Tak już mamy, że lubimy polecieć na grubo. No więc w ramach obchodów tłustego czwartku wybraliśmy się do jednego z najsympatyczniejszych grubasków w historii piłki nożnej – Ailtona – i nagraliśmy długi i barwny wywiad.
Ailton to facet, który zaprzecza wszystkim trendom nowoczesnego futbolu. Piłkarski romantyk – i to taki skrajny. Zapamiętać mogliśmy go przede wszystkim z sezonu 2003/04 w Werderze Brema, gdy z widocznym brzuszkiem poprowadził swój klub do mistrzostwa Niemiec i zapakował 28 bramek w jednym sezonie. Ogólnie rzecz biorąc miał do piłki podejście więcej niż luźne. Bóg obdarzył go wielkim talentem? Tyle mu wystarczy, treningi są mu niepotrzebne. Mimo widocznego brzuszka strzela bramki? Oznacza to, że nie musi trzymać diety, a ze swojego pseudonimu Kugelblitz (kulisty piorun) robi sobie znak rozpoznawczy. Rzeczy, których najbardziej nienawidzi w piłce? Dyscyplina i taktyka. Rzeczy, które kocha? Wolność i radość. Facet, którego trenerzy musieli brać takim, jakim jest. Gdy Thomas Schaaf pozwalał mu w Werderze na wszystko, ten odpłacił się niebywałym rezultatem. Gdy próbowano go zmieniać – blokował się i zapominał, jak się strzela bramki.
Jak to jest spóźnić się na trening cztery dni? Czy dwa talerze jedzenia na kolację to dobry pomysł? Czy Brazylijczykom należy pozwalać na więcej? I wreszcie – ile kilogramów nadwagi osiągnął Ailton w swojej “szczytowej” formie? Rozmowa z tym przesympatycznym gościem to dla nas duża sprawa. Pączki w dłoń i do lektury!
***
Mark Twain powiedział kiedyś, że nie ma nic łatwiejszego niż rzucanie palenia – robił to w końcu setki razy. Możesz powiedzieć coś podobnego o przechodzeniu na dietę?
Nie, nie mogę, bo nigdy w życiu nie postanowiłem przejść na dietę.
A, ok.
Czasami próbowałem sam siebie kontrolować, ale było ciężko. Często pomagała mi w tym żona.
– Dwa talerze? A może na tę kolację wystarczy ci jeden? – pytała.
Ciężko! Jadłem bardzo normalnie – mięso, makarony, normalne rzeczy. Problem polegał na tym, że było tego za dużo. Czasami kolację jadłem bardzo późno. Jeśli mało trenujesz, musisz też mało jeść. A ja mało trenowałem, dużo jadłem. I bardzo szybko biegałem! Całe szczęście nigdy przesadnie nie piłem, nie paliłem jak Mario Basler, słabość była zatem tylko jedna. Przez moją wagę nasłuchałem się w Niemczech tysięcy słów krytyki. „Ailton – na dietę!”. „Ailton znowu robi co chce!”. Każdy człowiek ma swoje idealne parametry, a moje w telewizji wyglądały na przyduże. Ale zawsze jak zobaczyłeś Ailtona na żywo to mówiłeś, że jest zupełnie inny niż w telewizji!
To jest w tym najbardziej niesamowite – mimo permanentnej nadwagi byłeś nie do uchwycenia w Bundeslidze.
Bo dobrze trenowałem i organizm zawsze był świeży. To prawda, byłem bardzo szybki. Do trzech kilogramów nadwagi nie czułem żadnego problemu na boisku. Sześć, siedem kilo za dużo – faktycznie, czułem różnicę. Rekord to siedem kilogramów. Aż tak bardzo nie przekładało się to jednak na moją grę. Bazowałem na krótkich sprintach i dalej mogłem je robić niezależnie od wagi. Wszyscy mówili na całym świecie, że Ronaldo jest gruby. Faktycznie nie wyglądał jak piłkarz… Ale jakie on miał przyspieszenie! Ze mną było podobnie. Problem pojawiał się w dłuższych dystansach, ale ja dłuższych na boisku nie biegałem. Gdy jednak sięgałem po koronę króla strzelców Bundesligi, byłem w idealnej formie. Waga była perfekcyjna.
Co myślisz patrząc na gości, którzy mają wyliczone posiłki co do ziarenka ryżu, nie jedzą glutenu i wszystko musi być idealnie przygotowane jak u Roberta Lewandowskiego? Umiałbyś odnaleźć w tym radość?
Ja pewnie nie, ale wszystko jest sprawą indywidualną. Musisz odnaleźć w piłce to, co cię napędza. Jeśli Lewandowskiemu dieta daje radość i dbanie o własne ciało go cieszy – nie widzę problemu. Każdy piłkarz ma coś swojego, co go rajcuje, a radość w piłce jest najważniejsza. Znasz Ze Roberto?
Oczywiście, w wieku 43 lat wciąż był w topowej formie.
Jego ciało jest idealne. By osiągnąć jeszcze lepsze wyniki, na długi czas zrezygnował z czerwonego mięsa. Akceptuję to, ale inny piłkarz jak Adriano nie potrafiłby tak żyć. Każdy jest inny. Ja raczej nie zwracałem uwagi aż tak bardzo na to, co jem. W pierwszych miesiącach w Werderze mieszkałem sam w hotelu, nie mówiłem w ogóle po niemiecku i nie miałem żadnego tłumacza. Gdy wieczorami schodziłem do restauracji, na karcie menu rozumiałem tylko spaghetti bolognese. Przez kilka miesięcy jadłem więc tylko spaghetti, chyba że poszedłem gdzieś z kolegami, którzy mi wytłumaczyli, co jest w karcie. I tak pokochałem makarony! To dziś mój numer jeden wśród potraw.
Wolisz kuchnię brazylijską czy niemiecką?
Każda dobra!
A coś polskiego znasz?
Gdy byłem na meczu Korony poprosiłem, by podano mi coś tradycyjnego. Już nie pamiętam, jak się to nazywało, ale było świetne! Nigdzie na świecie nie mam problemu z jedzeniem.
Myślisz czasem, ile bramek strzelałbyś z idealną wagą?
Niekoniecznie strzelałbym dużo więcej, bo do strzelania bramek nie potrzebujesz odpowiedniej wagi, a dobrych podań i inteligencji. Jak mówiłem – Ronaldo był gruby, ale został najlepszym napastnikiem świata. Napastnik może sobie pozwolić na więcej, ale pomocnik już na przykład nie, bo musi biegać dużo więcej. Trenerzy próbowali kontrolować i mówili, żebyś jadł sałatkę a nie inne rzeczy, ale przecież nie szli z tobą do domu i gdy nie skontrolowałeś się sam – nikt nie mógł tego zrobić.
Dlaczego jesteś tak uwielbiany w Niemczech?
No jak to dlaczego? Ailton to Ailton!
Zagrałem wiele dobrych meczów w topowych klubach, ludzie tego nie zapominają. Ostatnio szedłem z Giovannim Elberem i kibice wciąż szaleli na jego widok. „O, Giovanni, pamiętamy!”. I ja mam to samo – gdzie nie wyjdę jest „Kugelblitz, Kugelblitz!”. Identyfikuję się ze swoją ksywą. Ostatnio myślałem nawet nad tym, by stworzyć swoją kolekcję t-shirtów z hasłem Kugelblitz.
Ailton jest jednak inny niż Elber, bo Ailton to nie tylko piłkarz, ale i osobowość. Ailton ciągle się śmieje, Ailton oznacza otwartość. Gdy na ulicy ktoś podchodzi po zdjęcie albo autograf – Ailton nigdy nie odmawia. To taka charyzma. Ludzie mówią, że Ailton był nie tylko dobrym piłkarzem, ale przede wszystkim fajnym, wesołym, uśmiechniętym człowiekiem. Wielu piłkarzy siedząc tak jak ja teraz w kawiarni, odmówiłoby, gdyby ktoś podszedł po zdjęcie. „Jesteśmy w knajpie, siedzę tu prywatnie, może spróbuj jak skończymy”. A dla mnie nigdy nie było żadnego problemu. Kocham fanów. Podeszłoby dziesięć ludzi – każdemu dałbym fotkę. Widziałem wiele razy, gdy ex-piłkarze odmawiali dzieciom zdjęć i uważam, że to bardzo słabe. Ailton jest zupełnie inny. Chodząca charyzma! Gdy byłem w programie Dschungelcamp (niemiecka telewizja zamknęła celebrytów na bezludnej wyspie – red.), wszyscy pytali: „dlaczego zachowujesz się tam tak normalnie?” Ciągle w humorze, radośnie. Bo taki jestem! Taki jest Ailton!
Mam też inną teorię – ludzie mają przesyt nieskazitelnych wizerunków sportowców, chodzących robotów, nie potrafią się nijak z nimi utożsamiać. Z tobą mogą, bo tak jak normalni ludzie masz swoje mocne strony, ale i swoje wady. Wiele razy przegrywałeś ze słabościami, dzięki czemu łatwo uznać cię za swojego.
Dzisiejsza piłka jest nudna. Wcześniej było w niej więcej radości. Trener siadał na ławce, drużyna wychodziła na boisko i grała, jak chciała. Dziś musisz przyjechać do klubu godzinę przed treningiem i analizować, w których sektorach boiska biegać, a potem musisz trenować te schematy. Potem wychodzisz na mecz i już nie masz ochoty na grę. Po co to wszystko? Ta taktyka, ten „nowoczesny futbol”? Po co ta dyscyplina? Dla mnie zawsze najważniejsze było, by na boisku działać spontanicznie. Jaka to radość dla piłkarza, gdy trener mówi: „biegasz tylko tu i tu i uważasz, by nikt twoją stroną nie przeszedł”? Odczuwam przesyt defensywy. Każdy piłkarz na boisku musi być zaangażowany w grę obronną, a wielu z nich potrzebuje grać do przodu. Zawodnicy potrzebują boiskowej wolności. Gdy tego nie mają, ich cały potencjał ucieka. Biegają do tyłu, a gdy trzeba pobiec do przodu, nie mają już siły. Pomocnik może biegać w tę i we w tę, ale po 70 minutach jest kaputt. Bieganie jest ważne, ale trzeba to robić z głową.
Gdy zdobyliśmy mistrzostwo Niemiec w 2003/04, drużyna trenowała bardzo mało. Co więcej – pośród całej ligi to my z pewnością trenowaliśmy najmniej. I kto był wtedy najlepszy?
Pamiętam, że nasze organizmy były świeże i podczas meczów wyglądaliśmy zupełnie inaczej niż reszta. A dziś jest niestety tylko: trening, trening, trening. Uważam, że trzy tygodnie mocnego przygotowania by wystarczyło. A te dzisiejsze uwagi taktyczne… jest tego w mojej ocenie zbyt dużo. Za mało w tym wszystkim piłki. Piłki, w której się zakochałem.
Nie zgadzam się z piłką, w której gierkę masz tylko przez dwadzieścia minut w tygodniu. Poniedziałek – trening strzelecki, wtorek – siła, środa – koordynacja… A gierka dopiero w piątek w ramach nagrody. To nie jest moja piłka. U Thomasa Schaafa mieliśmy 3-4 razy w tygodniu zajęcia, na których tylko graliśmy w piłkę. Brała w nich udział cała drużyna. Dzięki temu Micoud doskonale wiedział, jak biega Klasnić, Klasnić wiedział, kiedy startuje Ailton i tak dalej. Pamiętam, że na meczu Korony Kielce zupełnie nie widziałem akcji, zawodnicy obu drużyn nie rozumieli się wzajemnie.
Do jakiego futbolu tęsknisz?
To oczywiste, że potrzebujesz jakości, bo bez niej nic nie zrobisz. Ale gdy już ją masz – musisz grać z większym luzem, polotem. Piłka musi ci sprawiać radość. Może moja filozofia jest przestarzała, ale uważam, że jest lepsza. Niektórzy trenerzy organizują tyle zajęć, że piłkarz podczas meczu nie ma już ani siły, ani ochoty. Może i byli zawodnicy, którzy potrzebowali dużo biegać, ale ja nigdy nie potrzebowałem. Dziesięć metrów sprintu i tyle mi wystarczyło. Musisz analizować, czego potrzebują twoi piłkarze. „Mój napastnik nie lubi biegać, ale uwielbia trening, na którym może grać głową”. To trenuj z nim w ten sposób! Ailton uwielbiał trenować szukanie pozycji i otrzymywanie podań w odpowiednim momencie.
Futbol się skomplikował. Czasem rozmawiam z obecnymi piłkarzami Werderu i podpytuję, jak to teraz wygląda.
– Ailton, jest ciężko. To już nie tak jak kiedyś – mówią.
Jakim cudem przeżyłeś w takim razie treningi u Feliksa Magatha? Żeby było śmieszniej, spotkałeś go tuż po swoim przyjeździe do Niemiec.
U niego nic nie funkcjonowało. Latynoamerykańscy piłkarze potrzebują radości. Wielkiej radości! Nasza mentalność to zabawa i tylko przez zabawę potrafimy wykorzystać swój potencjał. Magath rujnował nasz potencjał. Na dziesięciu Brazylijczyków, których trenował, może dwóch potrafiło znaleźć formę. To inny świat. Najlepiej jest gdy przypieprzysz, a potem odpuścisz. U Magatha było tylko przypieprzyć, potem przypieprzyć, a na dokładkę oczywiście znowu przypieprzyć.
Ale Magath w tamtych latach odniósł wiele sukcesów w Bundeslidze. Z Wolfsburgiem sięgnął po mistrza – słyszałem jednak, że to dlatego, iż dał na luz – świetnie szło mu też w Bayernie, no ale Bayern to Bayern. Rok z Magathem jeszcze wytrzymasz. Ale dwa-trzy lata to już katorga. Dziś w Niemczech jest moda na młodych szkoleniowców. Są oni w Koeln, Werderze, Mainz, Hoffenheim, Augsburg. I… każda z tych drużyn gra w dolnej części tabeli. Młodych charakteryzuje przede wszystkim to, że u nich na zajęciach mało jest piłki jako takiej.
Pamiętasz najcięższy trening u Magatha?
W piłce potrzebujesz wypoczętego organizmu. Tutaj Magatha w ogóle nie interesowało…
(Ailton łapie się za głowę)
Ale tutaj to już bardzo!
(Ailton łapie się za mięśnie)
A piłkarz potrzebuje i tu, i tu. Praca nad ciałem jest nudna, męcząca. Jaki piłkarz będzie zadowolony po dwugodzinnym bieganiu? Thomas Schaaf mówił nam:
– Rozgrzejcie się, a potem zrobimy gierkę i pogracie na dwa kontakty.
I wszyscy byli wniebowzięci, wszyscy mieli też motywację.
Zdarzało się, że schodziłeś z treningu przed czasem?
Próbowałem rozmawiać z Magathem i przekonywać go, że jestem Brazylijczykiem, więc nie mogę trenować tyle, co niemieccy piłkarze. Odpowiadał:
– Nie ma sprawy. To pakuj rzeczy i jedź do Brazylii!
A u Thomasa było tak, że mówiłem:
– Trenerze, dziś jestem trochę zmęczony.
– OK, odpocznij.
I wtedy szło się do szatni na masaż, a następnego dnia trenowałem jak nakręcony. U Schaafa podczas treningu były 3-4 pauzy na złapanie oddechu, u Magatha – jedna.
O Thomasie Schaafie mówiłeś, że to najlepszy trener dla południowoamerykańskich piłkarzy. Chodziło tylko o to, że przymyka oko?
Thomas Schaaf to niemiecki trener, który rozumie, że każdy piłkarz ma swoją mentalność. Jesteś południowcem, czego zatem potrzebujesz? Pauzy? OK, to masz pauzy. Ciekawszych treningów? OK, zrobimy. Studiował naszą mentalność i próbował się dopasować. Nawet gdy się na kogoś bardzo zdenerwował, po minucie mu przechodziło. Gdy Niemiec jest na ciebie wkurzony, trwa to generalnie dobrych kilka godzin. Oczywiście tak jak u każdego niemieckiego trenera, u niego też była dyscyplina. Gdy rano trening był o dziesiątej – oznaczało to, że nie dwadzieścia minut wcześniej, ani nie dwadzieścia minut później.
Gdy jednak na zajęciach nie miałeś siły, po prostu je przerywałeś. Inny niemiecki trener zareagowałby: – Co? Ciebie coś boli? Dawaj dalej, wracaj do treningu.
Jak reagowali koledzy z drużyny na to, że częściej dostawałeś wolne?
Często były narzekania, że Ailton nie trenuje tak samo jak reszta zespołu albo że może wrócić sobie z Brazylii nieco później. Bywało, że była na mnie wkurzona cała szatnia. Nie czułem tego tylko w Werderze Brema. Ailton znowu wrócił później od nas? Poklepiemy go po plecach i powiemy, że nic się nie stało, w końcu zaraz strzeli parę bramek i zapomnimy o sprawie. Akceptowali to. Ale w takim Schalke – niekoniecznie. Miałem tam naprawdę wiele problemów, ale musiałem to ignorować.
I akurat w Werderze Brema strzelałeś najwięcej bramek. Blokowałeś się, gdy byłeś zmuszony do twardej dyscypliny?
Tak, potrzebowałem radości, czystej głowy. Myśleć tylko o tym, co na boisku i jak strzela się bramki.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że gdy Brazylijczyk przyjeżdża do Niemiec, zawsze spotyka go na początku zimny prysznic. Co było najtrudniejsze do przestawienia się?
To prawda, to był bardzo zimny prysznic! Spójrz za okno. Zimno, śnieg, ludzie w kurtkach. O tej porze w Brazylii jest ponad 30 stopni. To musi być szok. Brazylijczykowi łatwiej się odnaleźć w Hiszpanii czy Włoszech. Wielu Brazylijczyków nie chce zresztą myśleć nawet o tym, by grać w Niemczech, właśnie ze względu na odmienną mentalność. Wszyscy myślą, że tu się tylko zapierdziela. Dla wielu piłkarzy atrakcyjne są tu w zasadzie tylko zarobki. Chcą pograć dwa lata i wracać do domu. Ale gdy już się przyzwyczaisz – nie wyobrażasz sobie, by wrócić. Gdy chcesz na poważnie grać w piłkę, musisz trafić do Europy.
Gdy trafiłem na Feliksa Magatha, chciałem się szybko zawijać. Jeśli jesteś jednak rozsądny, to czekasz i integrujesz się jak najszybciej. Czasem masz tylko jedną szansę na zaistnienie. Gdybym wtedy wrócił, pewnie do dziś tłumaczyłbym się z tego, że nigdy nie wyszło mi w Europie. Czekałem na szansę i w końcu przyszła.
Najtrudniejsza do zaakceptowania była dyscyplina. Piłkarze z Brazylii nie potrzebują jej na boisku. Trener coś mówi, ale ty improwizujesz – to jest nasza piłka! Raz spróbowałeś dryblingu i od razu jest „co ty człowieku robisz?!?!?!”. A my uwielbiamy dryblować! Skoro potrafimy kiwać, to przecież musimy to robić, tak wykorzystujemy nasz potencjał. Niestety nie zawsze było to poważane. Taki Messi robi na boisku dokładnie to, na co ma ochotę, nic go nie ogranicza. Poza tym trudna do zaakceptowania była mania punktualności. Taki mam charakter, że czasem się spóźnię. Brazylijczykowi ciężko to zrozumieć, że gdy coś jest o dwunastej, to zaczyna się dokładnie o dwunastej.
To ile zdarzyło ci się spóźnić najwięcej?
(Ailton liczy w skupieniu na palcach)
Cztery dni!
Na korytarzach Werderu pytali codziennie, gdzie jest Ailton, ale nikt nic nie wiedział. Po czterech dniach trener zapytał mnie, co mam na swoje usprawiedliwienie.
– Trenerze… Tu jest minus dziesięć stopni, a w Brazylii 30. Jak miałem wrócić?!
Wszyscy się uśmiali, ale zdawali sobie sprawę, że to nienormalne, by zdrowy piłkarz spóźnił się aż o cztery dni. To było nie do zaakceptowania.
Ale twój wybryk trener zaakceptował.
Oczywiście. Poklepał po ramieniu i powiedział:
– Strzel kilka bramek i zapominamy o sprawie.
Niektórzy w klubie byli źli, ale po czasie zrozumieli, że Ailton to Ailton. W żaden sposób nie potrafisz go zmienić. Albo akceptujesz go, albo wysyłasz do domu.
Próbowali zmieniać?
Niestety tak i z tego powodu miałem wiele problemów z trenerami – z Magathem, w Schalke, MSV Duisburg, Besiktasie. W zasadzie każdy trener poza Thomasem Schaafem nie akceptował mojej mentalności. Narzekali, że się spóźniam, za mało trenuję… Dlatego Thomas Schaaf to numer jeden. W Besiktasie musiałem płacić dziesięć tysięcy za dzień spóźnienia. Dlatego spóźniłem się tylko jeden dzień!
Pamiętasz, co pomyślałeś po ostatnim gwizdku meczu z Bayernem w sezonie 03/04, gdy popłakałeś się już na murawie uświadamiając sobie, że zostaliście mistrzami Niemiec?
To był dla Werderu i Ailtona najpiękniejszy sezon w historii. A to spotkanie z Bayernem, które było jak finał, bo gdybyśmy przegrali, prawdopodobnie nie bylibyśmy mistrzami… Nasza przewaga stopniałaby do trzech punktów, a przed nami byłyby dwa bardzo trudne mecze – z Leverkusen i Rostockiem. Byłoby bardzo nerwowo. Pamiętam, że ten mecz bardzo grzał. Było wiele spekulacji, komentarzy… Po pierwszej połowie na stadionie Bayernu było 3:0 dla nas. Druga połowa, dziesięć minut do końca, a tam bezpieczne 3:1… Pamiętam, że pięć minut przed końcem spojrzałem w górę na zegarek… Cholera, to Werder jest mistrzem czy nie? I chyba wtedy do mnie dotarło, że już tego nie wypuścimy. Sędzia zagwizdał i dałem upust całym emocjom. Wygrałem najważniejszy tytuł w karierze. A przed sezonem Werder był wymieniany jako faworyt może w szóstej kolejności. Trzy godziny po meczu wciąż byłem w szoku. Pytaliśmy się wzajemnie:
– Naprawdę jestem mistrzem Niemiec?
– Tak, jesteś! Tak, mistrzem Niemiec!
Wielka chwila. Nie było lepszej w karierze.
Byłeś po tym meczu w Bremie królem?
Absolutnie!
A dziś?
Oczywiście! Choć naturalnie nie tak, jak wcześniej. Wtedy królem był nie tylko Ailton, ale cała drużyna Werderu.
Dlaczego tak właściwie opuściłeś Werder na rzecz Schalke? Werder to najlepszy czas twojej kariery.
Czasami musisz spróbować czegoś nowego. Możesz zapytać też, dlaczego Lewandowski przeszedł z BVB do Bayernu. W Dortmundzie miał wszystko, miał wielką pozycję. Transfer był ryzykiem, że nie wszystko pójdzie po jego myśli. Potrzebujesz spróbować nowego miasta, nowej szatni, nowej mentalności. Chciałem zdobyć dwa mistrzostwa Niemiec z dwoma różnymi drużynami. Dziś już wiem, że to błąd.
Znaczącym powodem były też finanse. Grałem nie tylko w Schalke, ale też na przykład w Chinach. Miałem dwuletni kontrakt i gdybym go wypełnił – moja rodzina nie miałaby już nigdy problemów finansowych. Ale w Chinach twoje nazwisko idzie błyskawicznie na dół. Gdybyś był sam, milion w pensji nie robiłby ci takiej różnicy. Nie odczuwałem tam żadnej radości z gry w piłkę. Różnica polegała na tym, że mój wcześniejszy brazylijski klub miał problemy z wypłacalnością, co ułatwiło mi decyzję. W Chinach mieli projekt, by Ailton był nie tylko piłkarzem, ale też później po roku trenerem. Ale po dwóch-trzech miesiącach uznałem, że to nie ma najmniejszego sensu. Fatalny kraj do życia dla mnie i rodziny. Wszyscy piłkarze grający w Chinach robią to tylko dla pieniędzy. Mascherano poszedł tam pół roku przed mundialem, rezygnując z szansy na wygranie Ligi Mistrzów, co pokazuje, jaką mają siłę przebicia. Miałem też ofertę od reprezentacji Kataru, z której bardzo chciałem skorzystać. Ludzie pytali: Toni, dlaczego? A dlaczego nie? Nie miałem żadnej szansy otrzymania powołania od reprezentacji Brazylii, a tu byłbym reprezentantem.
Nie wolałeś czekać na szansę?
Brazylia miała masę świetnych, młodych piłkarzy. Naprawdę nie miałem szans. Katar potrzebował zawodnika jak ja – który ma duże nazwisko i nie gra dla żadnej kadry narodowej.
Reprezentowanie kraju do dla piłkarzy wielki honor, ty to chciałeś robić dla pieniędzy.
Gdy grasz w Werderze, grasz tylko dla Bremy. W reprezentacji grasz dla całego kraju. Miliony czekają na twoje bramki. Zupełnie inaczej. Poza tym można zarobić pieniądze, więc dlaczego nie? Wielu Brazylijczyków gra bądź grało dla innych krajów. Diego Costa, Deco, Thiago. Świetni piłkarze, dlaczego nie grają dla Brazylii? FIFA niestety powiedziała mojej grze dla Kataru nie. Szkoda. Nie mam żalu do Brazylii, bo zdaję sobie sprawę, że większość kariery spędziłem w Niemczech i to tu jestem bardziej kojarzony. Choć miałem świetną formę, to nie było szans na grę dla kadry. Problemem był raczej mój wiek – w szczytowej formie w Bremie miałem 31 lat, a trener potrzebował młodej krwi. U nas jest tylu piłkarzy, że możesz sobie na to pozwolić.
W Brazylii się jednak wychowałem, to mój kraj. Żyłem na małej wiosce na północy i jako dzieciak codziennie pomagałem tacie w gospodarstwie. Uprawiał orzeszki ziemne, mama pracowała w szpitalu. Przez długi czas tata pozwalał mi tylko na godzinę piłki dziennie, ale gdy najmłodszy brat dorósł, zaczął pomagać rodzicom i miałem czas by grać w piłkę. Rodzice byli względnie bogaci, więc miałem jedzenie, buty, ubrania. To dużo na mojej małej wiosce, na której nie było zbyt wielu opcji. Świetnie wspominam przyjaciół i to, że cały czas graliśmy w piłkę. Nie było jak wśród dzisiejszej młodzieży „daj mi 10 euro”, ale nigdy nie narzekałem na brak czegokolwiek. Gdyby rodzina nie radziła sobie dobrze, może nigdy nie grałbym w piłkę, bo musiałbym szybko poszukać sobie pracy i pomagać? Tak postępowało wielu chłopaków w Brazylii. 15-16 lat i nie zarabiasz pieniędzy? Musisz pracować. Moi rodzice zrobili bardzo dużo, by Ailton grał w piłkę zawodowo.
Kiedy zobaczyłeś, że masz potencjał?
Pierwszy raz trenowałem z drużyną piłkarską, gdy miałem 17 lat.
Bardzo późno.
Trener powiedział „ten gość jest dobry, niech przyjdzie też jutro”. Po sześciu miesiącach usłyszałem, że mam potencjał na coś więcej.
Dlaczego tak późno?
Musiałem zostać z rodziną. Po próbie w dorosłej drużynie trener porozmawiał z tatą i uświadomił, że jego syn ma potencjał. Tata wolałby pewnie bym został w gospodarstwie, ale powiedział, że mam grać. Już po roku powędrowałem do Sao Paulo, a wieku 19 lat podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt. A że późno zacząłem? Moim zdaniem z grą w piłkę trzeba się urodzić. Umiejętności są w krwi. Syn Pele próbował grać w piłkę, ale nie udało mu się zrobić kariery. Bycia piłkarzem nie kupisz. Możesz opłacić, by syn grał w najlepszych warunkach w Werderze, ale nie nauczysz go tego. Mój tata na przykład nigdy w życiu nie kopnął piłki.
W ogóle?
W ogóle! Nie ma pojęcia o piłce. Pytał: po co ja gram w piłkę? Grał za to brat – zapowiadał się dobrze, ale zatrzymała go kontuzja kolana.
Po Werderze cały czas szukałeś swojej formy. Ciężko było odnaleźć się w nowej sytuacji, w której nie strzela się tyle bramek i tuła się po klubach?
Werder to była moja rodzina. Każdy był do mnie pozytywnie nastawiony. W Schalke wszystko było zupełnie inaczej. Ale nie poszło mi źle – finał pucharu, drugie miejsce, najlepszy strzelec w zespole. Błędem było pójście do Besiktasu. Zawsze potrzebowałem odpowiedniej motywacji, by strzelać w danym miejscu bramki. Gdy pojawiał się stres – nie funkcjonowałem. Dziś zostałbym w Werderze i zakończył tu karierę. To mój klub, moje miasto. Takiego napastnika jak Ailton – z takim sercem, takiego zżytego z kibicami i z takim potencjałem – jw Werderze uż nie będzie. Odejście było wielkim błędem. Zdarza się, każdy człowiek je popełnia. Poza tym nie zrobiłem w życiu żadnego. Wszystko było świetnie.
Nie jest tajemnicą, że Brazylijczycy lubią imprezować. Która impreza była najlepsza?
Wszystkie były dobre! Najlepsza była oczywiście po mistrzostwie. Całe miasto świętowało, gdy wracaliśmy autokarem. Bawiliśmy się do szóstej. Brazylijczycy potrzebują imprez. Gdy siedzą w domu, nie dzieje się dobrze z ich głową. Niektórzy potrzebują ich raz na tydzień, inni parę razy w tygodniu.
A Ailton?
Gdy Werder wygrał – zawsze imprezowałem. Gdy przegrał – nigdy. Na miesiąc jakieś 4-5 razy wychodziłem na imprezę. Nie za dużo. Alkohol i krótki sen nie są zbyt dobre dla organizmu.
O twojej miłości do piłki świadczy fakt, że grałeś nawet z kumplami w szóstej lidze. Dla innych było to wydarzenie, że przyjeżdża do nich Ailton?
Grałem tylko dla siebie – potrzebowałem ruchu, a nie miałem już kondycji na drugą czy trzecią ligę. Na trybunach już nie jest trzydzieści tysięcy ludzi, a tu nagle trzy. Ale musisz się przestawić, bo już nie grasz dla tytułów czy prasy, a głównie dla siebie. Szósta liga w Niemczech jest jak druga w Brazylii. Ludzie przechodzili zobaczyć, jak radzi sobie ten Ailton z Bundesligi. Potrzebowałem cały czas adrenaliny. To tak jak z kierowcą formuły: dlaczego to lubi? Odczuwa brak czegoś w środku. Byłem bardzo zadowolony z gry w tym klubie. Dużo meczów, mało treningów. Idealna sytuacja!
Niemieckie media rozpisywały się, że po karierze wpadłeś w spore problemy finansowe. To prawda?
Problemy to za duże słowo. Gdy jesteś piłkarzem i dobrze ci idzie, wokół ciebie pojawiają się sami przyjaciele. Rodzina, rodzina żony, starzy koledzy… Jeśli nie potrafisz tego kontrolować – pieniądze szybko ci uciekają. Gdy grasz w piłkę, masz w głowie tylko karierę. Gdy znajomy mówi ci, że potrzebuje tysiąc euro, dla ciebie to tak mała kwota, że się nawet nie zastanawiasz. A gdy trzech-czterech jest do ciebie przyczepionych i próbuje robić interesy, lata do różnych krajów – to wszystko kosztuje. Gdy kończysz karierę, połowa zrywa z tobą kontakt. Przeżyłem to. Tracisz pieniądze jeszcze szybciej, bo przestajesz zarabiać. Musiałem się zmienić. Nie kupuję już tylko po to, by kupować. Nie kupiłem iPhone X, wystarczy mi 8, który działa przecież dokładnie tak samo. Tak samo mam z samochodami, biżuterią, imprezami.
Podobno po każdej bramce dla Werderu kupowałeś żonie drogą biżuterię.
Nie, nie. Nie tylko biżuterię! Moja żona bardzo mi pomogła, dawała wsparcie i faktycznie wiele jej kupowałem po meczach. A że strzeliłem w jednym sezonie 28 bramek…
Musiałeś wydać fortunę.
Po karierze musisz zrezygnować z wielu rzeczy. Jako piłkarz ubierasz się w Pradzie i tak dalej, idziesz do sklepu i wydajesz na ciuchy pięć tysięcy euro. Jesteś pięć tysięcy w plecy, a po trzech miesiącach te ciuchy już cię nie interesują. Zawsze wydaje ci się, że będziesz miał pieniądze, no bo przecież masz trzyletni kontrakt, a pod koniec miesiąca na konto wlatuje sto tysięcy. Cristiano Ronaldo ma 12 samochodów. Po co tyle jednej osobie?
Dlaczego próbowałeś sprzedać na aukcji internetowej koronę króla strzelców?
Miałem złego menedżera, który pomagał mi przy przeprowadzce, zapakował moje rzeczy do samochodu i pojechał z nimi. Zanim je jednak oddał zapowiedział, że należy mu się 300 tysięcy euro za transfer do Besiktasu. Powiedziałem: OK, pokaż mi na to papier. Wystawił więc koronę na aukcję i chciał się dorobić, ale dwa dni przed końcem udało się ją zablokować. Korona należy do mnie. Wysłałem ją już do muzeum Werderu Brema.
Muszę pracować. Zarobiłem wiele pieniędzy na piłce, ale nie na tyle, by być zabezpieczony do końca życia. Póki co nie zarabiam w ogóle, głównie dokładam do interesu. Nie wyobrażałem sobie pracy poza piłką, więc zostałem agentem piłkarskim. Praca menedżera jest idealna, bo mam dużo wolnego czasu. Drużyny robią wiele błędów kupując piłkarzy, także Werder. Chcę wykorzystać swoje oko i wypatrzeć talenty, a dzięki temu pomóc drużynom jak Werder i samym zawodnikom. Nie możesz obejrzeć zawodnika raz i od razu stwierdzić, że się nadaje, a wielu wciąż tak robi.
W Polsce menedżerowie często wytyczają piłkarzom drogę i podpowiadają, co należy zrobić, by odnieść sukces i trzymać dyscyplinę. Ty też? Jesteś w tym autentyczny, gdy mówisz, że mają być profi?
Nie. Moją rolą jest tylko szukanie talentów i ocenianie, czy ich potencjał jest na Polskę, Niemcy czy inny kraj. O dyscyplinę zadbają sami, to nie są dzieci. Myślałem o współpracy z polskim rynkiem, ale dla mnie jako agenta byłoby bardzo ciężko. W Polsce największym problemem są limity dla piłkarzy spoza Unii Europejskiej. Docelowo chciałbym zajmować się wprowadzaniem zdolnych Brazylijczyków na rynek europejski, ale w Polsce… w zasadzie nie mamy pola do działania. Z tego co wiem macie tylko dwóch piłkarzy spoza Unii. Bardzo mało.
Do tego gdy pytam dobrze zapowiadających się piłkarzy latynoamerykańskich, czy chcą grać w Polsce, odpowiadają zgodnie: nie, nie, nie. Polska w mojej opinii mogłaby być dobra co najwyżej dla młodych piłkarzy z Ameryki Południowej – osiemnastolatków, dwudziestolatków. Przyjechaliby do Europy, zintegrowali się, poznali klimat, system. Chcą jednak jechać od razu do Niemiec, bo przeskok pomiędzy ligami jest ogromny. 10 bramek w Niemczech waży o wiele więcej niż 10 bramek w Polsce. Bardzo chętnie porobiłbym zatem z wami interesy, ale obawiam się, że system nam na to nie pozwoli. Powinniście przemyśleć, co jest lepsze dla widzów – oglądać dobrych piłkarzy spoza Europy czy zamykać się na nich? W takim systemie nie stworzycie atrakcyjnej ligi. Taka prawda: nie ma atrakcyjnej ligi bez Brazylijczyków!
Kim byłbyś, gdyby nie piłka?
Kowbojem.
?!
Kocham konie, to moje hobby! Zrobiłem sobie z niego pracę, w Brazylii zajmuję się właśnie końmi. Uwielbiam to. Gdy jestem w Brazylii, wszystko robię wokół nich sam. Kilka dni w tygodniu wstaję o piątej specjalnie po to, by się nimi zająć. Nie dają może tyle pieniędzy, ale przekazują mi radość. Powiem ci dobrą historię. W czasach Schalke pojechałem kiedyś na trening z hotelu do klubu na koniu. Obok hotelu stał kibic ze swoim okazem i zaproponował, że mnie zabierze. Wszyscy brali kierowcę, ale… nie, kierowca nie jest dla Ailtona, gdy można jechać konno! Na drugi dzień rano dyrektor generalny Schalke wydzwonił tego kibica i zaprosił go na stadion. Gdy schodziłem z treningu, krzyknął tylko do mnie:
– Ailton, kierowca już czeka!
No co tak na mnie patrzysz? To Ailton. Ailton nie jest normalny!
Rozmawiał w Bremie JAKUB BIAŁEK