Poniedziałkowa prasa to duuuuża dawka wieści prosto z Kataru. Mamy sporo rozmów i opinii ekspertów. Najciekawszą podzielił się chyba Radosław Majdan, który porównał reprezentację Polski do Korony Kielce. Grubo.
Sport
Andrzej Wasik komentuje mistrzostwa świata.
To mają być najdroższe mistrzostwa w historii. W Katarze zbudowano siedem supernowoczesnych stadionów, ale przy ich budowie podobno zginęło kilka tysięcy osób, ściągniętych z biednych krajów. Zaczęto wskazywać, że w tym autokratycznym kraju łamane są prawa człowieka, a zwłaszcza kobiet. Ostatnie doniesienia, związane choćby ze sprzedażą piwa czy „płaceniem” ludziom udającym kibiców z poszczególnych krajów, są już jakby marginalne. A FIFA udaje, że nie widzi problemów. Bo zdaniem wielu komentatorów dla światowej federacji nie tyle liczy się piłka, co pieniądze. Stąd też kolejne nowinki, które mają „uatrakcyjnić” kolejne mundiale. Cztery lata temu w Rosji – gdzie też było sporo kontrowersji- wprowadzono VAR i goal-line. W Katarze mają być jeszcze bardziej zaawansowane technologicznie, żeby wyeliminować sędziowskie błędy.
Początki Jakuba Kiwiora oczami jego pierwszych trenerów.
– Oparłem się na metodzie Coervera, modyfikując ją na polskie warunki – dodaje pierwszy trener Kiwiora. – Gdy przeczytałem, że Zinedine Zidane w dzieciństwie ćwiczył dżudo, które mnie też nie jest obce, wprowadziłem do naszych zajęć treningi tej dyscypliny sportu. Były również treningi z akrobatyki, bo bardzo fascynowali mnie piłkarze, którzy po strzeleniu gola popisywali się saltami, imponując przy okazji sprawnością. Najważniejsza była jednak piłka nożna, do której Kubuś – oprócz sympatii – miał wyjątkowy zmysł i predyspozycje psychofizyczne. Spokojnie mogłem go więc wprowadzać do gry z chłopakami starszymi nawet o trzy lata. Dawał sobie radę. Nie popełniał błędów. Dużo biegał – zdradza Berger. […] – Gdy Kuba przeszedł do UKS-u GKS Tychy, był już wyróżniającym się zawodnikiem – przypomina Damian Galeja. – Mogłem obserwować jego rozwój przez 2,5 roku i widziałem, jak z każdym dniem doskonali swoje umiejętności gry zarówno dominującą lewą, jak i prawą nogą ,a także głową. Jego sylwetka pozwalała mu też rywalizować ze starszymi, ale najbardziej wyróżniało go to, że cały czas spędzał na boisku. Był na nim nie tylko podczas treningów, ale i w tak zwanym czasie wolnym, a często nawet wtedy, kiedy miał być… na lekcjach. Błyskawicznie uczył się sytuacji boiskowych i robił piłkarskie postępy, dając sygnał, że idzie drogą prowadzącą na wielkie stadiony.
Jan Woś o reprezentacji Polski.
Zwycięstwo z Chile to dla reprezentacji Polski dobry prognostyk?
– Biorąc pod uwagę fakt, że nie graliśmy piłkarzami, którzy na pewno wyjdą na boisko w pierwszym meczu na mistrzostwach świata, to dobry prognostyk. Nie straciliśmy bramki, więc cel został zrealizowany, a takie zadanie zapewne postawił przed zawodnikami trener Czesław Michniewicz. Podobnie zagramy z Meksykiem, celem będzie gra na zero z tyłu. Przy dobrej organizacji gry defensywnej jesteśmy w stanie pierwszy mecz na mistrzostwach rozstrzygnąć na swoją korzyść, bo potencjał w ofensywie mamy ogromny.
Mimo wygranej szału nie było. Podziela pan mój pogląd?
– Podzielam jako kibic, bo też chciałbym, żeby nasza reprezentacja grała lepiej i ładnie dla oka. Ale nie zawsze można zrealizować taki cel, w futbolu najważniejszy jest wynik. Na usprawiedliwienie naszej drużyny dodam, że graliśmy w eksperymentalnym składzie, to był poniekąd „drugi garnitur”. W takim meczu towarzyskim nie możesz pokazać wszystkich atutów, bo przy dzisiejszych możliwościach analitycznych każdy niuans zostanie wychwycony przez przeciwnika. W meczu z Chile moim zdaniem mało było rzeczy, które zademonstrujemy z Meksykiem.
Czym możemy zaskoczyć Meksykanów?
– Jeżeli będziemy grali w podobny sposób jak w ostatnim meczu, skupiając się na dobrej organizacji gry obronnej całego zespołu, możemy być bardzo groźni w kontrataku. Mamy szybkich zawodników na bokach, do tego najlepszego napastnika na świecie, który zdobywa gole kiedy chce i jak chce. Potrafimy to robić, to bardzo skuteczna broń.
Iwo Mandrysz ocenia rundę Rakowa.
W poprzednim sezonie wielu wskazywało, że Raków w dużej mierze opierał się na Ivanie Lopezie. Obecne rozgrywki pokazują, że zespół nie jest od niego uzależniony.
– Myślę, że w poprzednim sezonie także nie był od niego uzależniony, nawet mimo faktu, że Ivi dał tej drużynie wiele jakości. To zawodnik, który w każdej chwili może odwrócić losy meczu i zdobywa kluczowe bramki. Myślę też, że przeciwnicy bardziej się na nim koncentrują, przez co zostawiają więcej swobody innym graczom w ofensywie. Oni to wykorzystują, stąd Ivi jest niżej w klasyfikacjach, a strzelają inni.
Kto według pana jest największym zaskoczeniem wśród zawodników?
– Najważniejszym transferem przed tym sezonem było zakontraktowanie Stratosa Svarnasa. Kłopoty z kontuzjami Tomasza Petraszka, Andrzeja Niewulisa, później jeszcze Milana Rundicia sprawiły, że nie wiem, jak by wyglądała defensywa bez Greka. Drugim szczęściem była postawa Zorana Arsenicia. To stoper na tyle uniwersalny, że mógłby zagrać w linii obrony praktycznie na każdej pozycji. Zastąpił z powodzeniem tych, którzy zazwyczaj występowali jako centrali defensorzy. Dodatkowo przejął rolę kapitana drużyny. Myślę nawet, że kluczem do sukcesów Rakowa była właśnie gra defensywy. Częstochowianie strzelili najwięcej bramek w lidze, ale przecież także stracili ich najmniej.
Fakt
“Fakt” komentuje mundial prosto z Kataru.
Dziś oczy całego świata zwrócone są na Katar, czyli kraj kojarzący się głównie z przepychem, bogactwem, gazem i ropą, ale nie futbolem. Czy komuś to przeszkadza? Tak, kibicom, ale oni w tym wszystkim się akurat nie liczą. Są dodatkiem z drobnymi w portfelu. Prawdziwa kasa jest gdzie indziej i to o nią toczy się gra. Katarczycy doskonale to rozumieją, dlatego za pomocą mistrzostw i ogromnych, wręcz niewyobrażalnych pieniędzy, ściągnęli na siebie uwagę globu i wepchnęli do ekstraklasy światowych graczy. A że przy okazji budowy stadionów, dróg, metra i całej infrastruktury łamano prawa człowieka? Cóż, wielcy tego świata tylko wzruszają ramionami.
Ważna korespondencja – w Katarze nie ma schaboszczaka.
– Posiłki będą serwowane w formie bufetu. Każdy z zawodników ma różną dietę, gusta i przyzwyczajenia. Śmieję się, że wrzucam to wszystko do jednego garnka i gotuję tak, żeby każdy znalazł coś dla siebie. Jako że jesteśmy w kraju muzułmańskim, musieliśmy zrezygnować z wieprzowiny. Reprezentanci Polski w dniu meczu zaczynają śniadanie od ryżanki gotowanej na mleku kokosowym lub płatków jaglanych na mleku migdałowym – do wyboru. Do tego różnorodne dodatki – placuszki proteinowe z musem z bananów, naleśniki, jajecznica.
Polacy chcą, żeby w Katarze było cieplej. Przynajmniej tam, gdzie jest klima.
Klimatyzacja jest do tego stopnia powszechna, że na siedmiu z ośmiu stadionów są zamontowane specjalne dmuchawy. Polacy dwa grupowe spotkania rozegrają na tym jedynym, który tego systemu nie ma i… nie mają nic przeciwko temu. Ogromne wiatraki zamontowane obok ławek rezerwowych obniżają temperaturę do tego stopnia, że w bagażu naszych kadrowiczów znalazły się kurtki. Chłodno jest też w każdym zamkniętym pomieszczeniu, a wyjście na zewnątrz wiąże się z uderzeniem gorąca. Tak duże skoki temperatury wcale nie są przyjemne, na co już zwrócili uwagę nasi kadrowicze. W hotelu, gdzie zamieszkali Biało-Czerwoni, też było kilka, a nawet kilkanaście stopni mniej niż na zewnątrz, więc sztab reprezentacji i zawodnicy poprosili obsługę, by ustawiła temperaturę o kilka kresek wyżej.
Były psycholog o pracy z kadrą.
Zaczął pan współpracę z piłkarską reprezentacją niedługo po tym, jak ówczesny selekcjoner kadry Franciszek Smuda palnął na całą Polskę, że nie potrzebuje w kadrze psychologa, bo nie grają w niej wariaci. Jak do tego doszło?
Paweł Habrat: Ta wypowiedź wywołała falę komentarzy i dyskusję o tym, kim jest w ogóle psycholog sportu. Wcześniej ludzie wiedzieli, że współpracuje z nim Adam Małysz, ale poza wąską grupą osób mało kto wiedział, na czym polega ta współpraca.
Wielu sportowców wstydziło się skorzystać z pomocy psychologa…
To prawda i w sumie ta dyskusja po słowach Smudy wyszła nam na dobre. Ludzie w końcu się przekonali, że sportowiec to też człowiek, ma życie osobiste, jakieś problemy. Kibiców nie zawsze interesowało to, co mu siedzi w głowie. Dziś żyjemy w czasach, w których dość otwarcie rozmawiamy o takich rzeczach, jak depresja, wypalenie zawodowe albo zaburzenia lękowe. Kiedyś to był temat tabu.
Super Express
Kamil Kosowski ocenia naszą kadrę.
– Część kibiców martwi się o styl, inni mówią, że najważniejszy jest wynik. Ty po której stronie jesteś?
– Pośrodku. Ja bym pragmatyzm połączył z fantazją. Trzeba grać też dla kibiców, trzeba się cieszyć piłką. Nie sądzę, żeby najlepszy napastnik świata (Lewandowski – red.) oraz najlepsza „10” w Europie (Zieliński – red.) byli zadowoleni, że muszą przez 70 proc. meczu bronić na własnej połowie. To są ludzie, którzy uwielbiają grać do przodu, i mam nadzieję, że to nam zademonstrują.
– Czy uważasz, że Piotr Zieliński przełoży świetną grę w Napoli na reprezentację Polski?
– Ostatnie mecze Piotrka w reprezentacji były bardzo dobre. Wydaje mi się, że trochę wyluzował. Podpisał kontrakt z Neapolem, ale wydaje mi się, że w grze są wielkie pieniądze i jest przed poważnym transferem. Szkoda, że nie odszedł do Liverpoolu, kiedy była o tym mowa, bo akurat Liverpool potrzebuje takiego piłkarza. Ale gra jak z nut, Napoli zmierza po scudetto, więc wszystko się dobrze układa.
Minister Sportu, Kamil Bortniczuk, o mundialu.
– Z upa łem nie będzie komplikacji?
– Upał oczywiście jest problemem, ale wszyscy w sztabie byli na to przygotowani. Pierwszy mecz gramy o godz. 17, a wszyscy o tej porze już czujemy, że jest czym oddychać. Myślę, że nie jest cieplej niż w Polsce latem, kiedy są też rozgrywki ligowe.
– Lewandowski to wielki piłkarz, a nie odniósł jeszcze sukcesu na mundialu. Ba, nie strzelił nawet gola. Będzie czuł sportową złość?
– Robert jest na pewno świadom tego, że to raczej jego ostatni mundial. Będzie miał ostatnią okazję, żeby w największym piłkarskim turnieju na świecie zaistnieć i napisać swoją historię. Jest wielu wybitnych piłkarzy, których w tej imprezie nie ma, bo ich reprezentacj się nie zakwalifikowały. Cieszmy się, że awansowaliśmy na mundial, bo Lewandowski będzie miał szansę pokazać swój geniusz i wielkość, a nie siedzieć w domu i oglądać mecze w telewizji.
Przegląd Sportowy
Radosław Majdan porównał reprezentację Polski do Korony Kielce.
Dziwi mnie także, że w tę narrację weszli też zawodnicy, którzy albo przyznają selekcjonerowi rację, albo „grają w jego grę”, mówiąc, że oni również nie czują się dobrze wtedy, kiedy muszą dominować nad rywalem, używając ataku pozycyjnego. I gdy twierdzą, że nie są stworzeni do takiego grania. Co na to Piotr Zieliński lub Robert Lewandowski? Ten ostatni chyba będzie musiał uzbroić się w podobną cierpliwość, jaką ma Bartosz Śpiączka z Korony – można wysnuć wniosek, że nasza reprezentacja na mundialu chce odegrać rolę, jaka przypadła Koronie w Ekstraklasie. Czyli przeszkadzamy, czekamy na odbiór i przechodzimy do kontrataku. Jej napastnik czeka czasami 80 minut na szansę strzelecką. Mam nadzieję, że Robert będzie chciał wykazać się dużą cierpliwością, bo mecz z Holandią pokazał coś innego. Widziałem wtedy frustrację naszego kapitana, który oczekiwał wsparcia od swoich kolegów, a tego nie otrzymał, bo ci byli zbyt wycofani. „Grają w grę trenera”. Trochę zaczyna to wyglądać na alibi. Jeśli nie wyjdziemy z grupy, trener Michniewicz będzie mógł powiedzieć, że przecież podkreślał, że nie bardzo mieliśmy kim grać kreatywny, wielopodaniowy futbol i że sami zawodnicy przyznawali, że rzeczywiście się w tym dobrze nie czują, więc zastosował jedyną taktykę, na którą było stać zespół. Czyli innymi słowy: odpowiedzialność spadnie na piłkarzy, a nie selekcjonera.
FIFA klęka przed Katarem.
FIFA złamała bowiem jedną z zasad, na których została zbudowana.To dzięki hojnym sponsoromw ciągu niespełna 50 lat stałasię tak potężną organizacją, o tak ogromnych fundamentach fi nansowych. Tymczasempokazanie środkowego palcaBudweiserowi może zachwiaćpartnerstwem z innymi potężnymi korporacjami.A nade wszystko ta decyzja pokazała, że w starciu FIFA – Katar to Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej musiała sięukorzyć przed panami w białych tunikach i w turbanachna głowie. Mieli ku temu miliardy katarskich riali argumentów. Co na to Infantino? – Oczywiście, że ta decyzja została podjęta późno, ale to dlatego, że do samego końca staraliśmy się ją zmienić. […] W wystąpieniu Infantino nie zabrakło też bagatelizowania kwestii łamania praw kobiet w Iranie („Wszyscy Irańczycy są potworami?”) czy niezbyt zgrabnego wytknięcia Europie, że źle traktuje emigrantów zarobkowych („W Katarze oni zarabiają dziesięć razy więcej niż u siebie”). Jednak trzeba mu oddać, że za osobami ze społeczności LGBT się wstawił. Przyznał przecież, że według niego takie osoby nie powinny mieć nigdzie żadnych problemów. To właśnie z tą kwestią był związany najbardziej niespodziewany akt spotkania z dziennikarzami. Asystujący Infantino Bryan Sanson najpierw oskarżył zebranych, żeszef światowej piłki jest niesłusznie atakowany przez media, podczas gdy jego prawdziwe oblicze jest zupełnieinne. Dyrektor FIFA ds. komunikacji przyznał, że coś o tymwie, bo sam jest gejem, a FIFA dba o takie osoby.
Meksykańscy kibice podbijają Bliski Wschód.
Gdyby Miguel chciał zamaskować swoje pochodzenie, jego plan z pewnością by się nie powiódł. Zdradziło go nie tylko sombrero, ale i plany na nadchodzący mundial.
– Do kiedy zostajesz? – pytamy.
– Bilet powrotny do Meksykumam 6 grudnia.
– To przed ćwierćfi nałem czy po nim?
– Przed, przed…
Miguel chwilę się zamyśla, a potem jego twarz promienieje. Chyba zdał sobie właśnie sprawę, że trudno o bardziej meksykańskie podejście do mundialu. Tamtejsza reprezentacja od 1994 r. jako jedyna obok Brazylii za każdym razem awansuje do 1/8 fi nału. Tylko że jedynie El Tri za każdym razem odpadali na tym właśnie etapie. Podobnie wyglądają rozmowy z innymi kibicami tej reprezentacji. Nie ma mowy o negatywnych emocjach. Nie po to przejechali taki kawał drogi, żeby się napinać. Lepiej oddać się zabawie. W strefi e kibica nie zabrakło tradycyjnych śpiewów w rytm „Cielito lindo” (w wolnym tłumaczeniu „Najdroższa moja”). W Polsce ta melodia jest znana z piosenki „Teraz jest wojna”. W meksykańskim oryginale refren zaczyna się od: „Tańcz i nie płacz!”. Już jutro przekonamy się, kto komu będzie mógł zaśpiewać: „Canta y no llores!”. Charakterystyczne ubiory to jedno. Meksykanie wygrali pierwszy dzień w największej strefi e kibica w Ad-Dausze także dzięki swojej liczebności.
Oswaldo Sanchez, były bramkarz reprezentacji Meksyku, w rozmowie z “PS”.
Ale zgodzi się pan, że Meksyk nie jest tak mocny jak na poprzednich mundialach?
W eliminacjach nie imponował i – jak sam pan mówi – nie wszyscy wierzą w kadrę. Nasza reprezentacja nadal jest silna, a mistrzostwa świata ją motywują. Wygrywała z naprawdę mocnymi zespołami. To drużyna, która przecież pokonała Niemcy na poprzednim mundialu w Rosji. Kadra Meksyku, jeśli jest zmotywowana, może pokonać każdego.
Co jest w takim razie jej najmocniejszą stroną?
Największym atutem naszej kadry są skrzydła, czyli Chucky Lozano, który występuje w Napoli, i AlexisVega, który gra w Chivasw lidze meksykańskiej. Jeśli oni dobrze funkcjonują,to mogą bardzo korzystnie wpłynąć na sposób gry drużyny trenera Martino.
A w czym upatruje pan największy kłopot reprezentacji Meksyku?
Moim zdaniem najpoważniejszym problem reprezentacji jest brak siły, odzyskanie piłki kosztuje wielepracy. Efektem tego jest to,że zespół traci za dużo bramek po kontrach.
Co wie pan o naszej drużynie?
Niewiele, poza tym, że jej bramkarz gra w mocnym włoskim zespole, no i oczywiście, że ma Lewandowskiego, jednego z najlepszych napastników świata. To jednak niebezpieczny rywal. Jest ustawiony defensywnie i nastawia się na kontry. Potrafi przy tym szybko przenieść ciężar gry, aby zagrozić rywalowi.
Antoni Piechnieczek ocenia formę i potencjał Polaków.
Nasi piłkarze przed meczem z Meksykiem robią dobrą minę do złej gry?
Nawet im się nie dziwię. Oni są mistrzami interpretacji.Oceniają wiele rzeczy w taki sposób, żeby wychodziły na ich korzyść. Niech im będzie. Oby tylko przełożyło się to na dobrą postawę w Katarze.
Coś czuję, że sparing z Chile lekko pana zaniepokoił…
Przyjmuję go ze spokojem,piłka jest w grze, ważne mecze dopiero przed nami. Przyznaję jednak, że spodziewałem się trochę więcej, mam
na myśli organizację i kulturę gry, niepisaną zasadę: pokaż mi, co potrafi sz.
Za wiele Polacy, niestety, nie pokazali.
I to nie jest tylko sprawa obecnego selekcjonera, lecz problem, który mnie martwi od dłuższego czasu. Poza epizodami nie możemy się dopracować stylu gry. Za czasów Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha, Ryszarda Kuleszy, o swojej drużynie nie chcę znowu wspominać, mieliśmy swój styl oparty na szybkim i często zabójczym dla rywala ataku. I o ten brak mam lekki żal do dzisiejszych reprezentantów. Trochę mi przykro, że oni za mało się o swój styl biją, że przed takim meczem jak choćby z Chile nie potrafi ą się wewnętrznie zagotować i zagrać z pasją, na jaką zasługuje mecz kadry. Może nasi potrafi ą, ale oszczędzają pasję i energię na mundial? Bardzo bym chciał, żeby tak było. Wie pan, czego brakuje tym piłkarzom? Polskości.
Polskości?
Takiej odczuwalnej na co dzień polskości. Przyjeżdżają piłkarze na mecz, przez chwilę są razem, wygrają, zremisują, przegrają i wracają do swoich zagranicznych klubów i środowisk, momentalnie przerzucając się na inny tor myślenia oraz funkcjonowania. Gdyby na co dzień mieszkali w Polsce, spotykali kibiców reprezentacji na każdym kroku, przyjmowali gratulacje, ale też ostrą krytykę, czasem dostaliby „wiązankę” pod swoim adresem i sami zrewanżowaliby się „wiązanką”, jak to w życiu – bardziej żyliby problemami polskiej kadry i lepiej rozumieli oczekiwania, jakie naród ma wobec najważniejszej drużyny. Mamy Europejczyków i światowców, dlaktórych reprezentacja oczywiście dużo znaczy, lecz niekoniecznie ją czują w każdym wymiarze.
Jacek Bąk o grze w Katarze.
Żaden klub w Katarze nie ma ofi -cjalnego budżetu. Jeśli brakuje mu pieniędzy, to właściciel podpisuje czek na odpowiednią sumę i kłopot z głowy. W lidze karty rozdają trzy kluby – Al-Rayyan, Al- -Sadd i Al Gharafa. Z tymi ostatnimi spotkaliśmy się fi nale krajowego pucharu. Na meczu miał pojawić się emir Kataru. więc zorganizowano oprawę godną fi – nału mistrzostw świata. Pech polegał na tym, że władca Kataru się spóźnił, a bez niego nie można było zacząć. Pięć minut, piętnaście, dwadzieścia… Staliśmy w tunelu i zaczynałem się lekko niecierpliwić. Na szczęście po dwóch kwadransach pojawił się na trybunach i sędzia mógł gwizdnąćpo raz pierwszy. Kiedy gwizdnął ostatni raz cieszyliśmy się ze zdobycia pucharu, wygraliśmy w rzutach karnych. Na fecie wyjechaliśmy odkrytym autokarem na główną ulicę w Dosze. Nasi kibice parkowali auta, gdzie popadnie i tańczyli też, gdzie popadnie. Przejechanie trzech kilometrów zajęło nam 3,5 godziny. Puchar Kataru, moje jedyne trofeum z Al-Rayyan, to wciąż było za mało dla szejka wykładającego swoją forsę na klub. Wściekał się po naszych porażkach i wszystkich chciał wyrzucić, za to po wygranych zapewniał nam, czego dusza zapragnie. Niepowodzenia odreagowywał na trenerach, w ciągu dwóch sezonów spędzonych miałem ich ośmiu. W drugim sezonie gry w Katarze, już po MŚ, zeszło ze mnie ciśnienie. Zacząłem być w formie lekko plażowej. Widziałem to po sobie. Do tego doszła depresja. Poważnie. Bałem się, że tutaj, na końcu świata, nawet jeśli stałoby mi się coś złego, nikt by się o tym nie dowiedział. Dojrzałem do podjęcia decyzji o opuszczeniu raju.
Lukas Podolski w prześwietleniu.
Niedawno Marek Papszun podważył trenerskie osiągnięcia Zbigniewa Bońka i rozpoczęła się wielka dyskusja, co można, a czego nie. Brakowało mi tylko pana, żeby dolać benzyny do ognia, bo to też pan potrafi.
PODOLSKI: Nie wiem, dlaczegow Polsce jest takie podejście, że w wywiadzie czy telewizji nie można nic powiedzieć. Skąd takie podejście? Grałem na całym świecie i jeżeli czułem, że chcę coś powiedzieć, to mówiłem. Czasami może lepiej zareagować spokojem, ale ja wypalę i powiem to, co uważam. Nie patrzę na innych, dlaczego trener Rakowa tak powiedział, a Boniek tak. Mam swoją głowę.
Krytykowano trenera Rakowa, że w porównaniu do piłkarskiej kariery Bońka to on osiągnął niewiele.
PODOLSKI: Każdy może powiedzieć, co uważa – broni swojego klubu, swoich zawodników. Trzeba wyczuć sytuację. Jeżeli ktoś atakuje Górnika lub mnie, a ja czuję, że dobrze odpowiedzieć, po prostu to robię.
Pan nie lubi się z kibicami Legii, ale mam wrażenie, że na swójsposób… lubicie się.
PODOLSKI: A czemu mam ich nie lubić? Jestem ostatnią osobą, którą można podejrzewać o jakiś hejt. Nigdy nie powiedziałem, że kibice Legii są źli czy coś takiego. Ale jeżeli mówią coś przeciwko mojemu klubowi czy komuś z drużyny, a nikt z Górnika nie reaguje, to czuję, że muszę odpowiedzieć. Atakują klub, w którym gram, który kocham.
To też wpisuje się w to, co pan powiedział we wcześniejszym wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”. Że pan lubi, jak na pana gwiżdżą, coś krzykną.
PODOLSKI: Nie przeszkadza mi, kiedy kibice Legii powieszą na mnie jakieś plakaty. Oni myślą, że wrócę do Zabrza i będę płakać albo nie przyjadę do Warszawy na kolejny mecz, bo przestraszę się następnych plakatów. Nie mam z tym problemu. Wiem, jak kibice myślą: jak to jest, dlaczego takie coś wywieszają. Nie przejmuję się tym. Wychodzę na mecz i to mnie napędza. Czekam na następny w Warszawie.
fot. FotoPyK