Czwartkowa prasa skupia się na meczu Lecha z Hapoelem i Piasta z Rakowem oraz… 70. urodzinach Jerzego Engela.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Wygrana w zaległym meczu z Piastem pozwoli Rakowowi awansować na pozycję lidera Ekstraklasy.
Problemy zdrowotne Milana Rundicia sprawiły, że Raków mecz z Widzewem rozpoczął jedynie z dwójką nominalnych obrońców. W Gliwicach będzie jeszcze trudniej, ponieważ z powodu nadmiaru żółtych kartek nie będzie mógł zagrać Zoran Arsenić. — Uraz Milana na szczęście nie jest poważny, aktualnie znajduje się on w procesie rehabilitacyjnym i maksymalnie za dwa tygodnie powinienem go mieć do dyspozycji. Co do przymusowej pauzy Arsenicia, to wypada nam nie tylko podstawowy zawodnik, ale statystycznie najlepszy zawodnik ekstraklasy w chwili obecnej oraz kapitan drużyny. To duże osłabienie, ale musimy sobie jakoś z tym poradzić. Nie wiem jeszcze, jak ostatecznie to zestawienie będzie wyglądało – zastanawia się Marek Papszun.
Lech Poznań jest w bardzo dobrym momencie, kilku ważnych piłkarzy uzyskało optymalną formę. Jeśli pokona Hapoel Beer Szewa, będzie blisko awansu.
Z jednej strony, biorąc pod uwagę wartość zawodników, można stwierdzić, że Lech jest zdecydowanym faworytem meczu. Z drugiej, zespół z Izraela ma spore doświadczenie pucharowe, a to jest w tych rozgrywkach ogromnym atutem. Choć z Villarrealem Izraelczycy przegrali, to długimi momentami toczyli wyrównany bój.
Lech jest w bardzo dobrym momencie sezonu, niektórzy zawodnicy są w szczytowej dyspozycji, a inni powoli ją osiągają. Z punktu widzenia Kolejorza najważniejsze, że dobrze spisują się gracze ofensywni, bo Hapoel ma bardzo solidną formację defensywną.
Jerzy Engel obchodzi dziś 70. urodziny. Z tej okazji “Przegląd Sportowy” przeprowadził z nim dłuższą rozmowę. Wszyscy będziemy mu pamiętali, że prowadzona przez niego reprezentacja Polski po osiemnastu latach niemocy dostała się na wielką imprezę i zagrała na MŚ 2002.
Po mundialu w Korei zakończył pan pracę z kadrą narodową, ale po paru latach podjął się innego wielkiego wyzwania. Zabrakło panu tak niewiele, by z Wisłą Kraków zagrać w fazie grupowej Ligi Mistrzów… Gdyby sędzia Mike Riley się nie pomylił i uznał gola Marka Penksy, w końcówce wyjazdowego rewanżu z Panathinaikosem Ateny, zrobiłoby się 2:2, co wobec zwycięstwa w Krakowie w pierwszym meczu 3:1 zapewne rozstrzygałoby kwestię awansu na waszą korzyść. Ustalił pan już przez te wszystkie lata, czy tam była ręka piłkarza Wisły, czy może jednak spalony?
Proszę pana, tam był wyłącznie błąd sędziego, gol został strzelony prawidłowo. W tym meczu zabrakło nam tylko jednego: analizy VAR. To klasyczny przykład sytuacji, która uzasadniała konieczność wprowadzenia analizy wideo. Zostaliśmy wtedy strasznie skrzywdzeni, ale już nic z tym nie zrobimy. Proszę zwrócić uwagę, że sędzia w tej akcji mógł również chwilkę wcześniej odgwizdać faul i w konsekwencji rzut karny na Marcinie Kuźbie…
Tak po prostu nie zalewa pana krew na wspomnienie tamtej sytuacji? Przecież ten facet z gwizdkiem zabrał Wiśle Kraków Ligę Mistrzów! Kto wie, jak potoczyłyby się dalsze losy pana i tamtej drużyny, gdyby nie irracjonalna decyzja sędziego.
To nie był jedyny sędzia, którego zapamiętałem ze złej strony. Jeżeli już o tym rozmawiamy, rozpocząłbym od arbitra sędziującego mecz Legii Warszawa z Interem w Mediolanie (0:0) w Pucharze UEFA. Sędzia pochodził z NRD, nazywał się Adolf Prokop i mówił po polsku równie dobrze, jak my. Przez niego nie byliśmy w stanie tam wygrać. Bardzo mocno nas pokaleczył. Czas zaciera takie szczegóły i potem trener czy zespół jest rozliczany i oceniany jedynie w kontekście wyników, jakie osiągnął. Mówię to z bólem, ale tak to niestety działa.
Czy dramatyczne, ale jednak przegrane starcia z Interem Mediolan (za pierwszym razem po dwóch bezbramkowych remisach i w dogrywce 0:1, a rok później po 3:2 w Warszawie i 0:1 na San Siro) oraz brak mistrzostwa Polski powodują, że jako szkoleniowiec z Łazienkowskiej był pan niespełniony?
Jeśli nie zdobywa się z Legią mistrzostwa Polski albo z reprezentacją mistrzostwa świata, w sercu musi pozostawać niedosyt. Mój pobyt w Legii oceniam jednak bardzo pozytywnie. Udało się sprowadzić z Widzewa Darka Dziekanowskiego, który wtedy był jednym z najlepszych polskich piłkarzy, uparcie też realizowałem ideę, aby w Legii coraz mocniej stawiać na piłkarzy związanych z Warszawą i Mazowszem i były mecze, w których w podstawowym składzie wychodziło aż dziewięciu takich zawodników. Były bardzo dobre mecze, jak ten wspomniany już z Interem Mediolan, ale też choćby pamiętne 4:1 z Górnikiem Zabrze w lidze. To było fantastyczne widowisko!
Muszę się zgodzić. Prasa po tym meczu pisała: skoro Górnik grał bardzo dobrze, to jak grała Legia?
Bywały mecze przy Łazienkowskiej, w których kibice nie mieścili się na trybunach i siadali na bieżni. To było dla mnie najważniejsze — grać tak, żeby tworzyć spektakl. Niektóre spotkania pamiętają do dzisiaj i to jest najlepsza wykładnia tego, co wówczas wspólnie robiliśmy. Mistrzostwa jednak zabrakło i nie zamierzam z tym dyskutować, zajęliśmy drugie miejsce.
Mistrzostwo zdobył pan z Polonią Warszawa, choć odszedł z niej jeszcze w trakcie sezonu, właśnie do kadry narodowej. Ale zaraz, zaraz — mistrzostwo zdobył pan czy Dariusz Wdowczyk?
I ja, i Darek Wdowczyk. To jest praca zespołowa. Jeśli Edward Klejndinst albo Władysław Żmuda powiedzą, że awansowali do mistrzostw świata w Korei, będą mieli rację. Tak właśnie to działa. Darek Wdowczyk prowadził Polonię Warszawa, a ja tworzyłem podwaliny pod ten sukces. Stworzyłem Darka jako trenera. Razem z właścicielem klubu Januszem Romanowskim jeździłem do Anglii i namawialiśmy go, żeby wrócił do Polski i związał się z Polonią, że na początku będzie jeszcze grał, ale już jako członek sztabu szkoleniowego i powoli wchodził w trenerskie buty, a docelowo zostanie pierwszym szkoleniowcem. Darek zaakceptował nasz plan, który został zrealizowany aż do mistrzostwa Polski.
Pan w tamtym układzie miał więcej kompetencji menedżerskich.
Tak. Udało mi się sfinalizować kilka bardzo ciekawych transferów łącznie z najważniejszym, czyli sprzedażą Emmanuela Olisadebe do Panathinaikosu Ateny za 3 mln dol. W tamtych czasach to była bardzo wysoka kwota.
W serii “Był sobie piłkarz” tym razem przedstawiono sylwetkę Leszka Wolskiego, który jest jedną z legend Pogoni Szczecin.
– Mój teść, choć oczywiście nie miałem wtedy zielonego pojęcia, że kiedyś nim zostanie, w latach 60. minionego wieku był najpopularniejszym i najlepszym piłkarzem w Szczecinie i jednym z najlepszych w Polsce. Świetnie grał, strzelał dużo goli. Każdy z nas, młodych chłopaków, którzy od rana do wieczora uganiali się za piłką, chciał być taki jak on. To była postać legendarna. Po meczu cierpliwie czekało się pod budynkiem klubowym, żeby zobaczyć z bliska swoich idoli, a już najbardziej Mariana Kielca. Wreszcie się pojawiał. Podchodził do saturatora, tuż obok nas, wypijał szklankę wody i szedł sobie dalej, a myśmy patrzyli za nim w niemym zachwycie. Pogoń później miała wielu dobrych piłkarzy, ale żaden z nich nie miał był tak szanowany i popularny jak Marian Kielec. Byłem dumny, że będąc trampkarzem, podawałem mu piłki. Jak ja wtedy marzyłem, żeby grać w piłkę w Pogoni! – przyznaje.
No i grał. W samej ekstraklasie aż 349 razy. I nawet w jednej drużynie z Marianem Kielcem ramię w ramię wystąpił, choć tylko w jednym meczu, który się okazał ostatnim dla największego piłkarza Portowców. Wolski w najwyższej klasie rozgrywkowej przebił wyczyny teścia nie tylko pod względem liczby meczów. Kielec, który był też królem strzelców, zdobył dla Pogoni 80 bramek, a Wolski o siedem więcej. – W Pogoni grałem szesnaście sezonów, a to już jedno piłkarskie pokolenie. Wtedy klub, któremu się od dziecka kibicowało, a potem szczęśliwie do niego trafiło, był przez takiego zawodnika traktowany jak świętość i nie mówię tu o pustych deklaracjach, których także teraz nie brakuje, ale o faktycznych zachowaniach. Grałem tak długo w Pogoni, bo to mój klub. Nie istniał ważniejszy powód. Pojawiały się jakieś sygnały z innych polskich klubów, ale nigdy nie doszło do konkretnych rozmów. Z Pogonią byłem na dobre i na złe – zauważa.
To ostatnie zastrzeżenie dotyczy zwłaszcza 1979 r., kiedy Portowcy spadki do II Iigi. Wolski miał wtedy 26 lat, był najlepszym strzelcem drużyny i gdyby nalegał, zapewne nadal miałby zatrudnienie w ekstraklasie. – Spadliśmy, więc trzeba było zakasać rękawy i walczyć o powrót. Trwało to dwa lata, ale miałem wielką satysfakcję, że się udało – podkreśla.
SPORT
W Górniku Zabrze miało być stawianie na młodzież, a na razie jest spory zagraniczny zaciąg.
Według statystyk ekstrastats.pl średnia Polaków w Górniku w wyjściowej jedenastce to 5,33. Sytuuje to 14-krotnego mistrza Polski w połowie stawki. Najmniejszą średnią naszych graczy w lidze w podstawowym składzie ma Miedź (3,44) i Raków (3,67). Najwięcej graczy rodzimego chowu jest w Stali, bo aż 9,40 i wspomnianym Zagłębiu 8,10. A gdzie te czasy, kiedy Górnik brylował w klasyfikacji Pro Junior System? Wygrał ją zresztą w 2018 roku, a w kolejnym sezonie była druga lokata. Teraz? Zabrzanie są na odległym 10. miejscu. Prowadzi Cracovia przed lubinianami. Trzecia jest Legia, czwarty Lech, a piąty Piast. Lepiej pod tym względem nie będzie. Mówił o tym po ostatnim meczu trener Bartosch Gaul.
– Czy brakuje tego zaplecza młodzieżowego? Myślę, że tak. Interesuję się oczywiście tym, co dzieje się w klubie czy w innych akademiach. Wiem, jaką Zagłębie wprowadziło strukturę w swojej akademii, ile tam władowali w infrastrukturę. To może być przykładem dla nas. Teraz mają warunki, żeby z tego korzystać, że mają takich młodzieżowców z taką jakością. To musi być też plan dla nas na przyszłość. Zagłębie na pewno można pochwalić za tę pracę, bo to wszystko tam przygotowywali. Teraz mają pożytek z tego. To się nie da tak, że teraz powiemy sobie, że wstawiamy do gry młodzieżowców. Tak się nie da, bo to musi być odpowiednio przygotowane i zorganizowane. Ile czasu to zajmie? Rok dwa to za szybko. Może trzy, a może nawet pięć lat. Tak trzeba uczciwie powiedzieć. To musi być poukładane: struktura, baza, komunikacja. Pierwsze kroki do przodu mamy, bo z Łukaszem Milikiem (dyrektor Akademii Górnika – przyp. red.) mam dobry kontakt, dużo rozmawiamy. Mamy akademię, mamy dużo zawodników, ale żeby to rozwinąć, to trzeba w to włożyć wiele pracy – mówi szkoleniowiec górniczego zespołu.
Gorąco było na ostatniej sesji chorzowskiej rady miasta, podczas której znów przewinął się temat nowego obiektu dla Ruchu, ale z pewnością nie w takim kontekście, na jaki liczyliby kibice.
– Może zabraliście ten stadion! – zwracał się radny Jan Skórka z Koalicji Obywatelskiej do radnych Prawa i Sprawiedliwości na ostatniej sesji chorzowskiej rady miasta, podczas której temat nowego obiektu dla Ruchu znów wypłynął na powierzchnię dyskusji o pieniądzach, których w budżecie samorządu brakuje.
Skarbnik miasta, Małgorzata Kern, wyliczyła, ile stracił Chorzów między 2019 a 2023 rokiem. – Mamy ubytek od 2019 roku, dlatego że wtedy zmieniły się przepisy związane z obniżeniem stawek podatkowych, które w żaden sposób nie zostały zrekompensowane przez budżet państwa w budżetach jednostek samorządu terytorialnego. W 2019 roku była to kwota około 5 mln zł, w 2020 – 16 mln, w 2021 – 20 mln, w 2022 – 51 mln, a w 2023 wyniesie ponad 78 mln zł. Łącznie daje to 170 mln zł, czyli więcej, niż PiT, które miasto otrzymało w najlepszym dla siebie roku. Co prawda z tytułu rekompensat uzyskamy około 46 mln zł, ale to nadal ponad 124-milionowy ubytek w dochodach z PiT. Dochody rosły nam do 2021 roku. Od 2022 i wprowadzenia „Polskiego Ładu” mamy drastyczny spadek dochodów – wyliczała skarbnik miasta.
Potem nawiązał do tego Andrzej Kotala, „pozdrawiany” przez kibiców praktycznie na każdym meczu, bo nie zapominają mu złamania obietnicy wyborczej, z którą szedł po prezydenturę już w 2010 roku. – Wiem, że niektórzy chcieliby nowego stadionu; szczególnie kibice wierni klubowi – mówił prezydent Kotala. – Ruch dzisiaj jest już liderem w pierwszej lidze, mamy nadzieję, że wejdzie do ekstraklasy, ale sami państwo widzicie na podstawie tych wyliczeń, że decyzja z 2019 roku o wstrzymaniu budowy była słuszna. 170 milionów złotych pokryłoby kwotę, którą musielibyśmy przeznaczyć w tamtym czasie na budowę stadionu. Gdybyśmy zaczęli budowę w 2019, to pewnie dziś stadion byłby skończony, byłoby go z czego budować, a nawet po zaciągnięciu kredytu byłoby z czego go spłacać. Ale kwoty 170 mln zł autentycznie nam brakuje. Radny Matyjaszczyk zapytał w interpelacji, dlaczego nie został wybudowany stadion. Odpowiadam: bo państwo, opcja rządząca, w związku z prowadzoną polityką podatkową zabrało nam wliczając w to 2023 roku już 170 mln zł.
FAKT
Jasmin Burić w barwach Lecha Poznań był mistrzem Polski w 2010 i w 2015 roku. Potem grał w Hapoelu Hajfa i w lidze izraelskiej miał okazję zmierzyć się z czwartkowym rywalem Kolejorza w Lidze Konferencji – Hapoelem Beer Szewa.
Co polscy kibice powinni wiedzieć o Hapoelu Beer Szewa?
To czołowy klub Izraela. Pięciokrotny mistrz kraju. Ostatni raz wygrali ligę w 2018 roku. W lidze izraelskiej płacą lepiej niż w ekstraklasie, a Hapoel należy do finansowej czołówki. Mają środki i spore ambicje.
Muszą być mocni, skoro Andre Martins, do niedawna podstawowy pomocnik Legii, siedzi tam głównie na ławce.
Polska liga jest lepsza taktycznie, natomiast w Izraelu gra się szybciej. Nie wiem, dlaczego Martins nie ma miejsca w składzie, ale skoro mówimy o piłkarzach znanych z ekstraklasy, to kiedy występowałem w Hajfie, gwiazdą Hapoelu Beer Szewa i całej ligi był obecny kapitan Legii Josue.
SUPER EXPRESS
Tekst o piłkarskich początkach Michała Skórasia.
Fascynację piłką dzisiejszy lechita wyniósł z rodzinnego domu, tata wciąż kopie piłkę w okręgówce. – Towarzyszył mi na boisku od zawsze, brałem go niemal na każdy mój trening. Gdy tylko widział, że pakuję torbę, zjawiał się od razu i mówił: „Idę z tobą”. Moi koledzy do dziś wspominają paroletniego szkraba, który na hali łupał sobie piłką w ścianę. „A dziś gra w pucharach i dostaje powołanie do reprezentacji!” – dzwonili i pisali do mnie, kiedy trener Michniewicz ogłosił nominacje – mówi Krzysztof Skóraś (47 l.).
Kolejorz starał się o jego syna dwukrotnie. – Pierwsza propozycja pojawiła się, gdy miał 12lat. Po spojrzeniu na chłopczyka siedzącego obok nas doszliśmy z żoną do wniosku, że to jeszcze nie ten czas – wspomina tata. Trzy lata później apelacji już nie było. „Chcemy syna natychmiast” – te słowa ówczesnego trenera poznańskiego zespołu rocznika 2000, Ivana Djurdjevicia (dziś trenera Śląska), były najlepszą oceną tego, co Skóraś junior zaprezentował podczas testów.
Fabian Piasecki to kumpel z dzieciństwa Rafała Kurzawy.
Piasecki pochodzi z miejscowości Świba w Kaliskiem, która wychowała paru ligowców. – Za płotem domu mojej babci mieszkał Rafał Kurzawa. Podczas wakacji spędzaliśmy wspólnie wiele czasu. Śniadanie, a zaraz potem piłka pod pachę i na szkolne boisko. Potem spotkaliśmy się w Zabrzu, w internacie. Kontakt mamy do dziś, Rafał ostatnio był gościem na moim weselu – tłumaczy nasz rozmówca.
Dzisiejszy mecz może otworzyć Rakowowi drogę na czoło tabeli, zresztą kosztem Pogoni, której zawodnikiem jest wspomniany Kurzawa. – Musimy zagrać skuteczniej niż z Widzewem –Piasecki bardzo żałuje dwóch punktów straconych przez częstochowian po remisie 0:0 w Łodzi. –Raków jest w tym momencie najlepszą drużyną w Polsce, więc marzy nam się mistrzostwo. Wszystko w naszych nogach i głowach – dodaje, zapewniając, że w Gliwicach będzie chciał z kolegami zrobić kolejny krok do realizacji wspomnianych marzeń.
Fot. Newspix