Reklama

Nie wszyscy rozumieli, w jakim klubie się znaleźli

redakcja

Autor:redakcja

16 marca 2018, 11:27 • 17 min czytania 43 komentarzy

Nie wszyscy rozumieli, w jakim klubie się znaleźli

Trybuny w Poznaniu są zgodne: Emir Dilaver to materiał na drugiego Ivana Djurdjevicia. Były piłkarz Austrii Wiedeń i Ferencvarosu szybko został obwołany najlepszym letnim transferem Kolejorza. Nie dość, że na boisku prezentuje jakość, to jeszcze poza nim wyróżnia się zaangażowaniem. Przejmuje się losami klubu, zżył się z kibicami, ma świadomość miejsca, w którym jest. Od pierwszych minut rozmowy opowiada z przejęciem o poprzednich meczach. Gdy pytamy go o niecodzienne zaangażowanie, jego odpowiedź zaskakuje: – Gdy nie mogłem znaleźć dobrej ekipy, która wyremontowałaby mi łazienkę, to sam to zrobiłem. Co jest problemem wyjazdowego Lecha? Jak kształtował się charakter Dilavera? Czy już może nazwać się liderem? Życzylibyśmy sobie jak najwięcej piłkarzy o takiej mentalności. Zapraszamy! 

***

– Wydaje mi się, że z charakterem jest tak, że albo masz odpowiedni, albo nie. Bardzo trudno go zmienić. Czasem masz perełkę i ta perełka nie jest w stanie dobrze funkcjonować przez swoje nastawienie do piłki. Ja na przykład od małego mam taki sam charakter. Zawsze chciałem wygrywać. Gdy w parku między drzewami graliśmy w piłkę i coś nie poszło po mojej myśli – strasznie się wkurzałem. Czułem, że mam większą ambicję niż inni. Często z tego powodu ostro reagowałem, za ostro, do tej pory jestem wybuchowy, ale nauczyłem się już nieco panować nad swoimi emocjami. Byłem tym dzieckiem, które zawsze wpada w furię i nie jest w stanie się opanować. Nie dało się mnie skontrolować. Myślę, że nie ma zbyt wielu różnic między polską i bośniacką mentalnością, więc czuję się tu jak u siebie. Wielu piłkarzy – choć oczywiście nie wszyscy – chce pokazać tę wolę walki, koncentrację, sportową złość. Gdy coś nie idzie – chcą za wszelką cenę to zmienić.

A ja? Chcę być po prostu jak najlepszym piłkarzem i pokazywać to na każdym kroku, a charakter, który mam, tylko mi w tym pomaga. Zresztą – to on okazał się decydujący dla mojej kariery. Może czasami przeginam, ale głowa pozwala mi dać z siebie tak dużo zaangażowania, że udaje mi się na boisku postawić na swoim.

Reklama

Jak reagowałeś za młodu, gdy przegrywałeś?

Znacznie gorzej niż dziś, to było raczej „bez kija nie podchodź”, nie dało się ze mną nawet pogadać. Ktoś podszedł – reagowałem agresywnie. Gdy na przykład byłem zmieniany z boiska, dostawałem takiej złości… Nawet nie potrafię tego opisać. Twoje ciało zalewa nagle jakaś siła, adrenalina, coś o wielkiej mocy. To czasem tak mocne uczucie, że nie pozwala ci przez trzy dni wyjść z domu. Dzięki Bogu moja żona wie o tym i nauczyła się już ze mną funkcjonować. Zdaję sobie sprawę, że dla mojego otoczenia nie jestem zbyt łatwy w obyciu.

No ale co? Uwielbiam piłkę. Uwielbiam, gdy po wygranym meczu możemy przez 3-4 godziny wyluzować się w szatni, a później spotkać się z przyjaciółmi w luźniejszej atmosferze. Niestety mam tak, że po tej chwili luzu szybko o niej zapominam i w mojej głowie pojawia się kolejna myśl: cholera, za chwilę mecz. Wygrana z poprzedniego tygodnia zeruje się w momencie rozpoczęcia następnego. Taka zasada – zawsze wchodzę w nowy tydzień z czystą kartą. Wiem, żę podchodzę do swojej kariery trochę radykalnie. Raz na górze, raz na dole, raz kochają, raz nienawidzą… Piłka, uwielbiam to.

W pierwszych dniach w Polsce powiedziałeś dziennikarzom, że masz charakter lidera, ale potrzebujesz czasu, by się nim stać. To co – jesteś już liderem Lecha? 

Czuję się tu na pewno dobrze, ale budując drużynę potrzebujesz mocnej konstrukcji, a taką zapewnia ci kilku liderów. W każdej formacji potrzebujesz kogoś, kto da ci coś ekstra – albo charakter, albo umiejętności. Nie tylko charakter się liczy, piłkarze z jakością też są naturalnymi liderami. Liderem jesteś wtedy, gdy po twojej kontuzji cała reszta mówi: „cholera, że też go nie ma, ciekawe jak to będzie”. Swoją drogą bardzo żałuję, że zabrakło mnie na Legii z powodu choroby. Nie jest łatwo wrosnąć w drużynę, ale mam wrażenie, że już mi się to udało i pod koniec roku czy na początku obecnego wygląda to dobrze.

Jak reagujesz, gdy widzisz jak inni piłkarze nie są tak zaangażowani jak ty albo wręcz przychodzą do klubu jak do fabryki – robią swoje i wracają?

Reklama

Doskonale rozumiem, o czym mówisz, bo niestety znam to zjawisko, występuje ono w piłce bardzo często. Próbuję rozmawiać. Niekoniecznie bezpośrednio z tymi, o których mówimy, co z ich otoczeniem. Pytam, co się dzieje, co może być przyczyną. Czasami pochopnie oceniamy kogoś, a taką osobę mogą blokować prywatne problemy. Do młodych mówi się, że „mają szansę i wielka przyszłość przed nimi” i często ci chłopcy są wystraszeni, ale to w sumie normalne na początku. Dla mnie jednak kluczowe jest, czy młody chłopak staje do kolejnych pojedynków, czy stara się za wszelką cenę prześcignąć rywali. Piłka to nie praca. Gdy kolega nie czuje żadnych emocji, gdy to co robi nie jest dla niego niczym specjalnym – ty już niewiele możesz zrobić. Bardzo dużo siły mnie to kosztowało, ale z czasem doszedłem do wniosku, że świata nie zmienię. Od tego są trenerzy i klub. Mogę tylko być blisko kolegów i starać się budować team spirit.

Wielu takich piłkarzy było w Austrii Wiedeń i Ferencvarosie?

Tak, miałem już kilku. Jednym brakowało podejścia do zawodu, inni nie chcieli, bo już byli gotowi by zakończyć swoje kariery. Wiele czynników decyduje. Zawsze bardzo źle to znosiłem i potrafiłem wpaść w złość po takim treningu, czasami wręcz dochodziło do rękoczynów.

A teraz w Lechu? Są? 

Minimalnie. Może trochę, ale to nie są tak ekstremalne przypadki, jakie widziałem kiedyś. Nie ten level. Wszyscy myślą, że piłka jest prosta, ale tak naprawdę jest tak wiele czynników, od których zależy, czy piłkarzowi idzie, czy nie, że to się w głowie nie mieści. Gdy potrafisz odseparować się od całego życia – wtedy jest łatwiej, ale wtedy kluczowe jest, w jakie otoczenie trafisz.

PLOCK 23.07.2017 MECZ 2. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: WISLA PLOCK - LECH POZNAN 1:0 GIORGI MEREBASZWILI  EMIR DILAVER  RAFAL JANICKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Czujesz już się lechitą? Nie chcę mówić o miłości do barw, bo to bardzo duże słowo…

Respekt – ono jest idealne. Czuję bardzo duży respekt.

Nigdy natomiast nie powiem, że czuję miłość do Lecha. Miłość oznaczałaby, że nigdy nie zmienię klubu.

Okazuję duży szacunek do Lecha Poznań. Czuję się wśród naszych kibiców, kolegów z zespołu i pracowników klubowych bardzo dobrze. Mam respekt dla klubu, piłkarzy, miasta. To bardzo ważne dla mnie, by zawsze rozmawiać z ludźmi, którzy identyfikują się z barwami, dla których grasz. Kocham to, gdy na stadionie widzę ludzi, którzy biją brawo, albo przeciwnie – wychodzą z siebie, gwiżdżą, obrażają. Mogę powiedzieć, że czuję się naprawdę związany z Poznaniem.

W swojej karierze zawsze grałeś w klubach, które biły się o najwyższe cele. Gdzie była największa presja? 

Presja wszędzie jest taka sama i to bardzo wysoka – w ogóle nie można tego porównywać z wyższym poziomem, na przykład z Bundesligą i teoretycznie lepszym klubem, ale grającym w środku tabeli. To piękne uczucie, gdy wytrzymasz tę presję, poradzisz sobie z nią. Dokładnie po to tu przyszedłem, by wziąć Lecha z całym pakietem – celami, fanami, presją. To wszystko dla mnie było decydujące przy wyborze klubu.

Czyli po wygaśnięciu kontraktu z Ferencvarosem powiedziałeś sobie: chcę znów grać w drużynie, która gra o wszystko. 

Tak. Rozmawiałem z innymi klubami, miałem możliwość zostania w Ferencvaros, ale osiągnałem tam to, co chciałem i poczułem potrzebę, by przeżyć coś nowego. Nowy kraj, nowa kultura, nowe otoczenie, nowe środowisko. Wszystko. Mogłem zostać w ciepełku, ale nie to nie to, co mnie interesuje. Najpiękniejsze jest sprawdzić się w nowej sytuacji zaczynając od zera. Zaczynając nie wiesz, czy po wygaśnięciu kontraktu powiedzą: był dobry czy do bani? Rajcuje mnie to i mam nadzieję, że w moim przypadku wygra pierwsza opcja.

Wszędzie, gdzie dotąd byłem, coś wygrywałem, więc nikt nie zarzuci mi, że gram tylko dla pieniędzy. W ogóle uważam, że granie tylko dla pieniędzy jest,… Każdy ma marzenia, chce coś wygrać. Powiedzieć sobie po latach, że w danym klubie każdy cię zna, szanuje i wiele zawdzięcza. To jest najpiękniejsze.

A propos – twoim zdaniem sezon jest już zakończony? (rozmawiamy przed meczem z Jagiellonią – red.).

Nie. Zakończony będzie po ostatniej kolejce.

Ale zdajesz sobie sprawę, że osiem punktów straty do Jagi to trochę sporo. 

Wcale nie. Gdy masz dwa bezpośrednie mecze z Jagiellonią – to naprawdę nie jest dużo.

Wracając – masz ambicję, by sprawdzić się w lepszej lidze, nawet gdybyś musiał zacząć od średniaka? 

Jasne, to coś zupełnie innego, moim największym celem jest granie w lidze z top 5. Marzę, by mój syn opowiadał później kolegom, że jego tata grał w lidze niemieckiej czy angielskiej. Oczywiście nie marzę o Bayernach czy Chelsea, ale te słabsze kluby… Każdy mecz w takich ligach jest jak święto. Grasz przeciwko piłkarzom, którzy od długich lat odnoszą sukcesy w największych rozgrywkach. Poszedłbym tam bardzo chętnie i dlatego próbuję tutaj dać z siebie tak dużo, ile mogę. Inwestuję swoją głowę – naprawdę dużo myślę o meczach, innych drużynach, o tym, co mogę jeszcze poprawić… To naprawdę obciążające, dlatego liczę na dobre rezultaty w przyszłości.

Po to tu jesteś? Łatwiej iść z Polski do lepszej ligi niż z Węgier – tą drogą podążyli bądź chcieli podążyć choćby Nikolić czy Nagy. 

Polska liga jest obserwowana przez wielu skautów. Przede wszystkim jest zupełnie inna niż węgierska – bardziej liczy się przygotowanie fizyczne. Wszyscy są silni, walczą. Tydzień w tydzień jest ciężko i nie każdy daje radę wytrzymać ten przeskok. Chcę, by ludzie w Poznaniu powiedzieli: “to jeden z nas i jesteśmy z niego dumni”. Jednocześnie każdy z nas, piłkarzy, chce jednak zaliczyć w karierze skok do przodu, a jeśli mówi inaczej – zwyczajnie kłamie.

POZNAN 01.10.2017 MECZ 11. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18: LECH POZNAN - LEGIA WARSZAWA 3:0 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECH POZNAN - LEGIA WARSAW 3:0 EMIR DILAVER FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jaki wpływ na twój charakter i zdolność adaptacji miał fakt, że całe życie mogłeś czuć się jak obcokrajowiec? Gdy miałeś rok, twoja rodzina uciekła z Bośni przed wojną i wylądowała w Austrii.

To prawda, na Węgrzech potrafiłem świetnie zidentyfikować się z klubem. Nakręcali to pracownicy, którzy potrafili fantastycznie pokazać swoją ambicję, zaangażowanie i przenosili to na resztę. Może nie wszystko rozumiałem, ale tak jest też teraz – siedzę, wszyscy gadają po polsku, ja nie rozumiem. Ale jest spoko, bo nawet jak nie rozumiem zbyt wiele, to i tak siedząc w grupie czuję się w tej drużynie dobrze. Przywiązuję się do ludzi. Jestem bardzo rodzinny. Nigdy nie czułem się nigdzie źle jako obcokrajowiec, mimo że z czasu spędzonego w Bośni nie pamiętam nic, tylko opowieści. Okropny czas. Mojej rodzinie nie było łatwo. Wszyscy nagle zaczęli uciekać z Bośni. Nasza podróż do Austrii trwała wówczas podobno całe trzy dni, a dziś bez problemu jesteś w stanie odbyć tę samą trasę w osiem godzin. W Wiedniu mieliśmy wtedy wszystko, choć najważniejsze było jedno – że nic złego nam nie groziło. Całe szczęście, że to przeżyłem. Każda bośniacka rodzina niesie za sobą jakąś historię. Moi rodzice świetnie poradzili sobie w Austrii – mieli pracę, postawili dom, to nie był krok w tył, a do przodu. Do dziś tam mieszkają.

Pochodzisz z Bośni, większość życia spędziłeś w Wiedniu. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy dostajesz powołanie z obu reprezentacji… 

Ech… To pytanie…

(chwila ciszy)

To naprawdę nie jest łatwe. Kocham Austrię i ten kraj dał mi naprawdę dużo. Gdy ktoś mnie pyta, zawsze mówię, że Austria jest w moim życiu bardzo, bardzo, bardzo ważna. Ale moje serce pochodzi z Bałkanów. Moja rodzina byłaby niesamowicie dumna, gdybym tylko zagrał dla Bośni. To zupełnie inny rodzaj uczucia. Mój charakter, podejście do życia, mentalność – to wszystko jest po bośniacku. To mój kraj.

Jak zareagowaliby ludzie na fakt, że zagrałeś już wiele meczów w austriackiej młodzieżówce? W Polsce z pewnością by się to spowodowało, ale rozumiem, że w krajach byłej Jugosławii ze względów historycznych jest zupełnie inaczej. 

Trzeba zadać pytanie: co może piłkarz przy wyborze młodzieżówki?

Nigdy nie wiesz, czy faktycznie czekał na powołanie dla lepszej kadry, lecz okazał się zbyt słaby i zdecydował się na koniunkturalny ruch. 

Nigdy nie przyszło do mnie powołanie z bośniackiej kadry. Bardzo żałowałem, ale… nie miałem żadnego wyboru. To była fantastyczna sprawa grać w młodzieżówce Austrii. Mogłem czekać, czekać, czekać… Gdy przychodzą dwa powołania, wtedy inna historia, bo decydujesz za siebie. A gdy jedno – decyzja podejmuje się sama. Gdyby przyszły dwa, zawsze zdecydowałbym się na Bośnię. Dla młodego jeżdżenie na międzynarodowe mecze to niesamowita sprawa. Ale to naprawdę trudne pytanie. Przy takim wyborze masz w głowie sto różnych myśli.

W Austrii Wiedeń po raz pierwszy raz spotkałeś Nenada Bjelicę. Jak oceniasz ten okres? Z jednej strony graliście w Lidze Mistrzów, z drugiej – szybko się to posypało i został pogoniony. 

W Austrii Wiedeń byłem od jedenastego roku życia – wykupili mnie za jakieś niewielkie pieniądze i tak już zostało. Dobrze pracowałem i zostałem włączony do akademii Austrii. Mieszkałem w internacie, więc robiło się wiele głupich rzeczy. Piękny czas. Później poszedłem do drużyny rezerw i widziałem cały klub i pierwszą drużynę jak przez szybę. Byłem bardzo blisko i cały czas czułem wielki respekt. Wszystko wydaje ci się takie szczególne. Później zdobyłem z tą drużyną tytuł mistrzowski i tylko można sobie wyobrazić, jak on smakował. Nigdy nie zapomnę, skąd się wywodzę, co jest moją piłkarską ojczyzną, moim miastem. Po latach poczułem jednak, że wszystko stało się takie samo i przestałem się rozwijać. Krok za granicę był wówczas idealnym rozwiązaniem. Przeżyłem wielu trenerów – i dobrych, i złych, choć złych to może złe słowo – po prostu innych. Niektórzy w drużynie okazali się fałszywi, o czym dowiedzieliśmy się później. Gdy trener wchodzi do zespołu, który jest pełny takich ludzi… Co on może? Czułem, że wielu chciałoby ci wbić nóż w plecy, gdybyś tylko się odwrócił. Nie wiedzieli, co to znaczy grać dla Austrii Wiedeń i dawać z siebie sto procent na każdym treningu. Trener zastał na miejscu tragiczną sytuację.

Bjelica mówił w wywiadach wprost: tak długo jak w tamtej drużynie niektórzy piłkarze będą mieli władzę, to ten klub będzie miał kłopoty.

Jeśli piłkarze myślą, że są od czegoś więcej niż tylko wykonywanie swojej roboty to jest trenerowi ciężko. Piłkarze nie byli skoncentrowani na swojej robocie. Gdy mogli odmienić całą sytuację na boisku, nie korzystali z tego przywileju. Zarażali drużynę tylko złą mentalnością. Najgorsza była jednak nie ta czórka-piątka piłkarzy, która to robiła, a fakt, że władze klubu to wspierały. Decydowali ponad trenerem. Nie potrafili słuchać osób, które były wyżej w hierarchii. Z tymi piłkarzami nie mam dziś kontaktu. Dla mnie to ludzie bez charakteru

Alex Gorgon opowiadał mi, że liga jest dobrze zorganizowana, poziom jest solidny, ale jej wielkim mankamentem jest niewielkie zainteresowanie.

To zdecydowanie problem. Czujesz presję w klubie – cztery kluby chcą zawsze bić się o mistrza – ale zainteresowanie ludzi jest naprawdę bardzo małe. Nie ma tej euforii, frekwencje są niskie. Nie można nawet porównać do tego, co w Lechu, gdy od emocji aż kipi cały stadion. Czujesz to choćby idąc ulicami, że jesteś w szczególnym miejscu. Na Węgrzech pod tym względem było całkiem podobnie. Kiedyś podszedł do mnie na ulicy facet i pokazał… tatuaż z orłem. To symbol Ferencvarosu. Staliśmy na ulicy i gadaliśmy 10 minut. W takich momentach czujesz, dla kogo grasz. Parę razy miałem takie sytuacje w Poznaniu – ludzie pytali o formę, zdrowie, wszystko z dużym respektem. Przez całe życie moim ulubionym kolorem był fiolet – barwy Austrii – i tak się też ubierałem. Po przyjściu do Ferencvarosu z fioletową walizką dyrektor sportowy powiedział mi, że muszę przewietrzyć szafę, bo to barwy lokalnego rywala, Ujpestu. Derby z nimi były też świetne, ale ja uwielbiam debry, ten mecz zawsze jest specjalny.

W Polsce i na Węgrzech ludzie żyją piłką. Są rozkrzyczani, czasem wręcz agresywni. Inna mentalność. W Austrii gorące były tylko derby z Rapidem. Czułeś już tydzień wcześniej, co to za mecz. Gdy wygrałeś – niesamowite uczucie. To tak jak tu wygrać z Legią. Raz musiałem nawet uciekać z ławki rezerwowych, gdy kibice zaczęli nagle szturmować boisko. Wszyscy biegają wokół nas: rany, co robić? Patrzę, że nasz kierownik inicjuje ucieczkę: wszyscy wyjazd! No to uciekliśmy do tunelu. Nie wiem, jaki miałbym czas w tym pościgu, ale cała drużyna biegła jaka szalona, bo zrobiło się naprawdę groźnie.

Dokończyliście ten mecz?

Nie, dostaliśmy 3:0 przy zielonym stoliku, ale to były niesamowite chwile.

POZNAN 01.10.2017 MECZ 11. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18: LECH POZNAN - LEGIA WARSZAWA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECH POZNAN - LEGIA WARSAW EMIR DILAVER  DOMINIK NAGY FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dużo dyskutujemy ostatnio o trenerze Bjelicy i o tym, czy ma zostać, czy nie. Pada wiele argumentów i jednym z nich jest ten, że Bjelica nie ma mentalności zwycięzcy. Jest dumny, gdy drużyna gra dobrze, ale wynik odgrywa w jego filozofii drugorzędną rolę.

Jest zupełnie inaczej. Uważam, że wszyscy w klubie potrzebują najpierw zrozumieć, czym jest tak właściwie mentalność zwycięzców. Każdy sam ze sobą musi to zrobić. Gdy drużyna jest złożona z wielu nowych piłkarzy, w dodatku kilku starych jest kontuzjowanych, zespół musi najpierw uświadomić sobie, jak właściwie trzeba grać w tej lidze. Legia ma kilku doświadczonych piłkarzy, którzy to rozumieją. Wiedzą, że nie trzeba tylko grać w piłkę, ale pokazywać też ducha walki. Mam wrażenie, że my czasami nie wiemy, o co w tej lidze chodzi. Każdy piłkarz musi zrozumieć, w jakim miejscu się znalazł. Musi wiedzieć, że w tej lidze każdy jest w stanie wydrzeć punkty każdemu. Powtarzam – na wyjazdach nie zawsze chodzi o to, by grać w piłkę. Podawanie sobie od lewej do prawej to zły pomysł.

Zwłaszcza ostatnio – w waszym przypadku – na wyjazdach. 

Nie możesz mieć podejścia, że jedziesz sobie na mecz wyjazdowy, pograsz tiki-takę i wywieziesz trzy punkty. To się nie uda. Każdy ma jakość w drużynie i musi uświadomić sobie, że musimy używać innych środków. Musimy być na boisku podłymi skurwielami. Tylko tak można wygrywać w lidze, która jest tak bardzo fizyczna. Zmieniliśmy wielu zawodników, ale gdy złapiemy stabilizację, dużo możemy na tym wygrać w następnych latach. Musimy się dopasować do tej ligi. To jest liga, w której możesz powiedzieć: przyszedłem grać w piłkę. Walka, pojedynki, siła – tak. A superpiłka? W drugiej kolejności. Jako piłkarz musisz to wiedzieć i nie ma sensu się łudzić, że jest inaczej.

Bjelica stara się cały czas uświadamiać piłkarzy, apeluje. Straciliśmy w poprzednich meczach kilka punktów, bo nie każdy rozumiał, jak wiele siły musi zostawić w każdym meczu na boisku. Nie zawsze chodzi o braki w umiejętnościach, a o nastawienie. O głowę. Pokazaliśmy parę razy, że grać w piłkę naprawdę umiemy. Może jak zapytasz kogoś innego, to powie ci, że jest inaczej, ale ja mówię szczerze to, co myślę. Trener naprawdę stara się apelować i bardzo mu zależy, ale jeszcze drużyna musi dostosować się do jego słów. Jeśli jesteś młodym piłkarzem – OK. Może jeszcze się stresujesz, masz czas. Ale gdy masz 25 lat i wciąż nie potrafisz zrozumieć, gdzie się znalazłeś…

Są piłkarze w Lechu, którzy nie rozumieją?

Było do tej pory kilka meczów, w których cała drużyna albo poszczególni piłkarze nie rozumieli. Dlatego wreszcie jestem szczęśliwy, że od trzech meczów oglądamy coś zupełnie innego.

Jak się czujesz, gdy Bjelica wchodzi do szatni po przegranym meczu i mówi, że czuje dumę? 

Przegraliśmy wówczas z Utrechtem, ale widziałem w drużynie takie poczucie, że zrobiliśmy naprawdę dobrą robotę. Po prostu się nie udało przez brak szczęścia. Jesteś dumny, gdy widzisz, że idzie, tak samo jak w pewnym momencie meczu ze Śląskiem zaczęło nam iść. Trener w przerwie bardzo spokojnie powiedział nam, że wiemy, co mamy robić, bo to niemożliwe, byśmy po tak słabej połowie nie zaliczyli dobrej. I wtedy faktycznie każdy na boisku naprawdę chciał. Rozumiem, że trener może być dumny po meczu, w którym każdy dał z siebie maksa i zrobił wszystko, co tylko się dało, tak samo jak po naszej złej postawie powinniśmy się wstydzić.

Jak szatnia zareagowała po meczu z Legią? Cały Poznań uważał, że decyzja o karnym to skandal.

Nie rozmawialiśmy zbyt wiele o tym. Obejrzeliśmy w powtórce i ja bym postąpił zupełnie inaczej. Najpierw straciliśmy bramkę po sytuacji, o której mówiliśmy sobie, że za wszelką cenę nie możemy do niej dopuścić. Później sami strzeliliśmy, no a potem… Dlaczego sędzia nie był tak zdecydowany, gdy Jędrzejczyk uderzył Situma? Wydawało mi się, że to powinna być czerwona. OK, może to mecz Legia – Lech, są emocje, trzeba pozwolić na więcej. To jeszcze kupuję, ale tej ostatniej decyzji zupełnie nie. Karny przy 1-1, gdy kontakt z ręką nawet nie zmienia toru jej lotu? Gdy jesteś w pojedynku, musisz w ten sposób podnieść ręce, by nie spowodować upadku. To naturalna reakcja. Dla mnie to kryminał, ale co było to było. Musimy żyć z tymi konsekwencjami. Zagraliśmy dobrze, ale na takie mecze nie trzeba się motywować.

A na te ze słabszymi rywalami? Czujesz tu problem?

Musimy zrozumieć, że inne drużyny nie będą nam sprawiać prezentów. Tu nie ma łatwych punktów. Gdy zagrasz na 80% nigdy ich nie zdobędziesz.

Mam wrażenie, że rzadko zdarza się w lidze tak zaangażowany obcokrajowiec jak ty. 

Ja już chyba taki jestem. Gdy nie mogłem znaleźć dobrej ekipy, która wyremontowałaby mi łazienkę, to sam to zrobiłem.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Cały na biało

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

43 komentarzy

Loading...