Z jednej strony można się cieszyć, że transfer Konrada Wrzesińskiego nie powoduje wszechobecnego rechotu, bo rechoczący nawet by nie wiedzieli, że śmieją się sami z siebie. Wytykając palcami ligę kazachską, jako tę położoną na wypizdowiu, jednocześnie nie widząc ekstraklasy, która do wypizdowia ma daleko, ale od złej strony. I choć warto chwalić rosnącą świadomość, to jednak tyle zostaje nam radości z życia. Doskonale wiemy, że jesteśmy głęboko w dupie. Natomiast na ratunek nie liczymy.
Nie urodziliśmy się wczoraj, zawsze zdawaliśmy sobie sprawę, jaką pozycję względem bogatszych sportowo i finansowo ma ekstraklasa. Jak ktoś się wybijał, to przychodził wyżej postawiony klub, brał delikwenta pod pachę, zostawiał drobne – w skali rynku były, nadal są to drobne – i tyle go widziano. Czy jednak czuliśmy wstyd co do kondycji naszej ligi? Niezbyt, bo szedł taki gość przeważnie na Zachód, czasem się przebił, częściej nie, ale widział z bliska choć ułamek topowej piłki. Potem wracał, ogon miał podkulony, prosił o przebaczenie rodzimej młócki i zazwyczaj je dostawał. Tamto podwórko było większe, w porównaniu do naszej piaskownicy wręcz bezgraniczne, więc skoro się tam gubił – nic dziwnego.
Za siebie nie patrzyliśmy. Jeszcze Rosję, Ukrainę, Turcję, czołówkę w Grecji traktowaliśmy jako umowny piłkarski Zachód, natomiast reszta kierunków była zsyłką. Oczywiście, zdarzały się wyjątki, bo pobyt Pawła Golańskiego w Rumunii zyskał jakieś uznanie, natomiast przeważnie takie kierunki traktowało się jako banicję. Byłeś, gościu, za słaby na nasz teren, to teraz szukaj wiatru w polu, może uda ci się podbić Bułgarię czy inny Kazachstan. Wyjechał taki piłkarz i często słuch o nim ginął, bo co obchodziły nas osiągi w hobby ligach. Ewentualnie jak Łukasz Sosin zrobił trzy razy z rzędu króla strzelców na Cyprze, to zasłużył na parę akapitów.
Polska piłka była z siebie zadowolona. Piłka zagraniczna – prawie wszędzie – rzetelnie pracowała nad swoją kondycją. I dziś to widać jak na dłoni: z parunastu miejsc dla ekstraklasowego piłkarza, ostało się w Europie może parę nieatrakcyjnych. Reszta to oferty jak najbardziej do rozpatrzenia, więcej – to oferty bardziej kuszące niż te polskie. No i nie mówimy już o piłkarzach, tylko rozpaczliwie szukających wyjścia ze zbyt trudnych rozgrywek, a też takich, którzy potrafili w nich momentami nadawać ton.
Konrad Wrzesiński, motor napędowy Zagłębia Sosnowiec z początku sezonu – gdy Zagłębie jeszcze trochę jechało – wybiera Kajrat Ałmaty (choć mówi się też o Lechu). Nikt nie może się chłopakowi dziwić. Pieniądze lepsze, liga – według rankingu UEFA – ciut lepsza, bo na 24. miejscu, nasza na 25.. Boisko ranking potwierdza. W europejskich dwumeczach cztery razy awansowaliśmy my, trzy razy oni.
Jakub Świerczok po tym, jak strzelił 16 goli w jednej rundzie dla Zagłębia, obrał kierunek na Bułgarię. Liga stoi niżej od naszej w rankingu, ale że Łudogorec grałby w ekstraklasie o mistrza – nikt chyba nie ma wątpliwości. Poza tym Świerczok zalicza swoje mecze w Lidze Europy, ostatnio nawet strzelił z Zurychem, biegał po San Siro w starciu z Milanem. Polskie kluby o jesieni i wiośnie w Lidze Europy mogą pomarzyć, bo od dwóch lat odpadają latem.
Wcześniej taki sam kierunek jak Świerczok obrał reprezentacyjny pomocnik, Jacek Góralski. W wywiadach jasno twierdził, że nie rozumie szydery, gdyż w Bułgarii ma wszystko, co mu do szczęścia potrzeba. Wskazywał choćby dobrą bazę z siedmioma boiskami.
Przemysław Frankowski, też reprezentant, zresztą w meczu z Czechami jeden z najlepszych na boisku, leci do USA. Czyli nawet rynki pozaeuropejskie są kuszące dla naszych, wcześniej MLS traktowano w Polsce jako stancję dla dziadków, którzy chcą dorobić na końcówkę kariery. No, a teraz wybiera się tam pomocnik będący w sumie na początku przygody, wcześniej tę drogę obrał Nemanja Nikolić, też nie wówczas starzec (29 lat).
Jakub Rzeźniczak? Gdy odchodził do Karabachu, przekaz był jasny – jest za słaby na Legię, musi szukać szczęścia gdzie indziej. Po czasie okazało się, że obrońca zaliczył awans sportowy, najzwyczajniej w świecie. W sezonie 17/18 zaliczył pięć meczów w Lidze Mistrzów (Legia – zero), rok później sześć w Lidze Europy (Legia – zero). A że za frytki i czapkę z daszkiem tam nie gra, to chyba jasne.
Jakub Kosecki po udanej końcówce 17/18, był łączony z Lechią, dziś liderem ekstraklasy. Nie udało się dogadać, sprawa poległa na kilkuset tysiącach złotych. Kosecki wybrał drugą ligę turecką, która – jak mówi – ustawi go i jego rodzinę na cholernie długi czas.
Nie widać nadziei, by ten trend odwrócić. Można śmiało założyć, że w najbliższych latach dalej będą nas w ten sposób rozkupywać. Absolutnie najlepsi dalej będą jeździć na Zachód, natomiast aspirujący do topu, średniacy i będący na zakręcie swoich karier, spróbują Bułgarii, Azerbejdżanu, Kazachstanu, Chorwacji, drugiej ligi tureckiej, o Cyprze czy Danii nawet nie mówiąc.
Nam, przyzwyczajonym do trzeciego sortu, odbiorą nawet i okruchy ze stołu.
Paweł Paczul