Reklama

PRASA. Jacek Bąk: – Postawiłbym na Papszuna

redakcja

Autor:redakcja

29 grudnia 2022, 09:18 • 9 min czytania 14 komentarzy

Czwartkowa prasa to ciekawe teksty historyczne i ciąg dalszy katowania tematu reprezentacji po mundialu. 

PRASA. Jacek Bąk: – Postawiłbym na Papszuna

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dwa tygodnie po zamknięciu mundialu rozpocznie się oficjalnie okres zimowych transferów. Szykuje się kilka hitów. Najwięcej może kosztować uznany za najlepszego piłkarza młodego pokolenia na mundialu Enzo Fernandez.

Imponował już wcześniej w Benfice, gdzie trafił latem z River Plate. Klub z Lizbony w czerwcu ogłosił pozyskanie go, płacąc 10 mln euro za 75 proc. praw do piłkarza, a kolejne 8 mln miało być wypłacone w formie bonusów.

Już wtedy było wiadomo, że długo w Lizbonie nie zostanie, zwłaszcza że Benfica tak działa; wyszykuje wielkie talenty z Ameryki Południowej, a potem sprzedaje ze swoim stemplem jakości do jeszcze bogatszych klubów. Mundial jednak przyspieszył działania w tej kwestii. Interesują się nim najwięksi giganci – jak pisze dziennik “A Bola” na czele stawki w wyścigu są Manchester United i Chelsea, zaraz za nimi Liverpool, Newcastle i Real Madryt.

Reklama

Benfica walczy, aby go jeszcze zatrzymać, ale Fernandez ma w kontrakcie klauzulę umożliwiającą mu odejście za 120 mln euro. W historii takie pieniądze zapłacono tylko za sześciu piłkarzy, w tym jednego zimą – Philippe Coutinho, kupionego przez Barcelonę z Liverpoolu za 135 mln, co było zresztą sporym niewypałem.

Któryś z zainteresowanych klubów może wyłożyć taką kwotę. Zawodnik we wtorek wrócił do stolicy Portugalii z Argentyny, gdzie świętował triumf na mistrzostwach świata. Prezes Benfiki, słynny w przeszłości pomocnik Rui Costa, przekonywał Fernandeza do pozostania. Tyle że bogatsze kluby oferuję mu 6-7 mln euro netto za sezon, a transfer pilotuje słynny Jorge Mendes.

Pojawienie się inwestora z USA sprawia, że w ŁKS-ie znów marzą o sukcesach.

– Rodzina Platków od dwóch lat sondowała rynek piłkarski w naszym kraju pod kątem zainwestowania środków. Nim doszło do podpisania umów, rozmawialiśmy kilka miesięcy. Wejście Philipa Platka jako inwestora będzie się odbywało stopniowo i powinno skończyć się w połowie przyszłego roku przejęciem większościowego pakietu akcji. Co do planów Philipa Platka wszystko ma się odbywać na zasadzie ewolucji, a nie rewolucji. Wyznacznikiem jest włoska Spezia i portugalska Casa Pii. W tych klubach rodzina Platków obecna jest od dłuższego czasu – przyznaje prezes ŁKS.

Wspomniane kluby z południa Europy to inwestycje Platka, które przyniosły pozytywny efekt. Nie zawsze tak było – negatywnym przykładem jest duńskie SonderjyskE, które mimo zainwestowanych środków wylądowało w II lidze, a Platek wycofał się z interesu. Czy to nie budzi obaw w Łodzi? – Kto długo funkcjonuje w biznesie, ten wie, że zawsze coś może pójść nie po myśli. Jednak obie strony z optymizmem patrzą w przyszłość. Minione miesiące, podczas których dopinaliśmy szczegóły umowy, utwierdziły nas w przekonaniu, że wyznajemy podobne wartości w życiu biznesowym i podobnie patrzymy na futbol – uspokaja prezes Olszowy.

Reklama

Nazywał się Vladislao Cap i był synem polskiego chłopa spod Sanoka. Jako piłkarz zdobył z Argentyną Copa America i grał w finałach mistrzostw świata, a potem sam był selekcjonerem Albiceleste na mundialu. W tym roku minęło 40 lat od jego przedwczesnej śmierci na raka płuc.

(…) W czasie II wojny światowej spłonęła chałupa Capów w Zahutyniu, a brat Teodora – Stefan (później emerytowany pracownik PKP, a z zawodu stolarz) osiadł w Dolinie. Wykształcił dzieci: córka Maria i syn Zenon zdobyli dyplomy wyższych uczelni.

“Losy tej drugiej, argentyńskiej rodziny ułożyły się inaczej. Teodor wystartował od robót publicznych przy budowie linii kolejowej w północnej prowincji Chaco, początkowo miał zamiar zebrać trochę grosza i wracać do swoich. Przyszło jednak małżeństwo (żona z mieszanej rodziny rumuńsko-węgierskiej), urodzili się synowie, w 1935 r. Władysław i trzy lata później Józef, czas robił swoje, leczył tęsknotę i zmieniał ludzi” – konstatował autor tekstu z rzeszowskiego dziennika.

Rodzina z Argentyny przez całe dekady wysyłała do swoich krewnych spod Sanoka listy i gdzieś w połowie lat 50. w korespondencji zaczęły pojawiać się wątki sportowe. “Aż kiedyś przyszła wiadomość, że Władysław, wraz z młodzieżową reprezentacją Argentyny został uroczyście przyjęty przez prezydenta kraju Perona. Można mniemać, że dla Teodora Capa, który przez całe swoje życie przebijał się z tym samym chłopskim uporem i wielkich zaszczytów nie dostąpił, fakt przestąpienia rogów pałacu prezydenckiego przez syna prostego emigranta był większym wydarzeniem niż dla rozpoczynającego błyskotliwą karierę młodego piłkarza jednego z największych argentyńskich klubów River Plate” – zaznaczał redaktor Jan Filipowicz.

“W rodzinnej kronice odnotowano w następnych latach awans do pierwszej reprezentacji, udział w finałowym turnieju o mistrzostwo świata w Chile, ale stopniowo ten motyw zanikał w listach Teodora, prawdopodobnie w miarę tego, jak Vladislao coraz pewniej i już samodzielnie kroczył po wybranej drodze. Powtarzały się jeszcze wiadomości, że pracuje w Kolumbii, że ma cztery córki, które od czasu do czasu podrzucał samolotem z Cali do dziadka w Buenos Aires. Aż jesienią ub. roku, w jednym z listów przyszła wiadomość, że otrzymuje propozycję objęcia funkcji trenera pierwszej reprezentacji Argentyny” – opowiadali krewni Vladislao Capa dziennikarzowi “Nowin”.

Strzelił arcyważne gole w meczu, który dał Polsce pierwszy awans na mistrzostwa świata. W czasie niemieckiej okupacji został skazany na dramatyczne wybory powodujące, że po wojnie wielu Polaków traktowało go nieufnie albo wrogo. I jeszcze jedna ważna uwaga: nie był ojcem znanego trenera Seppa Piontka, a tak wciąż jest postrzegany za granicą. W tym roku minęło 55 lat od śmierci Leonarda Piątka.

(…) Po wybuchu II wojny światowej trener reprezentacji Niemiec Sepp Herberger doskonale rozumiał, jaką wartość dla jego kadry mogą mieć Ślązacy, którzy na igrzyskach olimpijskich w 1936 r. i mistrzostwach świata w roku 1938 stanowili o sile polskiej kadry. Aby mieć dokładne rozeznanie w możliwościach śląskich piłkarzy, którzy do tej pory legitymowali się polskim paszportem, a po wrześniu 1939 r. musieli podpisywać volkslisty i systematycznie byli wcielani do Wehrmachtu, zorganizował nawet specjalne zgrupowanie w Katowicach. W czerwcu 1940 r. uczestniczyło w nim ponad 30 zawodników, choć zaznaczmy, że zabrakło Wilimowskiego, który w tym czasie przebywał poza Śląskiem.

Niemiecki selekcjoner był zachwycony umiejętnościami niektórych zawodników, a Mariusz Kowoll w doskonałej książce opisującej dzieje górnośląskiej piłki w czasie II wojny światowej (“Futbol ponad wszystko”) zwraca uwagę, że Herberger najwyżej cenił klasę Leonarda Piątka i był pod wielkim wrażeniem jego dojrzałości w grze oraz techniki i strategii.

Przy okazji testowani piłkarze zagrali też pod szyldem Śląska w Teplicach mecz kontrolny z reprezentacją Kraju Sudeckiego. Zwyciężyli 8:0, a aż cztery gole strzelił ustawiony na środku ataku Piątek. To była dla niego nowa rola, bo wcześniej grywał zasadniczo jako prawy łącznik.

SPORT

Rozmowa z Mariuszem Śrutwą, legendą Ruchu Chorzów, członkiem „Klubu 100” Ekstraklasy.

Rok reprezentacji Polski na plus czy na minus?

– Trudne pytanie, bo gdyby popatrzeć na suchy wynik, to osiągnęliśmy sukces, po długim czasie wyszliśmy z grupy na mistrzostwach świata, a to determinuje ocenę tego roku. Pozostaje oczywiście cień niedosytu, a chodzi o jakość, o styl, o to wszystko co wiąże się z tym, co lubią kibice. Może nie zwracalibyśmy na to uwagi, gdyby nie zła atmosfera wokół kadry, zła otoczka, która się wytworzyła i źle została przez opinię społeczną odebrana. Do tego zachowanie reprezentantów po powrocie do kraju. Nie przystoi zawodnikom, którzy reprezentują swoje państwo, tak się zachować, gdzieś uciekać, kryć się i zupełnie nie być otwartym w stosunku do kibiców, zwłaszcza że sami tę atmosferę nakręcili, ponieważ są bardzo aktywni w mediach społecznościowych, wymagają zainteresowania, pokazując rzeczy czasami zupełnie niezwiązane z piłką nożną. W związku z tym „nakręcają” to, że powinni być zawsze do dyspozycji.

Nie ma już selekcjonera Czesława Michniewicza. Dobrze się stało, że odszedł ze stanowiska?

– Nie znam zapisów w umowie. Można polegać tylko na doniesieniach medialnych, które były różne, a nawet sprzeczne. A jeżeli już pewne rzeczy się potwierdzały, to nie były jednoznaczne. Na wszystko powinni odpowiedzieć ci, którzy są w środku. Mnie na pewno nie podobał się styl i jakość gry naszej reprezentacji. To, że graliśmy tak zachowawczo i asekurancko, bez koncepcji. Owszem, można grać defensywnie, ale z pomysłem wyprowadzania szybkich kontrataków, z podłączeniem się zawodników do gry ofensywnej, z wypracowaną taktyką na taki rodzaj gry. I na tych mistrzostwach świata były zespoły, które w taki sposób grały, chociażby Maroko, które grało raczej defensywnie, ale dobrze się tę drużynę oglądało.

Polska drużyna prezentowała system defensywny i jednocześnie prymitywny na zasadzie kopnijmy dalej i może Lewandowski coś zrobi, a Lewandowski na tych mistrzostwach był cieniem samego siebie i chyba zapatrzył się na Messiego, z wcześniejszych meczów, kiedy przebiegał 6 zamiast 10 kilometrów. Na pewno to minus i nie ulega wątpliwości, że powinno być zmienione. Nie podoba mi się też, że to trzeci selekcjoner w ostatnim czasie i trzeci raz pisze się o konflikcie drużyny. Mieliśmy tak przy Jurku Brzęczku, mieliśmy tak przy Sousie, a teraz jest przy Michniewiczu. Czyli okazuje się, że żaden selekcjoner i trener nie odpowiada naszym reprezentantom, bo zawsze coś stoi na przeszkodzie. Tutaj bardzo rzeczowo i konkretnie wypowiedział się trener Piechniczek, który ma ogromny autorytet, przemawiają za nim wyniki, więc jak nikt inny ma możliwość powiedzenia tego, co myśli. Ja poszerzyłbym to o stwierdzenie, że panowie reprezentanci jesteście piłkarzami i macie wykonywać to, co zaleci selekcjoner, a nie komentować co się wam podoba, a co nie.

FAKT

Dawid Janczyk pracował w szklarni i nadal kopie sobie amatorsko.

FAKT: W ostatnich dwóch latach zniknąłeś z życia publicznego. Co się z tobą działo?

Dawid Janczyk: Byłem tu i tam, aż trafiłem do Kujawsko-Pomorskiego, do klubu Sadownik Waganiec z piątej ligi. Grałem, pracowałem.

Gdzie pracowałeś?

W szklarniach. Pomagałem przy warzywach – pomidorach, ziemniakach. Zbierałem jabłka. To była spokojna praca po osiem godzin dziennie. Kiedy nie miałem swojego treningu lub nie prowadziłem zajęć z dziećmi, to z własnej inicjatywy zostawałem w pracy dłużej. Obcowanie z naturą dawało mi wewnętrzny spokój, no i w ciszy mogłem zastanawiać się nad swoim życiem.

Jak choroba? Radzisz sobie?

Wszystko w porządku. Jestem trzeźwy. Od czasu do czasu pracuję z psychologiem. Mam świadomość, że uzależniony będę już do końca życia, ale staram się o tym nie myśleć. Stąd też ochota do pracy. Dobrze jest czymś zająć głowę. Właśnie żeby uniknąć tych ciągłych pytań – „pijesz?, nie pijesz?” – w ostatnim czasie się wyciszyłem.

SUPER EXPRESS

Jacek Bąk postawiłby na Marka Papszuna w roli selekcjonera.

– Słyszę, że związek ma pieniądze i może zatrudnić dobrego zagranicznego trenera – wylicza Bąk. – Jednak mam wątpliwości, czy takie rozwiązanie byłoby odpowiednie. Czy znany obcokrajowiec z pensją 2–3 mln euro zagwarantuje nam sukcesy, piękne granie i to, że będzie zdobywał trofea? Przyjdzie cudzoziemiec i będzie mieszał, tak jak poprzednio Paulo Sousa, który na koniec dał nogę. Sparzyłem się na nim. Ładnie mówił, ale to nie wystarczy. Trener z Zachodu nie zna naszej mentalności – zaznacza.

Były kadrowicz uważa, że ekipę Biało-Czerwonych ponownie powinien prowadzić polski szkoleniowiec. – Dlatego jestem za tym, aby selekcjonerem został Polak, który będzie znał mentalność naszych piłkarzy – uzasadnia. – Wydaje mi się, że dobrym wyborem byłby Marek Papszun, trener Rakowa. Ale to długofalowe działanie. Bo nie zmieni zespołu z dnia na dzień. Nie znam go osobiście, ale słyszę bardzo dobre opinie na jego temat. Byłby zatem odpowiednim następcą w tym momencie – proponuje Bąk.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...