W środowej prasie ciekawa rozmowa z lekarzem kadry Jackiem Jaroszewskim. Reszta to raczej standardy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Atletico Simeone musi odrabiać straty po porażce z MC Guardioli. W światowej czołówce nie ma szkoleniowców, których wizja futbolu bardziej by się różniła.
O tym, jak Atletico i MC różnią się od siebie najlepiej pokazują liczby. MC w Premier League ma średnie posiadanie piłki 68,2 procenta, najwyższe w lidze, Atletico w LaLiga 51,5 procenta, co daje mu ósme miejsce. Jeszcze większy kontrast widać w Lidze Mistrzów. Tu MC ma 61 procent, co daje mu piątą pozycję spośród 32 uczestników rozgrywek, a Atletico zaledwie 40,2 procenta, co daje mu 28. lokatę.
Gdy drużyna Simeone sama musi atakować, to się gubi. W tym sezonie przegrała już pięć meczów z ekipami z dolnej piątki w tabeli, gdyż w każdym ze spotkań miała od 54 do 71 procent czasu piłkę. Z kolei do soboty mogła pochwalić się serią sześciu zwycięstw z rzędu w lidze ze średnim posiadaniem 40,6 procenta. Na szczęście dla gospodarzy, ale Atletico nie musi się jednak obawiać, że MC postawi na zmasowaną obronę, bo to wbrew filozofii Guardioli.
Lekarz reprezentacji Polski Jacek Jaroszewski przekonuje, że Robert Lewandowski naprawdę mógł nie zagrać ze Szwecją. Chwali też Kamila Glika i mówi o sytuacji Jakuba Modera.
Marcowe mecze – towarzyski ze Szkocją oraz baraż ze Szwecją – były bardzo trudne ze względu na liczbę kontuzji?
Spotkanie ze Szkocją było niezwykle pechowe. Arek Milik i Bartek Salamon doznali poważniejszych urazów, które wykluczyły ich z barażu. Krzysiek Piątek schodził z boiska w Glasgow, mając krew w bucie – lała się z otwartej rany na ścięgnie Achillesa, zszywany był od razu w szatni. Dzień przed spotkaniem w Glasgow z treningu zszedł Robert Lewandowski, jego występ ze Szwecją był realnie zagrożony. Przy ostatnim strzale naciągnął więzadło poboczne w kolanie i przez kolejne dni miał zakaz uderzania piłki prawą nogą. Na baraż wyszedł, choć nie było to takie pewne. Fizjoterapeuci wykonali świetną robotę, wzorowo ułożyła się współpraca sztabu medycznego z selekcjonerem, który rozumiał potrzebę szerokich indywidualizacji treningów u wszystkich zawodników mających kłopoty zdrowotne.
Na osobne „wyróżnienie” zasługuje Kamil Glik.
Jest niezwykłym „przypadkiem”. Ze Szkocją mocno naderwał mięsień dwugłowy uda. W normalnych okolicznościach zawodnik wypada na trzy tygodnie, a sztab informuje selekcjonera, że nie ma szans na udział w meczu po pięciu dniach. Ale Kamil jest ulepiony z innej gliny. Do niego, w sytuacjach związanych z jego urazami, podchodzimy inaczej. Po powrocie ze Szkocji chciałem go wziąć na badanie usg, żeby wiedzieć, w jakim stopniu jest naderwany mięsień. Byłem przekonany, że gdzieś między 10 a 30 procent, ale chciałem dokładnie sprawdzić. Usłyszałem tylko: „Doki, po co ta cała diagnostyka i informacja, skoro i tak planuję grać ze Szwecją”.
Kamil to jedyny piłkarz, od którego taka wiadomość jest dla mnie wiążąca i zdaję się na niego. Ryzyko było, ale postępowaliśmy tak, żeby zdążył. Testem był ostatni trening i na nim Kamil wyglądał znośnie. W piątej minucie barażu uraz w pełni się odnowił. Michał Helik był przygotowany do wejścia na boisku, my obserwowaliśmy Kamila. A on cały czas pokazywał, że daje radę. W przerwie usłyszałem: „Doki, nie jest dobrze, ale gram dalej”. Wykorzystaliśmy wszystkie sposoby wyłączenia bólu i było widać, że Kamil cierpi, ale nadąża. W ogóle w przerwie sytuacja była niewesoła – na urazy narzekali też Bartek Bereszyński i Krystian Bielik. Powiedziałem trenerowi, że w każdej chwili może być konieczna zmiana. Wszyscy dograli do końca.
Niestety, młody Radek Kałużny nie należał do najmądrzejszych. Mówiąc dosadniej – do głupich.
PIOTR WOŁOSIK: Przy okazji naszej poprzedniej pogawędki poruszyliśmy temat piłki młodzieżowej, reprezentacji juniorów.
RADOSŁAW KAŁUŻNY (były pomocnik piłkarskiej reprezentacji Polski, komentator „Przeglądu Sportowego”): Z którymi akurat ja nie miałem do czynienia.
No właśnie do tego chciałem nawiązać. Z jakiego powodu?
Bo interesował mnie tylko poważny fussball. Duże kartofle, a nie obierki! A mówiąc serio, fakt, że zaledwie kilka razy trafiłem do młodzieżowych reprezentacji, był wyłącznie moją winą. Niestety, młody Radek Kałużny nie należał do najmądrzejszych. Mówiąc dosadniej – do głupich. No bo co powiedzieć o chłopaku, który ma w garści powołanie na zgrupowanie juniorskiej reprezentacji, ale wybiera „balety” i by wykręcić się z wyjazdu na mecz kadry, w trakcie imprezy prosi kolegę, by ten włożył but piłkarski i korkami przejechał mu po piszczelu. Albo własnoręcznie pół godziny stukałem sobie tym butem w kostkę, by spuchła i wykluczyła mnie z grupy powołanych. No przecież z kontuzją Radek nie pojedzie… Najgorzej, kiedy lekarz reprezentacji kazał przyjechać, pokazać się, dać zbadać. Cały misterny plan głupiutkiego Radzia szedł na drzewo – zagrać nie mogłem, a musiałem ruszyć się z Lubina.
W swojej biografii opowiadał pan, że cudem nie „popłynął” pan, a razem z panem kariera piłkarza.
Zgadza się. Jak to opisałem – w młodzieżowym zespole Zagłębia Lubin mnie i moich kumpli łączyły nie tylko niezłe umiejętności piłkarskie, ale również puste łby. Byliśmy zgrani na boisku, a jeszcze mocniej – poza nim. W przeddzień, również decydujących meczów…
SPORT
Dzięki najlepszej w sezonie serii piłkarze Odry Opole doskoczyli do strefy barażowej na odległość punktu. Dobre wyniki sportowe łączą z walką w Pro Junior System.
Wygląda zatem na to, że kibiców czekają jeszcze większe emocje niż w poprzednim sezonie, kiedy Odra odpadła z walki o baraże w przedostatniej kolejce. Teraz walkę o szóstkę łączy też z rywalizacją w Pro Junior System. Obecnie zajmuje 6. miejsce, mając spore szanse na premię z PZPN. Punktowała dotąd 3 zawodnikami – Mateuszem Maćkowiakiem, Maciejem Wróblem i Maksymilianem Tkoczem, ale wkrótce zaczną jej też wpadać punkty za kolejną dwójkę: Błażeja Sapielaka i Antoniego Klimka. Obaj zagrali w Katowicach od pierwszej minuty, ten pierwszy pewnie spisywał się w bramce, ten drugi zaliczył asystę. Prócz nich, przy Bukowej wystąpili jeszcze dwaj inni młodzieżowcy, w końcówce zadebiutował 17-letni Maksymilian Paszkowski.
Patryk Małecki wygrał w sądzie PZPN sprawę z Zagłębiem Sosnowiec.
Około 150 tysięcy zł za podpis na umowie oraz zaległe pensje ma wyrokiem Piłkarskiego Sądu Polubownego PZPN zapłacić Zagłębie na rzecz Patryka Małeckiego, byłego piłkarza sosnowieckiego klubu, a obecnie zawodnika Stali Rzeszów. To pokłosie zajścia, które miało miejsce w marcu ubiegłego roku po meczu Zagłębia ze Stomilem Olsztyn. Małecki miał zdaniem ówczesnych władz klubu naruszyć nietykalność cielesną Łukasza Matusiaka, wówczas asystenta trenera Kazimierza Moskala i kierować wobec niego groźby karalne. Swoje wersję zdarzeń przedstawił także sam piłkarz. „W związku z oświadczeniem klubu Zagłębie Sosnowiec informuję, iż po meczu ze Stomilem Olsztyn rzeczywiście doszło do konfliktu pomiędzy mną a Łukaszem Matusiakiem, członkiem sztabu szkoleniowego. Stanowczo zaprzeczam, iż kierowałem groźby karalne lub naruszyłem nietykalność cielesną Łukasza Matusiaka. Zdarzenie miało charakter obustronny i zaczęło się od agresji słownej skierowanej w moją stronę przez Łukasza Matusiaka. Jest mi przykro z powodu tego zajścia i jestem gotów ponieść jego konsekwencje. Jednak podkreślam po raz kolejny, że to nie ja zainicjowałem ten konflikt” – napisał Małecki.
Po tamtym zajściu piłkarz został zawieszony przez klub w prawach zawodnika, otrzymał karę pieniężną w wysokości 10 tys. zł i został przez Komisję Dyscyplinarną PZPN zawieszony na dwa miesiące. Latem były reprezentant Polski odszedł z klubu i przeniósł się do Rzeszowa, a sprawa trafiła do Piłkarskiego Sądu Polubownego PZPN, który właśnie wydał wyrok korzystny dla piłkarza. Były gracz Wisły Kraków i Pogoni Szczecin ma otrzymać od klubu 150 tys. zł za podpis na umowie, a także pensje za czerwiec oraz połowę kwietnia i maja 2021.
Rozmowa z Andrew Douekiem, dziennikarzem i trenerem z Argentyny.
Jakie są oczekiwania w kraju dwukrotnych mistrzów świata przed mundialem w Katarze?
– Media i eksperci uważają, że zespołowi brakuje jakości, którą reprezentacyjna drużyna miała podczas poprzednich turniejów. Część zawodników skończyła kariery, część z powodu wieku nie jest już brana pod uwagę przy powołaniach. Z drugiej strony widzimy o wiele bardziej ugruntowaną grupę, kadrę zawodników oraz sztab trenerski, który utrzymywał kurs na stałym poziomie mimo ostrych ataków ze strony mediów z powodu braku doświadczenia i młodości. Wydaje się, że jako zespół jesteśmy znacznie silniejsi niż cztery lata temu i możemy powalczyć o tytuł.
Argentyna zagra z Polską 30 listopada w ostatnim grupowym spotkaniu. Czego się można spodziewać po tym meczu?
– Wszystko będzie zależało od tego, co się do tego dnia wydarzy, z jakim nastawieniem do tego spotkania obie reprezentacje będą podchodziły. Nie przewiduję dużej zmiany w stosunku do oczekiwań, do tego co może być, Argentyna będzie próbowała zdominować grę. Wasz zespół będzie pewnie skupiony na grze w defensywie i grze w niskim czy średnim pressingu. Na pewno trzeba będzie uważać na wasze szybkie kontrataki. Kiedy przeprowadziłem się do Polski, to Czesław Michniewicz prowadził TS Podbeskidzie, a ja relacjonowałem mecze rozgrywane w Bielsku. Rozwinął się od tego czasu jako trener, ma w sztabie wielu fachowców, ale po obejrzeniu meczu Polska – Szwecja można powiedzieć, że te elementy na które kładł nacisk także pracując w Podbeskidziu, to obowiązują i teraz. Ja kiedy z synem oglądałem losowanie mistrzostw świata miałem nadzieję, że nie trafimy na reprezentację Polski. Stało się inaczej. Teraz mam nadzieję, że 30 listopada oba zespoły będą świętować awans do fazy pucharowej (śmiech).
SUPER EXPRESS
Legia latem może wydać 1,5 mln euro na transfery.
– Nie będzie tak, że będziemy brać tylko zawodników za darmo. W budżecie jest przewidziana kwota 1,5mln euro na prowizje i kontrakty. Tym będziemy mogli zarządzać i gospodarować. Jeśli ktoś miałby kosztować 300 tys. euro i podpiszemy z nim umowę na trzy lata, to jak podzielimy te 300 tys. euro na 36 mies., to nam wyjdzie koszt miesięczny 8,5 tys. – tłumaczy po chwili „Zielu”.
Wielki Jose Mourinho o drużynach, które nie występują w europejskich pucharach, zwykł mówić, że są na wakacjach. W następnym sezonie legioniści będą mieć labę, bo nawet w klubie niewielu wierzy w ligowy atak na czwarte miejsce, dające grę w Europie. Dlatego Zieliński będzie chciał dostosować kadrę Legii do jej potrzeb. W grę wchodzi rezygnacja z kilku piłkarzy. Cel to uszczuplenie zespołu z 31 piłkarzy do 22 (plus bramkarze).
RZECZPOSPOLITA
Jeśli Manchester City ma wreszcie wygrać Ligę Mistrzów, to właśnie dzięki niemu. Kevin De Bruyne – as w talii Pepa Guardioli – jest piłkarzem kompletnym.
De Bruyne nie ma nic z gwiazdy. To chłopak z sąsiedztwa. Nie szpanuje sportowymi autami, nie zmienia partnerek. Na Instagramie wstawia zdjęcia i filmy z rodziną. Od pięciu lat związany jest z Michele Lacroix, mają trójkę dzieci. Pisze, że to jego największe wsparcie.
Nie lubi być w centrum uwagi, mówić o sobie, woli rozmawiać o futbolu. – Kiedy gram, wszystkie problemy znikają. W życiu jestem jak skała. Nie płaczę na ślubach, pogrzebach, narodzinach dzieci. Ale gdy jestem kontuzjowany i nie mogę wyjść na boisko, nie potrafię sobie z tym poradzić – opowiadał swoją historię w „The Players’ Tribune”.
Od dziecka był cichy i skromny, więc decyzja o wyjeździe z Gandawy na drugi koniec Belgii – do piłkarskiej akademii Genk – była poważnym wyzwaniem. Przez swój dialekt i wrodzoną nieśmiałość często nie był rozumiany. Uważano go za dziwaka i samotnika.
Mówi, że trzy momenty zmieniły jego życie. Pierwszy, gdy rodzina zastępcza, u której mieszkał podczas pobytu w Genk, stwierdziła, że jest trudny, i nie chciała go dłużej gościć, a kiedy trafił do pierwszego zespołu, starała się go nakłonić, by wrócił. Poczuł się wtedy odrzucony i skrzywdzony, ale dziś twierdzi, że to doświadczenie było paliwem dla jego kariery. Zobaczył, że na drodze mogą pojawić się ludzie, którzy będą próbowali go wykorzystać. Może dlatego zorientował się w porę, że oszukuje go agent (trafił za kratki za fałszowanie dokumentów i pranie brudnych pieniędzy), i dziś sam negocjuje swoje umowy.
Fot. FotoPyK