Środowa prasówka. Dominują tematy ligowe.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Miroslav Radović nie ma dobrego zdania o obecnym potencjale Legii Warszawa.
A w piątek wieczorem był mecz w Krakowie, który Legia przegrała 0:3. Jak wrażenia?
Oglądałem spotkanie z kolegami – pierwsze pół godziny nie zapowiadało takiego wyniku. Legia całkiem nieźle zaczęła, wszystko posypało się po stracie pierwszej bramki. W tym zespole brakuje mi wielu rzeczy. Poprzednie rozgrywki powinny i miały być nauczką, przestrogą, a ten sezon miał wyglądać lepszy. Ale czy będzie? Mam spore obawy. Już mówię, dlaczego. Ta drużyna potrzebuje konkretnych wzmocnień, a nie uzupełnień kadry. Sytuacja personalna nie wygląda dobrze. Mówię ogólnie, o całości. Nikogo nie chcę obrazić, ani urazić, ale jak rozmawiam to szczerze. Z całym szacunkiem, ale 70-80 procent piłkarzy z obecnej kadry nie nadaje się do tego, by grać w tym klubie. Za dużo jest przeciętności i bylejakości, za mało umiejętności i jakości. Legia potrzebuje wzmocnień w każdej formacji. Przed trenerem Runjaiciem wiele pracy i ja mu nie zazdroszczę. Zresztą, nie tylko przed nim – cały pion sportowy ma co robić. Zeszły sezon był fatalny, nikt nie wyobraża sobie powtórki.
(…) W poprzednim sezonie Legia przegrała 17 meczów.
Byłem dwa czy trzy razy. Ostatni raz bodaj w marcu, kiedy pokonała u siebie Termalicę. Gorzko żartowałem, że do obecnej kadry meczowej jeszcze i ja bym się załapał. Teraz, z marszu. Trochę jest w tym kpiny, ale też i ziarno prawdy. Tamten sezon był fatalny, doprowadzono do sytuacji, która nie ma prawa powtórzyć się w tym klubie przez najbliższe 50 lat. Nikt nie mówił o trofeach, tylko głośno pytał, czy Legia się utrzyma. Dla mnie to nieakceptowalne. 17 porażek w sezonie, najgorszy sezon w historii, to się w głowie nie mieści, że Legia przegrywała co drugi mecz. Dzwoniłem, pytałem, co się dzieje, byłem na bieżąco. Zawiedli wszyscy, ciała dali piłkarze, trenerzy, ale także osoby na stanowiskach. Na szczęście człowieka, który najbardziej przyczynił się do tej sytuacji, najbardziej winnego, decydującego o niemal wszystkim w pionie sportowym ostatnich latach już nie ma w klubie. Chodzi mi o osobę, która miała największy wpływ na kwestie sportowe.
O byłego dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego?
Dokładnie o niego.
Radosław Kałużny o położeniu naszych klubów.
Były legionista Darek Czykier opowiadał mi, że przeżył w Legii trudne czasy.
Skład był biedny, jak kasa Legii. „Na początku, do niektórych krzyczałem na boisku: „Ej ty!”, bo nie miałem pojęcia, jak chłop się nazywa. Choć niektórzy przewidywali, że zapiszemy się w klubu jako pionierzy, którzy po raz pierwszy w historii spuścili Legię do drugiej ligi. Byliśmy słabi, lecz nie tyle, by zwalić się z ekstraklasy. Przede wszystkim nie odpuszczaliśmy, a poza tym nazwa „Legia” połowie ligi wciąż pętała nogi. No, a swoimi golami utrzymał nas Wojtek Kowalczyk”. To było mniej więcej w czasach, kiedy szef Legii poinformował zawodników, że z powodu kłopotów finansowych klub postanowił zamrozić im pensje. Na to odezwał się młody, niepokorny Grzegorz Szamotulski: Panie, zamrozić to można Walta Disneya, a nie nasze pieniądze!” – wypalił „Szamo”. W obecnej drużynie niespecjalnie widać takich kozaków, którzy za Legią poszliby, jak do pożaru. Wydaje mi się, że znalazłoby się więcej chętnych, by dać z niej nogę. „Kiedyś, w naszej lidze prześmiewczo mówiono o boiskowym lenistwie: „Jeb…ę, nie je…ę, ale się przebiegnę”. Obecnym legionistom nawet przebiec rzadko się chce” – to aktualne słowa Dariusza Czykiera.
A chętnych do kupowania legionistów nie widać. Choć prezes Dariusz Mioduski mocno kręcił nosem, nie planował i nie miał zamiaru sprzedawać Mateusza Wieteski, ostatecznie się ugiął. Obrońca, za 1,2 miliona euro wyemigrował do ligi francuskiej. Cóż, Legia nie jest dziś (przynajmniej na nasze warunki) ekskluzywnym butkiem, a dyskontem. Ponad milion euro, biorąc pod uwagę, że Wietesce pozostawał rok kontraktu i tak trzeba uznać za całkiem dobry pieniądz. Słyszałem, że w ciągu kilku lat pobytu Wieteski w Legii nie było dla niego ani jednej oferty na poziomie tych 1,2 milionów. Ale w obecnej sytuacji finansowej klubu ze stolicy jest kwotą nie do pogardzenia. Gorzej, że Legia podąża ślepą uliczką, jeżeli chodzi o politykę transferowo–skautingową. A i Lech nie jest specjalnie lepszy, bo czytam w „Przeglądzie Sportowym”, że zamierza sprowadzić Łukasza Sekulskiego. 32–letniego napastnika z liderującej Wisły Płock. Lech chwali się skautingiem Przecież to jest kpina. Kluby chwalą się działami skautingu, pionami sportowymi i diabli wiedzą, czym jeszcze, a na końcu sięgają, jak Legia po odgrzewane kotlety. Tomas Pekhart, Aleksandar Prijović, panowie po trzydziestce, a Lech po 32–letniego Łukasza Sekulskiego. Za chwilę okaże się, że Legia negocjuje z Wojciechem Kowalczykiem, a Lech z Andrzejem Juskowiakiem.
Były bramkarz Manchesteru United otworzył kompleks wypoczynkowy nad polskim morzem. Tomasz Kuszczak nie tylko wynajmuje apartamenty w Rewie, ale i dzieli się z gośćmi swoją historią.
Stół do bilarda obity w barwy Czerwonych Diabłów, na którym swoje partie rozgrywali m.in. Wayne Rooney, Cristiano Ronaldo i który ostatnio stał w domu wynajmowanym przez Edinsona Cavaniego, na ścianach pamiątkowe zdjęcia z triumfów, koszulka Ryana Giggsa z meczu, w którym Walijczyk zdobył setną bramkę – takie pamiątki można zobaczyć w obiekcie. To jednak tylko rzeczy. Najważniejsze, że można tam spotkać Kuszczaka i jego partnerkę Evelin, którzy witają gości jak dobrych znajomych, otwierając bramę, uchylają też dla nich kawałek swojego życia. Były bramkarz nie poszedł standardową drogą, zresztą nigdy takiej nie wybierał. Wiedział, że zakończenie kariery jest trudnym momentem dla niemal każdego piłkarza, zdecydowanie wcześniej chciał wiedzieć, co robić już po tym ostatnim gwizdku. – Moi koledzy z boiska zazwyczaj chcą funkcjonować w świecie, który wydaje im się, że tak dobrze znają. Tylko ilu może być w piłce menedżerów, trenerów? Uznałem, że spróbuję czegoś zupełnie innego – tłumaczy swój wybór były golkiper sześciu angielskich klubów.
Zdecydował, że rękawice bramkarskie zamieni na kask budowlańca. Wszystkiego uczył się od podstaw. Nie tylko zainwestował w ziemię, lecz także pragnął dogłębnie poznać każdy etap powstawania domu. – Chciałem się tego naprawdę dobrze nauczyć i sprawdzić, zobaczyć, czy dam sobie radę w innej roli – tłumaczy, popijając kawę na tarasie jednego z apartamentów.
Spokojny, uśmiechnięty, zrelaksowany, z ukochaną Evelin u boku. Wie, jak wiele przeszkód pokonali, choć oboje zdają też sobie sprawę, że początki działalności takiego biznesu zawsze są najtrudniejsze. Słucha, jest otwarty na uwagi przyjezdnych, gdy ci stwierdzają, że ręczniki powinny zostać jeszcze dwukrotnie przeprane, by chłonęły wilgoć, przyjmuje to jako dobrą radę. Oni chwilę się wahają, czy powinni mu zwracać uwagę, jednak szybko orientują się, że mogą. Były piłkarz powtarza, że wciąż się uczy, a że jest perfekcjonistą, zwraca uwagę na każdy detal. Futbol dał mu świadomość, że feedback jest podstawą rozwoju w każdej dziedzinie. – Analizy pomeczowe opierały się na rozpracowywaniu rywala, ale i wyciąganiu wniosków ze swojej gry, własnych błędów. Takie podejście trzyma nas w gotowości, pomaga dążyć do perfekcji, niezależnie czy dotyczy piłki, czy wynajmowania apartamentów. Obowiązkowość, dyscyplina i otwarta na krytykę głowa są kluczowe. Były bardzo istotne podczas kariery, musiałem mieć przekonanie, że idealnie przygotowałem się do meczu, by potem wyjść na boisko pewny siebie. Tu jest podobnie. Robię wszystko, co mogę i jeśli nawet popełnimy jakiś błąd, to wiem, że nie wynikał z niechlujstwa. Jakość jest ważna, to klucz do sukcesu – stwierdza 40-latek.
Bordeaux, w którym gra Rafał Strączek, cudem uniknęło degradacji do trzeciej ligi. Dodatkowo golkiper jest tylko rezerwowym. Ale 23-latek nie żałuje transferu.
Strączek, czekając na ostateczny werdykt, w której lidze znajdzie się klub, miał już w zanadrzu plan B w postaci ofert z dwóch klubów zagranicznych. Ostatecznie nie musiał z nich korzystać. Sezon rozpoczął jednak jako rezerwowy (0:0 z Valenciennes). Pierwszym bramkarzem jest Gaëtan Poussin, ale – według lokalnych mediów – raził niepewnymi interwencjami. Strączek miał jeszcze dwóch konkurentów – młodych graczy – ale jeden z nich, Davy Rouyard, odpadł, ponieważ… kradł kolegom buty w szatni i sprzedawał w internecie. – Mnie na szczęście nic nie zginęło – śmieje się Polak.
– Co do mojej pozycji w zespole: nie jestem zaskoczony, że rozpocząłem rozgrywki na ławce. Przegrałem rywalizację sprawiedliwie. Można powiedzieć, że zderzyłem się ze ścianą. Końcówkę poprzedniego sezonu straciłem z powodu kontuzji. Później były wakacje. A jak pojawiłem się w Bordeaux, wpadłem w najcięższy okres przygotowawczy w życiu. W pierwszym tygodniu biegałem chyba więcej niż przez wszystkie wcześniejsze lata w Polsce. Próbowałem łapać świeżość, być dynamiczny podczas treningów, ale nie udało mi się, bo byłem bardzo zmęczony. Jednak teraz, kiedy obciążenia są mniejsze, jest już coraz lepiej – zapewnia 23-latek.
Antoni Bugajski o Robercie Lewandowskim i jego ciągłej weryfikacji.
Niby za chwilę skończy 34 lata, ale ciągle mierzy się z wyzwaniami właściwymi dla ambitnego nastolatka. Robert Lewandowski od dawna jest jednym z najlepszych napastników świata, ale wciąż musi udowadniać, że taki status jest mu nadawany nieprzypadkowo, że te wszystkie kosmiczne liczby strzelonych goli nie są gigantyczną mistyfikacją. Bo choć wszyscy jego snajperski kunszt podziwiają, wielu szybko potrafi w niego zwątpić. Wystarczy, że nie będzie dziurawił siatki rywali w przedsezonowych sparingach.
(…) Tymczasem w Barcelonie Lewandowski na razie jest jak Mane w Bayernie. Wszyscy czekają, aż zrobi coś zachwycającego, zacznie strzelać gola za golem. Opowieści o jego klasie wymagają pilnego potwierdzenia tu i teraz. W takim świecie żyjemy. Wprawdzie każdy widział go już sto razy w akcji, ale teraz mamy nowe otwarcie. Lewandowski zupełnie świadomie się na nie zapisał. Chwycił byka za rogi. Poddaje się weryfikacji, chociaż wie, że wiążę się z tym ryzyko. Zagrał trzy mecze towarzyskie w barwach Blaugrany i przez media przetoczył się pomruk niezadowolenia, że Polak nie strzelił jeszcze żadnego gola. Już pojawiają się niecierpliwe komentarze, że Barcelona dla Lewego to zbyt duży rozmiar buta, że może on sobie błyszczeć w Bayernie, gdzie stworzono mu cieplarniane warunki funkcjonowania, ale w dumnej Barcelonie będzie jednym z wielu i wcale nie najlepszym. I że choć zależy mu, aby grać w koszulce z numerem „9”, na razie odpowiednia dla niego jest ta, którą zakłada tymczasowo, czyli z „12”. Ktoś już nawet absurdalnie zawyrokował, że 50 milionów euro wydanych na polskiego napastnika, to pieniądze wrzucone na śmietnik.
SPORT
Raków nie ustaje w wysiłkach pozyskania pomocnika Górnika Zabrze, Bartosza Nowaka.
28-letni piłkarz pod koniec poprzedniego sezonu przedłużył o rok swój kontrakt z Górnikiem, w umowie ma wpisaną zaporową sumę odstępnego w wysokości miliona euro, ale nie zraża to klubu z Częstochowy. Jak pisze Piotr Koźmiński ze SportowychFaktów.pl pierwsza oferta za Nowaka wynosiła około ćwierć miliona euro. Teraz to już 400 tys. euro. Nowak i tak w zimowym okienku będzie się mógł związać z innym pracodawcą, a Górnikowi – z uwagi na trudną sytuację finansową – pieniądze są bardzo potrzebne. Na sfinalizowanie transakcji oba kluby mają jeszcze sporo czasu, bo letnie okienko jest otwarte do końca sierpnia. Jedno jest pewne, występ Nowaka w niedzielnym meczu będzie pod szczególną obserwacją! Sam zawodnik też jest w formie, co udowodnił efektownym golem na 2:0 z Radomiakiem. W poprzednim sezonie był w Górniku najlepszy pod względem liczb, mając na swoim koncie 8 bramek i 7 asyst.
Robert Lewandowski oficjalnie pożegnał się z Bayernem Monachium. – Razem stworzyliśmy historię – napisał Polak.
– To było smutne. Zawsze będę wdzięczny za to, co tutaj wygrałem i czego doświadczyłem. Podziękowałem każdemu za to, co dla mnie zrobił i wręczyłem wszystkim upominki. To był bardzo emocjonalny i trudny dla mnie moment – mówił Robert Lewandowski zza kierownicy swojego samochodu, czerwonego Audi, gdy po wyjeździe z ośrodka przy Saebener Strasse złapali go reporterzy telewizji Sky. – Kibice zawsze byli dla mnie ważni. Chciałbym podziękować im za wsparcie i wszystko, co razem przeżyliśmy. Fani Bayernu pozostaną w moim sercu i nigdy o nich nie zapomnę – przyznał nowy napastnik Barcelony.
Wiadome też było, że „Lewy” podczas ostatnich odwiedzin w Monachium utnie sobie pogawędkę z szefostwem. Najpierw udał się do szatni. Pożegnał się z dawnymi kolegami, sztabem szkoleniowym, fizjoterapeutami. Następnie ruszył do gabinetu dyrektora sportowego Hasana Salihamidzicia, który był głównym rozgrywającym Bayernu w trakcie wielotygodniowej sagi pt. Lewandowski w Barcelonie. – Wszystko było w porządku. Zobaczyłem się z każdym i każdemu podziękowałem. Ostatnie tygodnie były trudne dla wszystkich, ale nigdy nie zapomnę tego, co tutaj miałem – przyznał nieco na okrętkę Polak. – Robert przyszedł do mojego biura, żeby się pożegnać. Rozmawialiśmy przez kwadrans o wielu rzeczach i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Robert osiągnął w Bayernie wspaniałe rzeczy i powinniśmy o tym pamiętać. On również jest świadomy tego, że ma za co dziękować klubowi. Życzymy mu wszystkiego najlepszego w dalszej karierze – powiedział Hasan Salihamidzić cytowany na oficjalnej stronie wielokrotnych mistrzów Niemiec.
FAKT
Josue wspomina grę z Cristiano Ronaldo w reprezentacji Portugalii.
W tym sezonie ekstraklasy Josué nadal czeka na gola. Początek poprzedniego też miał jednak przeciętny, a we wszystkich rozgrywkach miał 18 asyst i dołożył do nich trzy bramki. Pomocnik zdecydowanie wyróżniał się na tle ligowych rywali. Nie bez powodu swego czasu grywał w drużynach narodowych Portugalii. W młodzieżówkach zaliczył 26 spotkań. Cztery kolejne, w latach 2013–14, rozegrał w pierwszej reprezentacji.
– Cristiano Ronaldo to normalny facet. W reprezentacji zagrałem cztery mecze, więc miałem z nim kontakt tylko przez kilka tygodni na zgrupowaniach. Sprawiał jednak wrażenie zwykłego gościa, jednego z nas. Absolutnie się nie wywyższał. Można było z nim normalnie porozmawiać. Wręcz zagadywał, starał się pomagać nowym zawodnikom zaadaptować w drużynie – wspomina kontakt z największą, obok Lionela Messiego (35 l.), gwiazdą futbolu ostatnich kilkunastu lat. – Każdy wie, jaki to zawodnik. Po prostu maszyna. Jest też przy tym dobrym człowiekiem – dodaje.
Były król strzelców Ekstraklasy Tomasz Dziubiński dziś spokojnie pracuje sobie z młodzieżą i trenuje czwartoligowców.
– Marysiu, podaj dokładnie! Nie śpiesz się. Lepiej zrobić coś dziesięć razy wolno, a dokładnie, niż na chybcika i byle jak! – strofuje Tomasz Dziubiński, a uczestniczące w treningu dziewczynki wpatrzone są w niego jak w obrazek. I nic dziwnego, przecież uczy je pierwszy Polak, który zdobył gola w Champions League. – Jestem zwolennikiem kija i marchewki. Jak trzeba, to zganię, poprawię, ale jeśli takim małym dzieciom zwraca się uwagę, trzeba to robić z taktem i wyczuciem. Nie można nadmierną krytyką zabić w tych ośmioletnich dziewczynkach miłości do piłki, zapału i zaangażowania. Treningi i mecze to dla nich przede wszystkim zabawa – opowiada nam Dziubiński.
Oprócz tego trenuje seniorów Jodły Jedlnia grających w radomskiej IV lidze. Jedlnia Letnisko, miejscowość położona nad zalewem Siczki, jest modnym miejscem do mieszkania dla prawników, lekarzy i biznesmenów, którzy wpadli na pomysł, by założyć stowarzyszenie Jedlnia Dzieciom. – W 2015 roku kolega prawnik zaproponował mi szkolenie najmłodszych. Kiedy przyszedłem na pierwszy trening, na boisku zastałem kilku chłopców. Przez te la- ta wszystko nam się tu pięknie rozwinęło. Przede wszystkim dzięki pani prezes Kindze Lutkin, która czuje sport i bardzo się w rozwój naszego klubu zaangażowała – opowiada „Dziubek”.
SUPER EXPRESS
Jakub Kamiński o swoich początkach w Wolfsburgu.
„Super Express”: – Było uczucie zawodu, że pucharowy mecz w Jenie zaczyna pan na ławce?
Jakub Kamiński: – Nie! Wciąż jeszcze wszystko dla mnie jest nowe: intensywność zajęć i gier, ale też język, kraj, obyczaje. Nie byłem więc ani zaskoczony, ani zawiedziony. Cieszę się, że dostałem szansę – i to w momencie, w którym mecz się nam tak naprawdę nie układał. Miałem od razu po wejściu okazję na gola, więc szybko zaznaczyłem swoją obecność na murawie. Teraz tylko ode mnie zależy, czy w kolejnych spotkaniach pojawię się w wyjściowym składzie.
RZECZPOSPOLITA
Stefan Szczepłek o piłce kobiecej.
Ponad 87 tysięcy osób oglądało na Wembley finał mistrzostw Europy kobiet w piłce nożnej Anglia–Niemcy. To więcej niż którykolwiek męski finał Euro. Sprawa jest więc poważna.
Nie słyszałem, żeby jakiś ważny piłkarz lub trener spytany o futbol kobiet wypowiadał się o nim lekceważąco, a kiedyś tak było. Dziś już nie, z co najmniej dwóch powodów: poziom gry w wielkich imprezach jest bez zarzutu, a krytyka mogłaby spowodować posądzenie o seksizm. Codzienna ligowa piłka kobieca wciąż wymaga od widzów zrozumienia i cierpliwości (męska zresztą też), ale mecze mistrzostw Europy, świata lub igrzysk olimpijskich z udziałem Angielek, Niemek, Holenderek, Amerykanek, Kanadyjek, Brazylijek czy Japonek to już kawał dobrego futbolu.
Oczywiście jeśli ktoś chce przykładać do tego miarę męską, to znajdzie dziurę w całym, na tej samej zasadzie jak w każdej innej dyscyplinie (z wyjątkiem jeździectwa – jedynego olimpijskiego sportu, w którym kobiety rywalizują z mężczyznami). Iga Świątek przegra z każdym tenisistą z polskiej czołówki, podobnie jak ze swoimi kolegami przegrają najlepsze siatkarki czy koszykarki. Kobiety biegają wolniej od mężczyzn i ustępują im siłą fizyczną, ale kiedy grają między sobą, to czasami wyczyniają cuda, jak Brazylijka Marta, Japonka Homare Sawa, Chinka Sun Wen, Amerykanki Mia Hamm (na przełomie wieków) czy Megan Rapinoe.
Fot. FotoPyK