Poprowadził Legię w dwóch meczach ligowych i oba wygrał, nie tracąc nawet bramki. Jednak wciąż większość osób patrzy na niego bardzo sceptycznie. Henning Berg nie doczekał się w Polsce jeszcze jakichkolwiek komplementów, natomiast nasłuchał krytyki. O tym, czy… piłkarze Legii trenowali zimą za lekko, o swoich pierwszych dwóch miesiącach w Warszawie, o tym, co zamierza w grze legionistów zmienić i o tym, na jakich trenerach w pierwszej kolejności się wzoruje opowiada w rozmowie z Weszło. Spotkaliśmy się w hotelu Hyatt, gdzie Norweg póki co mieszka. – Nie miałem jeszcze czasu poszukać apartamentu. Całe dnie pracuję, a że rodzina dołączy do mnie dopiero latem, to nie muszę się spieszyć – mówi.
Pracuje pan tu już od dwóch miesięcy, więc może potrafi już porównać typowego piłkarza z Polski i Premier League. Dlaczego brakuje nam aż tak wiele?
Wiecie, co mnie najbardziej zaskakuje? Że Polsce, 40-milionowemu krajowi graniczącemu na dodatek z Niemcami, brakuje drużyn odnoszących sukcesy w Europie i silnej reprezentacji. To naprawdę dziwne. Sama geografia jest po waszej stronie – z jednej strony macie Niemcy, z drugiej Rosję, z trzeciej Czechy i Słowację. Nie jesteście Islandią! Leżycie w samym środku Europy, więc powinniście osiągać zdecydowanie więcej. Pytaliście o Premier League… To rozgrywki, przez które przewija się najwięcej pieniędzy i piłkarze, którzy tam trafiają, muszą być bardzo dobrzy. Nie ma przypadku. Muszą wyróżniać się fizycznie, taktycznie i technicznie. W Polsce brakuje pieniędzy na takich zawodników, ale – powtarzam – sama populacja świadczy o tym, że powinno stąd wyjeżdżać zdecydowanie więcej topowych piłkarzy, niż tylko Lewandowski czy Błaszczykowski.
Nasza liga jest po prostu słaba.
Inaczej – ta liga jest otwarta i przyjemna do oglądania ze względu na otwarty futbol, zaangażowanie piłkarzy i – przede wszystkim – wysoką liczbę bramek. Każdy może też wygrać z każdym. Podobnie jak w Skandynawii.
Stamtąd jednak wyjeżdża wielu piłkarzy do Premier League, a z Polski? Praktycznie nikt.
Teraz ze Skandynawii wcale nie wyjeżdża tak wielu zawodników, jak wcześniej. W moim pokoleniu takie transfery były dużo częstsze. To wynika jednak z historii. Wtedy najlepsi Hiszpanie grali w Hiszpanii, najlepsi Włosi we Włoszech, a najlepsi Francuzi we Francji. Teraz te różnice się zatarły.
Wówczas łatwiej było wyjechać do Premier League?
Zdecydowanie! Inna sprawa, że mieliśmy wtedy w Norwegii bardzo zdolne pokolenie, a i nasza mentalność – także z powodu powszechnej znajomości angielskiego – jest bardzo zbliżona do Wielkiej Brytanii. Łatwiej nam się było zaaklimatyzować i byliśmy tańsi od Anglików. Płaciło się za nas pół ceny. Potem jednak przez Premier League zaczęły przepływać coraz większe pieniądze, zatrudniano zagranicznych trenerów i jeśli dziś piłkarz z ligi norweskiej chciałby tam trafić, to najpierw musiałby zagrać w Danii, Holandii lub Szkocji. Nie ma już tak bezpośredniej drogi.
Kojarzy pan historię Dana Petrescu w Polsce?
Słyszałem, że tu pracował, ale jego historii nie znam.
Po pracy w Wiśle Kraków, skąd – jak przyjęło się mówić – zwolnili go piłkarze, stwierdził, że miał tu do czynienia z „hobby players“, a nie poważnymi zawodnikami. Przeszkadzało mu, że piłkarze robią wszystko, by nie trenować, zamiast chcieć się rozwijać.
Na szczęście w Warszawie nie mam tego problemu. Piłkarzom Legii chce się pracować i – choć nie wdrożymy wszystkich naszych pomysłów od razu – do tej pory byli cierpliwi i lojalni. Może Dan miał pecha, a ja mam szczęście? Nie wiem. W Legii każdy musi sobie radzić z presją, a naszym zadaniem jest zapewnić warunki do treningu drużynowego, indywidualnego, dietę i zajęcia zapobiegające kontuzjom. Wszystko jednak musi być zindywidualizowane. Każdy powinien czuć się dowartościowany i nie mam powodów, by narzekać na mentalność moich zawodników.
Może po prostu należy pan do grona trenerów, którzy nigdy publicznie nie narzekają na swoich podopiecznych… Tak właśnie myślimy, biorąc pod uwagę, co powiedział pan po meczu z Koroną o Dwaliszwilim.
Bo naprawdę byłem z niego zadowolony!
A my pomyśleliśmy: „ten gość nigdy nie skrytykuje swojego zawodnika, nawet kosztem obiektywnej opinii“.
Nie, nie, nie! Oczywiście, Dwaliszwili nie powinien odepchnąć przeciwnika bez piłki…
… ale my mówimy ogólnie o jego grze, a nie tylko o czerwonej kartce.
Narzuciliśmy Lado pewne konkretne obowiązki, z których się wywiązał. Dlaczego miałbym nie być z niego zadowolony? W meczu z Koroną spodziewaliśmy się więcej po innych zawodnikach, ale akurat Dwaliszwili biegał w taki sposób, jaki od niego oczekiwałem. Brakowało natomiast ruchu wokół niego. Nie możemy wymagać od Lado, by przedryblował dziesięciu przeciwników i strzelił prosto w okno.
On stracił praktycznie wszystkie piłki.
Nie wszystkie, kilka. Ale nie spotkałem do tej pory zawodnika, któremu to się nie zdarza.
(śmiech)
To prawda!
Stracił prawie wszystkie piłki, nie strzelił gola, dostał czerwoną kartkę, a pan jest z niego zadowolony. No nie… (śmiech).
Ale wiele piłek też dobrze przetrzymał i właśnie dzięki jego stylowi wygraliśmy sporo rożnych i autów. Jasne – wiem, że stać go na więcej, ale powtarzam: brakowało ruchu wokół Lado, ale on sam poruszał się dobrze.
Dobrze, zostawmy to, chodziło o coś innego. Dwaliszwili jest tylko symbolem, jeśli chodzi o pana sposób wypowiadania się o piłkarzach.
To akurat prawda – jeśli nie jestem zadowolony z zawodnika, powiem mu to albo twarzą w twarz, albo w szatni przed całą drużyną. Takich dyskusji nie powinno się przenosić do mediów. Potrzebuję zaufania ze strony piłkarzy.
To chyba główna różnica między panem a Danem Petrescu. Rumun nie gryzł się w język.
Ja tak nie będę postępował. Wolę rozmowy w szatni.
Kiedy trafił pan do Legii, wielu zawodników podejrzewało, że czeka ich bardzo trudny okres. Myśleli na zasadzie: Ten facet jest z Premier League, więc da nam ostry wycisk. Pierwsze reakcje są tymczasem kompletnie przeciwne. Piłkarze mówią wprost, że tak lekko, jak u pana, jeszcze nigdy nie trenowali.
Proszę zwrócić uwagę, ile meczów Legia rozegrała przed Bożym Narodzeniem. Zdobyli mistrzostwo, dostali dwa i pół tygodnia wakacji, rozpoczęli eliminacje do Ligi Mistrzów i od lipca do połowy grudnia grali praktycznie cały czas dwa razy w tygodniu. W zimie dostali trzy tygodnie urlopu, po czym sześciu piłkarzy wyjechało na mecze reprezentacji. W końcu wrócili, a do ligi zostały nam dwa tygodnie. Mieliśmy dojść z takiego poziomu do takiego w tak krótkim czasie? (Berg pokazuje „poziomy“ rękami – przyp. red.). Niemożliwe. Nie ma szans. Zabilibyśmy tych piłkarzy.
Woli pan zwiększać obciążenia w trakcie sezonu?
Oczywiście. Teraz, kiedy mieliśmy osiem dni przerwy między meczami, trenowaliśmy ciężej niż wcześniej. Nie jestem zwolennikiem staromodnych metod opierających się na bieganiu, bieganiu i bieganiu. „Slow running” nie należy do mojej filozofii. Najlepsze drużyny na świecie nie przygotowują się tak do sezonu. Nawet w Premier League. Wielu zastanawiało się, jak Guardiola poradzi sobie w bardzo specyficznym, niemieckim środowisku. Wprowadził swoje metody i jest OK. Inny trener, z mniejszym nazwiskiem, zostałby za to zmasakrowany, ale Guardiola wypracował sobie jednak taką wiarygodność, że cokolwiek powie, większość się z tym zgodzi. Jeśli po objęciu Bayernu stwierdził, że drużyna nie potrzebuje zgrupowań przed meczami – w porządku. A gdyby tak zrobił inny szkoleniowiec, to byłby już wielki problem. Niektóre metody mogły dawać efekt 15 lat temu, ale dziś niekoniecznie. Dziś nie liczy się, ile kilometrów piłkarz przebiegł w trakcie meczu – w każdej lidze będzie ich przynajmniej 10 – ale ile wykonał sprintów. Liczy się intensywność.
Jak Legia wypada pod tym względem w porównaniu z Premier League?
System AMISCO jeszcze przed świętami pokazał, że Legia była świetnie przygotowana do sezonu. Patrząc na samo bieganie – to wręcz najwyższy europejski poziom. Zostawiliśmy w klubie trenera od przygotowania fizycznego, który – co ciekawe – powiedział mi, że w trakcie każdego okresu przygotowawczego słyszał, że trzeba trenować dużo, dużo więcej. Nam natomiast zależy na wypracowaniu pewnego poziomu aerobicznego, który przekłada się na liczbę sprintów i jak najdłuższym bieganiu na pełnej intensywności.
W porządku, ale dziwią pana te opinie piłkarzy czy spodziewał się pan tego?
Może oni po prostu oczekiwali trzech treningów dziennie i ciągłego biegania? Pamiętajmy, że przed świętami w Legii było dziesięć kontuzji. Na to miała wpływ liczba meczów granych na pełnej intensywności i efekt otwartego stylu gry. Wprowadziliśmy więc kilka zmian, położyliśmy większy nacisk na trening zapobiegający kontuzjom i monitorowanie wszystkich ruchów piłkarzy. „Functional movement screening“. Nie wiem, co w Polsce uchodzi za „normalne“, ale postępujemy podobnie, jak wcześniej, skoro pozostaliśmy przy tym samym trenerze od przygotowania fizycznego. Praca nad kondycją nie wyklucza jednak rozwoju techniki i taktyki – to może iść w parze. Łatwo jest na siłę zwiększać obciążenia, ale w tym wszystkim chodzi o znalezienie równowagi. Jeśli zastosujemy ten sam trening przy dwóch piłkarzach, to jeden osiągnie swoje maksimum, a drugi złapie kontuzję. Jedyne, czego teraz nam brakuje, to GPS pozwalający na jeszcze bardziej precyzyjne śledzenie ruchów piłkarzy. To tyle w kwestii przygotowania fizycznego. W piłkę jednak gra się głową. To już słowa Johana Cruyffa.
Zbigniew Boniek twierdzi, że 90 procent u piłkarza to głowa.
Możesz być najszybszym piłkarzem na świecie, ale nie mając techniki, timingu i przygotowania taktycznego, nie odniesiesz sukcesu. Czasem lepiej być wolniejszym, ale myśleć. Idealnym przykładem Pirlo.
Rozmawiamy tak długo o przygotowaniu fizycznym, bo musi pan mieć świadomość, że po kilku porażkach, nawet przypadkowych, nawet w maju, ten temat wróci na świecznik i wielu będzie panu zarzucać, że zbyt lekko trenowaliście w styczniu.
To dobrze, że mamy dwa zwycięstwa (śmiech). W Anglii nie mówi się o roli okresu przygotowawczego, ponieważ jest on bardzo krótki. Wytrenowany organizm nie roztroi się z dnia na dzień. Ale już w Norwegii ten temat się przewija – tam okres przygotowawczy trwa od stycznia aż do końca marca. Można wtedy sporo poprawić albo zepsuć. Polska jest gdzieś po środku. Ogólnie ja wychodzę z założenia, że jeśli jesteś profesjonalistą, to twój poziom wytrenowania w trakcie trzech tygodni wakacji może spaść o 5 czy 10 procent, ale nie o 40. Nie ma potrzeby budowania wszystkiego od początku i od początku. Można bez trudu wrócić do poziomu z grudnia, a potem systematycznie przez cały rok zwiększać obciążenia. Piłkarze potrzebują jednak przerw. Szczególnie trzeba monitorować tych najmłodszych, bo ci najbardziej doświadczeni mają większą świadomość swojego ciała i łatwiej im wrócić na najwyższy poziom po wakacjach.
A jeśli chodzi o głowę? Jak to z inteligencją u legionistów jest?
Na świecie jest wielu jest zawodników, którym brakuje wykształcenia, nie czytają książek i nie są najbardziej inteligentni, ale gdy wychodzą na murawę, ich piłkarska inteligencja wręcz cię szokuje. „Football thinkers“.
Typowym przykładem zawodnika, który do nich nie należy, jest Henrik Ojamaa.
Oczywiście, że należy! Widzieliście, jaki zrobił postęp między pierwszym a drugim meczem?
Tak, widzieliśmy, nie kwestionujemy tego, ale obejrzeliśmy też 20 innych jego występów i nie tylko naszym zdaniem to najbardziej samolubny zawodnik w lidze.
A moim zdaniem, Ojamaa bardzo szybko się uczy. Drużyna musi też umieć wykorzystać jego jakość – wtedy skorzystają wszyscy.
Co jednak, jeśli on nie chce korzystać z jakości innych?
Wtedy musiałby się tego nauczyć. Oglądając go jednak z Górnikiem, pomyślałem: „ten gość naprawdę rozumie, co mu tłumaczyłem“. Pamiętajcie jednak, że czasem, gdy pojawia się presja, piłkarz automatycznie wraca do starych nawyków i zapomina o tym, co świetnie wychodziło mu na treningach. Widziałem wielu takich piłkarzy: wiedzieli jak trzeba grać, czego się od nich oczekuje, lecz w stresie powracali do „swojego” futbolu… W każdym razie Henrik z Górnikiem miał udział przy jednej z bramek i byłem z niego zadowolony.
Kolejny temat do głębszej dyskusji – zarobki piłkarzy w Ekstraklasie. Czy to, pana zdaniem, normalne, że Kuba Kosecki, zawodnik po zaledwie jednym roku na wyższym poziomie może sobie pozwolić na wielki apartament lub Porsche Panamerę, jak Cristiano Ronaldo?
Bardzo łatwo jest przyklejać łatki. Można też dyskutować, na jakie zarobki piłkarze zasługują. Kosecki, z tego, co wiem, strzelił dziewięć goli w mistrzowskim sezonie i odegrał wtedy wielką rolę.
Tak, ale ale to tylko jeden rok, w słabej polskiej lidze.
Rozumiem, o co pytacie, ale tu nie chodzi o Koseckiego, tylko o większą dyskusję na temat zarobków. Jaki kontrakt pisał teraz Rooney?
Rekordowy.
Niewiarygodny. Aż trudno sobie wyobrazić tak wielkie pieniądze. Oczywiście, to inna skala, ale pytanie, ile powinni zarabiać zawodnicy w stosunku do reszty społeczeństwa. Wy na ich miejscu odrzucilibyście te pieniądze?
To raczej pytanie do klubu, czy powinien tyle oferować.
Zgadzam się.
Przy takich zarobkach wygasa jednak ambicja, bo po co wyjeżdżać za granicę i walczyć o miejsce, skoro można dostać aż tyle w Polsce?
Zdziwiłbym się, gdyby piłkarzom Legii nie zależało na wyjeździe do silniejszej ligi.
Łatwo jednak stracić motywację.
Bez motywacji piłkarze nie załapią się do mojej drużyny. Przecież ja to wszystko obserwuję na treningach.
Dobrze pan wie, że piłkarze, gdy dostają zbyt wiele, bywają leniwi.
Nie wiem. Dlaczego?
Bo to normalne na całym świecie.
Nie… Dlaczego tak myślicie?
Nigdy nie spotkał pan leniwego piłkarza?
Może niektórzy się rozleniwiali na tydzień, gdy nie grali, ale potem musieli wrócić do poprzedniego stanu. Piłkarze muszą zrozumieć, że są uprzywilejowani. Robią, co kochają i dostają za to pieniądze. Pensje z Legii są jednak niskie w porównaniu do Premier League czy Bundesligi. Jeśli więc napędzają ich finanse, powinni chcieć się rozwijać. To naturalne. Idealną drogę przeszedł Dominik Furman – piłkarz o odpowiednim charakterze. Wychował się w akademii, wywalczył miejsce w pierwszym zespole, zdobył mistrzostwo, przeniósł się do silniejszej ligi i dostał lepsze pieniądze. Teoretycznie nie powinno mnie to cieszyć, ale na dłuższą metę młodzi piłkarze – patrząc na Furmana – będą dostrzegać, że tu można się wybić. Z Koseckim powinno być podobnie. A jeśli chce jeździć Porsche – nie mam nic przeciwko.
Wspominał pan wcześniej o Guardioli, który w Barcelonie zalecił piłkarzom, by przyjeżdżali na treningi takimi samochodami. Nie chciał dopuścić do „garażowej” rywalizacji.
Podoba mi się ten pomysł, ale czy tak też postępuje w Bayernie?
Nie wiemy.
Szczerze? Nie sądzę (śmiech). Wymagam od piłkarzy, by mieli odpowiedni charakter, ale samochody nie są najważniejszą rzeczą. Cristiano Ronaldo pozwala sobie na najbardziej luksusowe, a potrafi się skoncentrować na pracy.
Woli pan drużynę złożoną z tego typu piłkarzy czy raczej skromniejszych? Messi czy Ibrahimović?
Zlatan jest dziś innym piłkarzem niż wtedy, gdy miał 20 lat. Dojrzalszym i potrafiącym pracować dla drużyny. W idealnym świecie chciałbym pracować z jedenastoma gwiazdami.
Harry Redknapp woli kilku solidnych wyrobników od jednej gwiazdy.
A Jose Mourinho jedenaście gwiazd. Pytanie też, kogo nazywamy „gwiazdą“… Dla mnie kimś takim może być Claude Makelele. Czasem piłkarz nie zyskuje uznania ze względu na swoją pozycję boiskową. „Jodły“ i Vrdoljaka może nie ceni się tak jak „Rado“, ale obaj są dla nas bardzo ważni. W Manchesterze kimś takim był Denis Irwin. Fantastyczny piłkarz. Wszystko mu wychodziło. Za każdy mecz zasługiwał przynajmniej na notę 7-8 w skali 1-10. Czasami grał fantastycznie, zazwyczaj bardzo dobrze, nigdy średnio albo źle. Świetnie wykonywał też stałe fragmenty, lepiej od Beckhama. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego zakazali mu je wykonywać, a oddali piłkę Davidowi (śmiech). Tak, Irwin to chyba najbardziej niedoceniany piłkarz, z jakim grałem. Dla mnie jednak był gwiazdą. Wspomniałem o Ivo i „Jodle“, ale jest też Daniel Łukasik. Może w Polsce się go nie docenia, ale potrafi przyjąć piłkę, odpowiednio pokierować grą, zagrać w dobrym tempie…
Wie pan, z czego najbardziej zasłynął Łukasik w zeszłym roku?
Nie.
Powiedział w wywiadzie, że nie chce mu się trenować dodatkowo rzutów wolnych.
Poważnie? Tak powiedział? Nie wierzę. Mnie tego nie mówił! (śmiech)
Stwierdził, że czasem nie chce mu się szukać bramkarza do dodatkowego treningu.
Widziałem kilka razy, jak trenował wolne.
Teraz trenuje, to naturalne. Dostał mocnego motywacyjnego kopa od mediów.
No i w końcu znalazł bramkarza! (śmiech) Mówiąc o środkowych pomocnikach, wypada też wspomnieć o Helio Pinto.
Dla którego nie ma pan miejsca.
Nie mogę wystawić 20 piłkarzy, ale Pinto cały czas siedzi mi w głowie. Szczególnie z dwóch powodów – świetna lewa noga i – możecie to nawet sprawdzić – udział przy bardzo wielu golach. Ten współczynnik jest u niego prawie najwyższy w klubie. Z Koroną też wziął udział w akcji bramkowej. Byłem nawet bliski wystawienia Helio w pierwszym składzie zamiast Łukasika, ale nie wiedzieliśmy, w jakim stylu Korona z nami zagra – czy będą się bronić w jedenastu, czy pokażą bardziej otwartą piłkę. Teraz nawet tak dobrym zawodnikom, jak Pinto może być jednak trudniej. Do świąt Bożego Narodzenia Legia grała dwa razy w tygodniu, pojawiło się sporo kontuzji i każdy mógł liczyć na występy. Dziś urazów nie ma prawie żadnych, gramy co tydzień, a skład wciąż jest szeroki i bardzo wyrównany. Nie ma wielkiej różnicy, czy zagra Pinto, czy ktoś inny. Obecna sytuacja to test charakteru dla wielu piłkarzy – muszą utrzymać swój profesjonalizm.
Test szczególnie dla Kuby Rzeźniczaka, który jesienią był jednym z najważniejszych piłkarzy Legii, reprezentantem Polski, a u pana wypadł ze składu.
Tu sytuacja jest podobna – mamy trzech świetnych stoperów i muszę wybrać dwóch najlepszych. Kubę rozumiem jednak doskonale, bo sam kiedyś znalazłem się w takim położeniu. Przez dwa-trzy miesiące nie łapałem się do składu Manchesteru United, ale jak już do niego wskoczyłem na początku stycznia, to osiągnąłem apogeum swojej formy. To był sezon, w którym zdobyliśmy potrójną koronę. Doznałem jednak kontuzji w półfinale Ligi Mistrzów z Juventusem i ominął mnie finał, ale z perspektywy czasu widzę, że to był mój najlepszy okres. Dlatego zawsze powtarzam, że nie można się poddawać, choć rozumiem, że Kubie może być teraz ciężko.
Tym bardziej, że niedawno przedłużył kontrakt.
I dobrze. W przyszłym sezonie czekają nas europejskie puchary i Kuba znów będzie nam bardzo potrzebny. A kto wie – może rozegra jeszcze większość meczów do końca tego sezonu? Kiedy spojrzymy na statystyki, Kuba ma wielki udział w tym, gdzie teraz jesteśmy i może mieć wielki wpływ na to, gdzie będziemy za pół roku. Piłkarz musi być zawsze gotowy i zawsze cierpliwy.
Rozmawia pan z piłkarzami indywidualnie na takie tematy?
Wytłumaczyłem Kubie, dlaczego postawiłem na Inakiego i Dossę. Powiedziałem też, że jestem zadowolony z jego postępu podczas okresu przygotowawczego zakończonego jego bardzo dobrym występem z Dynamem Kijów.
Legia jest klubem, który wymaga, by trener promował młodzież z akademii. Pan po pierwszym obozie w Turcji odrzucił praktycznie wszystkich powołanych, a Aleksandra Jagiełłę, uchodzącego za największy talent, wypożyczyliście do Lechii Gdańsk. Kibiców bardzo to rozczarowało.
Podczas pierwszego obozu sześciu-siedmiu zawodników wyjechało na kadrę. Pojawiła się więc znakomita okazja, by przyjrzeć się najlepszym wychowankom akademii i dowiedzieć się, jaki prezentują poziom.
Jakie wnioski?
To piłkarze zaawansowani technicznie, o dużym potencjale, ale jeszcze nie mają takiej jakości, jak zawodnicy pierwszego składu. Na obóz do Hiszpanii zabraliśmy najlepszych 23 zawodników. Arak i Jagiełło załapaliby się w miejsce Kurowskiego i Monety, gdyby nie dostali powołania z reprezentacji U-19. Potem uznaliśmy, że Olek potrzebuje złapać doświadczenie w Ekstraklasie, a u nas konkurencja jest ogromna. W ostatnim meczu wystawiliśmy na skrzydłach Henrika i Guilherme, a z ławki wszedł Raphael. Poza tym mamy Kucharczyka i wracających do zdrowia Żyrę i Koseckiego. Łącznie sześciu zawodników. Gdybyśmy grali na treningu 11 na 11 i Jagiełło nie załapałby się do żadnego ze składów, to w takich warunkach nawet nie podnosiłby swoich umiejętności. Będziemy jednak teraz śledzić jego postęp i dziwi mnie, że nie dostaje w Lechii więcej szans. Wypożyczając zawodników, ustalamy takie warunki, na mocy których nasi piłkarze powinni grać.
W swoim pierwszym meczu…
… zagrał źle?
Bardzo źle. Stracił wszystkie piłki, naprawdę wszystkie, nie jak Dwaliszwili.
Rozumiem. Ustaliliśmy jednak, że Jagiełło powinien tam grać. W przeciwnym razie wypożyczylibyśmy go do innego klubu. Najważniejsza jest praktyka meczowa.
Czuje pan dziwną presję, że musi stawiać na młodych zawodników?
Nie traktuję tego jako presję, bo praca z młodymi zawsze mi odpowiadała. W Lyn, moim pierwszym norweskim klubie, mieliśmy podobną filozofię. Korzystaliśmy z akademii, ale ściągaliśmy też piłkarzy z Islandii lub Nigerii, których sprzedawaliśmy potem za granicę. Z drugiej strony jednak, fantastycznie jest patrzeć na rozwijającego się, 30-letniego Radovicia. Najważniejsze, żeby być fair, oceniając zawodników. U mnie jeśli młody zawodnik będzie minimalnie słabszy od starszego, to zagra starszy. To podstawa zdrowej rywalizacji i rozwoju… Podobne pytanie zadano mi też w Canal+ – czy przejście do Legii traktuję w kategorii ryzyka – ale nie zrozumiałem wszystkiego, bo miałem problem z tłumaczem. Ryzyko? Ja po prostu uwielbiam pracować z piłkarzami i mogę to robić na takim, takim i takim poziomie (Berg gestykuluje – przyp. red.). Cieszę się, że trafiłem do klubu, w którym wymagania nie odstają od możliwości. Wiem też, że mojemu przyjściu do Legii – ze względu na moje nazwisko – towarzyszy większa presja. Rozumiem to. Zawsze tak było. I bardziej mi się to podoba, niż gdyby nie było wobec mnie żadnych oczekiwań.
Uważa pan, że polscy kibice wierzą w Henninga Berga?
Nie wiem.
Czyta pan prasę, przegląda media?
Mój język polski nie dojechał jeszcze do poziomu 10 procent, ale Google Translate bywa przydatny. Tak, czytam, co się pisze o Legii – ważne, żebyście wy, dziennikarze, byli tego świadomi. Robię też notatki i wyciągam swoje wnioski. Rozumiem też, że niektórzy podchodzą do mnie sceptycznie… Muszę wiedzieć, co się czyta i mówi, ponieważ to są też tematy podejmowane przez piłkarzy. Moim obowiązkiem jest być gotowym do zajęcia stanowiska.
W tym sezonie ma pan niewiele do wygrania, a bardzo dużo do stracenia.
Legia, zatrudniając mnie, nie zwracała uwagi jedynie na zwycięstwa, ale też stały rozwój. Musimy prowadzić ten klub tak, jakbyśmy mieli do czynienia z czołową europejską marką. Mam olbrzymi szacunek do tego, co Legia osiągnęła przed moim zatrudnieniem – dokonania były fantastyczne, gratuluję piłkarzom, że potrafili wygrać ligę i prowadzić także w kolejnym sezonie – ale nawet ten fakt świadczy też o tym, że nie przyszedłem tu tylko po to, żeby wygrywać mecze. Legia i tak je wygrywała. Stopniowo idziemy do przodu i szukamy pól, na których możemy się rozwijać.
Co więc nowego ma wnieść pana filozofia?
Podoba mi się, że Legia rozgrywała ostatnio wiele wyrównanych meczów, ale wyrywała w nich zwycięstwo dzięki odpowiedniemu podejściu. To musimy utrzymać. Do poprawy jest natomiast gra drużyny – szybsze reakcje, podania, przesuwanie, gra bez piłki – wszystko po to, by jeszcze bardziej dominować na boisku. Rozumiem też jednak, że ciężko było to wprowadzić przed świętami ze względu na zbyt dużą liczbę meczów. Mnie będzie łatwiej.
Piłkarze Legii pytają pana, jak było w Manchesterze United?
Nie, ale sam też nie chcę o tym mówić, bo każdy i tak wie, że tam byłem. Dziś nie liczy się to, co wtedy osiągnąłem.
Wie pan, z czystej ciekawości mogliby pytać.
Może, nie wiem (śmiech). Manchester United to historia. Bardzo sympatyczna, ale jednak historia. Oczywiście, wyciągam wnioski z pracy wielu menedżerów – Sir Alex Ferguson był świetny, jeśli chodzi o odnajdywanie równowagi pomiędzy wykonywaniem obowiązków a dawaniem wolności na boisku. Kenny Dalglish miał z kolei fenomenalną piłkarską inteligencję. Za każdym razem, gdy wchodził do szatni, przekazywał nam mądre wnioski. Praktycznie zawsze się z nim zgadzałem. Nie musiał krzyczeć. Wystarczyło, że zapytał: „dlaczego w tej sytuacji zagrałeś tak, skoro miałeś zagrać tak?“.
Czasami pańskie wypowiedzi brzmią tak, jakby cenił pan bardziej Dalglisha niż Fergusona.
Nie, to po prostu różne typy. Ferguson był niesamowitym liderem, ale warto też wspomnieć o innych trenerach, z którymi pracowałem. Na przykład o selekcjonerze reprezentacji Norwegii, Drillo Olsenie. Ten człowiek wyprzedzał epokę. Dzięki niemu osiągaliśmy takie sukcesy i zagraliśmy na dwóch mundialach z rzędu. Dziś nam tego brakuje, bo inne drużyny dorównały nam taktycznie. Olsen miał podobną filozofię do Fergusona – położenie nacisku na pewne, bardzo konkretne aspekty i danie wolności w innych. Był jednak zupełnie innym człowiekiem – najdelikatniejszym trenerem, jakiego można sobie wyobrazić. Ferguson był natomiast głośniejszy i zdecydowanie bardziej wolał dominować.
A pan?
Pewnie gdzieś pomiędzy. Na pewno nie jestem tak kategoryczny jak Ferguson, ani tak miękki jak Olsen. Wzoruję się również na innych szkoleniowcach. Nils Arne Eggen to najlepszy klubowy trener w historii Norwegii. Doprowadził Rosenborg do trzynastu mistrzostw kraju i ćwierćfinału Ligi Mistrzów, w której pokonali AC Milan i Real Madryt, a nawet nie korzystał z piłkarzy z całej Norwegii. Bazował na jednym, niewielkim rejonie. Indywidualnie żaden z zawodników Eggena nie wywalczyłby miejsca w rezerwach Realu, ale zrobił z nich drużynę zdolną do pokonania wszystkich. Tłumaczył im bardzo dokładnie, czego od nich wymaga, grali w określonym tempie i to wystarczyło. A przy tym był kontrowersyjną postacią, bo potrafił zatrzymać trening i wywołać kłótnię jeszcze na boisku. Zawsze jednak opuszczał je w zgodzie z zawodnikami. Imponuje mi też sposób, w jaki Guardiola odmienił dobrą przecież drużynę Rijkaarda. Wprowadził większą dyscyplinę taktyczną, poprawił walkę o odzyskanie piłki, korzystał z fałszywej „dziewiątki’ – sprawił, że Barcelona grała bardziej po „barcelońsku“. Podobał mi się przy tym jego upór i konsekwencja.
Guardiola jest pana zdaniem aktualnie najlepszym trenerem?
Trudno to ocenić.
Ale jest trenerem, który najbardziej wpłynął na styl danej drużyny?
Guardiola nie zmienił moim zdaniem aż tak wiele – wprowadził kilka drobnych ulepszeń. Na styl Barcelony najmocniej wpłynął Johan Cruyff, a Rijkaard położył z kolei nacisk na szybkie odzyskanie piłki po stracie. Nie miał jednak piłkarzy, którzy poświęciliby się temu na sto procent, więc Guardiola po przyjściu odrzucił Henry’ego, Deco i Ronaldinho, a potem wykonał niewiarygodną pracę. Z drugiej strony mamy Mourinho, który też nie wygrywa meczów przypadkowo i jest najlepszy, jeśli chodzi o organizację drużyny. Praktycznie wszyscy jego piłkarze znajdują się w takim miejscu, jakiego od nich oczekuje.
Wspomniał pan o Rosenborgu… To ciekawa historia, że pan, jako piłkarz Blackburn Rovers, trafił do grupy Ligi Mistrzów z Legią i właśnie Rosenborgiem.
Przegraliśmy z nimi na wyjeździe, co dla mnie, Norwega, nie było zbyt przyjemne. Ale przynajmniej ograliśmy Rosenborg u siebie.
A Legia dzięki temu awansowała do ćwierćfinału.
My natomiast mieliśmy wtedy kiepski okres. W moim pierwszym sezonie zajęliśmy czwarte miejsce, ale trafiłem do klubu w trakcie rozgrywek i nie grałem zbyt wiele. W kolejnym sezonie zajęliśmy drugą lokatę, a rok później sięgnęliśmy po tytuł. Mieliśmy wtedy wielu niedoświadczonych piłkarzy i doświadczonego menedżera, Kenny’ego Dalglisha, który poszedł jednak piętro wyżej i został dyrektorem sportowym. Byliśmy młodzi i nie potrafiliśmy udźwignąć tego sukcesu. Sądziliśmy, że jesteśmy lepsi, niż w rzeczywistości byliśmy. Nie pracowaliśmy tak ciężko i precyzyjnie, jak powinniśmy, a przy tym klub nie dokonał transferów wzmacniających wyjściowy skład. Tak naprawdę po zdobyciu mistrzostwa wszystko robiliśmy źle: źle zareagowaliśmy na sukces, źle trenowaliśmy, źle graliśmy. W drugiej części sezonu udało nam się otrząsnąć, ale było już za późno. Następnie trafiłem do United, gdzie również zdobyłem mistrzostwo…
… które jednak nie mogło tak smakować, jak tytuł z małym Blackburn.
Oba te mistrzostwa były wyjątkowe – w jednym miejscu czuło się większą presję, w drugim mniejszą – ale u Fergusona najbardziej podobało mi się, że po sięgnięciu po tytuł był oczywiście czas na świętowanie, ale już dzień później myślał o przyszłości. Pobawiliśmy się? To fajnie, bo od jutra trzeba zacząć pracować na następny tytuł.
Jak wspomina pan świętowanie potrójnej korony?
Niewiarygodne. Zostaliśmy z rodzinami w hotelu w Barcelonie, ale żaden z nas nie zmrużył oka. Fantastyczny wieczór i niebywały sezon. Mistrzostwo zdobyliśmy w ostatniej kolejce, tydzień później sięgnęliśmy po FA Cup, a parę dni później Ligę Mistrzów. Trzy wielkie finały w tak krótkim okresie. Od stycznia do maja nie zaliczyliśmy chyba ani jednej porażki, co było dla mnie tym bardziej wyjątkowe, że – jak już wspomniałem – byłem wtedy w najlepszej formie. Przez kontuzję przepadł mi jednak finał Ligi Mistrzów i półfinał FA Cup z Arsenalem, kiedy Giggs strzelił tego pamiętnego gola, a Schmeichel wybronił karnego w końcówce. W ciągu miesiąca straciłem tak wiele ważnych meczów, ale z perspektywy czasu wiem, że odegrałem znaczącą rolę przy tych sukcesach.
Wierzył pan oglądając finał w Barcelonie, że uda się odrobić straty i jeszcze wygrać? To było praktycznie niemożliwe.
Wcale nie. Wiecie dlaczego? United w tamtym sezonie strzelało wiele goli w końcówce. Pokonaliśmy Liverpool w FA Cup po trafieniu Solskjaera tuż przed końcem meczu. Wiedzieliśmy, że stać nas na odwrócenie losów finału, ale wiedział też o tym Bayern. To była nasza siła: z jednej strony my zdawaliśmy sobie sprawę, w jak wielu meczach strzelaliśmy późno gole, z drugiej strony wiedzieli o tym przeciwnicy. Nasza pewność narastała, oni coraz bardziej drżeli. Tak też było w spotkaniu z Bayernem. Naciskaliśmy, a oni coraz bardziej się denerwowali. W końcu stracili panowanie. Dlatego zawsze powtarzam zawodników: „Wystarczy wam jeden atak, by strzelić gola. Ile przeprowadzamy akcji? Wiele. Ile przez ostatnich dziesięć minut? Kilka. A wystarczy jeden atak!“. Sam jako trener przeżyłem wyjątkowy mecz z Molde, w którym przegrywaliśmy 0:3 do 89. minuty i udało nam się zremisować. Gdybyście tylko widzieli twarze przeciwników…
Pod koniec kariery napisał pan też autobiografię.
Wzbraniałem się przed tym przez całą karierę. Kiedy ktoś proponował mi książkę, zawsze odmawiałem. W końcu jednak uznałem, że dobrze byłoby opowiedzieć, jak to jest być zawodowym piłkarzem. Przez Premier League przewijało się w moich czasach wielu Norwegów, ale zwykli ludzie nie wiedzieli, jak to wyglądało od środka. Autor książki spędził ze mną wiele czasu podczas mojego ostatniego sezonu w Rangers, bywał na wielu meczach, rozmawialiśmy też o przeszłości, reprezentacji i opisał to nie jako autobiografię od A do Z, ale jako historię z różnymi odwołaniami do przeszłości, przyszłości… Książka została odebrana bardzo dobrze, ale oczywiście pojawiło się w niej kilka kontrowersyjnych wątków.
Na przykład?
Zastanówmy się… Mój setny mecz w reprezentacji przypadł na baraże do Mistrzostw Europy 2004 z Hiszpanią. W pierwszym meczu dostałem jednak żółtą kartkę, bo pociągnąłem za koszulkę Torresa. Był szybszy, niż myślałem i młody, więc jeszcze dobrze go nie kojarzyłem (śmiech). Rewanż miał być moim setnym meczem w kadrze, ale nie mogłem w nim zagrać. Kończyłem już wtedy karierę, ale federacja zaproponowała mi występ i uroczyste pożegnanie w najbliższym sparingu. W reprezentacji pojawił się jednak nowy trener i nie wiem, na czym polegał jego problem, ale nie był zbyt chętny, by mnie pożegnać. Jakoś się jednak dogadaliśmy. Przed pierwszym sparingiem powiedział mi jednak, że woli powołać najsilniejszy skład, bo przeciwnik jest podobny do pierwszego rywala, z którym Norwegia miała się zmierzyć w eliminacjach i zaproponował, że powoła mnie dopiero na mecz z Walią. OK, nie ma problemu. W końcu jednak ogłosił skład, ale beze mnie. Zacząłem więc pytać, o co chodzi? – Ach, możesz przyjechać na sam mecz, nie musisz trenować, wejdziesz na ostatnie dwie minuty.
– Nie, dziękuję. Takie pożegnanie mnie nie interesuje.
Norweska federacja chciała zrobić wobec mnie ładny gest, a selekcjoner zaczął opowiadać w mediach o konflikcie między nami. Powiedziałem, że ja nie mam problemu, 99 występów w kadrze bardzo mnie cieszy i nie potrzebuję pożegnania. Znów zareagowała federacja, która z kolei chciała mnie pożegnać. Wybiegłem na 20 minut meczu z Walią, zszedłem z boiska i bardzo mi to odpowiadało. W końcu mam 100 meczów w reprezentacji.
Na koniec – nie żałuje pan, że nie dostał możliwości pracy w Anglii w poważniejszych warunkach od tych, które zastał pan w Blackburn?
Nie zadręczam się tym, bo ta sytuacja była tak nielogiczna, że mojej pracy w Blackburn nie da się w ogóle ocenić. Przedstawili mi swoje plany, podpisałem kontrakt w trakcie sezonu i zwolnili mnie po dwóch miesiącach, gdzie w pierwszym tygodniu graliśmy trzy mecze. Gdzie tu logika? Kolejny trener też odszedł po 60 dniach i prawie spadli z ligi. W Norwegii pracowałem już w normalniejszych warunkach. W pierwszym klubie cztery lata, w drugim trzy.
Dlatego Sir Alex Ferguson uczy trenerów, że podpisując kontrakt, trzeba patrzeć na właściciela, a nie na klub?
Trzeba patrzeć na wszystko.
Rozmawiali Tomasz Ćwiąkała i Krzysztof Stanowski