czy w mediach społecznościowych. Te wszystkie akcje na parkingu czy oddawanie koszulek… To jest nie na miejscu. Ja sobie nie wyobrażam, że ktoś nie chce wygrać czy gra przeciwko komuś. Jesteśmy zawodowcami, czasami po prostu przychodzi słabszy dzień. Niektóre osoby, które nigdy zawodowo nie uprawiały sportu, tego nie rozumieją. Dlatego powiem tak, cieszę się, że w Karabachu nie ma tego typu rzeczy.

sport4

SUPER EXPRESS

Rozmowa z Szymonem Żurkowskim po transferze do Fiorentiny.

„Super Express”: – Dlaczego zdecydowałeś się na Fiorentinę? Były chyba też inne oferty, mówiło się m.in. o Cagliari i Genoi.

Szymon Żurkowski: – Bo Fiorentina była najbardziej zdeterminowana, już wcześniej się mną interesowała. To był sygnał, że traktuje mnie poważnie. Poza tym to młody zespół, myślę, że mogę się rozwinąć w takim otoczeniu. Są też w tym klubie jakość i moc. Pokazał to wygrany 7:1 mecz z Romą, który zapewnił awans do półfinału Pucharu Włoch. –

Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o tym, że obserwuje cię Fiorentina?

– Przed rokiem. Ale wtedy nie myślałem jeszcze o transferze zagranicznym. Dopiero wchodziłem do ligi, miałem za sobą pół roku. Z moim agentem Jarosławem Kołakowskim szykowaliśmy się na to, że jeszcze minimum rok spędzę w ekstraklasie. Nie miałem ciśnienia, aby już teraz za wszelką cenę zmieniać klub. Czułem zresztą, że kontuzja trochę mnie zatrzymała. Teraz wracam do formy.

se1

GAZETA WYBORCZA

Dwie strony o sporcie, ale o piłce nic.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...