Reklama

Piast już dziś może zostać mistrzem

redakcja

Autor:redakcja

15 maja 2019, 08:29 • 12 min czytania 0 komentarzy

Środowa prasa koncentruje się niemal wyłącznie na walce o mistrzostwo Polski, która zapowiada się pasjonująco. Marcin Burkhardt czuje, że Jaga urwie punkty Legii. Michał Żyro tłumaczy się ze swojej wypowiedzi. Jakub Szmatuła liczy na złotą ofertę. Zapraszamy. 

Piast już dziś może zostać mistrzem

PRZEGLĄD SPORTOWY

Piast Gliwice jeszcze nigdy nie był tak bliski mistrzostwa Polski. To się może stać nawet dziś.

Kapitan Gerard Badia przekonuje, że Piastowi kibicują wszyscy w Polsce poza fanami Legii. Najmocniej kciuki trzymają na Górnym Śląsku. Ostatni tytuł drużyna z tego regionu zdobyła w 1989 roku. Po złoto sięgnął Ruch w składzie z Fornalikiem.

– Po 1989 roku kluby w regionie przestało wspierać górnictwo, hutnictwo i skończyły się złote lata. A Waldek po raz kolejny pokazuje, że jest świetnym fachowcem. Przyczyniłem się do tego, że został trenerem reprezentacji i byłem zaskoczony, kiedy zwolniono go po eliminacjach do mistrzostw świata. Na pewno nie miałby gorszych wyników niż Adam Nawałka czy Jerzy Brzęczek. Kiedy pełnił funkcję selekcjonera, Robert Lewandowski nie był w tak wysokiej formie, jak później, podobnie jak kilku innych kadrowiczów. W reprezentacji nie trafił na odpowiedni moment, a mógł być selekcjonerem na lata – przekonuje Antoni Piechniczek, który w 1982 roku zajął z reprezentacją trzecie miejsce na MŚ, a pięć lat później zdobył z Górnikiem mistrzostwo Polski.

Reklama

ps1

W Warszawie wciąż wierzą, że Piast nie wygra w Szczecinie, a Legia zdobędzie sześć punktów w dwóch ostatnich kolejkach.

Jagiellonia traktuje mecze z Legią jak spotkania derbowe, dla jej kibiców nie ma ważniejszego spotkania w sezonie. Mecze zawsze są zacięte, więcej w nich walki, fauli, przepychanek niż płynnej, finezyjnej gry. W ostatnich jedenastu spotkaniach rozegranych między tymi drużynami w Białymstoku Jagiellonia zwyciężyła tylko raz – we wrześniu 2015 roku, sześć razy padł remis, czterokrotnie górą była Legia. Mistrz Polski nie wygrał żadnego z czterech ostatnich meczów na Podlasiu (trzy remisy i porażka), a jesienią uratował remis w ostatniej minucie dzięki trafieniu Sandro Kulenovicia. Od wprowadzenia podziału na grupy po sezonie zasadniczym w fazie finałowej drużyny mierzyły się trzykrotnie – w Białymstoku dwa razy był remis, a w sezonie 2014/2015 Legia wygrała u siebie 1:0 po karnym wykonywanym w doliczonym czasie.

– W końcówce sezonu niezwykle istotny jest czynnik mentalny, dlatego postawimy na zawodników, którzy powinni udźwignąć ciężar rywalizacji z Jagiellonią w takim momencie rozgrywek – stwierdził trener Vuković.

Marcin Burkhardt czuje, że Jagiellonia urwie punkty Legii.

Często w lidze mamy do czynienia z podkładkami, z tym, że niektóre zespoły nie za bardzo przeszkadzają rywalom w odniesieniu zwycięstwa?

Reklama

Latami bywało, że mecz drużyny absolutnie potrzebującej wygranej z tą, której nie „groziło” żadne trofeum ani spadek, mógł się zakończyć tylko w jeden sposób – wygraną pierwszych. Nie wydaje mi się, by tak było teraz, czasy odpuszczania minęły, o czym właśnie świadczy niedzielny remis Legii z Pogonią. Wybiegając w przyszłość, nie wierzę, że w ostatniej kolejce Lech Poznań pojedzie do Gliwic na wycieczkę i przy okazji przegra sobie mecz. Piłkarze walczą o miejsce pracy, chcą się pokazać nowemu klubowi, a i zwyczajnie wstyd pozorować walkę.

W Białymstoku udawania nie będzie?

Na pewno nie. Jaga na sto procent postawi się Legii. Przecież walczy o udział w europejskich pucharach. Poza tym nie ma co się czarować, dla każdego z naszych klubów spotkanie z drużyną z Łazienkowskiej nie jest jakimś kolejnym z rzędu. Czuję, że padnie bramkowy remis, powiedzmy 1:1. Dla Legii to będzie bardzo ciężka przeprawa. Spodziewam się ostrego starcia, takiego jak kilka tych, które w ostatnich latach mieliśmy w Białymstoku okazję oglądać, gdy mierzyły się te dwie drużyny.

ps2

We wtorek ze swoją publicznością żegnał się Szymon Żurkowski, a w środę to samo czeka Filipa Jagiełłę.

W najwyższej klasie rozgrywkowej zadebiutował już jako szesnastolatek. W grudniu 2013 roku w meczu z Ruchem Chorzów (1:2) w wyjściowym składzie postawił na niego Orest Lenczyk, ale jak zaskoczył kibiców odważną decyzją, tak równie mocno zdziwił, gdy zdjął go jeszcze przed przerwą. Dla młodziutkiego piłkarza musiało to być trudne przeżycie, ale nie dał tego po sobie poznać. U Lenczyka przeszedł szkołę piłkarskiego życia, która na pewno procentuje. Wzmacniał się mentalnie, ale również pod względem ogólnej sprawności fizycznej, bo na to surowy trener zwracał szczególną uwagę. Jagiełło jednak już u niego nie zagrał – udało się to dopiero pięć miesięcy później, gdy Lenczyka zastąpił Piotr Stokowiec. Pomocnik systematycznie budował swoją pozycję w zespole. Pojawiały się oferty z lepszych klubów, które chciały go szkolić w swoich ośrodkach, ale Jagiełło nie chciał iść ani do Juventusu Turyn, ani do Ajaksu Amsterdam. Tłumaczył, że w Lubinie ma odpowiednie warunki do rozwoju, a za granicę wyjedzie, gdy będzie już ukształtowanym piłkarzem, gotowym do gry w mocnej lidze. Tak dzieje się teraz.

Na Waldemarze Fornaliku dzisiejsze poklepywanie po plecach nie robi wrażenia, bo pamięta, jak dziennikarze pisali o nim, gdy był selekcjonerem – uważa Antoni Bugajski.

Trenera Piasta po ostatnim meczu z Jagiellonią bolała noga, ale całkiem możliwe, że bardziej bolą go plecy. Od poklepywania. Jak Polska długa i szeroka chwali Waldemara Fornalika. Niektórzy dziennikarze – w trudnej do porzucenia formie wielkopańskiego gestu – zauważają jego trenerskie zalety, protekcjonalnie odnotowując, że na selekcjonera się nie nadawał, ale w klubie, szczególnie tak niedużym jak Piast, może być całkiem skuteczny i pożyteczny.

Trochę zdążyłem poznać trenera Fornalika przez ostatnich kilkanaście lat i mam podejrzenie graniczące z pewnością, co sobie teraz myśli o tych wszystkich łaskawych pochwałach. To człowiek nie tylko do bólu uparty (co pomaga mu w pracy), ale też pamiętliwy. Ma wyrobione zdanie, jak był traktowany przez nasze środowisko, zwłaszcza przez dziennikarzy z głównego nurtu, niesłychanie ważnych opinionistów i influencerów, kiedy pracował w kadrze narodowej. Przez moment miał dobrą prasę – po zremisowanym 1:1 meczu z Anglią – lecz po 1:3 z Ukrainą spadła na niego krytyka, która nie ustała do dymisji. Zasłużył wtedy na gorzkie słowa, jednak on uznawał, że jest oceniany jednostronnie i z przesadną surowością. Przez lata nosi w sobie zadrę do niektórych mediów, ale i pewnie do kilku osób z futbolowej centrali, że nie umieli i nie chcieli dać mu wsparcia.

ps3

Dla Maika Nawrockiego już obecność w szerokiej kadrze na MŚ U-20 była zaskoczeniem, tymczasem załapał się do „21” na turniej.

Do obecności w kadrze Jacka Magiery pięciu zawodników występujących w klubach niemieckich kibice zdążyli się już przyzwyczaić, ale w ostatniej chwili pojawił się szósty – Maik Nawrocki, 18-letni środkowy obrońca Werderu Brema. – Chwilę trwało, zanim do syna to wszystko dotarło – mówi „PS” Leszek Nawrocki, ojciec Maika. Korytarz tajemnic Dla uważnie śledzących juniorskie reprezentacje Polski nazwisko zawodnika Werderu nie brzmi obco. Nawrocki dostał pierwsze powołanie na zgrupowanie kadry U-15 w styczniu 2016 roku i szybko stał się fi larem swojego rocznika. W tym sezonie grał z o rok starszymi zawodnikami w reprezentacji U-19 prowadzonej przez Dariusza Gęsiora. – Powołanie na mistrzostwa było dla nas kompletną niespodzianką. Do tej pory raz mieliśmy styczność z trenerem Magierą, który był na ligowym meczu w Berlinie. Już obecność Maika na wstępnej, 50-osobowej liście była zaskoczeniem i wyróżnieniem – opowiada Leszek Nawrocki, który informację o powołaniu dostał wcześniej.

ps4

SPORT

Jedenaście lat w Piaście. Wiele momentów czekania, wzlotów i gorszych chwil. Jakub Szmatuła przeżył już wiele, ale dzięki temu w wieku 38 lat nadal może sporo dać gliwiczanom i sięgnąć po największy sukces w karierze.

Mimo 38 lat na karku Szmatuła wciąż czuje się w dobrej formie i w gotowości, by pomóc drużynie. Latem wygasa jego kontrakt z Piastem, ale… – Wstępne rozmowy już były, jednak będziemy myśleć co dalej później, bo sezon wciąż trwa. Zawsze byłem do dyspozycji Piasta i nic się nie zmienia. Może pojawi się jakaś złota oferta? – śmieje się Szmatuła, który jak każdy z gliwiczan marzy o mistrzostwie Polski. – Każdy ma takie marzenie. Przede wszystkim nie możemy oszaleć, bo przed nami dwa kluczowe mecze. Trzeba podejść do tego spokojnie, tak jak w meczu z Jagiellonią. Mamy grupę doświadczonych piłkarzy i nie ma co się dodatkowo nakręcać. A może będzie mi dane zagrać w eliminacjach do Ligi Mistrzów? To byłoby dopiero wyzwanie! – puszcza oko Szmatuła. 

Ślązak Dietmar Brehmer jest teraz asystentem Kosty Runjaicia w Pogoni Szczecin, z którą dziś zagra Piast.

Co dla Śląska oznaczałby pierwszy tytuł od 30 lat?

– To byłaby bardzo dobra informacja dla całej śląskiej piłki; taki impuls w tej głębokiej stagnacji. Widać po wynikach, że nie jesteśmy polską czołówką. Rok temu o puchary walczył Górnik, kilka lat temu blisko był Ruch, liczył się Piast, ale to incydenty. Spójrzmy na to, co dzieje się w niższych klasach. W drugiej lidze Śląsk zaprezentował się niezbyt ciekawie. Widać symptomy tego, że Polska nam odjeżdża. Fajnie zatem, że Piast jest jasnym punktem tego śląskiego środowiska.

W czym tkwi jego siła?

– To autorska drużyna trenera Fornalika. Widać jego rękę. Charakteryzuje ten zespół to, co poprzednie zespoły trenera. Bardzo dobra gra w defensywie, nieźle zorganizowany atak, a do tego – indywidualności, jakie zebrano. Valencia, Badia, dwóch środkowych obrońców… Oni wznoszą tę drużynę na wyższy poziom. Szacunek dla Piasta, bo pamiętamy, w jakim miejscu był rok temu i jak mocno musiał walczyć o utrzymanie. To właśnie w Gliwicach i Gdańsku dokonał się największy progres. Dokładniejsze przemyślenia oczywiście również mamy, ale zostawiamy je dla siebie – i na środowy mecz. Bo choć dobrze życzę Piastowi, to sentymentów oczywiście być nie może. My też walczymy o swoje cele, pieniądze, prestiż, jak najlepsze zakończenie sezonu. Ostatnio zabraliśmy ważne punkty Legii, co było dużym zaskoczeniem, a przecież mogliśmy wygrać. Do spotkania z Piastem również podchodzimy spokojnie, bez większej presji. Postaramy się sprawić niespodziankę i wygrać.

sport1

Choć piłkarze GKS-u mają jeszcze do rozegrania jeden mecz w ramach sezonu I ligi, który mogą zakończyć nawet na 5. miejscu, to w Tychach czuć już klimat zbliżających się mistrzostw świata U-20.

W poniedziałek tyski stadion już został przejęty przez FIFA i PZPN. – Wszystko przebiegło bardzo sprawnie. Nasz zespół stadionowy, który pracuje przy ligowych meczach GKS-u, jest w 100 procentach zaangażowany w przygotowania. Teraz na obiekcie trwają ostatnie prace związane z „brandingiem”, wokół stadionu są ustawione płoty, z zewnątrz przypomina już arenę mistrzostw świata. Wewnątrz zdemontowane zostały barierki, przyjeżdżają już przedstawiciele FIFA, powoli odliczamy dni do pierwszego meczu – mówi Krzysztof Trzosek, rzecznik prasowy spółki Tyski Sport.

Przede wszystkim zaś, przy Edukacji – po raz drugi w niespełna 4-letniej historii nowego obiektu – wymieniono murawę, która została przywieziona ze Słowacji. Ponad 500 rolek z nową nawierzchnią zostało do Tychów dowiezionych przez ponad 20 tirów.

sport3

Brak awansu na zaplecze ekstraklasy spowodował ruchy kadrowe. Z Widzewem pożegnało się już siedmiu zawodników i trener Jacek Paszulewicz. Władzę planują przejąć kibice.

Po porażce w Bełchatowie wiadomo było, że pracę straci trener Jacek Paszulewicz, który nie zapisze swojej 8-meczowej kadencji (1 zwycięstwo, 5 remisów, 2 porażki) po stronie sukcesów. Przejął drużynę po Radosławie Mroczkowskim na 2. miejscu, a zostawił na 5. Poprzeczka była jednak za wysoko. Po jego nominacji zastanawialiśmy się, czy potrafi ją pokonać. Strącił i z wysokości I ligi spadł na beton. Miał umowę na 2,5 roku, ale był w niej zapis o rozwiązaniu w przypadku braku awansu, co nastąpiło wczoraj. Ogłoszono również, że z drużyny odchodzi co najmniej siedmiu zawodników, w tym m.in. Dario Kristo. Kapitan zespołu i motor napędowy środka pola u Mroczkowskiego, nie pasował do koncepcji Paszulewicza i w ostatnich ośmiu kolejkach rozegrał tylko jeden pełny mecz. O Macieju Humerskim, Michale Millerze, Simonasie Pauliusie, Danielu Świderskim, Tomaszu Wełnie i Marku Zuziaku kibice wkrótce zapomną. Nie wiadomo, co będzie z Rafałem Wolsztyńskim. Ma kontrakt do czerwca 2021 roku, ale z możliwością rozwiązania w przypadku braku awansu. Nie można wykluczyć, że te decyzje będą ostatnimi obecnego zarządu, wybranego po głośnym konkursie, w którym uczestniczyło około 100 kandydatów. Zarząd oddał się bowiem do dyspozycji rady nadzorczej, a ta pod osąd walnego zgromadzenia członków stowarzyszenia RTS Widzew, które ma zostać zwołane jeszcze w maju. RTS nie jest stowarzyszeniem, do którego każdy może się zapisać, tylko zamkniętą grupą osób, które w różny sposób przyczyniły się do reaktywowania klubu i stąd czerpie swój mandat do sprawowania władzy.

sport4

SUPER EXPRESS

Michał Żyro odpowiada na zarzuty o niewykorzystaniu sytuacji w meczu z Legią, po której mówił, że przypomniała mu się cała legijna przeszłość i może dlatego nie trafił.

„Super Express”: – Spodziewał się pan, że te słowa wywołają taką burzę, będą pana oskarżać o sabotaż?

Michał Żyro: – Nie, w wywiadzie próbowałem żartować, wracając do mojej przeszłości w Legii, i wyszło, jak wyszło. Powinienem skupić się tylko na niewykorzystanej sytuacji od strony czysto piłkarskiej, czy podjąłem dobrą decyzję odnośnie strzału czy nie.

– Rozmawiał pan o tym z kolegami w szatni?

– Wszyscy koledzy uznali, że to bzdura, jeśli ktoś zarzucał mi celowe zagranie. Widzieli, jak podszedłem do meczu i jak grałem. Nie odstawiałem nogi w żadnej sytuacji. Gdyby to był inny zawodnik, a nie ja, były gracz Legii, nie byłoby w ogóle tematu i tej burzy. Nie chcę się tłumaczyć, bo robią to winni. Ale gdybym miał jakieś nieuczciwe zamiary inie chciał strzelić gola, to celowałbym obok bramki, a nie w bramkarza, bo to jest łatwiejsze do zrobienia. Podobnego zdania byli koledzy i śmialiśmy się z tego zdarzenia po meczu.

se1

GAZETA WYBORCZA

Jeśli hegemonię Legii w ekstraklasie przerwie Piast Gliwice, będzie to jedna z największych sensacji w historii rozgrywek o mistrzostwo Polski.

Jak to się stało, że dziś, dwie kolejki przed końcem rozgrywek, skromny Piast patrzy z góry na znacznie bogatszych rywali? Fornalik miałby tu sporo do powiedzenia. Układana bez stresu drużyna kroczyła bez presji w nieznane, czyli górne rejony tabeli. Nie bez kłopotów, bo choć wygrała trzy pierwsze mecze, to już w czwartej kolejce została sprowadzona na ziemię przez obrońcę tytułu. Legia wygrała w Gliwicach 3:1, choć rozstrzygnęła mecz w ostatnich czterech minutach. Chwilę potem zespół Fornalika poległ w Białymstoku i wydawało się, że na tym się skończy bajka o gliwickim kopciuszku. Pod koniec września Piast przegrał 1:4 ze Śląskiem we Wrocławiu – tym samym, który dziś rozpaczliwie walczy o utrzymanie.

Dobra gra Piasta długo pozostawała bez echa. W dwóch ostatnich kolejkach rozegranych w grudniu drużyna Fornalika zdobyła zaledwie punkt, przegrywając z Legią w Warszawie 0:2 i remisując u siebie z Jagiellonią (1:1). Po przerwie zimowej z wiosną przywitała się porażką z Cracovią. Od tamtej pory przegrała już tylko raz, będąc bezdyskusyjnie najlepszym zespołem ekstraklasy. Piastowi bardzo pomogli faworyci. Lech zaprzepaścił swoje szanse szybko, nie pomógł mu nawet eksselekcjoner Adam Nawałka, który w odróżnieniu od Fornalika z kadrą błysnął. W tym samym czasie Legia też zmieniła szkoleniowca – aroganta i zamordystę Sá Pinto zastąpił Aleksandar Vuković, co zwiastowało odrodzenie obrońcy trofeum. – Jeśli Legia sama nie podstawi sobie nogi, to zdobędzie kolejne mistrzostwo – przewidywał Kamil Kosowski po sezonie zasadniczym. Legia i Lechia miały wtedy po 60 pkt, Piast aż o siedem mniej. Ale wygrał pięć kolejnych meczów grupy mistrzowskiej, w tym w Warszawie z Legią. I osiągnął szczyt tabeli z punktem przewagi nad murowanym faworytem.

gw1

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...