Sobotnia prasa to przede wszystkim Wisła Kraków. Mamy też reportaże o zasłużonym fanatyku Zagłębia Sosnowiec czy z wyjazdu na Maderę śladami Cristiano Ronaldo. Do tego sporo podsumowań.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Piłka zaczyna się na dwunastej stronie od felietonów podsumowujących rok. Tomasz Włodarczyk wybrał zwycięzców w kilku kategoriach.
Niespodzianka roku: Krzysztof Piątek
Koniec grudnia, Polak liderem klasyfikacji strzelców Serie A. Nikt nie miał prawa przewidzieć takiego scenariusza po letniej przeprowadzce Piątka do Genui. Odwiedziłem go w październiku. Już był uwielbiany. Dziś symbol skrzyżowanych rewolwerów po strzelonym przez niego golu zna każdy interesujący się calcio. „Bomber z Polski”, jeden z jego kilku pochlebnych przydomków, równie dobrze mógłby zakończyć sezon z trzynastoma golami i byłby to wynik, który kilka miesięcy temu brałby w ciemno. Ale nie teraz, gdy ściga się po tytuł capocanoniere. Trudno przewidzieć, na jakiej liczbie się zatrzyma. Znacznie pewniejsze od tych prognoz jest to, że Piątek zmieni latem klub i stanie się najdroższym polskim piłkarzem w historii. Jego agenci kilka tygodni temu spotkali się z prezydentami Genoi i Napoli. Nikt nie złożył obietnic, że snajper na pewno powędruje na południe Włoch, choć Aurelio De Laurentiis chętnie już przypieczętowałby transfer. Na razie Piątek dostał po cichu zasłużoną podwyżkę. Niech okrzepnie, dalej robi swoje, a wkrótce przyjdą następne bonusy, znacznie poważniejsze.
Mateusz Borek złożył życzenia.
Reprezentacji Polski życzę, by znów była ukochaną drużyną Polaków. By grała skutecznie i pięknie. By otwarcie eliminacji EURO w Wiedniu miało podobne zakończenie, jak wyprawa króla Jana III w 1683 roku.
Jerzemu Brzęczkowi, by umiejętnie przebudował reprezentację. Bo to jest niby ta sama drużyna, ale już nie taka sama. Potrzebuje impulsu, młodości, głodu, ryzyka. Jurek to inteligentny facet i wierzę, że nawet nie muszę o to apelować, bo on to po prostu wie.
Jakub Błaszczykowski zaprosił wielkie gwiazdy na mecz charytatywny do Częstochowy.
Przy tych wszystkich dobrych ludziach tu czuję się skrępowany – uśmiechał się Kuba Błaszczykowski, gdy na płycie hali w Częstochowie stało już obok niego kilkadziesiąt gwiazd. Ludzie estrady, mediów i przede wszystkim reprezentacja fenomenalnych sportowców – z Joanną Jędrzejczyk, Mateuszem Bieńkiem, Anitą Włodarczyk, Kajetanem Kajetanowiczem czy Piotrem Gackiem na czele, a do tego również koledzy z boiska, bo drużyny wzmocnili m.in Łukasz Piszczek, Bartosz Kapustka i Marcin Wasilewski – wzięli udział w meczu piłki nożnej zorganizowanym przez Fundację Kuby Błaszczykowskiego „Ludzki Gest”. Były kapitan reprezentacji Polski wspiera dzieci w trudnej sytuacji, aby mogły rozwijać swoje pasje i talenty. – Tu, w Częstochowie psociłem. Mam nadzieję, że teraz odkupię swoje winy – mówił Błaszczykowski.
Zaległe pieniądze nie wpłynęły na konta piłkarzy Wisły Kraków. Przyszłość Białej Gwiazdy wciąż jest niejasna.
W TS-ie przygotowują się na różne scenariusze. W grę wchodzą trzy możliwe warianty. W pierwszym, najbardziej optymistycznym, wszystkie przelewy zostały wykonane do 23.59, dzięki czemu nowi właściciele spełnili warunki umowy. W drugim, pieniądze przychodzą, ale z opóźnieniem. Jak usłyszeliśmy w kręgach zbliżonych do byłego właściciela Wisły, wiele w takiej sytuacji będzie zależało od tego, jak zachowają się nowi inwestorzy. Jeśli ciągle będą w kontakcie z ludźmi z TS-u (w piątek utrzymywano, że tak jest) i przedstawią sensowne wytłumaczenie powstania opóźnienia, towarzystwo prawdopodobnie będzie skłonne, by sporządzić stosowny aneks do umowy i umożliwić inwestorom kupno akcji. Nikomu nie zależy bowiem, by transakcja nie doszła do skutku. Inaczej będzie się przedstawiać sytuacja, jeśli po minięciu terminu ślad po potencjalnych inwestorach przepadnie. Wtedy Towarzystwo Sportowe ponownie stanie się właścicielem piłkarskiej spółki i na posiedzeniu w pierwszych dniach 2019 roku będzie musiało powołać jej nowy zarząd, bo przed tygodniem prezes Marzena Sarapata i wiceprezes Daniel Gołda podali się do dymisji. W piątek Sarapata złożyła także rezygnację z prezesowania w TS-ie.
Adam Nawałka objął Lecha w trudnym momencie, a i tak w czterech meczach zadebiutowało dwóch nastolatków. Czas na kolejnych.
Kolejorz zawsze słynął z odważnego stawiania na młodzież i to właśnie ma charakteryzować zespół objęty w listopadzie przez Adama Nawałkę. Jesienią zadebiutowali 16-letni Filip Marchwiński i 18-letni Hubert Sobol, a w kolejce stoją następni wychowankowie, którym były selekcjoner reprezentacji Polski otworzył drzwi do pierwszego zespołu. Nie czekał, aż sytuacja się uspokoi, a Kolejorz wygra kilka spotkań, tylko od pierwszych zajęć przy Bułgarskiej rozpoczął pracę u podstaw z juniorami.
– To jest kierunek, którym chcę pójść. Zawsze, czy to pracując w reprezentacji, czy klubie, moim wyzwaniem było wprowadzanie młodzieży. Piłka jest jednak po stronie zawodników. Staram się stworzyć im odpowiednie warunki, dostrzegać potencjał, ale to oni ostatecznie muszą mnie przekonać, że warto im zaufać. Będę korzystał z fantastycznych efektów pracy naszej akademii – deklarował już na początku pracy Nawałka.
Oprócz tego Dani Suarez na razie nawet nie rozmawia z Górnikiem Zabrze o nowej umowie, bo to nie jest dobry moment, a 17-letni Daniel Bogusz z Ruchu Chorzów ma mnóstwo ofert z zagranicy.
W Wiśle Kraków im gorzej poza boiskiem, tym lepiej na boisku.
Krakowianie przez większość rundy grali, jakby miało nie być jutra, bo faktycznie nie mogli być pewni przyszłości. Parli do przodu, zgodnie z zasadą wykrzyczaną przez Stolarczyka w poznańskiej szatni po wrzuceniu Lechowi pięciu bramek: „Jeśli strzelą nam pięć, strzelimy siedem. Jeśli strzelą nam siedem, strzelimy dziewięć”. Wisła grała efektownie i zwykle oferowała dużo emocji. Ci, którzy wcześniej byli na drugim planie, jak Rafał Pietrzak, Zdenek Ondrašek czy Martin Koštal, okazali się zawodnikami potrafiącymi wyróżniać się w ekstraklasie.
Jesień Pasów składała się z dwóch faz. W pierwszej w Cracovii nie działało nic, za to w drugiej wszystko.
Cracovia odtwarza scenariusz z poprzedniego sezonu, gdy przespała pierwszą część rozgrywek, a później szaleńczą pogonią próbowała – ostatecznie bezskutecznie – nadgonić stracony dystans. Teraz sytuacja jest jednak o tyle lepsza, że z dołka udało się wyjść o dwa miesiące wcześniej, dzięki czemu awans do grupy mistrzowskiej jawi się jako całkiem realny, a nie jako science-fiction. Zima ma być w klubie spokojna. Wzmocnienia będą nieliczne i punktowe. Skoro coś zaczęło działać, nie chcą tego w Krakowie zepsuć.
Ofensywna taktyka pozwoliła Arce Gdynia zająć 10. miejsce. Do grupy mistrzowskiej brakuje czterech punktów.
Przez całą rundę problemem Arki był brak klasycznego snajpera. Ściągnięty z Sandecji Nowy Sącz Aleksandyr Kolew długo grał z kontuzją kolana. W końcu ból zwyciężył i Bułgar musiał poddać się operacji. Jego miejsce zajął Maciej Jankowski, który wprawdzie zdobył siedem bramek, ale nigdy nie będzie napastnikiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Kilku graczy zawiodło na Wybrzeżu. Przy Olimpijskiej 5 na pewno więcej obiecywali sobie po Goranie Cvijanoviciu czy Andriju Bohdanowie. Tego drugiego już w Gdyni nie ma, bo zgodził się na rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron. Na swoim poziomie grał za to Luka Zarandia. Gruzin pokazał, że jest jednym z lepszych dryblerów w lidze. Kiedy rozpędzi się z piłką, jest bardzo trudny do zatrzymania. Cztery trafienia i dwie asysty nie do końca oddają jego potencjał i umiejętności.
Unai Emery zna smak zwycięstwa nad Juergenem Kloppem. Jego Sevilla pokonała Liverpool w finale Ligi Europy. W Premier League to Niemiec wystąpi w roli nauczyciela.
Pierwsze miejsce w tabeli i ani jednej porażki w końcówce grudnia – chyba żaden z fanów The Reds nie przewidywał takiego scenariusza na sezon 2018/19. Ale Juergen Klopp uspokaja: – To jeszcze nie koniec wyścigu. Arsenal może sprawić, że batalia o tytuł, w której chyba sam nie weźmie już udziału, stanie się dużo ciekawsza. A przy okazji ugrać coś dla siebie, czyli przybliżyć się do pierwszej czwórki na koniec sezonu.
Emery podziwia Liverpool. Twierdzi, że zespół z Anfield jest w stanie nie przegrać meczu w całych rozgrywkach i nawiązać do tradycji „Niezwyciężonych”, czyli drużyny Kanonierów Arsene’a Wengera z kampanii 2003/04. Kloppa to nie interesuje, dla niego liczy się tylko tytuł. Mecz z Arsenalem to kolejny krok w jego kierunku. Anfield nie sprzyja The Gunners, od pięciu spotkań nie potrafili tutaj wygrać z Liverpoolem, stracili w nich aż 17 bramek.
SPORT
Reportaż o Jerzym “Guliwerze” Włodarczyku, który od prawie pół wieku fanatycznie dopinguje Zagłębie Sosnowiec.
Tak się jakoś złożyło, że najmocniej zapamiętał spięcia z kibicami chorzowskimi. To była zawsze „święta wojna”. Hanysy kontra gorole. – Legia grała kiedyś z Ruchem u niego, a Zagłębie u siebie ostatni mecz z Zawiszą – relacjonuje. – Też za czasów Gierka. Spaść z ligi mieliśmy my albo Zawisza. Po pierwszej połowie było 4:1 dla nas, więc wyszliśmy ze stadionu w przerwie. Wsiedliśmy w „15” i pojechaliśmy na Cichą. Dotarliśmy już po pierwszym gwizdku. Wchodzimy na trybunę, a kibice Ruchu ruszają na nas. Milicja? Stała i klaskała. Rywale mieli liczebną przewagę, lali nas pięściami i parasolkami. Wtedy pierwszy raz dostałem z kopa w twarz. Innym razem z fanatykami „Niebieskich” przyszło się potykać… w Katowicach. – Była tam wtedy hokejowa drużyna Baildon, której kibicowali sympatycy Ruchu – wyjaśnia. – I znowu Spodek, tyle że tym razem w środku. Zaczęli nas ganiać po całej hali. Schowałem się pod balonem – a tam już czekało trio od nich. I zacząłem się z nimi bić. Ich trzech, ja sam. Ale krzywdy nie dałem sobie zrobić. Kiedy ekipa z Chorzowa pojawiła się potem w Sosnowcu, miejscowi już na nią czekali. – Szli bez żadnej eskorty – zaznacza dla porządku Guliwer. – Przywitaliśmy ich „gorąco”. Szybko zrozumieli, że jedynym ratunkiem jest woda. Długo się nie zastanawiali, wskakiwali jeden po drugim do Przemszy…
Jak można się domyślić, z policją nie żyje dobrze. Twierdzi jednak, że nigdy za kratki nie trafił. – Ale gazowany byłem niejednokrotnie. I nieraz mi się jakaś „blondyna” do pleców przykleiła – rzuca ochryple, mając na myśli interwencje z użyciem gumowej pałki. Z młodszymi kibicami Zagłębia ma doskonałe relacje. Jest szanowany. Mówią na niego „ojciec” albo „tatuś”, ewentualnie „prezes”. Guliwerem jest tylko dla wybranych. Łatwo go poznać już z daleka – nie tylko po słusznym wzroście, ale i po biżuterii. Sygnet, szeroka bransoleta i medalion. Oczywiście z herbem i w barwach ukochanego klubu. Sam wszystko zaprojektował. – Na Modrzejowskiej jest jubiler, który prowadzi sklep od ponad 20 lat – rozwija wątek. – I on mi to zrobił na zamówienie. Dogadaliśmy się bez problemu, mimo że on z Katowic…
W Wiśle Kraków nadal nikt nic nie wie.
Co dalej z umową sprzedaży klubu? W Wiśle usłyszeliśmy, że do jej finalizacji wystarczy potwierdzenie dokonania przelewu, a sprawa zostanie zamknięta w poniedziałek, gdy pieniądze faktycznie pojawią się na koncie krakowskiego klubu. A co jeśli się nie pojawią? Wczoraj Adam Pietrowski, przedstawiciel nowych inwestorów, który został mianowany na stanowisko prezesa, chyba sam nie wiedział, na czym stoi. Jeszcze przed południem stracił kontakt z Ly Vanną, który – zdaniem Pietrowskiego – wsiadł do samolotu do Nowego Jorku. Czy wysłał przelew wcześniej? A jeśli tak, to dlaczego nie przesłał do klubu potwierdzenia? Każdy kolejny dzień zamiast rozwiązań przynosi kolejne pytania, na które nikt nie potrafi znaleźć odpowiedzi.
Do takiej sytuacji doprowadziły klub rządy Towarzystwa Sportowego. Do sytuacji, w której klub jest skazany na nieznanych inwestorów i ich przelewy za pięć dwunasta, które dojdą lub nie dojdą. Od jednej z ostatnich osób w klubie, która dobrze zna całą transakcję usłyszeliśmy, że warto uzbroić się jeszcze w cierpliwość, ale powoli trzeba szykować plan B na wypadek, jeśli sprzedaż klubu funduszom Alelega i Noble nie dojdzie do skutku. Wojciech Kwiecień, który w pierwszej połowie grudnia próbował przejąć klub z trzema wspólnikami uważnie przygląda się sytuacji i ciągle jest gotów, by pomóc Wiśle. Ale powrót do tego scenariusza byłby tragikomiczny.
Michał Pazdan chyba wreszcie wyjedzie za granicę i trafi do ligi tureckiej.
Jesienią 31-letni stoper w barwach stołecznego klubu wystąpił – we wszystkich rozgrywkach – tylko siedmiokrotnie, i przebywał na boisku w sumie zaledwie przez 521 minut. Zrozumiałe, że dla 35-krotnego reprezentanta Polski, uczestnika mundialu w Rosji, wspomniane statystyki i spadek w klubowej hierarchii na pozycję porównywalną do Inakiego Aztiza, to duża degradacja. Nic zatem dziwnego, że zimą chciałby zmienić klub. A że – jak przekonują współpracujący z doświadczonym obrońcą agenci – pół roku przed wygaśnięciem kontraktu przy Łazienkowskiej obrońca jest do wzięcia za darmo, chętnych nie brakuje. Pierwszy – choć niejedyny – w kolejce ustawił się 10. aktualnie klub tureckiej Super Lig, Goeztepe.
Piast Gliwice w dobrym stylu odbił się po fatalnym poprzednim sezonie.
Gdzie kibice Piasta powinni szukać największych powodów do optymizmu? Według nas – w… wewnętrznym potencjale, jaki posiada drużyna. W trakcie sezonu kilku piłkarzy borykało się przecież z urazami, dotknęły one przede wszystkim pomocników. Gdyby wszyscy byli w formie, jakość zespołu wzrosłaby zdecydowanie. Podobnie rzecz się ma z napastnikami. Michal Papadopulos i Piotr Parzyszek dużo pracowali dla drużyny, ale ich strzelecki dorobek nie powala na kolana. Gdy zaczną trafiać regularnie, Piast może wskoczyć na jeszcze wyższy poziom.
Podsumowanie 2018 roku w polskiej piłce, ale raczej nudne. Bardziej raport niż komentarz.
SUPER EXPRESS
W Wiśle Kraków nadal się nie przelewa. Dosłownie i w przenośni.
Na razie jednak jedynym człowiekiem w Wiśle, który jest spokojny o swój los, jest Kamil Wojtkowski. Piłkarz wysłał klubowi wezwanie do uregulowania długu. Na polecenie Hartlinga pomocnikowi wypłacono wszystkie zaległe pensje. Ponoć ze środków ze sprzedaży biletów na ostatni ligowy mecz z Lechem Poznań (0:1).
Mimo że do wczorajszego wieczora przelew od biznesmena z Kambodży nie wpłynął, jego polski przedstawiciel i nowy prezes Wisły Adam Pietrowski był spokojny o to, że środki dotrą do Krakowa.
Adam Frączczak jest już po operacji po operacji usunięcia gruczolaka przysadki mózgowej. Teraz szykuje się do powrotu na boisko.
– Funkcjonujesz chyba normalnie, skoro byłeś na ostatnim meczu ligowym kolegów ze Śląskiem?
– Chciałem być też na wcześniejszym meczu z Zagłębiem Sosnowiec, przynajmniej u kolegów w szatni, ale doszło do trochę śmiesznej sytuacji i policja… nie wpuściła mnie na stadion. Rozpoznali mnie, ale było duże zamieszanie ze względu na kibiców Zagłębia, którzy wchodzili tą samą bramą i było ogólne zarządzenie, żeby nikogo nie wpuszczać na stadion. Wracając do tematu, to funkcjonuję normalnie, ale oczywiście nie mogę nic dźwigać ani się przemęczać.
– Jak wypadły wyniki pomiaru hormonów przysadkowych, który miałeś niedawno?
– Był robiony tydzień temu na podstawie badań krwi. Nie wyszły idealnie, ale jest dobrze i lekarz był zadowolony. Muszę brać leki, żeby je normować. Natomiast przedwczoraj miałem robiony rezonans głowy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyszło dobrze, ale czekam na szczegółowy opis badania i z nim udam się w styczniu na konsultację do profesora Grzegorza Zielińskiego, który mnie operował.
GAZETA WYBORCZA
Rafał Stec odwiedził Maderę, żeby pójść śladami Cristiano Ronaldo.
(…) Przy sąsiednim stole siedzi brat Ronaldo, Hugo, który rżnie tutaj w karty codziennie po wyjściu z muzeum, a przed odebraniem dzieci ze szkoły. Ostrzegają mnie, żebym się nie przyznawał, że go rozpoznaję, bo nie znosi nagabywania nieumówionych dziennikarzy. To kolejny „ocalony” przez piłkarza, tak twierdziła nawet ich mama Dolores. – Niby dał mu pracę szefa muzeum, ale tak naprawdę płaci mu każdego miesiąca za niepicie – opowie mi potem Ricardo, właściciel innej knajpy, przy której zatrzymałem się z powodu szyldu „Największa kolekcja szalików piłkarskich w Europie”.
Bar O Avô prowadzi barczysty, zachrypiony obieżyświat, który twierdzi, że urodził się w RPA, pomieszkał we Włoszech i Argentynie, aż postanowił osiąść w Funchal. Szaliki wiszą albo leżą, jest ich 1603, każdy w innych barwach, 53 należą do polskich klubów. Kto przyniesie nowy, je i pije za darmo. – Zachodził tutaj ojciec Ronaldo i wcale mnie to nie cieszy, sam wiesz, jak skończył [zmarł na marskość wątroby w 2005 r.]. Dlatego Cristiano nienawidzi alkoholu, opłacił program odwykowy brata, wypłaca pensję za abstynencję – tłumaczy mi Ricardo, który o piłkarzu nie ma zdania, bo go nie zna, nie zamierza idealizować celebryty, a o siostrach Cristiano opowiada rzeczy nie do powtórzenia. Jedyny sceptycznie nastawiony do tematu człowiek w Funchal.
Wszędzie wypytuję też o unikanie podatków, za które skazano Ronaldo na dwa lata więzienia w zawieszeniu i 16,8 mln euro grzywny. Nikt nie traktuje wyroku poważnie. Przecież piłkarze na finansach się nie znają, powierzają zarządzanie majątkiem doradcom, o prawdziwej naturze Portugalczyka – przepraszam, Maderczyka – świadczy skala zaangażowania w przedsięwzięcia charytatywne, ponoć wypływająca z potrzeby serca, a nie, jak w przypadku innych gwiazdorów, z chęci upiększenia wizerunku. Rozmówcy zarzucają mnie przykładami na wyjątkową wrażliwość Cristiano, które zresztą łatwo wyszukać w internecie. Poczytać o tym, jak poleciał do Indonezji pomagać ofiarom tsunami, przekazał 5 mln euro zniszczonemu przez trzęsienie ziemi Nepalowi, finansował budowę szkoły w Gazie, fundował arcydrogie kuracje dzieciom chorym na raka, został globalnym ambasadorem organizacji Save the Children etc.
Fot. Jakub Gruca/400mm.pl