W dzisiejszej prasie dominuje temat wczorajszej porażki z Portugalią. Dużo miejsca poświęca się selekcjonerowi, który wciąż nie wygrał meczu, ale pisze się też o bombardierze Piątku czy niezłej postawie zmienników. Oprócz tego można znaleźć w niej kilka ciekawych reportaży i dowiedzieć się, czym aktualnie zajmuje się dawny ulubieniec Franza Smudy, Rafał Siadaczka.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Trzy mecz i zero zwycięstw, bezradność w spotkaniu z Portugalią, słabo wyglądająca współpraca poszczególnych zawodników – to najpoważniejsze zarzuty formułowane pod adresem Jerzego Brzęczka.
Polska nie wygrała trzeciego meczu z rzędu pod wodzą Brzęczka. Portugalia była lepsza od nas i Włochów w obu wyjazdowych spotkaniach Ligi Narodów. Wygląda, że w niedzielę biało-czerwoni zagrają z Italią o drugie miejsce w grupie. Kto przegra, będzie blisko spadku do dywizji B – trauma spowodowana mundialową porażką trwa. Zespół Brzęczka nie umiał odpowiedzieć Portugalczykom, słabo wypadła współpraca rozgrywającego setny mecz Roberta Lewandowskiego z Piątkiem – obaj wyśmienici napastnicy nie mieli żadnej okazji wykazać się skutecznością pod bramką gości.
Przegrywając różnicą dwóch bramek zespół Brzęczka był bezradny do ostatniego kwadransa. Po ponad godzinie na boisko weszli skrzydłowi Kamil Grosicki i rozgrywający 103 spotkanie w kadrze Jakub Błaszczykowski. W 77. min skrzydłowy Wolfsurga trafił na 2:3 zamykając usta krytykom wątpiącym w sens powoływania go do kadry. Na wyrównanie nie starczyło czasu.
Miesiąc temu Polska zagrała dobre spotkanie z Włochami i słabe z Irlandią. W czwartek zespół Bręczka prezentował poziom zbliżony do tego, co pokazał w sparingu z Wyspiarzami. Od 20. do 75. minuty był tłem dla Portugalczyków – zawiodły wszystkie formacje i pojedynczy piłkarze. Zespół nie funkcjonował jak należy.
Dalej „PS” przechodzi do ocen za występ przeciwko Portugalii. Na najwyższe noty zasłużyli Błaszczykowski, Kędziora, Grosicki i Piątek, których ocenionono szóstkę. Na najniższe – Glik, Kurzawa, Jędrzejczyk i Bednarek, którzy skończyli z trójką.
ARTUR JĘDRZEJCZYK
Przy dynamicznych Bernardo Silvie i Joao Cancelo wyglądał jak przeładowany pociąg towarowy przy rozpędzonym TGV. Miał ogromne kłopoty. Tym większe, że z pomocą nie nadążał Rafał Kurzawa. Portugalczycy wbiegali w naszą lewą stronę, jakby należała do nich.
Ocena: 3
RAFAŁ KURZAWA
Gdyby nie trzeba było biegać, byłby najlepszy na boisku. Świetnie dośrodkowywał z rzutów rożnych i wolnych, ponadto kapitalnie dograł prostopadle przy kontrataku, ale sędzia dopatrzył się spalonego. W sumie miał aż trzy kluczowe podania, najwięcej w ekipie biało-czerwonych. Ale w obronie przydałby mu się zegarek, bo najczęściej był spóźniony. Jak przy golu Bernardo Silvy. Za mało wspierał kumpla z lewej flanki – Artura Jędrzejczyka.
OCENA: 3
KRZYSZTOF PIĄTEK
Jest w tak dobrej dyspozycji, że prawdopodobnie gdyby spał i ktoś rzucił w niego piłką, ta spadłaby w kierunku najbliższej bramki. Miał jedną dobrą okazję i ją bezlitośnie wykorzystał. Poza tym najskuteczniejszy strzelec Serie A był raczej niewidoczony. Mimo wszystko trzeba uznać, że wykorzystał szansę na tle bardzo mocnego przeciwnika.
OCENA: 6
JAKUB BŁASZCZYKOWSKI
Kto miał ratować selekcjonera, jeśli nie rodzina? Siostrzeniec Jerzego Brzęczka pięknym uderzeniem z woleja zamknął usta krytykom i dał nadzieję fanom na korzystny wynik. Tym golem uświetnił 103. występ w biało-czerwonych barwach i pobicie rekordu Michała Żewłakowa. Dzięki temu trafieniu nie jesteśmy najgorszym zespołem w grupie.
OCENA: 6
„Pięć wniosków po meczu z Portugalią” przedstawia z kolei Łukasz Olkowicz, który zwraca uwagę m.in. na niezłe w wykonaniu polskiej reprezentacji stałe fragemnty gry i pozytywny implus, który wnieśli rezerwowi.
Dobre stałe fragmenty gry
Widać, że Jerzy Brzęczek przywiązuje do nich uwagę i udało mu się wypracować schematy na krótkim zgrupowaniu przed spotkaniem z Portugalią. Polacy strzelili gola po precyzyjnym dośrodkowaniu Rafała Kurzawy. Ma w nodze cyrkiel i potrafi z niego skorzystać.
Rezerwowi rozkręcili grę
Kamil Grosicki i Jakub Błaszczykowski na boisku pojawili się w drugiej połowie. I rozruszali grę drużyny. Najpierw „Grosik” pokazał jakie ma przyśpieszenie i po jego akcji „Błaszczu” strzelił jednego ze swoich najładniejszych goli w reprezentacji.
Tylko jedną porażkę w ostatnich dziesięciu meczach poniosła młodzieżowa reprezentacja Danii – było to w meczu z Polską w Gdyni. Przed meczem, który może zdecydować o pierwszym miejścu w grupie gwarantującym awans na młodzieżowe mistrzostwa Europy to bez wątpienia dobra informacja.
Nie ma co ukrywać, ża faworytem dzisiejszego meczu jest Dania, ale zespół MIchniewicza jest nieobliczalny. Rok temu w Gdyni niespodziewanie wygrał 3:1. I to bez najskuteczniejszego Kownackiego, który był zawieszony za kartki. Z opaską kapitana zagrał wtedy po raz pierwszy w narodowych barwach Żurkowski i udźwignął ją, strzelił gola z dystansu. Gdyby udało się to powtórzyć na wyjeździe, byłoby pięknie. W razie równej ilości punktów o kolejności decyduje bilans bezpośrednich meczów, co przy triumfie w Aalborgu daje nam ten komfort, że nie ma przymusu zwycięstwa nad Gruzją. Selekcjoner zadziałał według zasady „wszyscy na pokład” i powołał pod broń na październikowe zgrupowanie aż 26 piłkarzy.
Pewnie nie wszyscy o tym pamiętają, ale Kamil Wilczek to nie jedyny Polak w duńskiej ekstraklasie. W barwach Vendsyssel FF gra także pochodzący z Białegostroku Sebastian Czajkowski.
Jako dziecko spędzał w Polsce każde wakacje. Teraz nie było go w kraju od kilku lat, odkąd poważnie zajął się piłką. Zastrzega, że nieco obawia się mówić po polsku, ale niepotrzebnie, jest bardzo dobrze. Z trzema zawodnikami, którzy dziś zmierzą się z naszą młodzieżówką, występował w reprezentacji Danii U-18 (…)
W tym sezonie ligi dunskiej Czajkowski strzelił dwa gole w ośmu meczach (trafił w pierwszych dwóch kolejkach, potem zmarnował rzut karny). Nie wystarczyło to do powołania ani do duńskiej, ani di polskiej kadry, ale z optymizmem patrzy w przyszłość. – Odkąd latem skonczyłem studia, finanse i ekonomię, mogę się już cieszyć życiem piłkarza – śmieje się. Dziś stawia na remis.
W dodatku „PS” Reportaż znajdziemy tekst o piłce podwórkowej w małych miejscowościach, która wszędzie wygląda tak samo i wszędzie ma te same problemy.
Kilka domów, kościół, rynek, szkoła i rząd wąskich ulic z biegnącymi wzdłuż z chodnikami wyłożonymi bordową lub szarą kostką. Takich miejsc w Polsce jest mnóstwo. Można podstawić dowolną nazwę miejscowości, zmieni się tylko liczba ulic. Ewentualnie zamiast bloków pojawią się domy.
Te wszystkie miejsca łączy jedna rzecz – futbol. Dla wielu to jedyna rozrywka, odskocznia od szarej codzienności. To też jeden ze sposobów, by odciagnąć dzieci od komputerów. – Ostatnio jeden z ojców powiedział mi, że odkąd jego syn trenuje, zamiast przed ekranem, spędza każdą wolną chwilę odbijając piłką o płot. I to mnie najbardziej nakręca do pracy – mówi Adam Równiak, prowadzący grupy młodzieżowe w Lotniku Kościelec (województwo śląskie, dwa tysiące mieszkańców).
Odbijanie piłki o płot lub ścianę słychać na podwórkach coraz rzadziej. Kilka lat wcześniej szkolne czy osiedlowe boiska – zazwyczaj betonowe lub piaszczyste – pełne były dzieciaków uganiających się za piłką. Dziś hula po nich jedynie wiatr. Najmłodsi wybierają komputer lub smartfona. Cierpi na tym nie tylko kondycja fizyczna dzieci, ale też polski sport. W grupie 27 piłkarzy powołanaych przez Jerzego Brzęczka na mecze Ligi Narodów z Portugalią i Włochami, piętnastu zaczynało przygodę z piłką w klubach z miast poniżej 50 tysięcy mieszkańców. Kolejnych dwóch w miejscowościach ponieżej 75 tysięcy. Wniosek jest prostu – zanim mały Jaś czy Franio trafią do Legii, Lecha czy Zagłębia, a stamtąd do kadry, kopią na lokalnym podwórku.
Ostatni tekst piłkarski to historia Mirosława Kubisztala.
Który polski piłkarz za granicą ma taki status, jaki w Orebro „Kuba”? Ilu wybudowało w pamięci ludzi taki pomnik, że stowarzyszenie kibiców klubu nadało sobie miano od jego nazwiska? Fani Orebro SK to „Kubanera”. Po szwedzku „Kubańczycy”, ale nie chodzi o mieszkańców dalekiej wyspy, ale o wychowanka Unii Tarnów, który w szwedzkim mieście spędził sześć i pół roku, a kochają go tam do dziś.
Ten szał… Częściowo zdaję sobie z tego sprawę. To zaczęło się jeszcze, kiedy grałem. Strzelałem ładne gole. Najładniejszego Thomasowi Ravellemu. Mam nawet na kasecie VHS. Ciekawe, czy to się da dziś odtworzyć? Dzwonią do mnie ze Szwecji co chwilę, bez przerwy ktoś przyjeżdża. To miłe, przecież minęło tyle czasu. Zajechałem tam po 13 latach, zaprosili mnie na stulecie klubu. Idę ulicą z żoną, naprzeciwko Szwed. – Kuba? – pyta nagle. Zdziwiłem się, ja bez wąsów, a tu ktoś mnie rozpoznaje? (…)
Wyjeżdżając w ogóle nie znałem szwedzkich realiów. Jadę autem, przed klubem stoi jakiś gość z fotoradarem i robi zjdęcia. 100 metrów dalej policjant z giwerą i słuchawką zatrzymuje auta. Wlepia mandaty. Sznur samochodów. Ja, jak to Polak: – Może byście mi odpuścili, jesteśmy przed stadionem? Widziałeś, wczoraj gola strzeliłem – opowiadam. Facet patrzy na mnie: – Ja wiem, że ty jesetes Kuba. A wiesz kto tam stoi? – Kto? – Ordynator szpitala. I też musi zapłacić. Nie było przebacz.
SUPER EXPRESS
Czołowe europejskie kluby szukają talentów w Polsce. Cel jest oczywiście prosty – znaleźć nowego Lewandowskiego.
W Polsce najwięcej skautów mają zespoły angielskie: Manchester United, Chelsea i Arsenal. Dla MU pracuje Piotr Sadowski, były dyrektor akademii piłkarskiej Lecha Poznań i eksdyrektor sportowy Podbeskidzia Bielsko-Biała.
– Jestem odpowiedzialny za Euro- pę Środkowo-Wschodnią, moje główne rynki to Polska, Czechy i Słowacja – mówi nam Sadowski, który przygląda się głównie junio- rom. – Bo ciężko w tych ligach zna- leźć gracza gotowego do gry w tak wielkim klubie jak Manchester. Skupiam się więc na młodzieży, któ- rą możemy sprowadzić do akademii. W internecie często pojawiają się filmiki ledwie kilkuletnich „cudownych dzieci”, które poka- zują wyjątkowe sztuczki. Pił- karskie potęgi nie zwracają jed- nak uwagi na tego typu sytuacje. – Nie obserwuję kilkuletnich dzie- ciaków, bo to nie ma sensu. Przepi- sy w większości krajów stanowią, że piłkarz może podpisać kontrakt dopiero w wieku 16 lat, więc wcześ- niej i tak nie da się go ściągnąć – tłumaczy Sadowski (…)
Od lat stałego przedstawiciela w Polsce ma też Arsenal Londyn. To Tomasz Pasieczny, wcześniej pracujący dla Cracovii. Zaczynał od Polski, Czech i Słowacji, ale od pewnego czasu ma powiększony obszar o Rosję i Ukrainę. To on współuczestniczył w transferze do Arsenalu Krystiana Bielika.
“Superak” odkurzył też Rafała Siadaczkę. Były reprezentant Polski dziś jest współwłaścicielem składu budowlanego.
Kariera Siadaczki, ulubionego piłkarza Franciszka Smudy w Widzewie Łódź i Janusza Wójcika w reprezentacji Pol- ski, skończyła się w 2002 r., kiedy zdiag- nozowano u niego cukrzycę. Grał wte- dy w Legii Warszawa. – Leczyłem się we Włoszech i lekarze nie mieli nic przeciw- ko temu, abym nadal uprawiał piłkę noż- ną. Trener musiał tylko rozpisać mi indy- widualny trening. Ale Dragomir Okuka zapowiedział: – Albo jesteś chory i siedzisz w domu, albo ćwiczysz ze wszystkimi. No to ćwiczyłem. A kiedy osłabiony organizm się zbuntował, zostałem zesłany do rezerw – mówi z żalem Rafał.
Wtedy Siadaczka dogadał się Tadeuszem Łukiewiczem (53 l.), bramkarzem m.in. Zawiszy Bydgoszcz i Radomiaka, który po wujku przejął skład budowlany w Białobrzegach. Obaj piłkarze rzucili się na głębokie, nie znane wody. – Tylko my wiemy, ile pieniędzy straciliśmy, ucząc się nowego fachu. – Kiedyś przyjąłem zamówienie na kątownik nierównoramienny. Wziąłem zaliczkę i zacząłem wydzwaniać po producentach. Obaj nie mieliśmy pojęcia, że coś takiego nie istnieje – wspomina ze śmiechem Tadek.
GAZETA WYBORCZA
O porażce z Portugalią pisze Rafał Stec.
Dotąd Krzysztof Piątek szalał tylko w barwach włoskiej Genoi, wreszcie narobił rabanu również w reprezentacji kraju. I wtedy nasi piłkarze stanęli. Po porażce z Portugalią niemal stracili szanse na awans do turnieju finałowego Ligi Narodów.
Momenty były. Ładny gol z woleja Jakuba Błaszczykowskiego – w meczu rekordowym, bo 103. dla Polski – osłodził porażkę. A bramka Krzysztofa Piątka – na 1:0 – dała nadzieję. Także na bardziej odległą przyszłość.
Przyzwyczailiśmy się, że gdy gra reprezentacja, wszystkie oczy skupiają się na jednym piłkarzu. Ale nie wymyślilibyśmy, że oderwiemy wzrok od Roberta Lewandowskiego. I to po to, by przenieść go na sylwetkę kompletnego żółtodzioba.
Piątek nosi najgłośniejsze dzisiaj – w całej Europie – nazwisko wśród wszystkich piłkarzy, o których przed chwilą nikt nie słyszał. Dla Polski pokopał dotychczas tylko towarzysko. Przez 60 minut we wrześniowym sparingu z Irlandią. Na mundial nie poleciał, dochrapał się jedynie zaproszenia do wstępnie szerokiej, 35-osobowej kadry. A jednak chyba nikt nie wyobrażał sobie, że usiądzie na chorzowskim Stadionie Śląskim w rezerwie. Jeśli przyjąć, że wypuszczanie debiutanta na mecz o niebagatelną stawkę zawsze stanowi ryzyko, to selekcjoner podjął najmniejsze ryzyko, jakie istnieje w jego zawodzie – gdyby Piątek nie wypalił, nikt nie zgłosiłby pretensji.
Jest też tekst o Gerardzie Pique, który – jak się okazuje – może pogrążyć tenisowy Puchar Davisa.
Na pomysł zorganizowania tenisowych mistrzostw świata piłkarz Barcelony wpadł kilka lat temu. Początkowo jego propozycje nikogo nie interesowały. Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF) siadła do rozmów dopiero wówczas, gdy Gerard Piqué przyprowadził ze sobą japońskiego miliardera Hiroshiego Mikitaniego. Inwestycja na łączną sumę 3 mld dol. przekonała tenisowych szefów. 16 sierpnia Piqué w imieniu spółki Kosmos podpisał z ITF kontrakt na organizację Pucharu Davisa przez kolejne 25 sezonów.
Kosmos zapowiedział rewolucyjne zmiany w mających 118-letnią tradycję rozgrywkach. Największe zaplanowano w elicie, czyli w Grupie Światowej. Od przyszłego roku międzypaństwowe mecze zastąpi jeden turniej rozgrywany w listopadzie. 18 państw zostanie podzielonych na trzy grupy po sześć. Zwycięzcy i dwie najlepsze reprezentacje z drugich miejsc wejdą do ćwierćfinałów, dalej rywalizacja będzie się toczyć drogą pucharową (…)
Środowisko się podzieliło. Tenisowi konserwatyści potraktowali propozycję jako zamach na świętość. „118 lat tradycji poświęcono przez chciwość ludzi, którzy nie mają szacunku dla historii” – napisał na Twitterze Australijczyk Lleyton Hewitt. Inni w reformie widzieli szansę na odnowienie przestarzałego formatu Pucharu Davisa i odzyskanie przez niego prestiżu.