Niewielu zawodników w tej lidze przebyło tak pokrętną drogę jak Matthias Hamrol. Bramkarz Korony Kielce czterokrotnie znalazł się w wielkich klubach. Zaczynał w Borussii Moenchengladbach, gdzie w grupach młodzieżowych był w hierarchii drugi po Marc Andre ter Stegenie. Później trafił do działającego na ura-bura RB Lipsk, które przepłacało młodych zawodników, nie dając im żadnej szansy. W VfL Wolfsburg, gdzie też się nie przebił, trenował z Kevinem de Bruyne. Najbliżej wielkiej piłki był w FC Koeln, gdzie pojechał nawet na Bundesligę jako drugi bramkarz, ale mecze rozgrywał tylko na poziomie drużyny rezerw.
CV Matthiasa Hamrola wypakowane jest wielkimi firmami, ale pierwszy sezon w profesjonalnej piłce w roli pierwszego bramkarza rozgrywa właśnie teraz, w wieku 24 lat, w Koronie Kielce. Zanim trafił do Polski, poza rokiem spędzonym na poziomie piątej ligi niemieckiej, w zasadzie nigdy nie grał regularnie w piłkę. Czego można było nauczyć się od ter Stegena? Jak odbierano w Wolfsburgu de Bruyne, który trenował na pół gwizdka? Jaką rolę w karierze piłkarza pełni szczęście? Dlaczego trener Lettieri mówi, że też byłby jednym z najlepszym bramkarzy w lidze i czy cel Hamrola na ten sezon, czyli powołanie do reprezentacji Polski, jest realny?
***
Zdajesz sobie sprawę, że masz jedną z najdziwniejszych karier spośród piłkarzy Ekstraklasy?
Czasem myślę, że można o niej napisać książkę.
Zacznijmy od pierwszego rozdziału – rywalizacja z Marc Andre ter Stegenem w juniorach Borussii Moenchengladbach. Walczyliście wtedy jak równy z równym?
Nie. Już wtedy wszyscy wiedzieli, że Marc będzie kiedyś jedynką w Gladbach, w bardzo młodym wieku osiągnął wysoki poziom. Dostrzegli go trenerzy juniorskich reprezentacji i to naturalne, że był w hierarchii wyżej niż ja. Byłem drugim wyborem po Marcu. We wszystkim trzeba mieć jednak szczęście. Marc oczywiście wyróżniał się wśród bramkarzy, ale trafił na dobre okoliczności. Pierwszy bramkarz Borussii zawodził. Drugi… wskoczył do bramki, ale też bronił źle. Trzeci spróbował swoich sił i też zawiódł. Gdyby Gladbach miało wtedy mocnego bramkarza, nie wiem, czy Marc tak szybko by wskoczył do składu. Dostał szansę i ją wykorzystał, a potem siłą rozpędu stawał się lepszy i lepszy. Widziałem wielu piłkarzy, którzy czekali na swoją szansę i gdyby tylko ją dostali, szybko poszliby w górę. Ale do tego trzeba szczęścia. Życie pokazało mi, że zwykłe szczęście jest bardzo ważne w karierze piłkarza.
Byliście blisko zaprzyjaźnieni?
Nie tak bardzo, grał w wyższym roczniku niż ja. Dwa razy w tygodniu mieliśmy tylko wspólny trening bramkarzy ze wszystkich roczników.
Jakie rzeczy w mentalności czy podejściu do pracy można było od niego podpatrzeć?
To, jak bardzo emanuje pewnością. Gdy na niego patrzysz, widzisz, że jest w stu procentach przekonany o swoich umiejętnościach. Jeśli nie jesteś pewny siebie, nie możesz grać na swoim poziomie. Jeśli z kolei w głowie wszystko jest poukładane, dasz radę pokazać wszystkie swoje walory. Marc też miał przecież swoje problemy w Barcelonie, na początku nie grał, a teraz zrobił wielki krok do przodu i to nie przypadek.
Należy do generacji bramkarzy, która znakomicie gra nogami. W jaki sposób kładziono na to nacisk w Borussii?
Nie powiedziałbym, że to tylko gra nogami, ale ogólnie technika każdego bramkarskiego ruchu. W Borussii ważne było wszystko. Na przykład wyskok do piłki rozkładaliśmy na czynniki pierwsze – analizowaliśmy, którą nogą się wybijasz, w jakim kierunku, z jaką siłą, jak podkulić kolano. Każde boiskowe zachowanie jest przećwiczone z wielu stron. W Anglii jest na przykład inaczej – gdy pojechałem jako 16-latek na testy do Fulham, trening opierał się głównie na strzelaniu, strzelaniu, strzelaniu. Wszystko na maksa na pełnej intensywności. Wstajesz – masz kolejny strzał. W Niemczech wyglądało to inaczej: akcja, strzał, pauza, koncentracja. Bardziej niż intensywność oceniana była technika.
Na młodym chłopaku z małego miasta taka firma jak Borussia Moenchengladbach – klub z ogromną tradycją, cieszący się w Niemczech wielką popularnością – robiła wrażenie?
To prawda, w Niemczech Borussia uważana jest za bardzo, bardzo duży klub, jeden z największych. Dla młodego piłkarza trafienie do drużyny z Bundesligi to najlepsze, co może się wydarzyć. Rozwój jest o wiele dynamiczniejszy. Lepsi trenerzy, lepsi koledzy, uczysz się znacznie szybciej. Trafiłem tam jednak trochę za późno, bo dopiero jako 15-latek. To było jak podróż do innego świata. Jak wiele zespołów z Bundesligi, Borussia miała ogromne centrum treningowe. Dziewięć boisk, wszystko, co potrzebują piłkarze w jednym miejscu. Dali ci buty, strój, pieniądze, co dla 15-latka miało duże znaczenie. Gdy w młodym wieku zarabiasz dwa tysiące euro, w teorii możesz skupić się tylko na piłce.
Oczywiście, że żyłem wtedy marzeniami. Trening, szkoła, znów trening, coś dodatkowego, powrót do domu o 22, spanie i od rana to samo.
Z dzisiejszej perspektywy – miałeś potencjał na Bundesligę?
Jestem pewny, że tak. Wiele osób mówi mi, że skoro tego nie osiągnąłem, to jestem taki i taki i powinienem czuć się winny. Rozmyślanie o tym nie ma większego sensu. Mój brat powtarza mi, żebym szedł do przodu, bo jestem w w nowym klubie, w końcu idzie mi dobrze i Korona to tak naprawdę pierwsza drużyna, która dała mi prawdziwą szansę. Jestem bardzo wdzięczny i nie zadowalam się po tych szesnastu meczach, chcę ich jak najwięcej. Zdaję sobie sprawę, że już nie jestem młodym bramkarzem, ale wciąż mam jeszcze czas.
Z Borussii odszedłeś do RB Lipsk, co wydawało się logicznym wyborem. Klub błyskawicznie rozwijający się, jeszcze w czwartej lidze, więc teoretycznie mogłeś liczyć na grę.
To był początkowy etap budowy RB, dopiero powstawało centrum treningowe. Wiedzieliśmy wszyscy, że stoi za nami Red Bull, więc możliwości były duże. Ściągnęli wielu młodych piłkarzy, ale gdy spojrzysz, ilu z tamtego okresu zrobiło skok do pierwszego zespołu, to nie dojdziesz do optymistycznych wniosków. To był problem. Ściągali piłkarzy na potęgę i w końcu w kadrze było 40 nazwisk, a grali ci, którzy przyszli za największe pieniądze. Ciężko w takiej sytuacji się przebić. W normalnych warunkach grasz wtedy w drugiej drużynie, ale RB drugą drużynę rozwiązało. Z dzisiejszej perspektywy zastanowiłbym się dwa razy, czy lepiej nie byłoby odejść do mniejszego klubu, w którym byłoby więcej szans na grę.
RB skusiło wielu młodych chłopaków. Jesteś zdolnym piłkarzem, grasz – to jest przykład – w drużynach młodzieżowych Schalke 04 i zgłasza się po ciebie RB mówiąc, że oferuje ci już teraz 5 tysięcy euro na rękę. Mówisz, że masz wątpliwości czy nie za wcześnie na to, by opuścić rodzinę, a oni odpowiadają, że ściągną ją z tobą i załatwią jej dobrą pracę. Liczysz to i myślisz sobie „wow”. Musisz jednak ocenić, co będzie dla ciebie dobre w dłuższej perspektywie.
Rzeczywistość tamtego RB dobrze pokazuje przykład Adriana Mrowca, który podpisał kontrakt z klubem, lecz po dwóch tygodniach zmienił się trener, który od razu stwierdził, że go nie chce. Rozwiązano kontrakt z Mrowcem, który wcale na swoją sytuację nie narzekał – niemiecka prasa pisała, że dostał pół miliona euro rekompensaty.
On przyszedł ze Szkocji, tak? Pamiętam go. Przyszedł za trenera Petera Paculta, po którym przyszedł Alexander Zorniger i pozmieniał wszystko. Powiedział, że jest za stary i się nie nadaje. No… tak było. Mogę tylko potwierdzić. Czasem znaczenie ma to, że twój menedżer dobrze zna się z trenerem.
W Niemczech także?
Oczywiście.
W RB czuć było presję nawet w juniorach. Nasza drużyna musiała jak najszybciej awansować do jak najlepszej klasy rozgrywkowej. Gdy się nie udało, przychodziło dziesięciu nowych piłkarzy i zmieniano trenera. Tak samo było na poziomie pierwszej drużyny. Zorniger ściągnął dziesięciu nowych piłkarzy, część z nich z przeszłością w Bundeslidze. Ale to naturalne – jeśli masz pieniądze, chcesz efektu tak szybko, jak to możliwe.
Być może źle wybrałem, ale miałem wtedy tylko jedną możliwość. Gladbach powiedziało wprost, że byłoby lepiej, gdybym odszedł. Chciałem iść do Fulham i mój menedżer dogrywał temat. Pojechałem na wakacje i zapewniał mnie, że na sto procent jest już wszystko dogadane, już miałem lecieć na obóz przygotowawczy, ale na drugi dzień zadzwonił:
– Mam złe wieści, wszystko się wysypało. Zmienili szkoleniowca i nie chcą już żadnych wzmocnień, mają czterech bramkarzy w młodych zespołach.
Cholera jasna.
Czemu tam się nie przebiłeś?
Mówiłem wcześniej, że w życiu piłkarza szczęście jest kluczowe, zwłaszcza przy przeskoku z juniora do pierwszej drużyny.
Pachnie jak wymówka.
Mówię tylko o momencie, w którym dostajesz szansę. Kiedy już możesz grać – wszystko jest w twoich rękach, ale to czy dostaniesz szansę wynika często z różnych zbiegów okoliczności, na które nie zawsze masz wpływ. Miałem wiele sytuacji, które mi to uświadomiły. Trafiłem do pierwszego zespołu i podczas obozu przygotowawczego wszystko szło dobrze. Ralf Rangnick powtarzał mi, że świetnie trenuję i wszystko zależy ode mnie. Wtedy zatrudniono trenera Zornigera, który powiedział o mnie wprost:
– Dobry bramkarz, ale 18 latek jest za młody na pierwszą drużynę RB Lipsk.
Aha, okej. Zrozumiałbym w drugiej lidze, ale w czwartej? Poziom w czwartej lidze był dobry, ale spokojnie taki, na którym mogłem pograć. Nie wiem, dlaczego problemem był wiek, skoro umiejętnościami wtedy pasowałem. Lipsk miał wtedy też napastnika, Toma Nattermanna, który w juniorach strzelał po 40-50 bramek. Szybko awansował do dorosłego zespołu i trener Pacult zrobił go w zasadzie z miejsca pierwszym napastnikiem. Pierwszą decyzją Zornigera było… odstawienie go.
Odszedłem do VfL Wolfsburg, gdzie ściągnął mnie mój trener bramkarzy z Lipska. Trenerem rezerw był wtedy Valerien Ismael. Byłem numerem trzy i w pół roku zaliczyłem występ jako numer jeden w rezerwach. Drugi bramkarz grał już z pierwszym zespołem, dobrze się wszystko dla mnie toczyło. Ismael odszedł jednak do drugiej ligi do Norymbergi i przyszedł na jego Thomas Brdarić. Przygotowywałem się już wtedy z pierwszą drużyną i przyszedłem na dodatkowy trening z zespołem rezerw. Brdarić spotkał mnie i powiedział:
– No nie wiem, jak ty chcesz grać, skoro ja nie widzę cię nigdy na treningach.
Przecież trenowałem z pierwszym zespołem! Wytłumaczyłem mu to, ale odpowiedział, że mnie nie zna, nie zna mojej gry i będą grali inni z drużyny rezerw, bo przynajmniej wie, co potrafią. Byłem w zawieszeniu – zbyt słaby na pierwszą drużynę i bez szans na grę w rezerwach.
Zagrałem mecz, ale potem znowu mnie odstawił. Dosiadł się do mnie, gdy jechałem na rowerku treningowym na siłowni i spytałem go, dlaczego nie gram.
– Klaus Alofs i Dieter Hecking chwalili cię. Mówili, że bardzo dobrze trenujesz. Ale inny bramkarz też mnie spytał, dlaczego nie gra. Obiecałem mu, że dostanie swoją szanse, a Hamrol chwilę posiedzi.
Tuż obok był pokój fizjoterapeutów. Gdy do niego wchodziłeś, musiałeś mocno zamknąć drzwi, bo się nie domykały. Następnego dnia po meczu Brdarić przedstawił mi kilka konkretnych powodów, dla których nie gram. Jeden z nich brzmiał: nie potrafię radzić sobie z emocjami, jestem zbyt nabuzowany, skoro po rozmowie z trenerem walnąłem drzwiami tak, że prawie zleciał z roweru.
W tamtym momencie byłem w Wolfsburgu spalony. Ofert nie było, zostałem na lodzie i musiałem podpisać kontrakt w piątej lidze.
W teorii VfL wygląda jak idealny klub dla młodego piłkarza. Małe miasto, w którym niewiele masz do roboty, spokój, idealna baza, drużyna w elicie, ale ostatnio bez wielkich ambicji.
Niekonieczne, bo mają dużo pieniędzy. Gdy nie idzie, klub ma dylemat: zaryzykujemy z młodym czy ściągniemy doświadczonego za dziesięć milionów? To małe miasto, nie mają tradycji. Wszyscy mówią, że to klub Volkswagena, że wszyscy na trybunach to pracownicy VW. Atmosfera jest nie do porównania z np. FC Koeln – w Kolonii na stadionie jest tak głośno, że powinieneś grać z zatyczkami do uszu. Fantastyczna atmosfera. Dla młodego piłkarza VfL jest niby super, bo mają jedną z najlepszych akademii w Bundeslidze. Co z tego, skoro skok do pierwszej drużyny jest taki trudny. Presja wyniku była nawet w rezerwach, które za wszelką cenę chciały awansować do trzeciej ligi. Było o tyle dobrze, że na tych meczach pojawiało się naprawdę wielu skautów. Lepiej wybrać inną drogę – iść do małego klubu, pokazać się i dopiero wtedy czekać na ofertę RB Lipsk czy VfL, a nie iść jako młody i się przebijać.
Jaki był na treningach Kevin de Bruyne?
Niebywały gracz. Nie wiem, jaki jest teraz, ale wtedy na treningach wyglądał… jakby mu się nie chciało. Trenował tak na pięćdziesiąt procent możliwości, a później w weekend dawał trzy podania, po których robiły się stuprocentowe sytuacje i był bohaterem całego klubu, więc każdy mu wybaczał. Kevin miał umowę z Nike, która dostarczała mu sprzęt. Codziennie przychodził w nowych ciuchach, nowych butach. Timm Klose, Szwajcar, zapytał go kiedyś:
– Są gdzieś dostępne jeszcze ubrania Nike czy wysłali ci już wszystko z magazynów?
– Szczerze? Jeśli będę chciał, mógłbym ubrać całą Szwajcarię.
Niebywała przyjemność na niego patrzeć. Jeden z tych piłkarzy, którzy mają czysty talent. Jak Goetze – gdy grał u U-17, widziałeś wielką różnicę pomiędzy nim a resztą. Z tym się urodzili.
(Matthias odbiera telefon)
Mój brat, przyjechał do mnie na urlop, jest policjantem. Ciekawa historia, bo omal nie poszedłem w jego ślady. Gdy trafiłem do SSV Reutlingen, czyli do piątej ligi, zgłosiłem się do szkoły policyjnej. Przyjęli mnie. Byłem przekonany, że moja kariera jest już skończona. Dostałem się, zabukowałem sobie wakacje i zadzwonił mój stary menedżer, że ma dla mnie ofertę z FC Koeln. Uznałem, że nie jadę na wakacje i wznawiam karierę. Gdyby nie to, dziś byśmy nie rozmawiali.
SSV Reutlingen, gdzie rozegrałeś jedyny pełny sezon przed przyjściem do Korony, było w ogóle profesjonalne?
Nie mieliśmy nawet trenera bramkarzy. Wychodziliśmy na trening z drugim bramkarzem i robiliśmy co nam przyszło do głowy. To był klub z dużymi tradycjami. Na każdym meczu mieli ponad tysiąc widzów i ambicje, by iść w górę. To był dla mnie ważny czas o tyle, że w międzyczasie zrobiłem maturę. Treningi były wieczorami, całymi dniami miałem niewiele do roboty. Nie grałem zbyt dobrze. Na początku szło nieźle, bo wreszcie miałem możliwość pograć w piłkę, ale potem denerwowało mnie wiele rzeczy i odpuszczałem. Miałem złą mentalność, ale z perspektywy czasu dużo wyniosłem z tego epizodu.
Odszedłeś stamtąd do rezerw FC Koeln. Nie było obaw, że znowu pakujesz się do dużego klubu i przepadniesz?
Potraktowałem to jako ostatnią szansę. Co miałem innego do wyboru? Pójście do normalnej pracy? Zdarzało mi się trenować z pierwszym zespołem, raz byłem nawet na ławce w meczu Bundesligi. Rywalizowałem o bluzę numer trzy i kontrakt z pierwszą drużyną, ale miałem przekonanie, że jestem lepszym bramkarzem. Spadli do drugiej ligi, więc może lepiej byłoby zostać, nie wiem tego. Dali mi jednak wiarę, że mogę grać jeszcze na poważnym poziomie, bo w pewnym momencie ją straciłem. Stworzyłem sobie listę osób, którym musze coś udowodnić, pokazać, że jednak się nadaję. Na szczycie są Alexander Zorniger, Thomas Brdarić i koordynator bramkarzy w RB Leipzig, który nigdy nie grał na wysokim poziomie, a jednoznacznie powiedział, że nigdy nie zagram w Bundeslidze. Z kolei trener bramkarzy powtarzał mi, że będę pierwszym bramkarzem w RB do momentu, aż zatrudniono Zorgniera. Nagle śpiewka mu się zmieniła i mówił, że nie nadaję się nawet na numer trzy. Mam motywację, by pokazać wszystkim niedowiarkom, że się pomylili.
Moim zdaniem jesteś zaskoczeniem rundy. Z trzeciego bramkarza stałeś się jednym z najsolidniejszych w lidze. A twoim?
Wiedziałem, co potrafię i wiedziałem, że jeśli zmienię swoje podejście i skupię się tylko na piłce, osiągnę to, co mam teraz. Moja historia przed Koroną brzmi komicznie, zdaję sobie z tego sprawę, że bramkarz, który bronił tylko w czwartej i piątej lidze nie brzmi poważnie w kontekście bluzy numer jeden w Ekstraklasie. Ale czy jestem największym zaskoczeniem? Dla mnie chyba nie, bo tego się spodziewałem.
W tamtym sezonie pracowałem zbyt mało. Rozmyślałem, dlaczego nie gram. Nie podobało mi się wiele rzeczy dookoła i to odbijało się na moim podejściu. Traciłem ochotę do treningu. Trener Lettieri powiedział mi kiedyś, że są dni, kiedy trenuję super, ale szybko mi się odechciewa. Wszyscy mówili mi, że dobrze trenuję, jest super, ja w to mocno wierzyłem i gdy trener na mnie nie stawiał, obrażałem się. Szukałem winy głównie u innych. Myślałem tylko o tym, komu jest ze mną nie po drodze i że musze zmienić klub, a nie pytałem siebie, co powinienem robić lepiej. To był mój problem przez lata, ale myślę, że to już za mną. Traktowałem trening jak obowiązek, który trzeba spełnić. Po treningu myślałem „o, wreszcie wolne. Kiedy następny? O nie, jutro rano, jakoś to będzie”. Teraz się cieszę każdym dniem i tym, że wreszcie mogę grać.
Zdecydowałem się na pracę z psychologiem. Miałem już z nim do czynienia w Koeln, gdy nie szło dobrze. Niektórzy myślą, że skoro idziesz do psychologa, musisz mieć problemy ze sobą, ale jest zupełnie inaczej. Pomógł mi w tym, by skupić się w stu procentach na piłce i odrzucić całą resztę. Coś ci zaprząta głowę, wystarczy dziesięć minut rozmowy i już masz czystą. Poprawił moją pewność siebie. Gdybyśmy rozmawiali kilka miesięcy temu, siedziałbym skulony i byłbym taaaki malutki. Ale dlaczego miałbym być mały? Przecież ode mnie musi emanować dobra energia, bo to przekłada się na boisko. Gdy jesteś nerwowy, pokazujesz to całym sobą wszystkim piłkarzom i kibicom.
Zrozumiałem więc, że kilka rzeczy muszę zmienić, jeśli chcę szybko osiągnąć taki poziom. Cieszę się, że teraz mogę wszystkim pokazać, na co mnie stać. Może i w mojej karierze wiele rzeczy się nie powiodło, ale wiem, że jestem dobrym bramkarzem.
Znów wracamy do roli szczęścia. Gostomski podpisał kontrakt z Cracovią i został odstawiony. Alomerović z kolei miał skonstruowaną umowę w taki sposób, że przedłużała mu się automatycznie po osiągnięciu danej liczby minut i klub nie chciał, by do tego doszło. Te dwa niecodzienne fakty sprawiły, że dostałeś szansę debiutu i dziś jesteś pierwszym bramkarzem.
Sam widzisz. Jeśli w klubie zostałby któryś z nich, pewnie grałby, bo robili dobrą robotę. Gdyby Gostomski nie podpisał z Cracovią, Alomerović pewnie nie byłby dziś w Gdańsku, a ja nie grałbym w pierwszym składzie. W życiu bramkarza czasami rzeczy dzieją się jak w filmie.
Jak odnosiłeś się do głosów kibiców przed sezonem, że Korona zaczyna bez bramkarza?
Presja jest duża, gdy bierzesz gazetę i czytasz, że Korona nie ma bramkarza. W komentarzach to samo. Zrozumiałem w pewnym momencie, że czytanie o takich rzeczach kosztuje mnie zbyt dużo energii. Lepiej skupić się na ludziach, którzy w ciebie wierzą i dają ci wsparcie. Reszta powinna być ci obojętna, ale czasami nie da się tego ominąć. „Gdzie jest nowy bramkarz?”. „Dlaczego gra ten, który będzie słabszy niż wszyscy którzy tu byli do tej pory?” (śmiech). Śmieję się, bo ci ludzie, którzy wcześniej mówili za plecami, że nic z ciebie nie będzie, przychodzą dziś do ciebie i ci gratulują.
Mam też jednak komentarze, które dają mi siłę.
(Matthias pokazuje screen komentarza)
Wpadką ze Śląskiem niejako potwierdziłeś wszystkie teorie. Gdy nagle awansowałeś na pierwszego bramkarza, ludzie pukali się w czoło: kto to w ogóle jest? Przecież on nigdy nie zagrał na poważnym poziomie. A tu szybko taki babol.
Na początku spojrzałem tylko na tablicę z wynikiem. Dziesiąta minuta… Cholera, następne osiemdziesiąt może nie być lekkie (śmiech). To jasne, że takie coś nie może się zdarzyć, powinienem tę piłkę szybko wybić. Przez pierwszą połowę trochę rozmyślałem nad tym błędem, ale szybko się otrząsnąłem. Przecież mecz trwał nadal i musiałem udowodnić swoją wartość. W zeszłym sezonie, gdy jeszcze miałem problemy z podejściem, pewnie puściłbym drugiego i trzeciego babola. A teraz wyłapałem kilka piłek i ostatecznie wygraliśmy. To bardzo ważne. Usłyszałem od drużyny i prezesa, że swoją reakcją po tym błędzie udowodniłem, że jestem dobrym bramkarzem. Mam nadzieję, że to ostatni taki błąd.
Twoje przyjście do Korony było kolejną decyzją, która mogła się nie opłacić. Wiedziałeś, że idziesz jako trzeci bramkarz. Po tylu latach, w których siedziałeś na ławie lub trybunach… mocno ryzykowne.
W pierwszym momencie byłem szczęśliwy, że w ogóle znalazłem drużynę i że po raz pierwszy jestem traktowany jako zawodnik pierwszego zespołu na zawodowym poziomie. Wcześniej, jeśli grałem, to w drużynach rezerw albo piątej lidze. To nie było to, czego chciałem. Trenowałem z Bundesligą, ale grałem w czwartej lidze. Trafiłem do Kielc po testach w Odrze Opole. Zagrałem tam sparing z GKS-em Katowice, na którym było paru skautów. Trener bramkarzy Odry powiedział do mojego menedżera, że nie jestem gotowy do gry na tym poziomie. Odpalili mnie. Dostałem jednak po tym meczu sygnały z Korony Kielce i Zagłębia Lubin. Za słaby na pierwszą ligę, ale dobry na Ekstraklasę? OK. Korona zaprosiła mnie na trening bez żadnych zobowiązań i musiałem wybrać. Zagłębie miało Polacka w bramce, który był reprezentantem kraju, więc założyłem, że będzie ciężko się przebić. Korona była w przebudowie, miała niemieckiego trenera, właściciela i niemiecką mentalność. Zobacz, wydawało się to logiczne, a z perspektywy czasu można ocenić, że teoretycznie popełniłem błąd. Polacek stracił miejsce w składzie i wskoczył za niego trzeci bramkarz, więc szansa by się pojawiła. W Koronie z kolei dwójka przede mną spisywała się dobrze. Śmieszna sytuacja, bo spotkaliśmy się przypadkiem z trenerem bramkarzy Odry Opole i mówił, że ogląda każdy mecz, gram dobrze i życzy mi powołania do reprezentacji.
Co się mówi w Niemczech o Gino Lettierim? Rozmawiałem z wieloma niemieckimi dziennikarzami i każdy wypowiadał się głównie o jego wadach.
Nie chcę zbyt wiele mówić o tym, jaką ma opinię w Niemczech, bo uważam, że najpierw trzeba jakąś osobę samemu dobrze poznać. Moim zdaniem to bardzo dobry trener, zwłaszcza jeśli porównamy możliwości Korony z innymi klubami Ekstraklasy.
Jak ty, zawodnik znający niemiecką mentalność, odbierałeś ten trudny początek Lettieriego w Polsce? Byłeś zaskoczony, że polscy piłkarze tak go odbierają czy uważasz, że trener przesadzał?
Doszło do dość ekstremalnej sytuacji. Nie było mnie wtedy jeszcze fizycznie w klubie, ale czytałem, że piłkarze chcą odchodzić, dochodzi do kłótni, kibice są źli, ogólnie nieciekawie. Niemiecka mentalność może być trudna – ciągła punktualność, ciągle na sto procent, wszystko musi chodzić jak w zegarku. Tutaj… Nie chcę powiedzieć, że podejście jest nieprofesjonalne, bo to nieprawda, ale jest trochę inne. Podam przykład – gdy przekazujesz w Niemczech jakąś uwagę w ostrych słowach, piłkarz nie odbiera jej jako atak. Wiesz, że trener po prostu punktuje coś, co musisz poprawić. Przyjmujesz to, wcielasz w życie i idziesz dalej. W Polsce czasami bierzesz to od razu do siebie i odbierasz to jako obrazę. Zawodnicy myślą czasami, że trener chce cię wyśmiać i obrazić, a to nieprawda. To starcie polskiej i niemieckiej mentalności było ciężkie, ale ostatecznie wypracowaliśmy z tego wzajemne zrozumienie.
Za co najczęściej ci się obrywa od trenera?
Za wszystko!
Ostatnio po raz pierwszy odkąd jestem w Kielcach trener mnie pochwalił. Puściłem dwie bramki z Górnikiem i byłem na siebie zły. OK, jedna z karnego, ale przy drugiej mogłem się zachować lepiej. Siedziałem smutny w szatni i trener poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że zagrałem bardzo dobry mecz. Co?! Trener?! Nie wierzę. Zwykle nawet po dobrym meczu słyszę coś innego.
– Mogłeś wziąć tabletki nasenne i iść spać. Jakbym miał tyle do roboty co ty na meczu, też byłbym jednym z najlepszych bramkarzy w lidze!
Ale sądzę, że takie podejście jest dobre. Trener rozmawia dużo z piłkarzami i mówi bezpośrednio, co mu się nie podoba. Przywiązuje też sporą wagę do taktyki. Przed meczem analizujemy, jak mamy się poruszać i jakie słabości przeciwnika możemy wykorzystać.
Kto jest najlepszym bramkarzem w lidze?
Ja! I jestem bardzo wdzięczny, że też mnie doceniliście wybierając mnie do trójki najlepszych bramkarzy w lidze. Gdy popatrzysz na najlepszych golkiperów, wszyscy są już po trzydziestce i mają wielkie doświadczenie w lidze. Ja zagrałem dopiero szesnaście meczów i to pokazuje mi, jak wielkie rezerwy jeszcze we mnie drzemią. Moim celem jest gra w Bundeslidze albo w Anglii. Wiem, że to dopiero mój pierwszy sezon, ale wierzę w siebie. Będę dawał z siebie wszystko i nigdy nie zapomnę, że Kielce dały mi szansę. Mój kontrakt wygasa, ale rozmawiamy o tym, by go przedłużyć. Nie jestem osobą, która gdy jej dobrze zaczyna iść powie, że gdzieś odchodzi, bo dostanie trochę lepsze pieniądze. Wiem, że jestem Koronie coś winny i zrobię wszystko, by to odpłacić. Na koniec sezonu chcę jechać na galę i odebrać statuetkę dla najlepszego bramkarza ligi oraz trafić do reprezentacji Polski. Czuję się Polakiem, w domu mówi się po polsku, obchodzę polskie święta, w dzieciństwie jeździłem do Polski kilka razy w roku.
Zdajesz sobie jednak sprawę z konkurencji w polskiej reprezentacji na bramce? Od lat bramkarz z Ekstraklasy nie pełnił w niej istotnej roli i ciężko dziś traktować twoje słowa o reprezentacji poważnie.
Muszę sobie stawiać cele tak wysoko, jak tylko można, bo dzięki temu szybko osiągnę te mniejsze. Wiem, że konkurencja jest duża, ale dlaczego miałbym w siebie nie wierzyć? Zdaję sobie sprawę z tego, że rozgrywam dopiero pierwszy sezon w Ekstraklasie, ale nie mogę na tym poprzestać. Nie uda mi się w tym sezonie, może uda w kolejnym. Reprezentacja to moje marzenie. Moja kariera jest tak szalona, że naprawdę wszystko może się w niej jeszcze wydarzyć.
Żeby rozwiać wątpliwości, musisz przejść test na polskość. Gdzie trzymasz w domu kosz?
Oczywiście, że pod zlewem! (śmiech)
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK