Reklama

Nie samymi Holendrami żyje Amsterdam – jedenastka zagranicznych gwiazd Ajaksu

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

12 grudnia 2018, 12:16 • 10 min czytania 0 komentarzy

19 kwietnia 1995 roku Ajax rozjechał Bayern Monachium 5:2 i tym samym zapewnił sobie udział w finale Ligi Mistrzów, w którym zresztą później zwyciężył dzięki bramce młodziutkiego Patricka Kluiverta. Trzon kultowego już dzisiaj zespołu stanowili oczywiście Holendrzy, ale furorę zrobiło w nim również trzech muszkieterów pochodzących spoza ojczyzny Rembrandta. Nwankwo Kanu, Finidi George i Jari Litmanen. Bo Ajax, choć słynie przede wszystkim z wypuszczania w świat wybitnie utalentowanych reprezentantów Oranje, ma w swojej historii kilku znakomitych obcokrajowców. Albo i więcej niż kilku.

Nie samymi Holendrami żyje Amsterdam – jedenastka zagranicznych gwiazd Ajaksu

Zresztą – spójrzmy choćby na obecną strukturę zespołu.

Wiadomo, że najwięcej uwagi przykuwają super-talenty holenderskiego futbolu, czyli Frenkie de Jong i Matthijs de Ligt, a w dalszej kolejności choćby Donny van de Beek. Piłkarze wprost fenomenalnie utalentowani, obwąchiwani zaciekle przez wszędobylskie nosy przedstawicieli największych klubów Starego Kontynentu. Wydaje się kwestią czasu, kiedy ekipa z Amsterdamu będzie po prostu zmuszona, by swoje perełki spieniężyć. W ostatnich latach działacze holenderskiego klubu są jednak nieco mniej chętni do przedwczesnego pozbywania się swych najznakomitszych talentów. Efekty tej strategii widać jak na dłoni. Najpierw trafił się zaskakujący finał Ligi Europy, teraz świetna postawa w fazie grupowej Champions League.

Ale, jako się rzekło, historia Ajaksu nie jest wyłącznie opowieścią o holenderskich gwiazdach większego i mniejszego kalibru. Dzisiaj kluczową rolę w zespole tak na dobrą sprawę odgrywają przede wszystkim obcokrajowcy. Weźmy pod lupę liczbę minut rozegranych w tym sezonie – wśród dziesięciu najaktywniejszych piłkarzy znajdziemy Onanę, Tadicia, Mazraouiego, Schone, Tagliafico, Ziyecha i Neresa. Aż siedem nazwisk, sześć różnych krajów. Kamerun, Serbia, Maroko, Dania, Argentyna, znów Maroko i Brazylia.

Reklama

Prawdziwą pożogę w ofensywie sieje Tadić, ściągnięty z Southampton za dwanaście milionów euro. Transfer zupełnie nie w stylu Joden, ale jak najbardziej udany, bo trzydziestoletni Serb strzela mnóstwo goli i wyraźnie odżył w nieco luźniejszej taktycznie Eredivisie. Ziyech nieprzerwanie imponuje błyskotliwością. Tagliafico? Jego show przeciwko AEK w Lidze Mistrzów na długo zapadnie w pamięci bywalców amsterdamskiej areny. Z kolei Mazraoui na tyle korzystnie prezentuje się z prawej strony defensywy, że pierwsze plotki zaczęły już go łączyć z klubami hiszpańskimi, przede wszystkim z Valencią.

Natomiast golkiper Andre Onana w Hiszpanii już kiedyś był, bo dzięki fundacji Samuela Eto’o trafił na praktykę do Barcelony. Tam ostatecznie nie zakotwiczył, zresztą również w Amsterdamie istniały wątpliwości co do jego talentu. Jednak Kameruńczyk regularnie je rozwiewa, nie tylko świetnymi interwencjami, ale i fenomenalnym uruchamianiem kontrataków. Chłopak rzuca piłki godne najbardziej kreatywnych środkowych pomocników Europy, zdarza mu się nawet notować asysty przy bramkach. Koledzy mogą mu odgrywać futbolówkę z pełnym zaufaniem, nawet jeżeli pewność siebie Onany od czasu do czasu prowadzi do fatalnej pomyłki.

A jak to wyglądało z obcokrajowcami w Ajaksie, gdy spojrzymy w przeszłość? Pokusiliśmy się o stworzenie z nich jedenastki.

BRAMKARZ

Jeżeli chodzi o golkiperów, to tak naprawdę niewielu nie-Holendrów robiło na tej pozycji karierę w Amsterdamie. Oczywiście na zasadzie skojarzenia na myśl od razu przychodzi słynny Stanley Menzo, który – podobnie jak wielu innych świetnych, holenderskich piłkarzy – przyszedł na świat w Surinamie. Ale ostatecznie jako zawodnik reprezentował barwy Oranje, tam się wychował i zebrał piłkarskie szlify. Wedle reguł tego akurat zestawienia – odpada. Szukamy piłkarzy, którzy nie reprezentowali Holandii.

Lepszy kandydat do wygryzienia młodziutkiego Onany jakoś nie nasuwa się na myśl. Bo kto, Bogdan Lobont? W krainie tulipanów za dużo czasu spędzał w gabinetach lekarskich, zresztą – żaden z niego tytan. Hans Vonk? Bez jaj.

Reklama

André-Onana-681x383

Andre Onana.

OBRONA

Zdecydowanie większy kłopot bogactwa rodzi się przy formowaniu linii defensywnej. Należy ją oczywiście zbudować wokół Velibora Vasovicia, jednego z najciekawszych defensorów swoich czasów. Czytaj – lat sześćdziesiątych. Zapisał się przede wszystkim w pamięci kibiców Partizana Belgrad, ale i w barwach Ajaksu spędził kilka niezapomnianych sezonów. Choć był dość niski (180 centymetrów wzrostu), to niedobory w warunkach fizycznych rekompensował niesamowitą walecznością, inteligencją taktyczną i doskonałym czytaniem gry. Był twardzielem, ale i spryciarzem. Nie bał się przejąć futbolówki, pociągnąć z nią na połowę rywala i posłać otwierające podania do napastników. Operował niemal we wszystkich sektorach boiska, kiedy zaszła taka potrzeba chwili.

W Jugosławii wyrósł na wielką gwiazdę, pochowano go zresztą w belgradzkiej Alei Zasłużonych. W Holandii zaś – rzecz jasna jeszcze za życia – prędko zapracował na podobny, gwiazdorski status. Trzy triumfy w Eredivisie i zdobycie Pucharu Europy w 1971 roku mówią same za siebie. Szkoda tylko, że przedwcześnie musiał zakończyć karierę. Zadręczała go astma.

Innym z wielkich obrońców tamtych lat był zawodnik niemiecki, Horst Blankenburg. Przemawiają za nim trofea – trzy Puchary Europy i szereg krajowych sukcesów. Również grał na pozycji libero i z tego powodu nigdy nie przebił się do pierwszego składu narodowej reprezentacji, gdzie niepodzielnie rządził Franz Beckenbauer. Na Cesarza nie było rady, stanowił postać niemożliwą do zdetronizowania, choćby nie wiadomo jak potężni pretendenci przeciwko niemu spiskowali. Johan Cruyff gorąco namawiał klubowego kolegę, żeby zdecydował się reprezentować Holandię, której tak fenomenalny sweeper bardzo by się przydał. Ale Horst wolał do końca kariery czekać na uznanie ze strony selekcjonerów Die Mannschaft.

Właśnie dzięki inteligencji Blankenburga i Vasovicia mógł powstać system taktyczny, który przeszedł do historii jako futbol totalny. Cruyff i jego ofensywny geniusz to jedno, ale tamten sposób grania wymagał również perfekcji w defensywie, przede wszystkim z racji na zastosowanie nowatorskiej koncepcji „pułapki ofsajdowej”. Blankenburg do gry totalnej pasował jak ulał. Potrafił odbierać piłkę jeszcze na połowie przeciwnika i momentalnie posyłać ją w szesnastkę. Zresztą, to właśnie on – ze skrzydła – posłał wrzutkę w pole karne, po której padła zwycięska bramka w finale Pucharu Europy z 1973 roku.

Kandydatów do uzupełnienia defensywnego kwartetu jest naprawdę tak wielu, że można nabawić się bólu głowy przy dokonywaniu selekcji. Był świetny belgijski tercet: Vermaelen, Alderweireld, Verthongen. Był ulubieniec amsterdamskich kibiców, Zdenek Grygera. Christian Chivu, dwukrotnie wybierany piłkarzem roku w klubie, w 2002 zakwalifikowany nawet do najlepszej jedenastki UEFA. Do tego Maxwell, piłkarz roku 2004 w całej holenderskiej lidze. Szaleństwo, a tę wyliczankę można przecież kontynuować, nie odnotowując wielkiego spadku, jeżeli chodzi o piłkarską jakość wyliczanych ciurkiem zawodników. Niesłychany ścisk.

Żeby zachować zgodność pozycji, na prawej obronie wystawiamy Hatema Trabelsiego, dwukrotnego mistrza Holandii i w swoim czasie jedną z większych gwiazd afrykańskiej piłki, mistrza kontynentu z 2004 roku. Na lewej stronie niechaj wystąpi wspomniany Maxwell. Brazylijczyk w Amsterdamie naprawdę wymiatał, dopóki jego błyskotliwej kariery troszkę nie zaburzyła poważna kontuzja kolana. Nie przeszkodziło to wychowankowi Cruizero w pozostaniu jednym z najbardziej utytułowanych zawodników w dziejach futbolu, choć aż tak spektakularnie jak w Ajaksie nie grał już chyba nigdy.

Chivu i Verthongen byli cholernie mocnymi konkurentami. Każda kandydatura by się obroniła.

f25cfccc088398d5b21e86987577cb27

Velibor Vasović.

POMOC

Jest tylko jeden możliwy wybór, jeżeli chodzi o pozycję ofensywnego pomocnika. Wielki Jari Litmanen, jedna z największych postaci europejskiego futbolu lat dziewięćdziesiątych, wymiatacz absolutny. Dość powiedzieć, że jego sensacyjne występy w barwach Ajaksu doprowadziły do lawinowej tendencji wśród holenderskich ojców, którzy swoim synom nadawali imię „Jari”, żeby uczcić popisy fińskiego wirtuoza. Liga Mistrzów, pięć triumfów w Eredivisie, mnóstwo pomniejszych sukcesów. Jeden z tych zawodników, których spuścizna jest skromniejsza niż być powinna wyłącznie z powodu feralnej narodowości.

Kto (umownie rzecz jasna) za plecami Litmanena? To dopiero zagwozdka.

Odpada Michael Laudrup, który spędził w drużynie Joden tylko sezon, wieńczący zresztą jego prze-bogatą karierę. Wśród napastników też go nie wciśniemy, uprzedzając fakty. Nie oznacza to jednak, że w ogóle zabraknie miejsca dla Duńczyków, bo to właśnie wśród przedstawicieli tej nacji rozegrała się batalia o obsadzenie dwóch wolnych miejsc w drugiej linii. Przy najszczerszych chęciach nie udało się wcisnąć nigdzie Tomasa Galaska. Czech robił świetną robotę w destrukcji, ale musi ustąpić miejsca wirtuozom.

Najprościej – i być może najsłuszniej – byłoby po prostu wskazać na duński duet, który stanowił trzon składu Ajaksu w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Nie tak obfitej w sukcesy jak pierwsza, ale wciąż wspaniałej, upstrzonej trofeami. Frank Arnesen i Soren Lerby stanowili niemalże nierozłącznym tandem, wszak po przygodzie w Amsterdamie wylądowali jeszcze razem w Eindhoven i tam kontynuowali dominację na holenderskich boiskach, dorzucając do tego jeszcze sukcesy na arenie europejskiej. No i współtworzyli kultowy Duński dynamit na mundialu w 1986 roku.

Głupio by jednak było nawciskać aż tak wielu zawodników z czasów w gruncie rzeczy dość zamierzchłych. Ostatecznie nie można wszystkiego rozstrzygać wyłącznie na podstawie liczby garnków w gablocie. Niech zatem będzie, że do jedenastki załapie się tylko Lerby. Mimo wszystko trochę fajniejszy zawodnik, na dodatek grający z opuszczonymi do kostek getrami, co stanowiło podczas procesu decyzyjnego – nie ma co ukrywać – dodatkowy atut. U jego boku Christian Eriksen, bo pominięcie tak wielkiej postaci dla dzisiejszej Premier League byłoby jednak szaleństwem i swego rodzaju nietaktem. Tym bardziej, że Eriksen wspaniałe granie rozpoczął już w Holandii. W Eredivisie brakowało mu jeszcze trochę skuteczności, ale rozgrywał jak szatan, korzystając z wolnych przestrzeni na murawie.

Lasse Schone… Cóż, pozostaje mu ścigać rodaków.

Ajax_vs_Spurs_1981_European_Cup_Winners%u2019_Cup_-_Steve_Perryman_and_Soren_Lerby

Soren Lerby (z prawej).

ATAK

Na początek ponura wiadomość – Arkadiusz Milik nie złapał się na dziewiątkę.

Kto jeszcze się nie zmieścił wśród atakujących? Choćby Eddy Hamel, gwiazda Ajaksu w latach dwudziestych minionego stulecia. Amerykanin, pierwszy zawodnik żydowskiego pochodzenia w klubie z Amsterdamu, co jest jednak kamieniem milowym dla klubu noszącego przydomek Żydzi. Hamel z racji na swoje pochodzenie cieszył się gigantyczną popularnością, miał swój osobisty fanklub, był faworytem miejscowej diaspory. Niestety – podczas II Wojny Światowej wylądował w obozie zagłady w Auschwitz. Niemcy zamordowali nowojorczyka w komorze gazowej, gdy odkryli u niego ropień języka.

Również przedstawiciele Czarnego Lądu – Nwankwo Kanu, Finidi George, Benni McCarthy i Tijani Babangida – okazali się minimalnie zbyt ciency w uszach. Najbliżej jedenastki był chyba ten drugi, lecz ostatecznie konkurencja okazała się zbyt wymagająca. Podobnie jak dla Szoty Arweładze, który rozegrał dwa kapitalne sezonu w Amsterdamie, ale brakowało mu regularności, no i wielkich, drużynowych sukcesów.

O miejsce na dziewiątce tak naprawdę stoczyli batalię dwaj Szwedzi. Ostatecznie padło na tego o większym nazwisku, choć wciąż nie jesteśmy przekonani, czy postąpiliśmy w tym przypadku słusznie. Ostatecznie Stefan Pettersson grał w Ajaksie o wiele dłużej niż Zlatan Ibrahimović i o wiele więcej z holenderskim klubem wygrał. Puchar UEFA, dwie mistrzowskie patery. Całkiem pokaźny dorobek, choć napastnik jest już dzisiaj trochę zapomniany.

Ale Zlatan to jednak Zlatan. Jedna z największych piłkarskich osobowości XXI wieku. Zawodnik, który w Amsterdamie stawiał dopiero pierwsze kroki swojej bujnej kariery, ale już wtedy zapowiadał się na gościa, który nie tylko podbije piłkarskie boiska, lecz wedrze się również do sfery popkultury. I tak też się stało. Ibra w barwach Joden nie strzelał może na potęgę, jednak wyprawiał na murawie rzeczy niebywałe. Jego bramka przeciwko NAC Breda – gdy zadrwił sobie z obrońców drużyny przeciwnej i kompletnie ich upokorzył serią zamaszystych zwodów – to po prostu klasyka futbolu.

Skoro Zlatan na szpicy, to Luis Suarez z musu na prawym skrzydle. Tutaj niech przemówią czyste, wręcz brutalne liczby. 49 goli w 48. meczach sezonu 2009/10. Bum.

Lewe skrzydełko dla kolejnego z Duńczyków, którzy od dekad świetnie się czują w Amsterdamie i ten trend utrzymuje się do dziś. Jesper Olsen to był piłkarz-zjawisko. Nazywany PchłąNietykalnym z uwagi na niesamowity, niemożliwy do zatrzymania styl dryblingu. Pewnie w jakimś stopniu jego umiejętność kontroli nad piłką i prowadzenia jej w pełnym biegu blisko przy stopie można porównać ze zdolnościami samego Lionela Messiego. Kurt Linder, trener Ajaksu, który przyjął Olsena do pierwszej drużyny w 1981 roku, określił swojego podopiecznego taktycznym i technicznym fenomenem.

Duńczyk w wieku 23. lat dał się namówić na przenosiny do Manchesteru United i tam popadł w stagnację, ale co przykozaczył w Amsterdamie, to jego.

Zlatan-Ibrahimovic-ajax

Zlatan Ibrahimović.

TRENER

Kandydatów na dozorcę tej Wieży Babel było tak naprawdę dwóch. Pierwszym – Stefan Kovacs, następca i kontynuator pracy Rinusa Michelsa. Przejął po słynnym Holendrze cały bagaż futbolu totalnego, wyrzucił z niego co uznał za zbędne i dodał to, co uznał za niezbędne do rozwoju drużyny. I czas pokazał, że słusznie czynił, nie traktując pomysłów Michelsa jako ideału, którego nie można w żaden sposób poprawić, w myśl zasady, że lepsze jest wrogiem dobrego.

Rumun poprawiał, a jakże, i dwa razy z rzędu zatriumfował w Pucharze Europy. Mało tego – wielu uważa, że Ajax właśnie pod batutą Kovacsa, a nie Michelsa, grał swój najpiękniejszy, a jednocześnie najskuteczniejszy futbol.

Kontrkandydatem dla jawiącego się jako pewniak Rumuna był Jack Reynolds, na początku XX wieku wzięty piłkarz i trener. Jeżeli Rinus Michels ukształtował Kovacsa, to Reynolds ukształtował Michelsa. Prowadził go w przedwojennej ekipie Ajaksu i pokazał późniejszemu reformatorowi futbolu, co to znaczy żelazna dyscyplina taktyczna i katorżnicze treningi, mające na celu wydobycie z zespołu maksa jeśli chodzi o aspekty siłowe, motoryczne i taktyczne. Anglik był wyjątkowym zamordystą, lecz skutki jego pracy były wymierne. Osiem mistrzowskich tytułów w Holandii. I to wszystko w ramach grania ofensywnego, bo Reynolds nie uznawał murowania dostępu do własnej bramki – chciał się bronić poprzez posiadanie futbolówki.

Niech zatem będzie, że pieczołowicie dobrany zespół poprowadzi do wyimaginowanego boju właśnie Anglik. Oto, jaką drużynę ma do dyspozycji.

HwEAne1

fot. newspix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Urban o Jagiellonii: Jeżeli nie wykorzysta szansy, będzie tego żałować przez dziesięciolecia

Bartosz Lodko
1
Urban o Jagiellonii: Jeżeli nie wykorzysta szansy, będzie tego żałować przez dziesięciolecia
Ekstraklasa

Adamczuk: Nadal liczę, że w Ekstraklasie do końca będziemy walczyć o czołowe lokaty

Bartosz Lodko
0
Adamczuk: Nadal liczę, że w Ekstraklasie do końca będziemy walczyć o czołowe lokaty
Ekstraklasa

Trela: Przyszłość Dawida Szulczka. Jak wyglądałby sensowny kolejny krok karierze?

Michał Trela
1
Trela: Przyszłość Dawida Szulczka. Jak wyglądałby sensowny kolejny krok karierze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...