Piątkowa prasa to mnóstwo ciekawych materiałów ligowych, na czele z wywiadami: z panią prezes Wisły Kraków, z Markiem Saganowskim, z prezesem Wisły Płock i Leszkiem Ojrzyńskim, który deklaruje gotowość do przejęcia Legii Warszawa. Zapraszamy na prasówkę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Zaczynamy od pucharowych relacji z meczów Jagiellonii i Lecha.
(…) W trudnej sytuacji, kiedy Portugalczycy prowadzili 3:2 i potrzebowali tylko jednej bramki do awansu, geniuszem błysnął wprowadzony chwilę wcześniej na boisko PospiŠil.
– Od dziecka moim jedynym piłkarskim idolem był Tomaš Rosicky. Zawsze chciałem grać tak jak on i w Czechach często mnie do niego porównują. Nie wyobrażam sobie większego zaszczytu. Mówią, że są między nami pewne podobieństwa. Chodzi przede wszystkim o to, że ja równie dużo co on staram się grać zewnętrzną częścią stopy – zdradził nam niedawno rozgrywający. W kluczowym momencie udowodnił, że to nie były czcze przechwałki, bo to właśnie strzał oddany w ten sposób pozwolił Jadze doprowadzić do remisu i w konsekwencji uspokoić sytuację na boisku.
Następne strony należą do śląskich klubów. Relacja z pogromu Górnika Zabrze w Myjawie i zapowiedź meczu GKS Katowice – GKS Tychy.
(…) Zabrzanie kompletnie nie przypominali zespołu z poprzedniego sezonu. – Nowi gracze potrzebują więcej czasu, oby udało się znaleźć następców Kurzawy i Kądziora. Trener Marcin Brosz musi szukać liderów – ocenił Erik Grendel, były zawodnik Górnika. Gracz Spartaka Trnava obserwował spotkanie z trybun. – W czwartek byłem rozdarty. W Zabrzu gra wielu moich kumpli, a z kolei Trenczyn nabija punkty w europejskich rozgrywkach dla Słowacji – dodawał piłkarz, który we wtorek razem z kolegami wyeliminował z Ligi Mistrzów Legię. – Nie było czasu na świętowanie, czekają nas kolejne mecze. Legioniści po pierwszym meczu zachowywali się arogancko wobec nas i później to obróciło się przeciwko nim – dodał na koniec.
Jakub Kręcidło o tym, że beniaminkowie Premier League wydali już 141 mln euro na transfery, co jest rekordem.
Teraz pora na Ligowy Weekend.
W Wiśle Kraków ciąg dalszy zmiany narracji i przyznawania się do błędów. – Nie zlekceważyłam sprawy stadionu, ale muszę wybierać, co płacić w pierwszej kolejności, a co odłożyć – mówi w długiej rozmowie prezes Wisły, Marzena Sarapata.
Michał Trela: Ze sprzedaży Carlitosa klub uzyskał około dwa miliony złotych. Milion został przekazany miastu. Co się stało z pozostałą częścią kwoty?
Marzena Sarapata: Została przekazana na wynagrodzenia dla piłkarzy. Milion został przekazany miastu by ułatwić rozmowy i oddalić od Wisły widmo gry na innym stadionie niż przy Reymonta.
Jak się pani czuła sprzedając króla strzelców do Legii za tak małe pieniądze?
Delikatnie mówiąc, źle. Działo się to jednak dzień po tym, gdy okazało się, że klub musi zorganizować w krótkim czasie pięć milionów złotych. Sytuacja była tym trudniejsza, że mieliśmy na stole trzy oferty, z których piłkarz chciał przyjąć tylko tę najmniej korzystną dla klubu.
Trzy? Z Legii, Lecha i…?
Na przykład francuskiej Ligue 1. Z punktu widzenia klubu transakcja, do której doszło, była fatalna, ale piłkarz podkreślał wielokrotnie, że interesuje go tylko Legia. Wcześniej odrzucił lepszą ofertę z Dinama Zagrzeb. Niewiele można było zrobić w tej sytuacji. Oczywiście, można było się uprzeć i w ogóle nie sprzedawać piłkarza, mówiąc, że oferta z Legii jest zbyt niska. Jednak on zapowiedział, że jeśli go nie puścimy do Legii, wyjedzie z Polski, zdając sobie sprawę, że będzie zawieszony. Twierdził, że są kluby w Hiszpanii, które go zatrudnią i przeczekają okres jego zawieszenia.
Nie blefował?
Oczywiście, że mógł blefować, lecz biorąc pod uwagę trudną sytuację w relacjach z miastem, absolutnie nie mogłam powiedzieć, by robił co chce i stać przy swoim, zapowiadając kibicom, że meczów przy Reymonta nie będzie. Musieliśmy znaleźć pięć milionów złotych. Wisły nie było stać na ryzyko.
Aleksandar Vuković po raz drugi w karierze będzie tymczasowo prowadził Legię. Po raz pierwszy miało to miejsce w wyjazdowym starciu z Wisłą Kraków (0:0).
(…) Podjął odważne decyzje: posadził na ławce Vadisa Odjidję-Ofoe. – Wiedziałem, jakie ma umiejętności, ale w tamtym momencie nie zasługiwał, by grać od początku – tłumaczył ryzykowną decyzję. Belg zareagował zaskakująco dobrze. – Zachował się jak zawodowiec i urósł w moich oczach, nabrałem pewności, że to piłkarz wysokiej klasy – opowiadał Serb. Jeszcze trudniejsze okazały się decyzje, które podejmował w trakcie meczu. Już w 60. minucie zdjął Miroslava Radovicia, przyjaciela z boiska, z którym w trakcie kariery zawsze dzielił pokój na zgrupowaniach. Przyjaciel nie okazał się wyrozumiały, bo schodząc z boiska nie podał ręki. – Wiedziałem, że może być rozczarowany. Był zdziwiony, że zdejmuje go kolega, więc nie miałem mu tego za złe. Szybko sobie to wyjaśniliśmy, nie chciałem, by nasze relacje popsuły się z tego powodu – opowiadał Vuković.
Z boiska zdjął także Nemanję Nikolicia, który nie narzekał na decyzję. – Chrzest mam za sobą. W jednym meczu ze wszystkimi gwiazdami zespołu zrobiłem wszystko, co tylko da się najgorszego – żartował Vuković.
Zatrudnienie Chorwatów kosztowało Legię ponad 5 mln zł.
Jozak zarabiał przy Łazienkowskiej netto 20 tysięcy euro miesięcznie), Klafurić, który do kwietnia był asystentem – 13 tys. euro. Do ich wynagrodzeń trzeba dodać kwoty dla współpracowników, m.in. Krešimira Šoša, trenera odpowiedzialnego za przygotowanie fizyczne. Legia wydawała co miesiąc 50 tys. euro. Przez rok dało to kwotę przekraczającą dwa miliony złotych.
Zimą trener zażądał wzmocnień, więc dyrektor techniczny Ivan Kepčija ruszył na zakupy.
Filip Mladenović z Lechii Gdańsk zaczyna biegać w tempie jak za swoich najlepszych czasów.
O golach Piotra Celebana i nowym napastniku Lecha, Dionim. Przez lata był niewolnikiem innych, teraz samodzielnie wybrał Polskę, żeby spełnić kilka marzeń.
– Podchodzę do piłki emocjonalnie i traktuję kolegów jak rodzinę. Chciałbym mieć dobry kontakt z każdym. Z kimkolwiek wyjść po treningu na kawę. Jeśli czułem się w szatni jak w domu, to przekładało się na boisko – opowiada.
Przez cztery lata było mu o to niezwykle trudno, bo co okno transferowe albo co sezon – zmieniał barwy. I nie miał na to żadnego wpływu. Gdy był młody, został wykupiony przez rodzinę Pozzo, czyli ówczesnych właścicieli Udinese, Granady i Watfordu. Zapłacili za niego klauzulę, a potem zaczęły się ciągłe przeprowadzki.
– W teorii byłem zawodnikiem Udinese, ale do Włoch poleciałem tylko przejść testy medyczne. Lekarze mnie zbadali, podpisałem papiery i od razu wróciłem. W Granadzie też nie trenowałem ani razu. Tylko wskazywali mi, gdzie zostanę wypożyczony – tłumaczy.
– W mojej sytuacji było mnóstwo piłkarzy. Myślę, że z osiemdziesięciu. Tylko zmieniali barwy. Ci, którzy się wyróżniali, mieli dostać szansę. Ale kiedy na przykład przychodziłem z dobrą ofertą od menedżera, odrzucali ją i wskazywali inny klub, gdzie zagram. Zazwyczaj nie miałem nic do gadania – dodaje.
Omar Santana z Miedzi Legnica długo nie wiedział, czego chce od życia. Ma już pomysł na to, co będzie robił, gdy skończy z piłką.
Michał Trela o tułaczkach Macieja Gostomskiego. Dla tego bramkarza Cracovia to już szesnasty klub w karierze.
Po pierwszym meczu rundy wiosennej, w którym Korona gładko ograła Bruk-Bet Termalicę Nieciecza, Gino Lettieriego, trenera kielczan, zapytano, dlaczego odsunął od zespołu Macieja Gostomskiego, który jesienią spisywał się bardzo dobrze. – Ma pan dziewczynę albo żonę? – zapytał zaskakująco. – Gdy pana zdradzi, da jej pan jeszcze szansę? To identyczna sytuacja. Musimy zaufać naszym piłkarzom. Kiedy tego zaufania brakuje, jest ciężko – mówił. Gostomski, gdy mu to przypomnieć, tylko się uśmiecha. – Gino trochę przesadził. Rozmawiałem z nim później kilka razy. Nie odczuwałem, by podtrzymywał te słowa. Był trochę sterowany przez prezesa, ale nie ma do mnie większych pretensji. Wie, że taka jest nasza praca i życzył mi powodzenia – podkreśla.
Długa rozmowa z prezesem Wisły Płock, Jackiem Kruszewskim. Odsłania kulisy odejścia Jerzego Brzęczka i mówi o tym, jak stawiał weto Legii, gdy chciała wyciągnąć obecnego selekcjonera.
Marek Saganowski (obecnie trener Legii U-18) w cyklu wywiadów Izy Koprowiak przyznaje, że nadal nie może żyć bez ryzyka.
(…) Pamięta pan ten wypadek?
Droga ekspresowa na trasie Tuszyn – Łódź. Byłem na meczu mojego brata Bogusia w Piotrkovii, spieszyłem się, bo w domu czekała na mnie Kamila, wówczas narzeczona, dziś żona. Ruszyłem spod świateł. Jechałem na pierwszym biegu około 100 km/h. Jakaś pani wyjechała na drogę z prawej strony, z lasu. Chciała zawrócić. Widziałem ją, ale byłem przekonany, że ona też widzi mnie. Niestety, myliłem się. Sekundy przed zderzeniem wiedziałem, że do niego dojdzie, że nie ma odwrotu. Pamiętam moment, w którym się ocknąłem, słowa tej pani, że mnie nie zauważyła… Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale nawet nie czułem bólu. Pamiętam też, jak ściągali mi kombinezon. Dzięki Bogu, że go miałem. Wtedy nie było łatwo o takie ubrania, swój kupiłem w Niemczech, myślę, że uratował mi życie.
Pierwsza myśl, gdy obudził się pan w szpitalu?
Kiedy znów wyjdę na boisko. Byłem przekonany, że dwa-trzy miesiące i wrócę. Słyszałem dookoła, że już nie będę grał, żaden z lekarzy w Polsce, których sprowadzał prezes Ptak, nie chciał się mną zająć. Miałem złamaną rękę, wyrostek łokciowy, wykręcony staw skokowy, zerwane więzadła krzyżowe, złamaną kość strzałkową oraz piszczelową. I popaloną skórę, bo rozdarł mi się kombinezon i przez sto metrów jechałem po asfalcie na lewej nodze.
Skutki których z tych obrażeń odczuwa pan do dziś?
Wszystko. Staw nie był już nigdy tak mobilny, łydka nigdy nie została tak odbudowana. Później pojawiały się problemy z lewym kolanem, wszystko wracało. Piłka też zrobiła swoje. Niektóre rzeczy mnie bolą po prostu z powodu przeciążeń, których nabawiłem się podczas kariery.
Nie potrafię sobie wyobrazić, co przeżywała pana rodzina. W wieku 20 lat był pan o krok od śmierci, dwa lata wcześniej odszedł pana ojciec.
Tata miał zawał podczas kolacji w domu. To był 2 grudnia 1996 roku. Pamiętam, jak mówił: „Gdy zdobędziesz pierwszą bramkę w lidze, mogę umierać”. W listopadzie strzeliłem w meczu z Pogonią Szczecin pierwsze dwa gole. Tata odszedł miesiąc później… To był ogromny cios, bo byłem z nim bardzo blisko, może dlatego, że umiem słuchać. Gdy miał jakieś problemy, rozmawiał właśnie ze mną. Przychodził na każdy mój mecz, nasi rodzice byli dumni, jako ludzie niezamożni podbudowywali się tym, co ja z Bogusiem robiłem w piłce.
Alan Czerwiński z Zagłębia Lubin z powodzeniem pracował z Jerzym Brzęczkiem w Katowicach, więc jeśli utrzyma dobrą formę, może liczyć na powołanie. – Ja już nie mam czasu na “takie sobie” sezony – mówi.
(…) – Trochę za późno trafiłem do ekstraklasy, ale przecież już tego nie zmienię. Nie narzekam, tylko ze wszystkich sił wykorzystuję każdy mecz, żeby się pokazać. Nie wiem, na ile to wystarczy, ale nie mam problemów z otwartymi deklaracjami, że chciałbym z Zagłębiem Lubin zakwalifikować się do europejskich pucharów – mówi 25-letni prawy obrońca.
SUPER EXPRESS
Leszek Ojrzyński nie ukrywa, że jest gotowy do poprowadzenia Legii i ma pomysł na wyciągnięcie jej z kryzysu.
(…) – To co dolega Legii?
– Widać, że drużyna nie radziła sobie w systemie z trójką środkowych obrońców. Piłkarze sprawiali wrażenie jakby męczyli się na boisku. To trzeba zmienić. Poza tym Legii potrzebny jest spokój. Kilka porażek sprawiło, że zawodnicy stracili pewność siebie. Stąd nerwowe reakcje na boisku. Niepotrzebne nerwy, niepotrzebne faule, których efektem były w Trnavie czerwone kartki dla Vesovicia i Antolicia. Jestem pewien, że gdyby legioniści grali do końca w komplecie to wyeliminowaliby Spartaka.
Vincent Probosz (18 l.), syn polskiego aktora z Los Angeles Marka Probosza (59 l.), podpisał kontrakt z brazylijskim drugoligowym klubem Rio Claro.
(…) – Liczę, że w ciągu 2-3 lat będę mógł przebić się na najwyższy poziom piłkarski w Brazylii i w Europie – mówi. – Mam podwójne polskie i amerykańskie obywatelstwo, mówię i piszę w obu językach. Również szybko opanowałem portugalski. Gram też lewą i prawą nogą. Mam wielką nadzieję, że skauci z PZPN powołają mnie na testy jeszcze tej jesieni i będę miał szansę udowodnić, że zasługuje na koszulkę z białym orłem. Chciałbym zagrać dla Polski na Mistrzostwach Świata U-20, które odbędą się za rok w Polsce! – zapewnia młody piłkarz.
GAZETA WYBORCZA
“Dlaczego mimo zagrożenia wysokimi karami, blokadą i utratą wygranych za udane typowanie wyników wielu polskich graczy wybiera ofertę nielegalnych bukmacherów? I jak znaleźć tych legalnych?” – zastanawiają się w “GW”.
(…) Ale to nie wszystko. O utrzymywanie się dużej szarej strefy na rynku bukmacherskim legalni operatorzy obwiniają też polskie przepisy podatkowe. Twierdzą, że 12-proc. stawka podatku od gier jest jedną z najwyższych w Europie. Gdyby była niższa, zapewne zachęciłoby to bukmacherów, którzy dziś działają u nas nielegalnie, do wystąpienia o licencje do Ministerstwa Finansów. To ograniczyłoby szarą strefę na rynku bukmacherskim i przyniosło budżetowi państwa dodatkowe pieniądze z podatku.
Na razie jednak planów obniżenia podatku od gier nie ma.
Część graczy wybiera więc nielegalnych bukmacherów, bo ci oferują grę bez podatku, a więc taniej. – Oczywiste jest, że gracze szukają możliwości skorzystania z usług bukmachera, który nie pobiera 12-proc. podatku, choć firmy zarejestrowane w Polsce starają się zachęcić klientów działaniami reklamowymi, które ten wysoki podatek od czasu do czasu redukują – rozkładają ręce legalni bukmacherzy.
Nie specjalnie pomaga też znacząca podwyżka kar. Za sam udział w zakładach u nielegalnego bukmachera grozi grzywna w wysokości nawet 3,2 mln zł. Gracz traci też postawione pieniądze i wygraną.
Na kolejnej stronie z piłki tylko kilka akapitów o pucharowiczach.
Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl