Reklama

Trela: Trochę Klopp, trochę Alonso. Nuri Sahin, Łukasz Piszczek i dortmundzki plac budowy

Michał Trela

Autor:Michał Trela

30 lipca 2024, 15:34 • 10 min czytania 5 komentarzy

Od 2015 roku Borussia szuka kolejnego wcielenia Juergena Kloppa. Tego lata też zdecydowała się na ludzi, których Żółta Ściana będzie kochać na zabój. Ale jednocześnie wyraźnie inspirowała się historią sukcesu z nieodległego Leverkusen. By spełnić wszystkie wymagania stawiane w Dortmundzie przed nowymi trenerami, Nuri Sahin, a za jego plecami Łukasz Piszczek, musieliby się okazać przyszłymi gwiazdami zawodu. Niewykluczone jednak, że mają na nie zadatki.

Trela: Trochę Klopp, trochę Alonso. Nuri Sahin, Łukasz Piszczek i dortmundzki plac budowy

Nowy prezes działu sportowego strzelił dla Borussii Dortmund tzw. gola stulecia w wygranym finale Ligi Mistrzów. Pod koniec kariery grał w barwach Borussii z jej nowym trenerem, który niedawno siedział na ławce w przegranym finale Ligi Mistrzów. Nowy trener na swojego asystenta wybrał byłego zawodnika Borussii, który grał z nią w jeszcze innym finale Ligi Mistrzów, w tym, w którym akurat nie uczestniczyli ani pierwszy trener, ani prezes. Z kolei dyrektor sportowy z każdym z nich – prezesem, trenerem i asystentem – grał w Borussii Dortmund. W finale Ligi Mistrzów też z nią zresztą był. Lars Ricken jako nowy prezes, Nuri Sahin w roli trenera, Łukasz Piszczek jego asystenta, a Sebastian Kehl, jako dyrektor sportowy pozostający łącznikiem między nimi. W Dortmundzie lubią się otaczać postaciami, które kojarzą się z wielkimi dla klubu momentami.

Gdy dwa tygodnie po finale Ligi Mistrzów z Realem Madryt trener Edin Terzić w emocjonalnym nagraniu dla klubowych mediów ogłaszał, że poprosił szefów o rozwiązanie kontraktu, wydawało się, że tego typu historii Borussii nie uda się już powtórzyć. Z klubem żegnał się po latach człowiek, który wychował się jako kibic Borussii, by potem zostać jej skautem, członkiem sztabu szkoleniowego, tymczasowym trenerem, dyrektorem technicznym i wreszcie trenerem, który doprowadził ją do finału Ligi Mistrzów. Jego decyzja wydawała się kończyć bardzo romantyczny etap w historii klubu. W Dortmundzie zadbali jednak o kontynuację. Nie tylko trenerską, ale też narracyjną.

Oto nowym trenerem mianowali kogoś, kto wychował się tylko 50 kilometrów od Dortmundu i w wieku 13 lat trafił na pierwszy trening Borussii. Trzy lata później został najmłodszym debiutantem w historii klubu w Bundeslidze, a po kolejnych siedmiu zdobył z nim mistrzostwo Niemiec. Ruszył w wielki świat, był w Realu Madryt i w Liverpoolu, by wrócić i z klubem dzieciństwa już jako dojrzały piłkarz sięgnąć jeszcze po Puchar i dwa Superpuchary Niemiec. Rozegrawszy w żółtej koszulce BVB blisko 300 meczów, odszedł, by po sześciu latach wrócić jako początkujący trener. Wzmocnił sztab, przyczyniając się do sensacyjnego awansu do finału Ligi Mistrzów. A w wieku 35 lat został pierwszym trenerem. Nie jest to może tak nietypowa ścieżka, jak zstąpienie z trybun, by poprowadzić ulubiony klub w finale Ligi Mistrzów, ale wciąż bardzo pasuje do wizerunku, jaki stara się pielęgnować Borussia Dortmund. Echte Liebe, czyli prawdziwa miłość. Sahin uosabia ją nie gorzej niż Terzić.

PAŁACOWE INTRYGI

Takie słodkie marketingowe opowiastki nie są może tylko picem na wodę, ale dortmundzka rzeczywistość jest trochę bardziej skomplikowana. Po raz drugi z rzędu Borussia zatrudniła trenera, który wisiał nad poprzednikiem jak miecz Damoklesa, być może przyczyniając się do przyspieszenia decyzji o zmianie na ławce. Sam Terzić po wygraniu Pucharu Niemiec w roli trenera tymczasowego pozostał w klubie na specjalnie dla niego stworzonym stanowisku dyrektora technicznego i niewątpliwie ułatwił władzom klubu zaskakujące rozstanie z Marco Rosem po ledwie roku pracy. Zatrudnienie Sahina, który wcześniej przez dwa lata prowadził Antalyaspor w tureckiej ekstraklasie, już pół roku temu odbierano jako tworzenie gabinetu cieni, na wypadek, gdyby Terzić nie był w stanie przezwyciężyć trudności, w które notorycznie wpadał.

Reklama

A na dortmundzkim dworze trwały nieustanne intrygi i przepychanki zwolenników różnych rozwiązań. Właściwie przez cały poprzedni sezon, następujący po irracjonalnie zaprzepaszczonej szansie na mistrzostwo, Terzić broczył krwią. Jego wielkim orędownikiem, bez którego poparcia nie przetrwałby na stanowisku kolejnego pełnego roku, był Hans-Joachim Watzke. Doniesienia o awansowaniu Rickena na prezesa ds. sportowych i zapowiedziane na koniec przyszłego roku odejście Watzkego ze stanowiska prezesa zarządu osłabiały jednak pozycję trenera. Media donosiły o jego tarciach z Kehlem, pracującym bezpośrednio przy zespole oraz Slavenem Staniciem, asystentem dyrektora sportowego, który w kiepskiej atmosferze odszedł z klubu. Posada Terzicia była mocno zagrożona już pod koniec zeszłego roku. Zmiany w połowie sezonu uniknięto, instalując mu w sztabie dwóch nowych asystentów – Sahina i Svena Bendera – którzy mocno włączyli się w pracę treningową – pierwszy odpowiadał głównie za działkę ofensywną, drugi za defensywną. Terziciowi przypadła rola nadzorcy, szefa projektu, menedżera, twarzy, motywatora. Nowi asystenci z jednej strony pomogli mu pewniej usiąść w siodle, bo w drugiej części sezonu znacząco poprawiły się wyniki, z drugiej, jak pokazała przyszłość, stanowili bezpośrednie zagrożenie dla jego pracy. Tyle że lekko odłożone w czasie.

NIEZADOWOLENI LIDERZY

Gabinetowe tarcia nie były jednak tym, co najbardziej osłabiało pozycję trenera, który teoretycznie po awansie do finału Ligi Mistrzów powinien być noszony na rękach. Najgorzej układały się jego relacje z ważnymi postaciami zespołu. Odchodzący po latach Marco Reus uważał, że dostaje na pożegnanie zbyt mało szans na grę. Mats Hummels, w meczach pucharowych przeżywający drugą młodość, wytoczył ciężkie działa przeciwko trenerowi w wywiadzie dla „SportBilda”, który ukazał się ledwie trzy dni przed finałem na Wembley. Krytykował wówczas dość bezpardonowo defensywne nastawienie Dortmundu powtarzające się przez cały sezon. Szpileczki w kwestiach taktycznych wbijał też trenerowi w trakcie sezonu Niklas Fuellkrug. O ile Terzić miał poparcie dortmundzkich trybun, a jego historia dobrze się sprzedawała w zagranicznych mediach, o tyle trudno powiedzieć, by cała drużyna miała ochotę iść za nim w ogień. Najbardziej miał ponoć w jej oczach stracić, wybierając murowanie bramki w meczach z VfB Stuttgart i Bayerem Leverkusen. Piłkarze Borussii Dortmund nie byli przyzwyczajeni do oddawania inicjatywy takim rywalom, nawet jeśli akurat rozgrywali wyjątkowo dobry sezon.

Prawdopodobnie więc Terzić dobrze przeczytał układ sił panujący w klubie i zdecydował się odejść w momencie chwały. Jego kontrakt wygasał za rok. Powtórzenie w Lidze Mistrzów wyniku sprzed roku wydawało się niemożliwością. W rozgrywkach krajowych byłoby z jednej strony oczekiwanie znaczącego poprawienia rezultatu z poprzedniego sezonu, czyli piątego miejsca, najgorszego od dziewięciu lat, a z drugiej trudno liczyć na znaczące osłabnięcie Bayeru Leverkusen czy Bayernu Monachium. Zyskawszy rozpoznawalność za granicą, wszedłszy do piłkarskiego głównego nurtu scenkami takimi jak przytulasy z Jose Mourinho, Terzić może liczyć, że niebawem dostanie całkiem przyzwoitą zagraniczną ofertę. Nawet z Premier League, w której już pracował jako asystent Slavena Bilicia w West Hamie. Niewykluczone więc, że była to całkiem przemyślana ucieczka do przodu. A z Dortmundu odchodzi nie jako przegrany, lecz jako trener, który dał klubowi trofeum, zbliżył się do mistrzostwa Niemiec bardziej niż ktokolwiek inny po Juergenie Kloppie i wprowadził zespół do finału Ligi Mistrzów. Pod względem średniej zdobywanych punktów był piąty w całej historii Bundesligi. Im bardziej czas zatrze wspomnienia z tego, jak wyglądały mecze pod jego wodzą, tym bardziej będzie narastał sentyment do niego.

Sahin twierdzi, że nominacja wzięła go z zaskoczenia. Nie spodziewał się, że nastąpi już. Szykował się do kolejnego sezonu w roli asystenta. Na dobrą sprawę nie ma jeszcze niezbędnych uprawnień. Antalyaspor prowadził z licencją UEFA A. By móc aplikować na kurs UEFA Pro w Niemczech, musiałby odczekać jeszcze rok. Tego rodzaju ograniczeń nie ma w walijskiej federacji, więc to tam przez najbliższe piętnaście miesięcy będzie wyrabiał papiery. Uczestnictwo w kursie pozwoli mu spełnić wymagania Bundesligi co do prowadzenia drużyny. Już jednak sam fakt, że tego rozmiaru klub zatrudnił trenera, który musi naprędce zastanawiać się, jak załatwić kwestie formalne, pokazuje, że mowa o nominacji nietypowej. Sahin ma ledwie 35 lat. Jest rówieśnikiem Hummelsa i ledwie rok starszy od Reusa, którzy właśnie rozstali się z klubem. Z Fuellkrugiem w Werderze Brema grał jeszcze w piłkę. Ostatni raz młodszego trenera BVB zatrudniła pod koniec poprzedniego stulecia, gdy powierzyła drużynę 33-letniemu Matthiasowi Sammerowi.

POSZUKIWANIE WŁASNEGO ALONSO

Choć z jednej strony to ruch w stylu Dortmundu, trudno nie dostrzec w nim próby znalezienia własnego Xabiego Alonso. W mniejszej skali, bo Sahin aż tak dobrym piłkarzem nie był, istnieją między nimi analogie. Turek już na środku pomocy grał tak, że widziano w nim przyszłego trenera. Był typem cichego lidera, który zwykle nie nosił opaski kapitańskiej, ale i tak odgrywał ważną rolę w grupie. Już jako 27-latek, mając długą przerwę spowodowaną kontuzją, zdecydował, że w przyszłości zostanie trenerem. Czerpał inspiracje od tuzów zawodu. Prowadzili go przecież m.in. Juergen Klopp, Jose Mourinho czy Thomas Tuchel. Jak na 35-letniego byłego piłkarza jest już też doświadczony w zawodowym futbolu. Jako grający trener zaczął prowadzić Antalyaspor już w wieku 33 lat. W niełatwej dla trenerów lidze wytrwał na stanowisku ponad dwa lata. Prowadził doświadczonych piłkarzy takich jak Oemer Toprak, Naldo czy Luiz Adriano. Rywalizował z dużymi klubami jak Fenerbahce, Galatasaray czy Besiktas. Wiadomo, że na poziomie, na jakim porusza się Dortmund, jeszcze długo będzie nowicjuszem. Ale jak na żółtodzioba bez licencji i tak sporo już przeszedł nie tylko jako piłkarz.

Zadania, jakie przed nim stoją, są jasno sprecyzowane. Ma porwać trybuny, jak Terzić, ale jednocześnie grać atrakcyjny, ofensywny, dominujący futbol, z jakiego słynęła Borussia, gdy sam w niej grał. Żadnego kłaniania się Stuttgartowi czy biegania za piłką rozgrywaną przez Bayer Leverkusen. Wysoki pressing, posiadanie piłki, w mniejszym stopniu bazowanie na fazach przejściowych. Takiej gry oczekują piłkarze Borussii, taką chcą widzieć kibice. Jednocześnie jednak będzie to wymagać dobrej pracy całego klubu. Terzić wybierał defensywną grę nie tylko dlatego, że takie były jego trenerskie ideały, ale też dlatego, że Borussia przestała górować indywidualnie nad kilkoma innymi drużynami z niemieckiej czołówki. Nie było przypadku w tym, że Stuttgart wysłał do reprezentacji Niemiec na Euro więcej piłkarzy niż BVB. Kehl jako dyrektor sportowy musi ułatwić nowemu trenerowi wejście do pracy. Inaczej za chwilę Sahin będzie kolejnym trenerem Dortmundu, który nie sprosta wygórowanym oczekiwaniom. Od odejścia Kloppa minęło dziewięć lat, Borussia miała w tym czasie siedmiu trenerów. To nie jest łatwy klub do prowadzenia.

Reklama

WIELKI PLAC BUDOWY

Na razie w całym klubie następuje nowe otwarcie. Instalacja Rickena na kierowniczym stanowisku, ponowne sprowadzenie w roli planisty kadry Svena Mislintata, byłego skauta, który później pracował w różnych rolach m.in. w Arsenalu, Ajaksie czy Stuttgarcie. Stopniowe usuwanie się Watzkego w cień. Odejście Hummelsa i Reusa, którzy przez lata byli ważnymi figurami w szatni. Konieczność wykreowania nowych liderów. Kapitanem pewnie pozostanie Emre Can, choć w sparingach opaskę zaczął zakładać Julian Brandt, od którego będzie się teraz oczekiwać przejęcia bardziej kierowniczej roli. Podobnie jak od odchudzonego o osiem kilogramów Niklasa Suelego. Do odbudowania są postaci, które przed rokiem przychodziły ze sporymi oczekiwaniami, ale kompletnie im nie sprostały, jak Felix Nmecha czy Ramy Bensebaini. Przydałoby się wyjaśnić sytuację z otoczeniem Youssoufy Moukoko, które narzeka, że utalentowany napastnik mało gra i grozi zabraniem go z klubu. Niezbędne będzie wprowadzenie do drużyny Serhou Guirassy’ego i Waldemara Antona tak, by grali przynajmniej tak dobrze, jak w Stuttgarcie, a jednocześnie udobruchanie Nico Schlotterbecka i Niklasa Fuellkruga, którzy zyskali nowych wysokokaratowych konkurentów. Dojdzie też jeszcze zorganizowanie pracy całkiem nowego sztabu, w którym oprócz Sahina i Piszczka będą pracować Ertugrul Arslan i Joao Tralhao, ściągnięci przez nowego trenera z Antalyasporu. Borussia tego lata to wielki plac budowy.

Najważniejsza dla Sahina faza przygotowań właśnie się zaczyna. Drużyna ma już za sobą marketingowe tournée po Azji, podczas którego zdarzyła się jej wstydliwa czterobramkowa wpadka z ekipą z Tajlandii. Ale poważne testy przyjdą teraz. Od środy do zespołu dołączą reprezentanci krajów, którzy uczestniczyli w Euro 2024. W czwartek rozpocznie się obóz w szwajcarskim Bad Ragaz, gdzie dojdzie m.in. do sparingu z Villarrealem. Kadra nie jest zamknięta, bo Dortmund walczy jeszcze o Yana Couto z Manchesteru City (ostatnio Girona) oraz Pascala Grossa z Brighton, który miałby wzmocnić środek pola. Do oficjalnego otwarcia nowego sezonu przeciwko Phoenixowi Lubeka pozostaje dwa i pół tygodnia. W tym czasie Sahin będzie musiał wpoić zespołowi własny pomysł na futbol. Od czasu Juergena Kloppa żadnemu trenerowi Borussii nie udało się na dłuższą metę połączyć efektownej gry z regularnym wygrywaniem i jednoczesnym zadowoleniem publiczności oraz władz klubu. Trzeba naprawdę wybitnego fachowca, by zrealizować wszystkie wymagania, jednocześnie niemal co roku tracąc z zespołu ważne postaci i mając w lidze rywala o finansowych możliwościach Bayernu Monachium. To właśnie dlatego nowe otwarcie następuje w Dortmundzie średnio co kilkanaście miesięcy. 

CZYTAJ NA WESZŁO

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

5 komentarzy

Loading...