Poniedziałkowa prasa ze względu na losowanie grup eliminacji Euro 2020 dostarcza nam więcej niż zwykle ciekawych materiałów, stron nie zapełniają tylko relacje ligowe. Jerzy Brzęczek i Zbigniew Boniek tonują nastroje, Jerzy Dudek uważa, że brak awansu nie wchodzi w grę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Zaczynamy oczywiście od losowania grup w eliminacjach Euro 2020. Na papierze znów mamy szczęście.
Już Adam Nawałka był uważany za szczęściarza, ale losowanie w Dublin Convention Center układało się tak, jakby przed ceremonią, na porannym spacerze po parku St Stephen’s Green znajdującym się kilka kroków od hotelu polskiej delegacji, Brzęczek znalazł czterolistną koniczynę. Koszyk 2: Niemcy lub Szwecja – jest Austria, koszyk 3: Turcja lub Serbia – trafiliśmy na Izrael, koszyk 4: Rumunia lub Grecja – wylosowano nam Słowenię. Krok po kroku poznawaliśmy kolejnych przeciwników i gdy inni mogli wzdychać z niezadowolenia, Polsce trafiały się po prostu solidne reprezentacje – nie przydzielono nam za to ani jednej, przed którą powinniśmy drżeć. Żaden z przyszłorocznych przeciwników biało-czerwonych nie zakwalifikował się do mistrzostw świata w Rosji! Mimo powiększenia składu turnieju do 24 finalistów oprócz nas jedynie Austria brała udział, bez powodzenia, w EURO 2016. Trudno więc zakrzywiać rzeczywistość. Obok podopiecznych Franco Fody, z którym Brzęczek zna się z pracy w Sturmie Graz, jesteśmy faworytami grupy. Dla Brzęczka ten dwumecz będzie miał też wymiar sentymentalny. Większość kariery spędził w Austrii. W Wiedniu kończył kurs trenerski.
Rozmowa z Jerzym Brzęczkiem po losowaniu.
TOMASZ WŁODARCZYK: Los się do pana uśmiechnął?
JERZY BRZĘCZEK (TRENER REPREZENTACJI POLSKI): Poczekajmy z rozdawaniem szczęścia do ostatniego meczu. Na razie nie ma powodów, żeby się przesadnie cieszyć. Jeszcze nie wyszliśmy na boisko, niczego nie wygraliśmy. To bardzo wyrównana grupa. Losowanie uważam więc za umiarkowanie szczęśliwe. Nie mamy za przeciwników potęg europejskiej piłki, co wielu cieszy, ale w mojej ocenie może być sporym niebezpieczeństwem. Szczególnie zwróciłbym uwagę na trudne mecze wyjazdowe. Tam naprawdę można stracić punkty. Na pewno jesteśmy zespołem, który będzie walczył o awans, ale nikt nam niczego nie da za darmo. Taki mamy cel. Wymagający, ale jak najbardziej możliwy do zrealizowania.
Dla pana to pewien sentyment, że trafił na Austrię, gdzie grał pan w piłkę przez ponad dekadę?
Na pewno tak. To generalnie miły powrót do przeszłości, jeśli weźmiemy pod uwagę, że występowałem także krótko w Izraelu. Mam tam wielu przyjaciół, mnóstwo wspomnień i nadzieję, że teraz dołożę kolejne z reprezentacją w innej roli. Sentymenty na bok, boisko będzie dla nas najważniejsze.
Przechodzimy do spraw ligowych. Po relacjach meczowych felieton Antoniego Bugajskiego na temat Piotra Stokowca.
W tym roku jeszcze trzy kolejki, ale ten konkurs jest już rozstrzygnięty. Najlepszym trenerem ligowej jesieni został Piotr Stokowiec.
Ciekawe, jak mocno plują sobie w brodę w Zagłębiu Lubin. Wychowywali w klubie polskiego Fergusona i przy pierwszym (no dobra – drugim albo i trzecim) kryzysie postanowili go zwolnić. Trzy i pół roku współpracy, lepszych i gorszych chwil, ale generalnie czasu pożytecznego docierania się, przez jedną niepotrzebną decyzję poszło na marne. Trzeba też uczciwie przyznać, że gdy w listopadzie ubiegłego roku po niezwykle pechowej derbowej porażce we Wrocławiu (0:1) Stokowiec tracił pracę, nie wywołało to powszechnego zdziwienia. Ot, kolejny zwolniony trener w ekstraklasie. Jeśli wtedy coś oburzało, to forma rozstania. Ktoś z klubu puścił przeciek do mediów i efekt był taki, że Stokowiec o dymisji najpierw dowiedział się z internetu. Na pewno go to zabolało i choć nigdy o tym głośno nie powiedział, zaryzykuję stwierdzenie, że wciąż o tym pamięta.
Łukasz Olkowicz spotkał się z czwórką piłkarzy Wisły Płock: Oskarem Zawadą, Igorem Łasickim, Damianem Rasakiem i Bartłomiejem Żynelem. Rozmawiał z nimi o piłkarskim życiu na emigracji.
Znów Beatlesi, ta sama piosenka i dokończenie myśli „…ale można nauczyć się, jak w porę być sobą”. Czego wy się nauczyliście na emigracji jako piłkarze, ale też nastolatkowie wkraczający w dorosłe życie?
ZAWADA: Do 16. roku byłem praktycznie w domu – tata zawiózł tu, tata zawiózł tam, a wokół miałem kolegów. Młodzieńcze, beztroskie życie. W Wolfsburgu wrzucono mnie na głęboką wodę. Nie znałem języka, każdego dnia chodziłem ze słownikiem w ręku. Ukończyłem szkołę, dziś bez problemów rozmawiam po niemiecku. Dało mi to obycie, poznałem nie tylko Niemców, ale też wielu Latynosów, Turków. Mieszanka, która nauczyła mnie komunikować się z każdym i w każdej sytuacji. Co kraj, to obyczaj, ale już wiem, że można się przystosować.
ŻYNEL: Również zderzyłem się z wielokulturowością, ale i nauczyłem samodzielności. W Białymstoku wszędzie woziła mnie mama… W Salzburgu sam musiałem ogarnąć, żeby gdzieś dojechać. Dobra szkoła życia, z której korzystam do dzisiaj.
RASAK: Poznałem, co to odpowiedzialność, samodzielność i szacunek do pieniądza. W domu wszystko ma się podstawione pod nos, dbają o to rodzice. We Włoszech zauważyłem, jak trudno jest żyć na własny rachunek i co by było, gdyby mama z tatą nie pomagali.
Otwiera oczy?
RASAK: Na wiele spraw, których nie zauważa się w domu. Do tego nauka języka. Zrozumiałem, jak szybko trzeba dostosować się do otoczenia. Miałem słownik i z niego się uczyłem, chodziłem też na zajęcia przekładające angielski na włoski. Dość szybko go opanowałem.
ZAWADA: Gdybym w przyszłości znów wyjechał na Zachód, to będę wiedział, czego się spodziewać. Język obcy czy samodzielność w obcym kraju już mnie nie zaskoczą. Bez szukania wymówki, że potrzeba aklimatyzacji. Dzięki pobytowi w Wolfsburgu czy Twente Enschede wiem, jak to wygląda, czego wymaga się w pierwszych drużynach, poznałem otoczkę. Duży plus tego wyjazdu.
ŁASICKI: Po przyjeździe do Włoch najtrudniejszy był pierwszy miesiąc, dwa. Nie znałem języka, trudno było się porozumieć. Włosi są otwarci i jeśli czegoś potrzebowałem, to pomagali.
RASAK: Byłem w innej części Włoch.
“Brak awansu na EURO nie wchodzi w grę” – uważa Jerzy Dudek.
Powiedzmy sobie wprost. Jesteśmy zdecydowanym faworytem do awansu. Każdy z selekcjonerów rywali patrzy na nasz skład z zazdrością. Wszyscy wiedzą, że jesteśmy najmocniejsi i najgroźniejsi. Musimy to wykorzystać. Nie jest to losowanie, po którym można gadać, że „wszystko może się zdarzyć” czy że „grupa jest wyrównana”. Bo nie jest. Na papierze jesteśmy jej zdecydowanym faworytem. Po prostu trzeba to pokazać i rozwiać jakiekolwiek wątpliwości. Dla mnie brak awansu nie wchodzi w grę.
Przemysław Rudzki o angażowaniu klubów Premier League w promocję homoseksualizmu i wątkach, które się przy tej okazji pojawiają.
Premier League wystartowała z kampanią przeciwko homofobii. Nie wszystkie kluby, w tym Manchester United, chcą utożsamiać się z tęczą, symbolizującą homoseksualistów i przyozdabiają nią swoje avatary w mediach społecznościowych. To sprawa, która wzbudza w Anglii spore emocje. Jedni są krytykowani za to, że nie chcą do akcji dołączyć, inni zaś biczowani za to, że są w nią zaangażowani. Kolory tęczy mogliście w weekend zobaczyć na opaskach kapitanów większości drużyn występujących w angielskiej elicie. Homoseksualizm w sporcie od wielu lat jest tematem tabu, a tego typu akcje mają uświadomić ludziom, że również w tym świecie są takie osoby. Kampania „Rainbow Laces” ma służyć tym, którzy chcą uprawiać sport i nie kryć się ze swoją orientacją seksualną. Ale – choć tęcza jest mocno widoczna – temat wcale nie jest kolorowy.
No i tradycyjnie jakieś anegdoty od Piotra Wołosika.
„Przypadkowa ręka” – ocenił niedawno w trakcie meczu ligowego Kazimierz Węgrzyn. Żartobliwie skomentował słowa eksperta Canal+ Janusz Basałaj, dyrektor departamentu mediów PZPN: „Przypadkowo KAZIU to posadzili Cię dziś przy mikrofonie”. Kazek to nie taki częsty przypadek kibica (choć podobny do mojego) autentycznie potrafiącego zachwycić się naszą poczciwą ekstraklasą. Być może nasze przypadki powinien wziąć pod lupę jakiś medyk… Ale dlaczego Kazimierz miałby nie uwielbiać naszej ligi, skoro jest chyba jedynym piłkarzem, który obskoczył trzy, niespecjalnie kochające się krakowskie kluby – Hutnika, Wisłę i Cracovię. W karierze reprezentacyjnej też miewał ciekawe przypadki. W trakcie wyprawy do Azji, konkretnie do Hongkongu, zdumiony niskimi cenami markowego sprzętu elektronicznego kupił magnetofony i inne cuda elektroniki, do tego samego zachęcając kumpli kadrowiczów. Niestety, radość błyskawicznie umknęła, gdy nasz obrońca, już w hotelu, przypadkiem przeliterował nazwę „wysokiej” klasy sprzętu: Paananasonic…
SPORT
Komentarz do losowania grup eliminacji Euro 2020.
Gdybyśmy chcieli – jak mamy w zwyczaju – popatrzeć na wyniki losowania z pozycji hegemona, to Polskę zamieszkuje obecnie 38 milionów ludzi, zaś kraje pięciu rywali, w sumie, raptem 23,5 miliona. Zatem, teoretycznie, możliwości selekcyjne polski futbol ma większe niż wszyscy eliminacyjni przeciwnicy razem wzięci. Jeśli natomiast pod uwagę wzięlibyśmy PKB każdej z gospodarek, to nasza jest o jedną trzecią mocniejsza niż w Austrii, prawie dwukrotnie w porównaniu do Izraela, niemal 15-krotnie przewyższa słoweńską, ponad 20-krotnie łotewską i 60-krotnie macedońską. Co powinno mieć logiczne przełożenie na zamożność futbolowych federacji i środki wykładane w poszczególnych państwach na szkolenie młodych piłkarzy. Aby jednak przestrzec kibiców przed hurraoptymizmem , warto przypomnieć, że przed mundialem w Rosji nasz zespół także był losowany z pierwszego koszyka i uchodził za zdecydowanego faworyta. Natomiast w finałach MŚ poległ z kretesem zajmując czwarte miejsce w grupie.
Oprócz tego głównie relacje ligowe z Polski i zagranicy.
SUPER EXPRESS
Krótko o wydarzeniach z weekendu. Parę zdań o zamieszaniu w Legii spowodowanym emocjonalnymi wpisami Arkadiusza Malarza na Twitterze.
Na pomeczowej konferencji do wpisu bramkarza odniósł się Ricardo Sa Pinto: – Jestem rozczarowany postawą Arkadiusza Malarza. Każdy zawodnik może przyjść do mojego biura, czy też do mnie zadzwonić przez 24 godziny na dobę i porozmawiać na temat swojej sytuacji. Rozmawiałem z Arkiem wiele razy i znał moje oczekiwania. Pierwsza jest Legia. Zawsze patrzę na dobro drużyny i biorę za to odpowiedzialność w swojej pracy – powiedział Portugalczyk.
Jest też strona o losowaniu grup, ale nic odkrywczego nie znajdziemy.
GAZETA WYBORCZA
“Losowanie szczególnie niebezpieczne” – pisze Rafał Stec.
(…) Nie oskarżam rywali o marność z zamiarem wykrzyknięcia, żeby nawet nie próbowali się stawiać, bo szkoda zachodu, rozdepczemy ich jak ropuchę. Przeciwnie, rok 2018 umocnił mnie w przeświadczeniu, że polskich piłkarzy kopiących pod flagą biało-czerwoną i do hymnu – kluby to inna historia – należy skrapiać urzędowym pesymizmem. Umiarkowanym w przypadku wszelkich eliminacji oraz głębokim przed wszelkimi turniejami mistrzowskimi. A już szczególnie niebezpieczne wydają mi się tzw. szczęśliwe losowania, które nie służą, jak uczy doświadczenie, łatwiejszemu wygrywaniu, lecz utrudniają wyłażenie z deprechy po nieuniknionej przegranej. Choćby z zawsze groźnym Senegalem.
Zarazem jednak nie wolno nam udawać, że nie istnieją nacje, które grają byle jak. Istnieją. Z takimi nasza reprezentacja zmierzy się w 2019 roku – nie obejrzymy żadnego szlagieru, zapoznamy się z rywalami, którzy nigdy niczego nie wygrali, awansu na mundial wypatrują w najlepszym razie od dekad, tradycje futbolowe mają szczątkowe lub zamarłe. Otoczyły nas same małe państewka, i to małe nie tylko sportowo – przecież jeśli zagonimy na jeden plac wszystkich obywateli Austrii, Słowenii, Izraela, Macedonii oraz Łotwy, to zbierzemy tłumek nieznacznie liczebniejszy od połowy populacji Polski. Kto chce zachować kibicowską godność, musi wymagać od piłkarzy, by rozsiedli się na pozycji niekwestionowanego lidera grupy.
Dalsze echa losowania.
Porównywalny do zestawu wylosowanego w niedzielę w Dublinie jest tylko ten z eliminacji mundialu w RPA w 2010 r., gdy Polska mierzyła się z Czechami, ze Słowenią, Słowacją i z Irlandią Północną. Ale pamiętajmy, że Czesi mieli wówczas lepszą reputację niż dziś Austriacy, a Ulsterczycy straszyli gorącym stadionem w Belfaście, na którym zdarzało się przegrywać także Hiszpanii. W tej grupie nie ma zespołu potrafiącego regularnie zatrzymywać w domu lepszych od siebie. Słowenia, owszem, w eliminacjach mundialu zremisowała w Lublanie z Anglią, ale w Lidze Narodów przegrała u siebie z Bułgarią i zremisowała z Cyprem.
Być może przez wspomnienie tych zakończonych klęską eliminacji mistrzostw w RPA, a już na pewno przez przerżnięty mundial, w Dublinie polska ekipa robiła jednak, co mogła, by tonować nastroje. – Nie nakręcajmy się. Historia powinna nas tego nauczyć. Pamiętajcie, jak się skończyło Euro 2012, na którym mierzyliśmy się z Grecją, Rosją i Czechami. Przed mundialem w Rosji też słyszałem, że mamy łatwą grupę, z której spokojnie wyjdziemy. To było umiarkowane losowanie. Nie dostaliśmy potęg, drużyny, która byłaby zdecydowanym faworytem. Stawka jest bardzo wyrównana. Na tym polega niebezpieczeństwo. Pod względem umiejętności indywidualnych razem z Austrią możemy być uznani za kandydatów do awansu. Ale na tej grupie można się łatwo przejechać – przestrzegał selekcjoner Jerzy Brzęczek.
Zbigniew Boniek cieszy się, że zagramy z Łotwą, choć sam nie ma dobrych wspomnień związanych z tym rywalem.
Losowanie terminarza ma jakieś znaczenie?
– Trzeba grać ze wszystkimi o każdej porze dnia i nocy. Wiadomo, że musimy wygrać wszystkie mecze u siebie, co da nam 15 punktów. Do tego trzeba dołożyć z siedem na wyjeździe i jesteśmy po robocie. Ale łatwo nie będzie. Wszyscy chcieli Polaków z pierwszego koszyka. Przynajmniej cztery zespoły uważają, że mają szanse, a miejsca są tylko dwa. Dlatego musimy być ostrożni, nie ma co mówić, że jesteśmy faworytami, trzeba to udowodnić na boisku. Mnie cieszy, że dostaliśmy Łotwę. Przegrałem z nimi jako trener, mogę wygrać jako prezes.
Władze łotewskiego związku już panu wypomniały ten mecz z eliminacji Euro 2004?
– Nie. Przypominam tylko, że to była niezła drużyna. Na Euro 2004 zremisowała z Niemcami 0:0 i jeszcze arbiter nie podyktował jej dwóch ewidentnych rzutów karnych. Przyzwyczaiłem się, że wszyscy uważają, że z Łotwą grał tylko selekcjoner Boniek. Ja źle kryłem, straciłem gola, piłkarze nie mieli z tym nic wspólnego.
Fot. FotoPyk