Łukasz Masłowski udowadnia, ile dla polskiego klubu może oznaczać sprawny dyrektor sportowy. Jakie jest jego stanowisko wobec oferty z Widzewa? Jak bardzo kwota za jaką wytransferowano Arkadiusza Recę przerosła oczekiwania? Dlaczego Damian Szymański okazał się transferowym majstersztykiem i czy Rosja jest dla niego dobrym kierunkiem? Jak dokonywać transferów bez żadnego skauta w klubie? Czy jest jeszcze nadzieja dla Semira Stilicia i o co chodzi z Karolem Angielskim? Jak dyrektor sportowy Wisły Płock odniesie się do faktu, że agent, z którym współpracował w przeszłości na polu menedżerskim, ulokował w klubie prawie połowę swoich zawodników? Kto wygra zakład o wynik strzelecki Oskara Zawady? Zapraszamy na konkretną, rzeczową rozmowę z Łukaszem Masłowskim.
***
I tak nie uciekniemy od tej kwestii, więc wyjaśnijmy ją na początku. Janekx89 napisał na swoim Twitterze: Dyrektor sportowy Wisły Płock, Łukasz Masłowski, najpóźniej do końca marca pożegna się z klubem. Nowym miejscem pracy Masłowskiego będzie walczący o awans do pierwszej ligi Widzew Łódź.
Proste pytanie – prawa czy fałsz?
Jest coś na rzeczy, ale do mojego oficjalnego stanowiska jeszcze nie dojdzie. Mam umowę, która mnie obowiązuje. Proszę mi wierzyć, że dziś skupiam się wyłącznie na pracy dla Wisły Płock. Jeśli nadejdzie moment, w którym zapadną ostateczne decyzje co do mojej przyszłości, oczywiście się o tym dowiecie. Pozdrawiam serdecznie Janekxa89. Chciałbym przypomnieć, że przegrał ze mną zakład i się jeszcze nie rozliczył! Założyliśmy się o butelkę dobrego trunku – na początku mówiłem, że nie jestem aż tak spragniony, ale trochę czasu minęło i trzeba się upomnieć, zwłaszcza że miałem tę wygraną dostać osobiście. Wygrany zakład – o karnety dla domu dziecka – już dawno został rozliczony.
Jak jest skonstruowana pana umowa? Kontrakt obowiązuje niby do 2020 roku, ale wiem, że obie strony mogą go łatwo rozwiązać.
Nie jestem upoważniony do udzielania informacji o możliwości rozwiązania mojej umowy. Potwierdzam tylko, że jest w niej zapis o porozumieniu stron.
Praca na kierownicy Widzewa byłaby dla widzewiaka spełnieniem marzeń?
Zawsze podkreślam, że kibicuję Widzewowi, spędziłem tam kupę czasu i los tego klubu nie jest mi obojętny. Miałem trzy powroty do Widzewa w roli piłkarza. Wracałem tam z sentymentem i pełną świadomością, zawsze byłem ciepło przyjmowany. Gdybym miał wrócić do Widzewa w innej roli, satysfakcja byłaby oczywiście bardzo duża. Dziś wpływa na to wiele czynników i trudno mi coś więcej na ten temat powiedzieć.
Temat jest i zawsze staram się być lojalny wobec moich pracodawców. Ludzie, którzy mnie zatrudniają, wiedzą o każdej mojej propozycji, bo to nie jest oferta tylko z jednego klubu. Nigdy nie robiłem niczego za ich plecami. Wszyscy ludzie, którzy powinni wiedzieć o szczegółach, o nich wiedzą.
Spalonej ziemi w Płocku pan nie zostawi – w ostatnich dwóch okienkach do kasy klubu wpadło około 6,5 miliona euro. Podjęliście już decyzję, na co pójdą te środki?
Mogę się wypowiadać tylko za aspekt sportowy i uważam, że część z tych środków powinna być zainwestowana w kolejnych piłkarzy, z których w przyszłości Wisła może mieć korzyści finansowe. Zawsze powtarzam – jeśli Wisła Płock ma wydać pieniądze na jakiegoś piłkarza, to za takiego, za którego mogą się w najbliższej przyszłości zwrócić. Nie wyobrażam sobie płacić gotówki za 30-latka. Jesteśmy w trakcie rozmów o pozyskaniu kolejnego młodego polskiego piłkarza, który w niedalekiej przyszłości – mam nadzieję – przyniesie korzyści. Pierwsze ruchy to Damian Michalski z GKS-u Bełchatów i Justinas Marazas, który jest wypożyczony za gotówkę z opcją wykupu. Wydaje mi się, że ten okres wypożyczenia to tylko kwestia podjęcia ostatecznej decyzji. Obserwowałem długo tego chłopaka i dawno nie widziałem w roczniku 2000 piłkarza o takim potencjale.
Jest do gry już teraz?
Na pewno będzie potrzebował trochę czasu na adaptację. Po pierwsze – to bardzo młody człowiek. Po drugie – znajduje się w nowym środowisku, nowym kraju, to jego pierwszy wyjazd za granicę. Bariera językowa też jest widoczna. Zdecydowanym plusem jest to, że w Płocku jest trener, który już go prowadził. Jeśli chodzi o umiejętności stricte piłkarskie, już teraz może dostawać minuty na poziomie Ekstraklasy.
Kolejną rzeczą będzie zakupienie sprzętu, który pomoże w regeneracji piłkarzy. Z poprzedniego transferu kupiliśmy catapulty. Większe plany? To już pytanie do prezesów. O stadionie trudno dziś mówić, bo wszystko jest w trakcie przetargów, a gdy się nie ma najważniejszego obiektu, ciężko mówić o rozwoju infrastruktury. Być może część pieniędzy będzie przeznaczona na akademię.
Praca w klubie, który z zasady nie wydaje na piłkarzy pieniędzy, jest z perspektywy dyrektora sportowego w jakiś sposób frustrująca?
Nie, bo wiedziałem, na co się piszę. Nie jest tak, że obiecano mi „Łukasz, będziesz miał taki budżet, dysponuj”. Zdawałem sobie sprawę z możliwości finansowych klubu, miałem zresztą bardzo dobre przetarcie w Grudziądzu. Nigdy nie narzekam. Pokazaliśmy, że potrafimy sobie radzić w tych warunkach. Fajnie jest dysponować jakąś pulą, ale skoro jej nie ma, trzeba sobie radzić. Mimo wszystko uważam, że na rynku jest bardzo dużo ciekawych wolnych piłkarzy, którzy potrzebują szansy albo możliwości odbudowania się. Musimy szukać zawodników, których trzeba reaktywować. Plan był taki, by w sezonie mieć jednego-dwóch piłkarzy na potencjalną sprzedaż.
Zupełnie szczerze – 5,1 milionów euro z bonusami za Arkadiusza Recę to kwota, która pana zaskoczyła? Sądził pan, że można z Wisły Płock aż tak dobrze sprzedać piłkarza?
Tak, zdecydowanie zaskoczyła.
Negocjacje z Atalantą były bardzo długie. Łatwiej negocjuje się z klubem, gdy za piłkarza są dwie, trzy, cztery oferty. W przypadku Arka było podobnie – konkretne zainteresowanie jego osobą wyrażały trzy włoskie kluby. Przed całym transferem nie przypuszczałem, że kwota będzie aż tak wysoka. To tylko świadczy o tym, że jednak można z Wisły Płock sprzedać piłkarza za dobre pieniądze. Zdaję sobie sprawę, że ten klub bardzo długo może nie zrobić transferu za taką kwotę, ale przykład choćby Damiana Szymańskiego też pokazuje, że w Płocku można się wypromować i odejść za niezłe pieniądze. Z Arkiem trafiliśmy w dobry okres, wiele klubów miało zapotrzebowanie na tę pozycję. Dobrze popracował też agent, który pomagał przy tym transferze.
Atalanta jest świadoma potencjału Arka Recy. Jeśli się nie mylę, około sześciu-siedmiu osób oglądało go na żywo. Decyzja była przemyślana i poważnie przedyskutowana w klubie. To zresztą świetny przykład klubu, który szuka okazji i robi dobre transfery wychodzące. Po prostu ocenili potencjał Arka na taką kwotę.
Jakiej stawki realnie oczekiwaliście?
Od zawsze mówiłem, że jeśli sprzedamy piłkarza z Płocka za dwa miliony euro, będzie to bardzo dobry transfer. I dalej to podtrzymuję. O takiej kwocie od początku myśleliśmy.
W pewnym momencie utarło się, że transfery wychodzące za dobre kwoty może robić w Polsce tylko Lech, Legia i ewentualnie Jagiellonia. Potem ruszyła lawina – Reca, Piątek, Piotrowski, teraz Walukiewicz.
Prościej się sprzedaje z tych klubów, to jasne, bo są znacznie częściej obserwowane. Za granicą mają świadomość, że w tych klubach grają piłkarze już wyselekcjonowani z polskiego rynku. Ale inni też pokazują, że mogą dobrze sprzedawać. Jeśli polskie kluby zaczną regularnie grać w pucharach, te kwoty będą większe, bo opinia o naszej lidze pójdzie w górę.
Co pan sądzi o pomyśle Dariusza Mioduskiego, by cała liga oddawała Legii i Lechowi piłkarzy w zamian za procent z transferu? Wisła Płock jest zainteresowana?
Myślę, że nie do końca wszyscy zrozumieli przekaz prezesa albo sama myśl nie została dobrze przekazana. Nie wyobrażam sobie, by kluby chciały oddawać piłkarzy do Legii. Wszystkie strony muszą być zadowolone, nie tylko jedna. Nie do końca znam ideę i konkretne słowa prezesa.
Mówiąc wprost – nie wierzy pan, że coś takiego mogło paść z ust właściciela największego klubu w Polsce.
Myślę, że prezes Mioduski miał co innego na myśli, a inaczej zostało to odebrane.
Wracając do Arkadiusza Recy – zaskoczyło pana, że on tam życiowo aż tak się nie odnalazł?
Za wcześnie mówić o tym, że sobie nie poradził. Początek miał trudny nie znając włoskiego i nie za dobrze posługując się angielskim. Jestem z nim w stałym kontakcie i proszę mi wierzyć, że wykonał wielką pracę w tym zakresie. Po pół roku trochę już rozmawia po włosku. Na wigilijnej kolacji trener Gasperini powiedział mu, żeby był cierpliwy, bo widzi u niego bardzo duży progres sportowy i językowy. W końcu doczeka się grania. Ostatnio był już bliski debiutu – stał przy linii, ale padła bramka i zmiana została cofnięta.
Jakim cudem taki piłkarz może nie znać angielskiego? Żył w przekonaniu, że do końca kariery będzie grał w Ekstraklasie?
Trudno mi się za Arka wypowiadać. Zawsze był skromnym chłopakiem. Dwa-trzy lata temu nie liczył na to, że może być w jednym z czołowych klubów Serie A. To się potoczyło bardzo szybko i stąd to językowe nieprzygotowanie do wyjazdu. Bardzo dużo ostatnio na niego spadło – reprezentacja Polski, wyjazd, jeszcze jakiś czas temu o tym nie marzył. Wiem, że bardzo dużo czasu poświęca, by dostosować się do warunków, w których żyje. Za wcześnie oceniamy. Nie każdy ma takie świetne wejście jak Piątek, niektórzy potrzebują więcej czasu.
Reca poszedł za wielkie pieniądze, ale prawdziwym transferowym majsterszykiem był jednak Szymański. Pozyskaliście go w wymianie za przeciętnego Wlazłę, który dziś jest w Bruk-Becie i jeszcze skasowaliście za niego drobną kwotę. Po dwóch sezonach trafił za 1,5 miliona euro do Achmata Grozny.
Nie prowadzę skali najbardziej udanych transferów, ale ten na pewno daje sporo satysfakcji. Ściągnęliśmy piłkarza, który zostaje w pewnym momencie skreślony. Wyciągnęliśmy do niego rękę i nagle okazuje się, że Damian daje nam sporo jakości, zostaje kapitanem, dostaje powołanie do reprezentacji i za chwilę robimy transfer za poważne pieniądze. Można powiedzieć, że to wzorcowy przykład, że przekreślonego piłkarza można szybko zrobić jednego z najlepszych na swojej pozycji. Życie i sport jest bardzo przewrotny. Dzisiaj jest tak, zaraz może być zdecydowanie lepiej. Jeśli widzimy w kimś potencjał i chęci, zawsze można zrobić coś fajnego.
Rosja to dla niego odpowiedni kierunek?
Jeśli miałbym decydować o jego karierze, zastanowiłbym się czterokrotnie. Mocna liga, bardzo dobrzy piłkarze i jeśli Damian będzie grał regularnie, na pewno będzie to dla niego krokiem do przodu. Oczywiście sportowo, bo finansowo jest to jasne. Jeśli byłaby możliwość kierunku bardziej zachodniego, wolałbym osobiście, żeby się udał w tamtą stronę. Ale my nie mieliśmy nic do powiedzenia, ostateczna decyzja o kierunku należy do piłkarza.
Jak duże zainteresowanie budził?
W pewnym momencie zapytań i nieoficjalnego zamieszania było sporo, ale poważne oferty były dwie. Jak przypuszczam, wzięło się to z tego, że Damian w minionej rundzie dobre mecze przeplatał gorszymi. Mogła pojawiła się w paru klubach wątpliwość, że może to nie do końca to, czego szukają.
Czego brakuje Wiśle Płock by dobić do grona klubów, które regularnie kąsają Lecha i Legię? W poprzednim sezonie wynik sportowy trochę przeskoczył organizacyjny.
Większego budżetu, to normalne. Dziś dysponujemy jednym z niższych w Ekstraklasie. Jeśli mamy równać się z najlepszymi, potrzebujemy więcej środków na różne ruchy. Zdajemy sobie sprawę, że ci najlepsi chcą najwięcej zarabiać i nas na nich nie stać.
Druga rzecz – nadchodzi moment, w którym trzeba powiedzieć, że jest nam potrzebny stadion. Żeby mieć wpływy z biletów, musimy zapewnić kibicom komfort oglądania meczów. Dzięki nowemu obiektowi pójdziemy do góry sportowo i organizacyjnie. Wisła Płock cały czas się dopiero uczy, ale z miesiąca na miesiąc – choć może nie widać tego na zewnątrz – notujemy progres. Bez nowego stadionu pewnych rzeczy nie przeskoczymy.
Jest w ogóle dla kogo go budować?
Płock ma ponad 100 tysięcy mieszkańców.
Ale wielu z nich jest napływowych, nie utożsamia się, młodzi uciekają do Warszawy czy Łodzi. Wisła to nie jest klub, w którym tradycja przechodzi z ojca na syna.
Patrząc w ten sposób na inne kluby musielibyśmy powiedzieć, że stadiony należą się może trzem. Jestem przekonany, że gdy będzie tutaj nowy stadion, średnia widzów znacznie się zwiększy.
Skauci przyjeżdżają z lornetkami?
Rzeczywiście, zawsze narzekają na komfort oglądania meczów. W Ekstraklasie z naszego stadionu ogląda się najgorzej.
Nowy stadion daje wiele możliwości. Prosty przykład – z nowym stadionem będzie łatwiej przekonać piłkarzy. Dziś wcale nie jest łatwo namówić kogoś na Wisłę. Jeśli ktoś ma dostać złotówkę w Wiśle Płock czy w Arce Gdynia, idzie raczej do Arki. Sam bym się zresztą pięć razy zastanowił. „Przyjdź, oprócz dobrych treningów, możliwości do rozwoju i pensji na czas, mamy fajny stadion, na którym przyjemnie gra się w piłkę”. To argument, którego nie mamy. Nie widzę minusów nowego stadionu.
Trzeba wydać pieniądze.
I utrzymanie nowego obiektu też pewnie wzrośnie. Ale koło się zamknie, bo powstaną nowe możliwości – można wynająć lokale, sprzedać skyboxy. Mamy Orlen, jest dużo bogatych lokalnych firm i każdy jest chętny oglądać piłkę nożną. Dziś, nie ma co ukrywać, trudno przyjść na stadion, na którym nie ma dachu i normalnych toalet. Trudno się ludziom dziwić, że wolą obejrzeć mecz w domu przy piwie.
Zdarzyło się, że jakiś piłkarz przyjechał pełen optymizmu, ale zobaczył stadion i zaczął kręcić nosem?
Aż tak to nie, ale piłkarze na to patrzą. Pamiętam, że w Wodzisławiu zawsze zawodnicy narzekali, że na stadionie pachnie kiełbaską i na meczach jest orkiestra. Czasami piłkarze drużyn przyjezdnych też narzekają, że w Płocku nie czuć atmosfery.
Pieniędzy na transfer gotówkowy raczej nie ma, budżet jest niewielki, atmosfera słaba, miasto dość małe. Jakich argumentów używa Wisła, by przyciągnąć piłkarzy?
Wisła ma wszystko, czego potrzeba profesjonalnemu piłkarzowi. Bardzo dobre naturalne boisko treningowe, sztuczną nawierzchnię, odżywki, obozy w świetnych warunkach. Sprzętowo jesteśmy zabezpieczeni i płacimy na czas. Treningi mają wysoką jakość. Wisła zawsze chce grać w piłkę, zawsze mieliśmy dobrych trenerów. Nie mogę powiedzieć, że piłkarzom czegoś brakuje.
Większość zawodników, jacy do nas trafiają, ma coś do udowodnienia przez problemy w poprzednich klubach albo urazy. W Płocku mogą dostać szansę na nowo. Podkreślam to zawsze – dla mnie istotna jest ocena ich potencjału. To, że mają problemy w klubie nie znaczy, że już nie potrafią grać w piłkę. Mówię piłkarzom:
– Nie życzę sobie, byś tutaj kończył karierę. To ma być dla ciebie tylko przystanek, kolejny etap.
Nie ma wielkiego ciśnienia, jest za to wielki kredyt zaufania. Chcielibyśmy, by szli wyżej i Wisła coś z tego miała.
Nie jesteście klubem, który robi piłkarzom problem z odejściem?
Wszystko zależy od oceny sytuacji i danego momentu. Jest bardzo poważne zapytanie o jednego z naszych piłkarzy i dziś go nie sprzedamy. Najważniejszą rzeczą jest utrzymanie i musimy zachować umiar.
Ricardinho?
Pomidor. Straciliśmy jednego kluczowego piłkarza i kolejnych nie możemy już tracić. Ale generalnie Wisła Płock, jeśli jest dobry moment na transfer, nie robi problemów.
Jakich błędów Dariusza Dźwigały nie może powtórzyć Kibu Vicuna?
Nie uważam, żeby Kibu Vicuna zastanawiał się nad błędami, jakie popełnił Dariusz Dźwigała. Każdy się myli, nikt nie jest nieomylny. Najważniejsze, byśmy wyciągali wnioski. Nie na miejscu byłoby, gdybyśmy mówili dziś o błędach Darka Dźwigały, bo równie dobrze moglibyśmy wymienić te Jurka Brzęczka czy Marcina Kaczmarka.
Możemy, śmiało.
Nie byłoby to na miejscu. Nie zawsze w danym klubie ktoś musi się zaadaptować. To dotyczy nie tylko piłkarzy, ale też trenerów. To, że ktoś w danym klubie się nie odnajdzie nie oznacza, że nie ma kompetencji. W naszej ocenie Dariuszowi Dźwigale to się nie udało i dlatego nastąpiła zmiana. Nie dlatego, że uważamy go za słabego trenera. Dziś jest Kibu Vicuna i najważniejsze, by popełniał jak najmniej swoich błędów.
Vicuna to też nieoczywisty ruch z waszej strony. W Polsce działał raczej z drugiego szeregu, przyszedł do was prosto z litewskiego klubu.
W Wiśle Płock jest dużo nieoczywistych ruchów i trener Vicuna jest też tak odbierany. Poznaliśmy się na obozie w Cyprze, mieszkaliśmy w tym samym hotelu co Śląsk i spędziliśmy wiele czasu razem. Jeździliśmy na mecze ligi cypryjskiej i podczas rozmów o piłce mówiliśmy wspólnym językiem. Spotkaliśmy się też na Litwie, miałem przyjemność zobaczyć, jak gra jego zespół. Uważaliśmy, że to odpowiedni trener na ten klub. Mamy grupę piłkarzy, który odpowiada sposobowi gry Kibu Vicuni. Oczywiście, nie jesteśmy zadowoleni z naszego miejsca, potencjał jest większy, ale zdaję sobie sprawę, w jakiej sytuacji przyszedł do nas Kibu. Potrzebuje czasu, nie jest łatwo wdrożyć to, jak chce grać. Na rozliczenia przyjdzie czas.
W których konkretnie punktach wasze wizje były zbieżne?
Gdy oglądamy zagraniczną piłkę, to jak kluby grają od tyłu i kombinacyjnie, zawsze nam się to podoba. Chciałbym, by drużyna, w której pracuję, również grała widowiskowo. Efektywnie, ale też efektownie. Uważam, że da się to zrobić. Polscy piłkarze potrafią grać w piłkę, nie tylko przeszkadzać. Oczywiście, potrzeba na to czasu i pracy. Jerzy Brzęczek miał podobny pomysł i chcieliśmy zachować ciągłość. Kibu wprowadza swoje zwyczaje i to jest fajne – każdy piłkarz ma szansę nauczyć się czegoś nowego. W Trakai imponował mi sposób gry jego zespołu – każdy zawodnik wiedział, co ma robić, każda akcja była przemyślana, wypracowana. Treningi były wycinkiem fragmentu meczu. Trakai było o jedną bramkę od przejścia Partizana w eliminacjach Ligi Europy. Grali jak równy z równym. Organizacja treningu, pasja, zaangażowanie, przygotowanie do zajęć, przygotowanie do meczu – wszystko jest naprawdę na bardzo wysokim, profesjonalnym poziomie.
Po zatrudnieniu Kibu Vicuny napisał pan wręcz, że jak ten pomysł nie wypali, kładzie pan na szali swoją głowę. Często mówi pan w wywiadach, że jak coś nie wyjdzie, odda się do dyspozycji zarządu. Innym razem powiedział pan, że jest pan człowiekiem honoru. To dość rzadkie w polskiej piłce.
Nie wyolbrzymiajmy – po prostu jestem nauczony, że jeśli bierzesz za coś odpowiedzialność i nie wychodzi, trzeba ponieść konsekwencje. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której czuję, że zawaliłem i jeszcze biorę odszkodowanie z klubu. Przychodzę, podaję rękę, dziękujemy sobie za wspólnie spędzony czas. Praca nie jest efektywna, jeśli nie mamy nałożonej presji i odpowiedzialności. Nie uważam, że to coś nadzwyczajnego. Jeśli coś sobie powiemy, nie musimy zapisywać tego na papier. Piłkarze to wiedzą – kiedy coś deklaruję, nie zmienię zdania. Nie mówię piłkarzowi „jutro podpisujemy”, a wieczorem wiążę się z kimś innym, bo nadarzyła się okazja.
Mam swoje zasady. Jeśli ktoś chce, żebym tylko figurował, a decyzje miałyby się podejmować poza mną, szkoda czasu i pieniędzy klubu. Nie jestem najmądrzejszy i nigdy nie podejmuję decyzji sam, ale po to zostałem zatrudniony, by decydować. Ustaliliśmy sobie zasady pracy i są one realizowane.
Jest jeszcze nadzieja dla Semira Stilicia?
Mamy okres przygotowawczy i Semir jest pełnoprawnym członkiem zespołu, ma takie same szanse jak każdy inny. Gdy będzie w formie, może nam jeszcze wiele dać. Istotne jest to, jak przepracuje okres przygotowawczy. Wszyscy wiemy, jakie ma umiejętności. Jego dyspozycja w ostatnim czasie nie była satysfakcjonująca, ale teraz startuje z równego poziomu. Wierzę w to, że jeszcze może nam pomóc.
Co jest przyczyną jego zjazdu?
Trudno mi powiedzieć. Każdy piłkarz ma lepsze i gorsze okresy. Teraz trafił się gorszy. Ale nie uważam, że to piłkarz wypalony. Musi nabrać pewności siebie i przywrócić radość z gry.
A Karol Angielski? O co chodzi z tym chłopakiem? Już czwarty klub w Ekstraklasie daje mu szanse, ale nigdy nie strzelił więcej niż dwóch bramek w lidze na sezon.
Ściągałem go do Olimpii Grudziądz…
Tam się akurat sprawdził.
Ja w Karolu widzę potencjał i w Grudziądzu mi to oddał. Dostał duży kredyt zaufania, Olimpia postawiła na niego i odpłacił się skuteczną grą. Uważam, że to bardzo dobry piłkarz, który cały czas nie może swoich walorów przełożyć na poziom Ekstraklasy. Liczyłem na to, że sprzeda je w Płocku, tak jak było w Grudziądzu. Lewa, prawa noga, gra głową, tyłem do bramki – wszystko ma na bardzo dobrym poziomie. To typ piłkarza, który może potrzebuje większego kredytu zaufania.
Czwarty klub już go zatrudnia, ciężko mówić, że dostaje ma zaufania.
I jednak każdy w nim coś widzi.
Dlatego zastanawiam się: co?
Odpowiadam – liczyłem, że odda mi swoje umiejętności tak samo, jak w Grudziądzu. Kontuzja zahamowała jego rozwój, ale liczę na to, że Karol jeszcze nastrzela bramek. Jeszcze nie jest najstarszy, ma spory bagaż doświadczeń i sporo grania przed sobą. To doświadczenie będzie działało tylko na jego korzyść. Może nie strzela dlatego, że nie dostaje większej liczby minut. W treningach strzela, w sparingach strzela, w Olimpii strzelał. Liczymy, że zacznie strzelać również w Ekstraklasie.
W jaki sposób dyrektor sportowy wyszukuje piłkarzy nie mając w klubie żadnego skauta? Jest przykładowy Angel Garcia, który pozostawał od sierpnia bez klubu. Jak można ocenić jego możliwości?
Żeby była jasność – dla mnie priorytetem zawsze są polscy piłkarze. To normalne, też ze względu na to, że działam sam i nie potrafię być w weekend w czterech miejscach na raz. Jeśli nie ma odpowiedniego polskiego piłkarza, wtedy rozglądam się za innymi opcjami. Staram się raz na dwa miesiące polecieć obejrzeć daną ligę. Mam swoje obserwacje i weryfikuję piłkarzy.
To wyjazdy na zasadzie pojadę do Norwegii i obejrzę mecze czy raczej obserwacje konkretnych, wyselekcjonowanych piłkarzy?
I takie, i takie. Teraz lecę przed obozem na Cypr, by obejrzeć pięć spotkań ligi cypryjskiej. Chcę się zapoznać po raz kolejny z tą ligą, sporo piłkarzy już znam, ale pojawiło się wiele nowych twarzy. Zdarzają się sytuacje, gdy jadę obejrzeć konkretnych, wyselekcjonowanych piłkarzy. Angel? Trafił z rekomendacji, nie jestem w stanie wszystkich znać. Został zaproszony, przyleciał na testy, był z nami dziewięć dni. Został rzetelnie oceniony i zwiększy nam rywalizację na lewej obronie. Pierwszym ruchem była jednak weryfikacja polskiego rynku.
Utarło się, że dobry piłkarz nie przyjedzie na testy – to mit?
Nie. Angel miał swoje problemy. Ocena danego momentu i sytuacji. Jeśli ktoś gra regularnie i jest dobry, łatwiej polecieć do niego i mu się przyjrzeć. My nie byliśmy w stanie, bo jego kontrakt niby obowiązywał, ale nie mógł grać meczów, zawirowana sprawa. Chętnie bym się wybrał na jego mecz na żywo, ale nie było takiej możliwości. On też miał świadomość, że pokazać się może tylko na testach. Znał swoją wartość i wiedział, że sprzeda swoje umiejętności.
Jak duży to potencjał?
Optymalny wiek, dobre parametry. Myślę, że może być w piątce najlepszych lewych obrońców.
W erze InStata, Wyscouta i wszystkich innych platform do oceny piłkarzy, polskie kluby – mając do dyspozycji takie a nie inne budżety – będą odchodzić od skautingu?
Póki budżety nie będą większe, skala skautingu nie będzie tak duża, jak na zachodzie. To nieuniknione. W klubach na poziomie Ekstraklasy ciężko jest jednej osobie wszystko poukładać. Skauting to też obserwowanie akademii. Właściciele klubów muszą sobie zdawać sprawę, że to bardzo istotny element.
W jaki sposób weryfikujecie mentalność zawodnika przed transferem? Freiburgowi bardzo się spodobało, jak Rafał Gikiewicz podał koledze bidon. Oceniono taką małą rzecz bardzo pozytywnie.
Nie będę mówił, że w jakiś wyjątkowy sposób badamy mentalność zawodnika, ale oczywiście zwracam na takie rzeczy uwagę. To jak piłkarz schodzi z boiska, jak na nie wchodzi, jak się rozgrzewa, jak się zachowuje w stosunku do kolegów czy trenera, czy cały zespół się cieszy z nim czy bez niego. Nie wszyscy muszą się kochać i lubić, ale muszą się szanować.
Zdarzyło się, że piłkarz został skreślony z listy życzeń, bo z powodów mentalnych został skreślony?
Zdecydowanie tak. Potencjał piłkarski jednego zawodnika oceniliśmy bardzo wysoko, ale jego arogancja i zachowanie na boisku były nie do zaakceptowania.
Jak potoczyły się losy tego piłkarza?
Jest dziś w pierwszej lidze. A potencjał ma na dobry klub w Ekstraklasie.
Jeśli zawodnik jest lepszy piłkarsko niż inni, można przymknąć oko na arogancję?
Każdy popełnia błędy. Czasami w ferworze emocji robimy głupie rzeczy. Nie raz mi też zdarzy się pod nosem powiedzieć coś głupiego w czasie meczu. Jeśli zdarzy się to raz czy dwa, nie jesteśmy sfiksowani na punkcie odsuwania czy karania. Traktujemy się normalnie.
Dominik Furman notorycznie jest antypatyczny i podważa każdą decyzję sędziego, często bez jakichkolwiek podstaw.
Nie odbieram tego za zaburzanie atmosfery w szatni i zespole. Oczywiście – Dominik może potwierdzić – jego zachowanie było przez nas potępione. W jednym meczu było tego zdecydowanie za dużo, skumulowały się podobne zachowania z poprzednich spotkań i stąd takie wrażenie. Uważam oczywiście, że to była gruba przesada ze strony Dominika. Nie ma przyzwolenia na to, byśmy nie szanowani siebie, przeciwnika, sędziów.
Ucieszył się pan na wieść o przepisie o młodzieżowcu?
Rozumiem ideę, ale dla takiego klubu jak Wisła Płock to bardzo niekomfortowy przepis. Chciałbym, żeby grało jak najwięcej młodych piłkarzy, ale znając rynek uważam, że dziś odpowiednich chłopców w roczniku 1999 i młodszych jest zbyt mało. Każdy klub będzie musiał mieć czterech-pięciu piłkarzy U-21, którzy będą mogli dać sobie radę na poziomie Ekstraklasy. Cała liga potrzebuje zatem mniej więcej 60 takich piłkarzy.
Teraz gra regularnie może pięciu.
A kolejnych dziesięciu jest gotowych w poczekalni. Pytanie, skąd reszta. Jeśli PZPN zwiększyłby widełki o jeden rok, by można było brać piłkarzy z rocznika 1998, klubom byłoby łatwiej mieć czterech-pięciu zawodników w tym wieku. To przecież wciąż rocznik z reprezentacji Jacka Magiery. Mecz jest wykładnikiem tego, jak pracujesz w ciągu tygodnia. Żeby młody piłkarz wiedział, że ma miejsce w składzie nie tylko poprzez swój talent i czuł jakąś rywalizację, potrzeba jest czterech-pięciu dobrych młodzieżowców. Ciężko będzie ich znaleźć. Łatwiej będą miały kluby, które mają rozwinięte akademie. Starsi piłkarze też chcą mieć obok siebie na boisku piłkarza, który ma swoje umiejętności, a nie wiek.
Jak będzie wyglądał ten rynek w najbliższym półroczu? Wyobrażam sobie sytuację, że wyróżniający się piłkarz pierwszoligowy z rocznika 1999 dostanie czternaście ofert z Ekstraklasy. Będzie mógł sobie wybierać i dyktować stawkę.
Tak się może wydarzyć. Mam nadzieję, że nie będą padać chore sumy. Najważniejsze jest to, by ich rozwijać i pchać do przodu, a nie rozpieszczać i psuć pieniędzmi. Rywalizacja na pewno wzrośnie, ale liczę na to, że kluby okażą solidarność i nie będzie windowania stawek, bo zaraz może się okazać, że młodzieżowiec może zarabiać tyle, ile czołowy piłkarz. Jeśli mielibyśmy dziś piłkarza z rocznika 1999, który mógłby grać na poziome Ekstraklasy, przecież byśmy na niego stawiali. Po prostu nie mamy takiego zawodnika.
Na jakim etapie jest projekt pięciu młodzieżowców w Wiśle Płock latem?
Na dwudziestu procentach. Mamy tylko Ricardo Gryma. Pracujemy nad tym, by być gotowi. Stąd podjęcie współpracy z Escolą Varsovia. Szkolenie wygląda tam jak na polskie akademie na bardzo dobrym poziomie. Nie jestem w stanie dziś rzetelnie ocenić ich zawodników, jesteśmy w trakcie rozmów, by jednego z chłopaków zabrać już na obóz. Nie ma co narzekać, trzeba pracować.
Uważa pan też, że w obliczu tego przepisu ławka rezerwowych powinna zostać zwiększona do dwunastu zawodników.
Tak, powinno być tak jak we Włoszech. Trener powinien mieć większe pole manewru.
Jeśli tego nie zrobimy, na ławkach będą tylko młodzieżowcy.
Musi być zdrowa atmosfera w szatni – zawsze pięciu czy sześciu jest niezadowolonych. A gdy wszyscy są pod prądem, jest zdecydowanie lepiej. Nie widzę minusów takiej zmiany.
Poprzedni wywiad na Weszło z pana udziałem został zatytułowany: „Będą odbierać mnie dwuznacznie, ale postępuję zgodnie ze swoim sumieniem”. Powiedział pan to w kontekście pańskiej przeszłości menedżerskiej, gdy pracował pan z Marcinem Kubackim. Patrzę dziś na stajnię Kubackiego i widzę czternastu piłkarzy, w tym sześciu w Wiśle Płock. Prawie połowa. Dalej mieści się to w tej klauzuli sumienia?
Jak najbardziej. Najprościej zweryfikować w środowisku menedżerskim, jak się ze mną pracuje. Ściągam piłkarzy nie tylko od Marcina Kubackiego, ale od wszystkich. Przed chwilą dzwonił Jarosław Kołakowski czy Mariusz Piekarski. Kuba Łukowski podpisał umowę z Marcinem Kubackim będąc już w Wiśle Płock, więc to nie od niego wziąłem tego piłkarza. Patryk Stępiński jest już tu od lat. Kto nam jeszcze zostaje?
Furman – przy czym to była duża okazja – Zawada, Żynel i Rasak.
Życzyłbym sobie, by każdy agent przyprowadził mi takiego piłkarza jak Furman. Czterech piłkarzy. Od Jarka Kołakowskiego i Mikołaja Gratkowskiego mam po trzech. Uważam, że Marcin Kubacki ma bardzo dobrych piłkarzy i tylko to jest ważne. Dla mnie nie ma znaczenia, od jakiego menedżera ich biorę tylko jacy to są piłkarze. Dzisiaj mamy okno transferowe i nie rozmawiamy z Marcinem o żadnym piłkarzu.
Bo wszyscy już w Wiśle!
(śmiech) Widziałbym Kownackiego teraz u nas. Trzeba zapytać innych. Ja podtrzymuję – mam czyste sumienie i nikt niczego mi nie zarzuci. Ci piłkarze po prostu wpajali się w koncepcję i mieli odpowiednie umiejętności, by być w Płocku. Nigdy nie będę ukrywał moich dobrych relacji z Marcinem Kubackim, rozmawiamy na innej stopie, ale nie dajmy się zwariować. Wszyscy wiedzą jak pracuję. Pomoc przy transferze Arka Recy i to, jaka kwota padła, świadczy o tym, że z tym agentem można zrobić dobry interes. Nie ma sensu bardziej tego tłumaczyć.
Takimi ruchami jak Zawada ciężko będzie jednak tę współpracę wybronić. Jest jeszcze wiara w tego chłopaka? Półtora roku i jedna bramka – trochę słabo.
Proszę zadzwonić w czerwcu.
Zadzwonię.
Niewielu napastników ma takie predyspozycje do gry w piłkę, jak on. Nie wiem, czego mu brakuje. Powtarzam, że jak nie będzie strzelał w Płocku, odejdzie i zacznie strzelać regularnie. Umiejętności, postura, to jak się prowadzi, jak ciężko pracuje – wszystko wskazuje na to, że odpali. To nie tak, że mnie się proponuje zawodników. Zazwyczaj weryfikuję rynek i sam zgłaszam się po określonych piłkarzy. Tak było z Oskarem Zawadą, więc to nie agent nam go wepchnął. Byłem nim zainteresowany od dawna i próbowałem ściągnąć go do Wisły już wcześniej.
Może zakład? Stawiam, że do końca sezonu strzeli co najmniej pięć bramek.
Zgoda. Jak pan wygra, wysyłamy koszulkę wybranego zawodnika KTS Weszło z podpisami drużyny. Jeśli wygram ja – szykuje pan dla nas koszulkę Oskara Zawady z autografami zawodników.
Umowa stoi. Być może się co do tego piłkarza pomylę, bywa. Ale myślę, że tu się nie pomylę.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK