Od niedawna żyjemy w czasach, gdy reprezentacja narodowa sprawia radość i najzwyczajniej w świecie jaramy się każdym jej meczem. Nic w tym dziwnego, bo wreszcie są wyniki i gra, z której możemy być dumni. Jednak nie zawsze było tak kolorowo, bo ostatnie lata – pomijając srebro w 1992 roku na IO – były wyjątkowo zdradliwe. Pojawiała się szansa, która rozpalała nadzieje, ale bardzo szybko rzeczywistość ustawiała nas w szeregu. Tak też było 20 grudnia 1993 roku, gdy reprezentację przejął Henryk Apostel. Oczekiwania były wielkie, lecz skończyło się niezbyt miło.

Kibice mieli prawo oczekiwać wiele, bo kadrę przejął gość, który miał ogromne doświadczenie w piłce klubowej i reprezentacyjnej na szczeblu młodzieżowym. Idealna więc mieszanka, aby zostać selekcjonerem. Oczywiście poza suchym doświadczeniem były też sukcesy, które warto przypomnieć.
– Puchar Polski i Superpuchar Polski 1987 ze Śląskiem Wrocław
– mistrzostwo Polski 1992 i 1993 z Lechem Poznań
– wicemistrzostwo Europy 1980 i 1981 z reprezentacją Polski U-18
Warto jednak pamiętać, że przygoda z Lechem dla Apostela nie zakończyła się szczęśliwie. Na jednym z kwietniowych treningów w 1993 roku trener miał zawał i na ławkę w Poznaniu już nie wrócił. Długiej przerwy od futbolu jednak nie zrobił, bo już w lipcu przejął Górnik, w którym nie zagościł zbyt długo, gdyż otrzymał nominację na selekcjonera. Trzeba powiedzieć, że było to całkiem spore zaskoczenie, bo wówczas wszyscy typowali Janusza Wójcika na to stanowisko, bowiem to on niedawno przywiózł srebro z Barcelony… Mimo wszystko cel dla kadry Apostela był jasny. Zbudować drużynę, która awansuje na mistrzostwa Europy w 1996 roku… Bardzo szybko jednak okazało się, że zadanie nie będzie łatwe, a inauguracyjna porażka kompromitacja w eliminacjach z Izraelem obnażyła wszelkie słabości tamtej drużyny. Stało się jasne, że Apostel nie zdążył zbudować ekipy, która powalczy o awans na serio.
Tamte czasy z kadrą Apostela przywołują dziwne wspomnienia, gdyż mimo takich wtop, były też momenty przyjemne. Przecież dużo nie brakowało, a ogralibyśmy Francję na ich terenie.
– Z ubiegającymi latami te wspomnienia powoli zanikają. Oczywiście, człowiek pamięta o tym, że taki mecz był i że można było zagrać dużo lepiej, osiągnąć lepszy wynik. Powiem Panu, że przeżywałem to spotkanie. Mimo że Francuzi mieli przewagę, bo grali przecież u siebie, to mój zespół rozgrywał bardzo dobry mecz. Mieliśmy pewne problemy ze składem, ale walczyliśmy dzielnie. Mogę powiedzieć, że tamta konfrontacja mogła jednak potoczyć się zupełnie inaczej. Mam tu na myśli sytuację, kiedy prowadziliśmy 1:0 i francuski bramkarz faulował Andrzeja Juskowiaka. Niestety sędzia tego nie zauważył i losy były inne – w 87. minucie wyrównał Youri Djorkaef. Szkoda, że nie udało nam się wygrać, ale po tym meczu nie rozpaczałem – mówił w 2016 roku Apostel, dla portalu Łączy nas piłka.
W większości jednak zdarzały się złe rzeczy, bo wcześniej wspomniana porażka z Izraelem nie była jedyną kompromitacją. W końcu minimalne zwycięstwo i bezbramkowy remis z Azerbejdżanem – który był wówczas amatorskim zespołem – nie napawały dumą. Podobnie zresztą jak łomot od Słowaków (1:4) na ich terenie, który dla wielu kibiców mógł być kolejnym szokiem. Taka była jednak tamta reprezentacja – nielogiczna i nieprzewidywalna.
Podsumowując – Henryka Apostela nie możemy zaliczyć do wąskiej grupy selekcjonerów wybitnych. Przegrane eliminacje w kiepskim stylu, a także bilans 7 zwycięstw, 7 remisów i 5 porażek, to rezultaty, których z całą pewnością nie przysłoni kilka zrywów.
trochę pechowe te eliminacje były.
Na początek głupia wtopa z Izreaelem i pechowa z Rumunią (samobój Wandzika), ale na plus remis z Francją.
Potem drużyna się ewidentnie rozkręciła. Przyszły zwycięstwa (5:0 ze Słowacją, 4:3 z Izraelem) po pięknej grze, no i remis z Francuzami na wyjeździe (debiut Iwana – btw).
Z tej grupy było ciężko o awans bo bardzo mocni byli Rumuni, a Francuzie prawie wogole nie tracili bramek.
Ze Słowacją na wyjeździe to chyba najdziwniejsza porażka jaką widziałem. Prowadziliśmy 1:0 i mieliśmy swoje szanse (poprzeczka Koseckiego). A potem przy 1:1 Kosa popełnił błąd, bo podczas zmiany zdjął koszulkę jeszcze będąc na płycie i sędzia dał mu żółtą kartę, a że miał już jedną to zamiast zmiany zrobiło się osłabienie. Przy 1:2 Świerczewski nie wytrzymał i zaczął się sędziemu kłaniać w podziękowaniu za żółtą kartkę i od razu dostał drugą. Potem już nie było z czego zbierać.
Natomiast remis z Azerami to już był przy przegranych eliminacjach grany dziwnym składem w Turcji.
Dokładnie tak jak piszesz, Rumuni świeżo po MŚ w USA z najlepszą generacją piłkarzy w ich historii. Francuzi, to też była wtedy drużyna złożona w większości z zawodników, którzy trzy lata później sięgnęli po MŚ. Z resztą już na samym Euro w Anglii przegrali dopiero po karnych w półfinale.
Szkoda tamtej generacji, bo wydaje się, że awans na jakąś dużą imprezę był w ich zasięgu.
Szczerze to trochę dziwne spojrzenie na piłkę. Widzę pisanie o Rumunach, Francuzach, a awans zabrały nam Izrael, Słowacja i Azerbejdżan :D. Wtopa tu, wtopa tam, remisik z ogórkami… To był największy problem tamtej generacji. Nie potrafili grać regularnie. Można przegrywać z największymi, ale z ogórkami to bilans 10/10. Na szczęście w XXI wieku nie mieliśmy z tym problemu(np. Janas 2 razy dostał wpierdol z Anglikami, który po prostu nie miał znaczenia).
Trafiłem ostatni na YT na serię filmów z wszystkich eliminacji z lat 90-tych. Do 92, Do 94, do 96 itd. To co ci nasi bramkarze wyprawiali, to masakra. Praktycznie w każdym meczu takie babole jakich od lat nie widziałem. Wandzik, Sidorczuk, Woźniak, itd. dramatyczne występy.
Był jeszcze Jarosław Bako…
Dlatego też cieszę się, że obecna kadra Nawałki stała się dość elitarnym klubem, gdzie nikt nie zagra, bo dwa razy w lidze udało mu się kopnąć prosto piłkę. Na zgrupowania przyjeżdża ten sam trzon, najpierw trzeba poznać zasady i wymagania, a potem dopiero może zaliczy się debiut.
Mmasive, ale jeśli patrzeć na elitarność w ten sposób, to wówczas, za Apostela, było podobnie. Te śmieszne mecze, w śmiesznych miejscach i na śmiesznych stadionach po których pół ligi w skarbach kibica ma dopisek „1A” pojawiły się dopiero jakiś czas później. Wówczas, podobnie z resztą jak dziś, trzon stanowili gracze z zagranicy, z tą różnicą że w dziś sporo ich gra w topowych klubach i większość jest znana i szanowana w całej Europie. Wówczas chyba tylko Juskowiak grał w dość silnym i szanowanym klubie (Sporting Lizbona), no i od biedy może jeszcze Kowalczyk w całkiem dobrym jak na beniaminka Betisie, ale też bez przesady – solidne drużyny, ale w ówczesnym TOP10, a nawet TOP20 raczej nie figurowały. No bo z całym szacunkiem dla Panathinaikosu (klub Wandzika i Gucia Warzychy) – w LM zamieszali dopiero jakiś czas później a sama liga grecka nie miała w europie zbyt wielkiej renomy. A co do reszty? Kosecki w bardzo przeciętnym wówczas Atletico, Wałdoch i Bałuszyński w słabiutkim Bochum, P. Nowak był w tym czasie królem w niebieskiej części Monachium, ale prawda jest taka że TSV 1860 to był klub z dolnej połówki tabeli Bundesligi. Ciekawostką jest fakt, że grająca w Lidze Mistrzów Legia prawie w ogóle nie miała w kadrze Apostela znaczących zawodników. Na początku eliminacji Euro 96 (czyli rok awansem warszawskiego klubu do elity europejskiej) epizody zaliczyli Kowalczyk (tuż przed odejściem do Hiszpanii), Jałocha i Fedoruk. Potem ze Słowacją w Zabrzu zagrali Szczęsny (potem oddał miejsce Woźniakowi) i Zieliński – debiutant, który został w składzie niemal do końca eliminacji (ogon w słynnym rewanżu zaliczył Bednarz). Co ciekawsze były takie mecze w których nawet Stomil miał dwóch graczy na boisku.
Sorry, że tak późno, ale odpowiadam. Trener Apostel miał pół roku na selekcję – od meczu z Hiszpanią, przez Grecję, Arabię Saudyjską, Węgry, Austrię i Białoruś. Sześć meczów do premiery z Izraelem. I co? Z Izraelem po raz pierwszy u Apostela gra Wandzik i Maciejewski z GKS-u Katowice. Po raz pierwszy gramy 5-3-2. W następnym meczu z Azerbejdżanem rozpoczyna się szukanie stopera (Łapiński -> M. Świerczewski -> Zieliński) oraz odkurzanie (K.Warzycha, Juskowiak, P. Świerczewski, Koźmiński). Debiutuje Czereszewski, na obronie zaczyna grać Jaskulski. Niestety, ale wnioski są takie, że pół roku zostało zmarnowane, a potem kadra grała na prowizorce. W miarę przewidywalny kształt kadra nabrała w środku eliminacji, ale później też cały czas byli dodawani nowi zawodnicy (T.Iwan, Bednarz). Oczywiście nie mam nic przeciwko tym zawodnikom, bo byli wtedy na topie, ale… kadrze potrzebna jest harmonia, którą obecnie zapewnia Nawałka. Apostel cały czas szukał i sprawdzał. W decydujących momentach mogło tej kropki nad „i” zabraknąć (porażki z Izraelem i Rumunią po 1:2, dwa remisy z Francją i jeden z Rumunią) – ciekawe jak by się potoczyły losy tych eliminacji, jakby Apostelowi udało się trafić z selekcją w ciągu pierwszej połowy roku 1994?
Szczerze mówiąc nie pamiętam tych meczów przed rozpoczęciem eliminacji, bo piłką tak naprawdę zacząłem się interesować w czasie World Cup ’94, a pierwszy świadomie obejrzany mecz naszej kadry to 1-0 w Mielcu z Azerami, ale doskonale pamiętam wypowiedzi samych zawodników, że przygotowania przygotowaniami, a potem na Izrael wychodzi debiutant Maciejewski. Mecz z Francuzami w Zabrzu też był do wygrania, bo długo grali w 10 po czerwonej kartce Karembeu, tylko co z tego, skoro na ławce siedziało tylko 2 zdrowych zawodników z pola (D. Gęsior i J. Bąk, który wszedł jeszcze w pierwszej połowie za skasowanego Koźmińskiego) – jakby nie można było kogoś awaryjnie dowołać. Ale reasumując – kadra grała wówczas naprawdę całkiem fajną piłkę i mecze oglądało się bardzo przyjemnie, ale zabrakło…no właśnie czego? Ja uważam, że brakowało wtedy przede wszystkim dyscypliny. Apostel był w tym względzie stanowczo za miękki, co podkreślało po latach wielu ówczesnych graczy. Czy tej wspomnianej przez Ciebie harmonii? Myślę, że w dużym stopniu też. Poza tym nieszczęsnym Maciejewskim większość debiutantów dawała jednak radę – M. Świerczewski, Zieliński, Iwan, Czereszewski, Bukalski – akurat z perspektywy czasu można uznać że Apostel miał nosa do świeżaków (inni jak Jaskulski, P. Nowak, Bednarz czy Szczęsny też wcześniej w kadrze za wiele nie grali). Wydaje mi się, że właśnie ze starą gwardią miał większy problem (i nie mówię tu o hotelowych tańcach, hulankach i swawolach tylko o tematach czysto boiskowych) – Gucio Warzycha tradycyjnie już błąkał się po nieswoich pozycjach, Kosecki z Nowakiem szukali na boisku przede wszystkim siebie, Kowalczyk bardzo fajnie współpracował z Juskowiakiem, ale łapał dużo urazów i łącznie w eliminacjach zagrał niecałe 300 minut (dwa pełne mecze z Izraelem, połówka ze Słowacją w Zabrzu i godzina na Parc des Princes). Szkoda, bo ta kadra naprawdę miała szanse na zdjęcie po 10 latach klątwy Bońka.
Babole babolami, ale takie występy jak Woźniaka na Parc des Princes z Francuzami też zostają w pamięci na długi czas 🙂
w ogóle nie pamietam tego faulu na juskowiaku, natomiast pamiętam, że cisnęli nas masakrycznie, zwłaszcza po czerwonej kartce dla chyba łapińskiego… akurat tamten mecz woźniak zagrał bardzo dobrze (choć jak sam przyznał, i co widać na powtórkach, wolny też był do wyjęcia), ale za to zjebał z anglią rok później na wembley…. ogólnie przeciętne eliminacje, jakieś 1-2 z izraelem, później 1-0 z azerami tylko, wtopa w rumunii, wtopa na słowacji, u siebie z rumunią tylko remis co podbroźny banana wjebał i się zatruł…