Reklama

PRASA. Rozkładanie rąk, mowa ciała nie pozostawiająca złudzeń: takiego Lewego nie lubimy

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2022, 09:41 • 16 min czytania 20 komentarzy

Piątkowa prasa w większym stopniu pisze już o niedzielnym meczu z Walią. 

PRASA. Rozkładanie rąk, mowa ciała nie pozostawiająca złudzeń: takiego Lewego nie lubimy

PRZEGLĄD SPORTOWY

Wnioski po meczu z Holandią.

1. GDZIEŚ JUŻ TO WIDZIELIŚMY

Wczoraj byliśmy świadkami skeczu, który opatrzył się nam aż nadto. Zwłaszcza że był nieśmieszny. Dokładnie 100 dni po poprzednim meczu biało-czerwoni znów zaserwowali nam niestrawne danie. Czerwcowe spotkanie z Belgią na Stadionie Narodowym zakończyło się porażką 0:1, ale nikt nie miał wątpliwości, że Czerwone Diabły powinny były wygrać wyżej. W czwartek przeżyliśmy deja vu. Kilka akcji tuż po zmianie stron wlało nieco nadziei w serca polskich kibiców, ale to wciąż za mało.

Reklama

2. ZIRYTOWANY LEWANDOWSKI

Rozkładanie rąk, mowa ciała nie pozostawiająca złudzeń. Takiego Roberta Lewandowskiego nie lubimy, bo wiemy, że wtedy źle się dzieje w reprezentacji Polski. Tak było i w czwartek. W kilku sytuacjach kapitan biało-czerwonych dał wyraz swojej frustracji. Koledzy nie zawsze rozumieli jego intencje, a i sam Lewy mógł się kilka razy lepiej zachować. Po zmianie stron Lewandowski dostał do pomocy Arkadiusza Milika, ale trudno mówić, że ich współpraca z czasów selekcjonera Adama Nawałki została wskrzeszona.

We wszystkich wyjazdowych meczach Polski z Walią gospodarze prowadzili 1:0. Nasz problem sprowadzał się do reakcji na niekorzystny wynik. Nie zawsze była właściwa.

(…) Co z tego, że już wcześniej bardzo poważnym ostrzeżeniem był wyjazdowy remis Walii z Anglią (1:1). W Polsce zostało to oczywiście zauważone i skomentowane, no ale wydawało się, że niespodziewany podział punktów w Londynie był bardziej efektem derbowej natury tego spotkania, a jak wiadomo, derby rządzą się swoimi prawami. Na dodatek Anglia i tak najważniejsze karty trzymała w ręku, bo już wcześniej wygrała właśnie w Cardiff (1:0). Wystarczyło więc, że Polska „tylko” powtórzy jej wyjazdowy wynik. I to pozornie niespecjalnie trudne zadanie przerosło możliwości Polaków. Nie docenili determinacji gospodarzy i całego arsenału okołopiłkarskich środków, których nie zawahali się użyć. Polacy w szczypaniu i innego rodzaju faulowaniu byli wyraźnie gorsi, więc rosła nerwowość, a gdy stracili pierwszego gola, zaczęła pojawiać się frustracja.

Ostatecznie Polska przegrała 0:2 i narzekanie po ostatnim gwizdku na brutalność Walijczyków mogła już tylko wywołać ich szyderczy śmiech. – W Cardiff zrobiliśmy tyle błędów, że głowa mała. To był przydział na całe eliminacje – przyznaje Lesław Ćmikiewicz, uczestnik tamtego spotkania. Wielkość drużyny Górskiego polegała na tym, że w rewanżu na Stadionie Śląskim nie próbowała po raz drugi (skoro nie udało się za pierwszym razem) uparcie udowodnić, że ma lepsze wyszkolenie techniczne i w ogóle jest na wyższym poziomie kultury piłkarskiej, tylko zagrała „po walijsku”. Zastosowała te same środki i wykończyła Walię jej własną bronią. Rywale w desperacji popełniali proste błędy, zaczęli bezmyślnie faulować, a to już oczywiście sędziowie dostrzegali. Efekt był taki, że jeden z ich najważniejszych piłkarzy, silny jak drwal i robiący jak drwal Trevor Hockey, obejrzał czerwoną kartkę jeszcze przed przerwą. – Był dobrze zbudowany, miał bujną czuprynę i rozczochraną brodę. Wyglądał na niezłego zakapiora. Przypominał mi rozbójnika Rumcajsa ze znanej kreskówki, tyle że był jeszcze niebezpieczniejszy. Kopnął mnie w sytuacji, gdy akcja z piłką toczyła się zupełnie gdzie indziej. To była jego wściekła bezsilność. Nie wytrzymał ciśnienia, więc został poproszony o opuszczenie boiska – opowiadał nam kiedyś Ćmikiewicz. Jemu w naszej drużynie umiejętne prowokowanie rywali wychodziło najlepiej. Rewanż okazał się wielkim sukcesem, Polska wygrała 3:0.

Reklama

Rozmowa z Adrianem Cieślewiczem, który od ośmiu lat jest piłkarzem walijskiego The New Saints.

Na jakie zarobki mogą liczyć profesjonalni piłkarze w lidze walijskiej?

Średnia w naszej drużynie to 2,5-3,5 tys. funtów miesięcznie. To na pewno duża przepaść w porównaniu z polską Ekstraklasą, patrząc zwłaszcza na Legię czy Lecha. A jeśli chodzi o poziom, to tego lata mieliśmy porównanie. Lech trafił na Vikingura Reykjavik, który wcześniej wyeliminował moją drużynę.

I mistrz Polski skompromitował się w pierwszym meczu.

Myśleli, że pojadą sobie na Islandię i łatwo wygrają. Vikingur był wtedy osłabiony, bo ich najlepszy zawodnik odszedł do Rosenborga Trondheim (Kristall Mani Ingason — red.) po tym, jak nas wyeliminowali. Na dodatek 2-3 innych zawodników złapało kontuzje, a i tak Islandczycy wygrali 1:0. Pamiętajmy, że to przecież półamatorska drużyna.

Czyli w teorii to twoja drużyna powinna była zagrać z Lechem.

Przede wszystkim zawaliliśmy mecz na Islandii. Mając rewanż u siebie, trener ustawił nas ofensywnie. I przegraliśmy 0:2, choć po dwóch rzutach karnych. Rok temu byliśmy blisko wyeliminowania Viktorii Pilzno w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. U siebie wygraliśmy 4:2, w rewanżu odpadliśmy po karnych. Mija rok i oni awansują do Ligi Mistrzów. Najwidoczniej nasz trener uznał, że na dłuższą metę możemy rywalizować jak równy z równym z lepszymi drużynami. Okazało się, że jednak nie. Zapłacił za to posadą.

Jako kibicowi Lecha było ci pewnie tym bardziej szkoda, że nie doszło do tego meczu.

Tata grał w tym klubie jako 20-latek, a potem miał przyjemność pracować jako trener młodzieży w akademii Kolejorza w Gnieźnie. Tak że Lecha zawsze mieliśmy w sercu. Bardzo cieszyliśmy się z ostatniego mistrzostwa Polski. Szkoda tylko, że znów nie udało się awansować do Ligi Mistrzów. Myślę, że mielibyśmy szanse z Lechem, bo widzieliśmy, jak prezentuje się na początku sezonu. Wtedy każdy miałby z nimi szanse. Teraz wygląda to już lepiej, ale wtedy Lechowi nie szło.

Na kolejną taką okazję trzeba czekać rok. W lidze walijskiej o takiej rywalizacji możecie pomarzyć.

Może się to zmieni, bo od 2026 r. rozgrywki mają być już w pełni profesjonalne. Zobaczymy, czy do tego dojdzie, bo to wymaga dużych nakładów finansowych. To na pewno duża szansa, by ligą bardziej zainteresowały się media i kibice. Bądźmy szczerzy, teraz za dużo ludzi się nią nie interesuje.

Nie wiem, jaki w Wielkiej Brytanii jest limit, ale z twoich słów wynika, że czasami obeszłoby się bez zgłaszania imprezy masowej na meczach ligi walijskiej…

Na mecze europejskich pucharów ludzie przyjdą zawsze. Tyle że w ich trakcie nie mogą stać, a miejsc siedzących na naszym stadionie jest tylko 1100. W lidze kibiców jest dużo mniej. Także z tego względu, że po przenosinach walijscy fani uznali, że nie będą kibicować klubowi z Anglii. Walijczycy nie lubią się z Anglikami, co odbija się na frekwencji.

W innych sferach życia też widać te antagonizmy?

Na co dzień ich nie ma. Inaczej jest, gdy dochodzi do meczów między oboma reprezentacjami. Nie tylko w piłce nożnej, ale i w rugby. Może się zdarzyć, że biją się wtedy między sobą nawet koledzy z pracy. To jednak wyjątkowe sytuacje.

We wtorek wieczorem czasu lokalnego cała reprezentacja Meksyku – włącznie z selekcjonerem Gerardo Martino – spotkała się w Los Angeles z przedstawicielami prasy podczas Media Day. Tematów do rozmów nie brakowało, a całość tłumaczona była m.in. na język polski.

Reprezentacja Meksyku – nasz pierwszy rywal podczas MŚ w Katarze – wchodzi w decydującą fazę przygotowań do mundialu. Obecnie cała ekipa przebywa w Kalifornii, gdzie w sobotę w Pasadenie rozegra towarzyski mecz z Peru, a we wtorek na przedmieściach San Jose podejmie Kolumbię. To kolejne dwa spotkania organizowane pod szyldem „MexTour”, których celem jest m.in. zaprezentowanie się licznie zamieszkującym Stany Zjednoczone meksykańskim imigrantom i podreperowanie – poprzez wpływy z transmisji telewizyjnych, ze sprzedaży biletów i reprezentacyjnych gadżetów – budżetu federacji.

Na przedostatniej prostej – w listopadzie Meksyk czekają jeszcze dwa przedmundialowe testy z Iranem i Szwecją w Katalonii – atmosfera w zespole nie jest najlepsza. Słaba dyspozycja, fatalna skuteczność (zaledwie sześć bramek w siedmiu meczach od momentu zakończenia eliminacji w strefie CONCACAF) i brak wartościowych wyników na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy sprawiają, że krytykowani są zarówno piłkarze, jak i trener Gerardo „Tata” Martino. Najbardziej obrywa się temu ostatniemu i gdyby nie wysoka pensja, Argentyńczyk już dawno nie siedziałby na ławce szkoleniowej El Tri. Zarzuca mu się m.in. to, że nie ogląda Ligi MX i nie docenia niektórych meksykańskich futbolistów, którzy tam grają i się wyróżniają (Alejandro Zendejas, Arturo Gonzalez czy Omar Campos), że faworyzuje i mimo braku formy ciągnie wręcz za uszy innych piłkarzy (Jesus Gallardo, Henry Martin, Rogelio Funes Mori). Krytykuje się go również, że nie mieszka na stałe w Meksyku i wreszcie, że styl gry reprezentacji pod jego wodzą daleki jest od ideału oraz wysokich wymagań rozkochanych w radosnym i ofensywnym futbolu kibiców.

Sam Martino, który podczas każdego z ostatnich spotkań kadry musiał wysłuchiwać nieprzychylnych okrzyków z trybun „Fuera Tata” (Wynocha z Tatą), nie robi wiele, aby zakopać topór wojenny z kibicami. Po porażce 0:1 w towarzyskim meczu z Paragwajem, rozegranym 31 sierpnia w Atlancie, przyznał, że czuje się jak „wróg publiczny numer 1”. Natomiast podczas wtorkowego Media Day w Los Angeles na pytanie, co chciałby przekazać kibicom reprezentacji, odrzekł: „My tym ludziom nie musimy mówić nic. Ja rozmawiam tylko z piłkarzami i sztabem. Odpowiemy im sposobem gry naszej kadry”.

Jak wygląda liga w kraju naszego grupowego rywala w mistrzostwach świata? Czego spodziewać się po Saudyjczykach? Opowiada Martin Ševelala, były trener Zagłębia Lubin, w minionym sezonie prowadzący Abha Club.

Al-Hilal i Al-Ittihad, które rozgrywki zakończyły na dwóch pierwszych miejscach.

Najmocniejsze kluby są z Rijadu, czyli stolicy Arabii Saudyjskiej. Przede wszystkim Al-Hilal – mistrz, który w 2021 roku po raz czwarty w historii zwyciężył w azjatyckiej Champions League, następnie Al-Shabab oraz An-Nassr. Dalej są kluby z drugiego co do wielkości miasta Dżuddy położonego nad Morzem Czerwonym: wicemistrz kraju Al-Ittihad i utytułowane Al-Ahli, które sensacyjnie spadło z ligi. A czy Abha Club jest średnim klubem? Powiedziałbym, że na tle innych małym. W tamtejszej ekstraklasie zwykle walczył o utrzymanie, brakowało ambicji, by bić się o czołowe lokaty albo udział w azjatyckich pucharach. Owszem, mówiono, że w dalszej perspektywie to jest celem, ale nie szły za tym konkretne działania.

W Europie może się wydawać, że futbol w Arabii Saudyjskiej to bogaci szejkowie, petrodolary, bogactwo, przepych i żadnych problemów finansowych.

Jeśli chodzi o pieniądze, trzeba rozróżnić dwie kwestie. Pierwsza to przelewy od tamtejszej federacji. Co trzy miesiące kluby muszą zaraportować, w jakiej są sytuacji, czy nie ma długów wobec piłkarzy lub trenerów. Jeśli wszystko jest OK, dostają przelew. W przypadku jakichś problemów środki były odpowiednio mniejsze. Druga rzecz to właśnie szejkowie. Oni zapewniają „extra money”, na przykład by zmotywować drużynę albo ją nagrodzić.

Ligę saudyjską da się porównać z polską, czeską lub słowacką?

Trudno jednoznacznie porównać. Najbogatsze drużyny z Rijadu stać na sprowadzanie lepszych zawodników. Uważam, że wiele zespołów gra szybciej, jest bardziej wybieganych, ale nie ma jakiejś kolosalnej różnicy. Jeśli chodzi o infrastrukturę, to stadiony w Polsce ogólnie sprawiają lepsze wrażenie. Oczywiście, obiekty w Rijadzie i Dżuddzie są wyjątkowe, ale reszta? Odstaje od polskich. Podobało mi się, że transmisje były zorganizowane podobnie jak u was. Mecze rozłożone są różnie i każdy jest pokazywany w telewizji.

Z drużyny, która w zeszłym roku została mistrzem Europy, niewiele zostało. Squadra Azzurra to dziś inny zespół, który przechodzi zmianę pokoleniową. Istnieją jednak obiektywne trudności…

Zawodnicy są świadomi, że po marcowej porażce z Macedonią Północną nie wezmą udziału w mistrzostwach świata w Katarze, a selekcjoner Roberto Mancini z goryczą zauważa, że kluby Serie A nadal mało korzystają z włoskich piłkarzy. W związku z tym turyńska sportowa gazeta „Tuttosport” wyliczyła, że zagraniczni gracze występujący we włoskiej ekstraklasie stanowią 67 procent całości. Taka tendencja utrzymuje się od lat i prawdopodobnie już nie ulegnie zmianie. Trener, razem ze swoim sztabem, zdecydował się na odmłodzenie kadry, ale radzi sobie z tym, co ma.

Żeby zdać sobie sprawę z powagi sytuacji, można spojrzeć na jedenastki drużyn z minionej kolejki Serie A. Torino i Spezia miały na boisku tylko jednego włoskiego gracza (Buongiorno i Bastoni). Atalanta i Napoli, które są liderami w tabeli, weszły na murawę odpowiednio z dwoma i czterema włoskimi piłkarzami (naturalizowany Brazylijczyk Toloi i Scalvini oraz Meret, Di Lorenzo, Politano i Raspadori). Zarówno Maurizio Sarri, jak i Jose Mourinho, trenerzy Lazio i Romy, wykorzystali natomiast pięciu włoskich zawodników (Provedel, Casale, Cataldi, Zaccagni i Immobile ze strony Biancocelestich, Mancini, Cristante, Spinazzola, Zaniolo i Pellegrini ze strony Giallorossich). Warto zauważyć też przypadek Udinese, które pokonało Inter dzięki tylko dwóm włoskim piłkarzom, którzy nie zostali jednak powołani przez Manciniego (Silvestri oraz Udogie). Jak widać, sytuacja jest specyficzna.

Wyliczanka Michała Probierza na 50. urodziny.

1. Na zgrupowanie kadry U-21 do białostockiego hotelu Hilton mógłby przychodzić w szlafroku, bo mieszka po sąsiedzku. Od kilku miesięcy Białystok jest jego nowym-starym miejscem na ziemi.

2. Jego ojciec był sędzią piłkarskim do szczebla drugiej ligi. Po latach dopadł go zawał, niedotlenienie móżdżku przez 12 minut. Funkcje odśrodkowe zaniknęły. Naście lat spędził na wózku inwalidzkim. Z domu wychodził rzadko, jedynie wtedy, kiedy żona zabierała go do lekarza.

3. W przedszkolu nazywali go „Całuśny”. Nie bez powodu, bo właśnie tam dał pierwszego buziaka.

4. Grecy będą przeciwnikiem Polaków w debiucie 50-letniego selekcjonera kadry U-21. Kraj z południa Europy co rusz przewija się w jego sportowym życiorysie. Gdy po raz pierwszy w historii wprowadził Jagiellonię do europejskich pucharów, trafiła ona na Aris Saloniki. Nieco później został… trenerem Arisu. W kiepskim momencie, bo klub trawił kryzys finansowy. „Płacili mi w watykańskiej walucie, czyli «Bóg zapłać». Kiedy właścicielka domu zagroziła, że mnie z niego wyrzuci, bo Aris nie płacił za wynajem, wiceszef klubu pokazał mi puste kieszenie i zaproponował, że poratuje mnie 20 euro. Gdy powiedziałem kierownikowi, by w trakcie meczu wyjazdowego zamieszkać w hotelu, w którym już nocowaliśmy, gorzko się zaśmiał: «Aris nie jeździ w te same miejsca, bo nie płaciliśmy za poprzednie pobyty». Tam zwalniali się nawet masażyści, bo nie mieli za co dojeżdżać do klubu. Zrobiłem intensywny trening, na którym jeden z zawodników zasłabł. Zaprosiłem go na rozmowę. Nie chciał mówić, co się dzieje. Odprawiłem tłumacza i dopiero się otworzył. Okazało się, że nie jadł od dwóch dni. Chodził po supermarketach i coś tam tylko wyjadał na promocjach. W końcu podczas meczu pękły mi spodnie na tyłku. To był ostateczny znak, by zwijać się z Salonik” – wspominał.

5. Opowiadał, że nie miałby nic przeciwko, gdyby po śmierci jego prochy zostały rozsypane nad stadionem piłkarskim.

Rywalizację Raduni StężycaOlimpią Elbląg ciężko nazwać derbami w klasycznym ich znaczeniu. Przerwę od Ekstraklasy i I ligi postanowiliśmy jednak wykorzystać na przyjrzenie się rywalizacji dwóch mocno kontrastujących, stosunkowo blisko położonych od siebie klubów.

115 km dzieli „klub prosto z serca Kaszub”, jak sama określa się Radunia Stężyca, od drugiego co do wielkości miasta województwa warmińsko-mazurskiego, blisko 120-tysięcznego Elbląga. — Derby? Derby to my gramy ze Stomilem. Wygraliśmy z nimi zresztą już w tej rundzie 4:0. Oczywiście jak się chce, to można spróbować tak tę rywalizację nazwać — mówi nam ks. Paweł Guminiak, od wielu lat pełniący funkcję prezesa Olimpii. — Po awansie Chojniczanki jest to nasz najbliższy rywal, więc w jakimś sensie możemy mówić o derbach. Spokojnie możemy podciągnąć to pod derby Polski północnej — odpowiada Aleksander Wójcik, rzecznik Raduni.

Stężyca to niezwykle malowniczo położona wieś na Kaszubach. Gminę otacza pięć jezior, a jedno z nich można podziwiać z blisko kilometrowego mola. Jest też amfiteatr, który podczas festiwali potrafi zgromadzić 50 tys. osób. To sporo biorąc pod uwagę, że Stężycę zamieszkuje niespełna 3 tys. osób. Klub jest oczkiem w głowie mieszkańców i burmistrza Tomasza Brzoskowskiego, który stoi za awansem klubu na szczebel centralny.

Poważne inwestycje w sport rozpoczęły się tam dziesięć lat temu. Obecnie Radunia może pochwalić się siedmioma boiskami, z których pięć posiada naturalne nawierzchnie. Swego czasu pojawiały się zarzuty, że gmina zbyt dużo inwestuje w klub kosztem bardziej priorytetowych zadań, jak szkolnictwo czy infrastruktura.

SPORT

Cracovia zakończy pracowity tydzień sobotnim meczem pokazowym w Miechowie. Trener Jacek Zieliński ma natomiast pewne obiekcje co do kształtu ligowego terminarza.

– Po meczu z Pogonią zawodnicy dostali dwa dni wolnego, a od wtorku rozpoczęliśmy dość mocny tydzień – zapewnił Jacek Zieliński. – Zakończymy ten pracowity okres sobotnim meczem pokazowym z okazji 100-lecia Pogoni Miechów, w miejscowości, w której jest nasz bardzo duży fanklub. Chcemy naszym sympatykom dać okazję do spotkania się z zawodnikami. Pojedziemy więc w pełnym składzie, który mam teraz do dyspozycji, żeby godnie uczcić jubileusz. Będziemy oczywiście mieć swoje założenia na ten mecz i zawodnicy będą je musieli realizować. Na pewno nie będzie to spotkanie z jakimś wielkim obciążeniem, ale po tej mocnej pracy taka spokojna gra przyda się zawodnikom – podkreślił trener Cracovii.

– A później będziemy czekać na powrót kadrowiczów. Mamy ich pięciu, a PZPN nie wziął tego pod uwagę i ustalając terminarz rozgrywek wyznaczył nas do gry już w piątek. Jesteśmy drugim – po Lechu – zespołem naszej ligi dającym najwięcej kadrowiczów, więc można to było jakoś inaczej ułożyć. Ale nic już na to nie poradzimy. Do czwartku będziemy się zbierać i tego dnia wyjedziemy do Radomia, żeby następnego dnia zagrać z Radomiakiem – zakończył Jacek Zieliński.

Wypożyczony z Pogoni Kryspin Szcześniak szybko przebił się do pierwszego składu Górnika Zabrze.

Młodzieżowiec pochodzący z Gorzowa, a od kilku dobrych lat związany z Pogonią Szczecin, w portowej jedenastce miał małe szanse na przebicie się do składu. W tej sytuacji był wypożyczany do innych klubów. W sezonie 2020/21 reprezentował pierwszoligowy jeszcze wtedy GKS Jastrzębie. Wystąpił wtedy w 26 spotkaniach. Młodzian grał bezkompromisowo. W tamtym sezonie nazbierał w sumie 8 żółtych i jedną czerwoną kartkę. To wtedy wpadł w oko skautom górniczego klubu. Latem zeszłego roku wrócił do Szczecina, ale nie na długo, bo tym razem został wypożyczony do beniaminka ekstraklasy Górnika Łęczna. Tutaj kolejne regularne granie, bo tym razem 25 występów. Regularność była też w… kartkach. Bilans taki sam jak w Jastrzębiu, 8 żółtych i jedna czerwona. Z klubem z Łęcznej zaliczył spadek, ale zwrócili na niego uwagę inni, jak choćby Górnik Zabrze.

– Szukaliśmy wzmocnień w defensywie, a Szcześniak to uniwersalny gracz, który może występować i w obronie, jak półprawy i półlewy, a także jako defensywny pomocnik. Jest młody, pracowity, obserwowany przez nas przez jakiś czas, bo jak występował w Jastrzębiu, to zbierał dobre recenzje. Skorzystaliśmy z wypożyczenia skoro w Pogoni nie gra z powodu dużej konkurencji w defensywie – tłumaczy Roman Kaczorek, szef działu skautingu klubu z Zabrza.

FAKT

Jerzy Engel i Bogusław Kaczmarek przestrzegają Czesława Michniewicza.

Engel musiał się pogodzić ze stratą Euzebiusza Smolarka, Tomasza Zdebela czy Bartosza Karwana. Każdy z nich miał się znaleźć w samolocie do Azji, ale uniemożliwiły im to urazy. Kaczmarek i Beenhakker musieli sobie radzić bez Jakuba Błaszczykowskiego, Radosława Matusiaka czy Grzegorza Rasiaka. – A jakby tego było mało, po meczu z Belgią, kiedy wszyscy fetowaliśmy awans, podszedł do mnie Radosław Sobolewski i powiedział, że więcej w kadrze nie zagra – wspomina Kaczmarek.

To były znaczące ubytki dla obu drużyn. A że, delikatnie mówiąc, to nie były też złote lata naszego futbolu, wybór zastępców nie należał do najłatwiejszych. – Szukaliśmy dosłownie wszędzie. Byliśmy nawet na meczach grającego na drugim poziomie rozgrywkowym Znicza Pruszków – opowiada były asystent Beenhakkera i przekonuje, że niewiele brakowało, a Robert Lewandowski pierwszy wielki turniej zaliczyłby już w 2008 roku, ale z tego ryzykownego pomysłu wycofał się selekcjoner. – Stwierdził, że jeśli po dwóch latach selekcji nagle powołamy nieogranego „Lewego”, to będzie o krok za dużo – wspomina Kaczmarek.

SUPER EXPRESS

Maciej Stolarczyk o Jagiellonii i Nene.

– Wyróżnia się Nene, który na podpisanie kontraktu musiał przypłynąć łódką do Lizbony, bo były problemy z samolotem. Cieszy pana, gdy zawodnik jest tak zdeterminowany?

– Widziałem filmik, jak ta podróż wyglądała. Nene jest z małej wysepki i jest to warte docenienia. To zawodnik o dużych możliwościach. Już zresztą pokazał to na boisku. Jest pokorny, mocno pracujący na to, żeby wyjść na kolejny poziom i być liderem tego zespołu. Do tego dąży, a to mnie bardzo cieszy.

– Kierownik drużyny już ponoć puszcza w szatni Akcent „Oj ne ne ne”.

– W związku z tym, że Podlasie słynie z tego typu treści muzycznych, to te piosenki oczywiście są szybko kreowane i wpadają w ucho. I tak jak była wcześniej piosenka – i ona przez cały czas króluje – o Jesusie Imazie, to o Nenem ta piosenka też u nas leci i to jest bardzo fajne, wesołe i pozytywne.

Łukasz Piszczek odcisnął swoje stopy w Alei Gwiazd na Narodowym i przy okazji trochę poopowiadał o swojej karierze i obecnej sytuacji.

(…) – Najpiękniejsze wspomnienie na Stadionie Narodowym to pożegnalny mecz ze Słowenią czy może asysta z Niemcami?

– Każdy występ na Narodowym był dla mnie wielką dumą. Miło wspominam ten obiekt, skończyłem tu karierę w kadrze. Zagraliśmy tu dużo spotkań, większość wygranych, i to jest dla mnie ważne. Asysta z Niemcami była niewątpliwie jednym z milszych wspomnień. Strzeliłem tu dwa gole, ale najmilej wspominam trafienie z Czarnogóry. Było w ważnym momencie eliminacji, taka nieoczywista bramka w moim wykonaniu. Pomogła drużynie w przełomowym momencie.

(…) – Jak pana zdrowie? W lipcu przeszedł pan operację…

– Trwa rehabilitacja, niestety nie jest to etap, w którym mogę powiedzieć, że wrócę na boisko. Nie mogę jeszcze biegać, a to się w grze w piłkę przydaje. Mam nadzieję, że do końca roku poradzę sobie z tą kontuzją. Od roku męczę się z tym urazem i to jest jednak duży znak zapytania. Pracuję razem z moim przyjacielem Damianem Baronem w LKS Goczałkowice w sztabie trenerskim.

Fot.

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
3
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
17
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Komentarze

20 komentarzy

Loading...