Reklama

PRASA. Papszun: Za trzy lata mogę być emerytem

redakcja

Autor:redakcja

21 stycznia 2022, 09:16 • 10 min czytania 4 komentarze

W piątkowej prasie na pierwszy plan wychodzą drużyny Ekstraklasy i ich przygotowania. 

PRASA. Papszun: Za trzy lata mogę być emerytem

PRZEGLĄD SPORTOWY

Ile czasu Cezary Kulesza może jeszcze grać w ryzykownego selekcjonerskiego pokera?

– Spokojnie, nie ma pośpiechu – mówi Sławomir Peszko, 44-krotny reprezentant, który przygląda się wyborom następcy Sousy. – Mam przekonanie, że to będzie przemyślana decyzja, nie szybka, spontaniczna. Wszyscy mówią, że do starcia z Rosją zostało mało czasu, ale to niczego nie zmieni, czy trener kadry będzie znany teraz, czy za dwa tygodnie. Na zgrupowaniu przed meczem i tak będą zaledwie trzy treningi. Najważniejszy będzie ten czas, kiedy piłkarze i szkoleniowiec już się spotkają, a do tego momentu jest jeszcze trochę. Teraz, poznając nazwisko selekcjonera, mógłbym się jedynie zastanawiać, czy mnie powoła, jakie miałem z nim dotychczas relacje, czy w ogóle mnie zna, czy ja znam jego. Wątpię jednak, by zatrudniono kogoś, kto w ogóle nie będzie znał naszych piłkarzy. Raczej nie będzie to drugi Sousa – stwierdza Peszko i wprost przyznaje, że jego faworytem jest Nawałka.

Nie tylko jego. Również Artur Wichniarek uznaje, że najlepszym rozwiązaniem w obecnej sytuacji byłby powrót na stanowisko byłego selekcjonera. Jednak i on nie nakłada presji czasowej na prezesa PZPN. – Czasu jest coraz mniej, ale ostatecznego terminu nie ma sensu wyznaczać, najważniejsze, by wybór był trafiony – stwierdza były napastnik.

Reklama

Trener Rakowa, Marek Papszun o trudnej sztuce dzielenia się obowiązkami i zaufania sztabowi.

Zaskoczył mnie pan w trakcie naszego pierwszego wywiadu, kiedy Raków dopiero awansował do I ligi. Powiedział pan wtedy, że daje sobie dziesięć lat i może odejdzie z zawodu trenera.

Tak, tak.

Chce pan mieć spokojniejszą emeryturę?

Tego się trzymam.

Reklama

To było kilka lat temu. Zegar tyka.

Zostało mi gdzieś ze trzy lata (wywiad z deklaracją trenera był w 2017 roku – przyp. red.). Najlepiej wie żona, ona czeka.

Naprawdę za trzy lata może pan powiedzieć: „Dziękuję, mówię pas”?

Taki jest plan. Zobaczymy, co z niego wyjdzie. Może trochę zmiękczy się żonę, może jakiś urlop… Na razie o tym nie myślę. Jesteśmy w trakcie fajnego sezonu – zajmujemy miejsce w czołówce, jesteśmy nastawieni do pracy, w zespole widać dużą energię. To też budujące, gdy od ponad dziesięciu dni trenujemy na zgrupowaniu w Belek i nie ma monotonii, znużenia. Ale jak mówię: to też trwało, żeby tych ludzi wyselekcjonować i by dziś mogła być taka atmosfera.

Z czego wynika ta pana deklaracja?

To prozaiczne. Ta praca jest…

Wyniszczająca?

Tak bym tego nie nazwał, bo może zostać źle odebrane. Na pewno tej pracy trzeba poświęcić się w całości. Na obozie w Turcji będziemy prawie trzy tygodnie, wracamy, chwila w domu i zaraz zaczyna się liga – znów ciągłe wyjazdy. Przyjeżdżasz do domu i nie masz wolnego, bo czeka cię kolejny mecz – analiza twojego zespołu, analiza przeciwnika, przygotowanie mikrocyklu. Jesteś w domu, a tak naprawdę ciągle w pracy. Nie masz czasu dla siebie, nie masz dla rodziny. Wciąż go brakuje, choć może to ja jestem źle zorganizowany i nie umiem tego poukładać. Aczkolwiek muszę przyznać, że ostatnio mam go więcej. Może więc ten mój kontrakt trochę się przesunie ze względu na to, że sztab mnie odciąża w działaniach. Chłopaki przejmują pracę, którą wcześniej wykonywałem, dlatego mogę mieć więcej czasu. Sztab jest rozbudowany i bardzo kompetentny. Udało mi się dobrać ludzi, którzy patrzą na piłkę tak samo. To znaczy na model gry, nie na piłkę. Rozumieją nasz model, dobrze go czytają, analizują i potrafi ą przekazać.

Pan musiał się tego nauczyć? Dzielenia pracą, większego zaufania współpracownikom.

Nigdy nie miałem tendencji, żeby wszystko robić sam. Ale też nie oddawałem zadania, jeżeli nie miałem pełnego zaufania, że będzie dobrze zrobione. Musi być jakość. Jeżeli ją widzę, chętnie oddałbym wszystko i koordynował całość. Teraz większość naszych działań jest na wysokim poziomie, dlatego zaczynam mieć więcej czasu w pracy z zespołem, mogę go też przeznaczyć na skauting.

Słodko-gorzkie dni Luquinhasa. W poniedziałek zmarła jego babcia, w środę po raz pierwszy był kapitanem Legii.

 – I tak będzie przynajmniej do końca obecnego sezonu. Zmiana jest przemyślana – powiedział o swoim wyborze trener Aleksandar Vuković. – Drużyna przyjęła decyzję z entuzjazmem – dodał Jacek Zieliński, dyrektor sportowy Legii.

W ten sposób szkoleniowiec docenił zachowanie piłkarza w ostatnich tygodniach. W grudniu Brazylijczyk ucierpiał, kiedy do autokaru z piłkarzami wracającymi z Płocka po porażce z Wisłą wdarli się chuligani i poturbowali niektórych zawodników. Wśród nich był m.in. rozgrywający Legii. Po incydencie bardzo się wystraszył i natychmiast wyjechał do ojczyzny, opuszczając dwa ostatnie mecze ale jeszcze przed wylotem z Warszawy osobiście rozmawiał z nim prezes Dariusz Mioduski. Nie było jednak pewne, czy w ogóle wróci do stolicy po grudniowym urlopie. Postanowił, że to w Warszawie będzie kontynuował karierę.

 – Nie było potrzeby, żeby Luquinhasa o cokolwiek prosić. To niezwykle ważna kwestia, która skłoniła mnie do pewnych przemyśleń. Wszyscy w klubie i w zespole doceniliśmy, jak się zachował, jaką lojalnością i szacunkiem dla drużyny oraz klubu się wykazał. Tym bardziej, że mamy porównanie do zupełnie innego przypadku – mówił szkoleniowiec.

Nowy napastnik Pogoni, Kacper Kostorz opowiada o chorowaniu na mononukleozę, śmierci taty i tym, dlaczego wybrał Portowców.

(…) Ile czasu zajęło panu dojście do siebie?

Sama choroba, kiedy faktycznie źle się czułem, trwała ponad dwa tygodnie. Później dochodziłem do siebie stopniowo, najpierw ćwiczyłem w domu, np. na rowerku stacjonarnym. Na boisko wróciłem po prawie 40 dniach. Początkowo byłem bardzo słaby. Przed treningiem czułem się super, a w trakcie albo na końcu nagle „gasłem”. Jakby mi baterie wyciągano. I nie byłem w stanie nic z tym zrobić, bo po prostu mononukleoza tak działa. Na szczęście to już za mną i nie wracam do tego zbyt często.

Tyle że po chwili kolejny cios – śmierć pana ojca. Na co chorował?

Na nowotwór oka – czerniaka. Doktor mówił, że to jeden z najgorszych typów, z reguły ludzie żyją z tym około pół roku. Tata trzy lata walczył, jeździł do Warszawy na wlewy, ale to nie była równa bitwa. Krótko po tym, jak wznowiłem treningi po mononukleozie, odebrałem telefon, że mam wracać szybko do domu do Cieszyna. Dotarłem na 20, a o 3 tata zmarł. W ostatniej chwili zdążyłem się pożegnać. Jechałem ze świadomością, że mogę nie zdążyć.

Jak choroba taty na pana wpłynęła?

Kiedy dowiedziałem się o diagnozie, doznałem szoku i przez pewien czas nie potrafiłem się odnaleźć na treningach. Taka informacja musi na ciebie wpłynąć. Potem szkoleniowcy napominali, że o takich sprawach to trzeba mówić, ale początkowo nie chciałem. To nie są miłe rzeczy, trudno się tym dzielić. Dopiero później przyznałem się w Legii, co się właściwie u mnie dzieje i wtedy zrozumieli, skąd brała się moja gorsza forma. Uważam, że trzeba być silnym, dlatego nie chciałem chodzić i usprawiedliwiać się chorobą taty. Do tego mimo wszystko treningi mi pomagały, na boisku przynajmniej przez chwilę mogłem zapomnieć o tym wszystkim.

Lider kadry futsalistów Sebastian Leszczak mówi o celach drużyny w ME i karierze na trawiastych boiskach.

W Wiśle Kraków zadebiutowałem jeszcze w wieku 16 lat. Czy byłem na to gotowy? Tak, podobnie jak na pozostanie w Anglii. Debiutu się nie zapomina. Do tej pory mam te obrazki przed oczami. Duże wsparcie okazali mi wtedy ludzie z klubu. Dla chłopaków z rezerw i z juniorów był to sygnał, że każdy może znaleźć się na moim miejscu. Wystarczyło tylko ciężko trenować. Wiem, że mówiło się, że Leszczak odleciał, ale sodówki to ja nie miałem. Trener Maciej Skorża szybciutko studził głowy, nie pozwalał nikomu odlecieć. Dzięki niemu zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Wszedłem do zespołu gwiazd, ale pewności siebie mi nie brakowało. Nie byłem zdeprymowany, gdy wkraczałem do szatni.

Pewnego razu musiałem najeść się wstydu. To był jednak zwykły niefart. Wyjazd na lotnisko był wcześnie rano, o 3.30 czy 4.30. Nastawiłem sobie budziki, ale zaspałem. Obudziłem się o 6.00, od razu zadzwoniłem do kierownika. Drużyna była już na lotnisku, samolot niebawem startował, więc zaproponowałem, że mogę dolecieć na zgrupowanie w Hiszpanii na swój koszt. Trener Skorża stwierdził, że nie ma takiej potrzeby. W zamian pojechałem trenować z drużyną Młodej Ekstraklasy. A gdy seniorzy wrócili, poszedłem na rozmowę z trenerem, wytłumaczyłem się i tyle. Żadnego zgrzytu nie było, wyszło po prostu pechowo.

Wtedy rozeszło się po kościach, gorzej było kilka miesięcy później. W styczniu 2010 roku zagrałem kilka sparingów w Polonii Bytom bez zgody Wisły. Byłem młodym chłopakiem, nie znałem za bardzo przepisów, a menedżer ponawijał mi makaron na uszy. Powtarzał, że mogę
odejść z Wisły, ale w rezultacie zostałem zawieszony przez nią na pół roku. Na szczęście odwołałem się i PZPN przyznał mi rację. To były szalone czasy, jeśli chodzi o menedżerów. Dzisiaj takich lewych agentów już raczej nie ma.

SPORT

Andrzej Grygierczyk o wyborze nowego selekcjonera.

Wybór trenera reprezentacji Polski – jak już każdy obserwator piłkarskiego życia w naszym kraju zdążył zauważyć – przeradza się w telenowelę z coraz bardziej zagmatwanym scenariuszem, mniej czytelnym podziałem na aktorów pierwszego i drugiego planu i z jeszcze bardziej enigmatycznym końcem; tak co do sposobu rozstrzygnięcia, jak i jego momentu. Tyle że to nie film, a prawdziwe życie, a jak to w życiu – czas się nie zatrzymuje. Właściwie trudno się dziwić Cezaremu Kuleszy, że zwleka i odwleka (moment decyzji), kluczy, zastanawia się… Początek jego prezesowskiej kadencji zbiegł się bowiem z sytuacją, z którą niewielu prezesów jakichkolwiek krajowych federacji miało do czynienia. Można nawet zaryzykować tezę, że żaden. Standardowo – kontrakty się kończą i się ich nie przedłuża (bo brak wyników), ale czy ktokolwiek zetknął się z tchórzostwem sprowadzającym się do ucieczki z okrętu w sytuacji, kiedy ten jeszcze nie tonie? Ba! Kiedy ma wszelkie dane, by dopłynąć szczęśliwie do brzegu (finałów MŚ)… Ale należy uwzględnić i to, że w przypadku Kuleszy obsada trenera reprezentacji to dlań pierwsza taka decyzja, że nigdy wcześniej miliony ludzi nie patrzyły mu na ręce – co najwyżej tysiące, w Białymstoku i okolicach – że świadomość odpowiedzialności jest ogromna, że cokolwiek zrobi może to mu zostać poczytane albo za błąd, albo… wielbłąd. No więc stąd ta ostrożność i rezerwa?

Rozmowa z Arkadiuszem Radomskim, byłym reprezentantem Polski.

Oficjalnego potwierdzenia jeszcze nie ma, ale wszystko wskazuje na to, że najbliżej roli selekcjonera jest Adam Nawałka. Jak pan ocenia taki wybór?

– Trudno powiedzieć. Trenera Nawałki nie ma w pracy zawodowej od blisko 3 lat. Czasu już trochę minęło i można było wyjść nieco z wprawy. Wiadomo, że jest to doświadczony szkoleniowiec, który odnosił sukcesy z reprezentacją. Wydaje mi się, że na ten moment to jedna z najlepszych opcji i że ostatecznie dojdzie do tego, że Adam Nawałka zostanie selekcjonerem.

Miał pan swoich faworytów?

– Ja widzę na tym stanowisku ludzi doświadczonych. Także takich, którzy osiągnęli już coś z innymi reprezentacjami, pracowali z naprawdę dobrymi zawodnikami i wiedzą, jak się z nimi obchodzić. To jest kluczowe. Myślę, że obecnie tacy szkoleniowcy na rynku są, ale to na pewno twardy orzech do zgryzienia dla prezesa Cezarego Kuleszy. Nie chciałbym być w jego skórze i podejmować tej decyzji, bo to bardzo trudne zadanie.

Jak się pan zapatrywał czy zapatruje na wizję zatrudnienia w obecnej sytuacji – na krótko przed barażami – trenera z zagranicy?

– Też ma to jakiś sens, żeby wziąć trenera tylko na baraże. Jeśli zrobi awans, to wiadomo, niech jedzie na mistrzostwa. A jeśli nie, kontrakt rozwiązuje się automatycznie. Myślę, że to jedno z najlepszych rozwiązań niż od razu wiązać się z kimś na rok czy dwa lata. Ja bym zrobił to w ten sposób.

SUPER EXPRESS

Jakub Husejko, pierwszy trener Kacpra Kozłowskiego, wskazuje, co może pomóc mu na Zachodzie.

 – Lubiłem pracować z Kacprem z tego powodu, że był bardzo zaangażowany w to, co robił – mówi Husejko, który jest optymistą co do przyszłości „Koziołka” na Zachodzie.

Dlaczego? – Wiem, że praktycznie każdemu polskiemu piłkarzowi jest ciężko po wyjeździe na Zachód, ale on ma cechy, które mogą mu bardzo pomóc. Umie szybko zaadaptować się w nowym środowisku, zawsze chciał jak najwięcej wyciągnąć od nowego otoczenia i dobrych nauczycieli. To widać na boisku, jak bardzo skorzystał na grze w Pogoni i reprezentacjach Polski. Wierzę, że jego związek z Brighton będzie udany, bo jeśli ten klub wydał na niego tak duże pieniądze, to musi mieć pomysł i plan na Kacpra – kończy pierwszy szkoleniowiec „Koziołka”, który w Bałtyku Koszalin szuka jego następców.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...