Reklama

PRASA. Piechniczek: Potrzebny jest ktoś, kto nasz futbol zna na wylot

redakcja

Autor:redakcja

10 stycznia 2022, 09:27 • 9 min czytania 43 komentarzy

Poniedziałkowa prasa to głównie tematy związane z poszukiwaniem selekcjonera dla reprezentacji Polski.

PRASA. Piechniczek: Potrzebny jest ktoś, kto nasz futbol zna na wylot

PRZEGLĄD SPORTOWY

Rozmowa z Robertem Lewandowskim, który w sobotę po raz trzeci wygrał Plebiscyt Przeglądu Sportowego na Najlepszego Sportowca Polski.

Czy któreś osiągnięcie sportowca z pierwszej dziesiątki Plebiscytu robi na panu szczególne wrażenie?

Każdy osiągnął wielki sukces, występ każdego był powodem do dumy i każdy sportowiec ma swoją wielką historię. Ale na mnie wielkie wrażenie wywarł Dawid Tomala. Przejść 50 kilometrów to jedno, ale wierzyć w siebie, potrafić się zrealizować, zdobyć złoto olimpijskie to jest imponujące. Gdy typowałem dla „Przeglądu Sportowego” mojego faworyta do wygrania Plebiscytu, to wskazałem właśnie na Dawida. Bo pokazał, że wiarą, ciężką pracą, poświęceniem można osiągnąć najwyższy szczyt. I ten moment, gdy zdobywał złoty medal igrzysk, długo będę pamiętać. Niesamowita historia.

Miniony rok był dla pana wyjątkowy, rekordów było bardzo dużo, zwłaszcza pobicie historyczne osiągnięcia Gerda Müllera sprzed pięćdziesięciu lat było szeroko komentowane, podobnie jak 69 goli strzelonych przez dwanaście miesięcy. Który moment 2021 roku był dla pana szczególny i najważniejszy?

Tych momentów było wiele. Na pewno najtrudniejszy był moment, gdy złapałem kontuzję, bo wówczas wydawało się, że trudno będzie powalczyć o te wszystkie rekordy. A jednak się udało. Nie potrafię ocenić, które osiągnięcie było najważniejsze. Ale pamiętam, że jak byłem jeszcze młodszy i czytałem o wszystkich rekordach Messiego czy Ronaldo, to wydawało mi się to kosmicznym osiągnięciem. A okazało się, że też mogę takie wyniki osiągać, a nawet niektóre pobić, więc będzie to rok, który zapamiętam na długo.

Reklama
Na Gali Mistrzów Sportu też pan zaimponował przemową po odebraniu nagrody. Takie występy też trzeba trenować?

Dawniej przygotowywałem sobie tekst, ale za bardzo się na tym skupiałem, żeby czegoś nie zapomnieć. Dlatego w sobotę mówiłem po prostu to co myślę, czuję i co było dla mnie ważne. Może trwa to wówczas trochę dłużej, ale dla mnie bardzo ważne jest, żeby podziękować też przy takiej okazji osobom, które na co dzień nie są zbyt widoczne, ale są dla mnie bardzo ważne i bardzo pomagają mi w osiąganiu tych wszystkich wyników.

Jerzy Dudek o tym, że wyniki na Gali Mistrzów Sportu często zależą od terminów, w których startują poszczególni sportowcy.

Zwykle, gdy wygrywa go piłkarz, wyprzedzając np. złotego medalistę igrzysk olimpijskich, werdykt wzbudza spore kontrowersje, zwłaszcza w środowisku niepiłkarskim. Piłka nożna jest dyscypliną bardzo popularną, dzięki czemu w decydującym momencie kibice są w stanie przechylić szalę na korzyść piłkarza, w tym wypadku Roberta Lewandowskiego. Kiedyś już o tym mówiłem, ale wyniki plebiscytu w dużej mierze zależą od czasu, kiedy się odbywa. IO odbyły się latem, więc nasi medaliści przez niemal kolejne pół roku byli ze swoim sukcesem nieco „zamrożeni”. W kolejnych miesiącach ich osiągnięcia zostały może nie przyćmione, ale jednak w innych dyscyplinach także sporo się działo, a to zostaje w pamięci kibiców. Robert jest dużą marką i udowadnia to co kilka dni na oczach wielu milionów widzów. Z całym szacunkiem dla Anity Włodarczyk, która zajęła drugie miejsce w plebiscycie i której osiągnięcia w IO są fenomenalne, to jednak trudno jej rywalizować z kapitanem naszej reprezentacji. Pewnie, gdyby co tydzień wygrywała, czy startowała w różnych mityngach, mogłaby stale podgrzewać swój sukces. W tym wypadku Robert ma przewagę nad resztą, bo regularnie bije wszelkie rekordy, poza tym pokazuje wielką formę. Nie daje o sobie zapomnieć kibicom, choć w tym roku walka o wygraną w plebiscycie była bardzo zacięta, bo to był bogaty rok naszych sportowców. Myślę, że gdyby Robert zajął drugie miejsce, to środowisko piłkarskie byłoby mocno zaskoczone. Z drugiej strony o to w tym wszystko chodzi, żeby dyskutować o sporcie, a czasem nawet się pospierać.

SPORT

Reklama

Antoni Piechniczek apeluje o polskiego selekcjonera.

Pańskim zdaniem, trenerem reprezentacji powinien być nasz rodak, czy też dopuszcza pan, że mógłby być nim kolejny cudzoziemiec?

– Absolutnie jestem za tym, by selekcjonerem został ktoś, kto nasz futbol zna na wylot. W specyfice rywalizacji, którą narzuca nam fakt rozgrywania meczów barażowych o awans do finałów mistrzostw świata, nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek eksperymenty, w tym na „uczenie się” naszej drużyny od nowa, na poznawanie zawodników, ich zdolności, możliwości, predyspozycji, a przede wszystkim aktualnej formy… Już nie mówiąc o tym, że doświadczenia, jakie zyskaliśmy za sprawą nieszczęsnego epizodu z Paulo Sousą, są wyłącznie złe. Za pięknymi słowami kroczyły fatalne decyzje natury personalnej i taktycznej, a najdotkliwiej doświadczyliśmy tego w kluczowych meczach eliminacji MŚ – z Węgrami. Najpierw w Budapeszcie, gdzie w wyjściowym składzie zabrakło miejsca dla Kamila Glika, a następnie w Warszawie, gdzie z kolei Sousa nie desygnował do gry Roberta Lewandowskiego. Podsumowując – zatrudnienie cudzoziemca, w takich właśnie okolicznościach, że miałby on czas na przeprowadzenie raptem trzech treningów, uznałbym za skandal. Co innego, gdyby chodziło o przygotowanie naszej reprezentacji do gier eliminacyjnych mistrzostw Europy.

Wracając jeszcze do Sousy – z jednej strony możemy mówimy o błędach czysto sportowych, z drugiej – ludzkich, psychologicznych, które pojawiły się w jego decyzjach.

– Do tego można byłoby ten problem sprowadzić. Ale tym bardziej proszę wskazać mi powody, dla których mielibyśmy podejmować ryzyko obsadzenia funkcji trenera naszej kadry kolejnym cudzoziemcem? Jest oczywiste, że jeśli kiedykolwiek notowała ona sukcesy – miejsca na podium mistrzostw świata, medale olimpijskie – to działo się to za sprawą polskich trenerów. Fakt, dobrze wspomina się Leo Beenhakkera, ale wyłącznie dzięki pierwszemu w dziejach awansowi Polski do finałów mistrzostw Europy. To był wszakże szczyt jego osiągnięć. Finały w 2008 roku zakończyły się dla nas po trzech meczach, do finałów mistrzostw świata w 2010 roku nie zdołaliśmy się zakwalifikować. A zatem nie dostarczył zbyt wielu argumentów, by sięgać po kolejnego cudzoziemca. Zdecydował się na to Zbyszek Boniek, oferując pracę Sousie, i teraz musi ponosić za to konsekwencje. Głównie oczywiście psychologiczne. No ale konsekwencje ponosi przede wszystkim cała polska piłka nożna.

Rozmowa z Wojciechem Cyganem, wiceprezesem PZPN i byłym prezesem Rakowa Częstochowa.

Raków, w porównaniu do Gentu czy Rubina, był organizacyjno-sportowym „kopciuszkiem”. Czy w perspektywie tych kilku miesięcy postęp jest widoczny?

– Pamiętam spotkania z przedstawicielami Rubina przed meczem w Bielsku-Białej. Jeden z nich stwierdził, że fajnie, że tak młody klub tak szybko odnosi sukcesy. Szybko wyprowadziliśmy go z błędu. Drugi z kolei opowiadał jak bardzo ucieszył się z losowania i… jak szybko zmienił zdanie po rozmowie z analitykami zespołu, którzy już nas kojarzyli. Ta europejska przygoda spowodowała, że Raków stał się rozpoznawalny nie tylko na płaszczyźnie lokalnej, więc trudno zakładać, że w kolejnych latach przypadnie nam rola absolutnego „kopciuszka”. Doświadczenie już mamy i w kolejnych latach jeszcze mocniej będziemy chcieli zaznaczyć swoją obecność w Europie.

Czy od strony sportowej z pucharów można było wyciągnąć więcej?

– To trudne pytanie, ponieważ z jednej strony w głowie jest mecz w Gandawie i bramka stracona przed przerwą. Pojawiają się myśli, co by było, gdyby nie padła, a rywale wychodziliby na murawę z przeświadczeniem, że muszą odrabiać straty. Z drugiej strony pamiętajmy, że dysproporcja między nami a nimi są spore. Mówimy choćby o budżecie płacowym, infrastrukturze czy doświadczeniu.

Wyjazdy do Kazania i Gandawy, okazja do obserwacji funkcjonowania innych klubów mogą wam pomóc w tworzeniu własnych pomysłów i być drogowskazem dla rozwoju?

– Każdy klub ma swoją specyfikę i działa w określonym środowisku. Trudno więc to w jakikolwiek sposób przełożyć, ale doświadczenia w kontakcie z takimi klubami, rozmowy z ich pracownikami to dla nas wskazówki, na co zwracają uwagę, jak zorganizowane są u nich pewne rzeczy, jak wyglądają choćby strefy biznesowe na ich stadionach, sklepy z pamiątkami i wiele innych aspektów. Myślę, że na tym można się w pewnym stopniu opierać i nabytą wiedzę próbować wdrażać.

Przejdźmy do zakończonej rundy. Z jednej strony jesteście na podium, a z drugiej czy przy lepszej grze w końcówce mogliście być wyżej?

– Nie ulega wątpliwości, że było to jak najbardziej możliwe. Pamiętajmy jednak, że ta runda była o tyle specyficzna, że nie oszczędzała nas pod względem kontuzji. Już w pierwszym meczu w Mariampolu doznał jej Ben Lederman. Tak naprawdę w żadnym spotkaniu nie mogliśmy mieć komfortu, by móc skorzystać ze wszystkich zawodników. Całą rundę stracił Igor Sapała, znaczną część Marcin Cebula, a po kilka meczów musieli odpuścić Zoran Arsenić czy Tomasz Petraszek. Zresztą tych zawodników można by wymienić znacznie więcej… W pucharach na półprawym stoperze grał Fran Tudor, a potem Giannis Papanikolaou, a to nie jest dla nich nominalna pozycja. To oczywiście nie usprawiedliwia naszego dorobku, bo były spotkania, w których mimo przewagi nie byliśmy w stanie zdobyć kompletu punktów. To na pewno pozostawia niedosyt. Zdarzyły nam się też słabsze mecze. Cieszy natomiast kończące miniony rok zwycięstwo z Jagiellonią, które napędzi nas przed wiosennymi meczami. Strata do lidera czy 2. miejsca jest do nadrobienia. Wszystko zależy od przygotowań oraz okna transferowego. Myślę, że wiosna przyniesie wiele ciekawych zdarzeń w rywalizacji między Lechem, Pogonią i Rakowem. Może jeszcze ktoś do tego grona dołączy. Nie zakładałbym, że obecny układ jest ostateczny.

SUPER EXPRESS

Cezary Kulesza rozmawiał z Fabio Cannavaro.

W sobotę na rozmowy z Kuleszą przyleciał z Neapolu Fabio Cannavaro. Były włoski obrońca od kilku lat pracuje jako trener, głównie w Chinach. Przed lotniskiem na Cannavaro czekał luksusowy mercedes, którym gwiazdor z Italii pojechał do pięciogwiazdkowego hotelu w centrum stolicy. Tam czekał na niego prezes Kulesza. Rozmowy trwały prawie 150 minut. W ich trakcie panowie zjedli także obiad. Według naszych informacji w trakcie spotkania nie padła żadna kwota, za którą Cannavaro miałby pracować z kadrą. Włoch dał do zrozumienia, że bardzo chce prowadzić reprezentację Polski. Gdyby został trenerem, to w sztabie będzie miał dwóch polskich asystentów obeznanych z kadrą. Ale nic ostatecznie nie jest przesądzone. Teraz agent Cannavaro, Pini Zahavi, (reprezentuje także Roberta Lewandowskiego) będzie negocjował z PZPN konkrety.

RZECZPOSPOLITA

Maciej Skorża o sprawach selekcjonerskich.

Sądziłem, że może mógłby zaprosić pana na rozmowę, żeby dowiedzieć się, co ma pan do powiedzenia w sprawie selekcjonera reprezentacji…

Jestem teraz pochłonięty pracą w Lechu i chcę dokończyć ten projekt. To miłe, że moje nazwisko pojawia się w kontekście wyboru selekcjonera…

To nic dziwnego. 50 lat to dla trenera kwiat wieku. Jakie cechy powinien mieć selekcjoner?

Przede wszystkim powinien dobrze wpisywać się w oczekiwania prezesa związku. Szybko dotrzeć do zawodników i przekonać ich do swoich koncepcji. Nieodzowna będzie też umiejętność pracy pod presją. Osobnym rozdziałem jest współpraca z mediami, a to – szczególnie w naszych realiach – jest coraz większym wyzwaniem. Pewien menedżer powiedział mi: Takie czasy. Albo się przystosujesz, albo zginiesz.

Jerzy Brzęczek zginął. Ale pan nie, choć nie zrezygnował pan ze swoich zasad.

Mam szczęście do ludzi. Na ogół spotykałem na swojej drodze życzliwych i bezinteresownych. Częściej mi pomagali, niż rzucali kłody pod nogi. Swoją przygodę z piłką zakończyłem na poziomie dzisiejszej drugiej ligi, ale jeszcze jako junior Radomiaka wiedziałem, że chcę być trenerem. Zdarzało mi się przyjeżdżać do Warszawy, żeby przez płot przy boisku treningowym na Łazienkowskiej oglądać Kazimierskiego w bramce, Kubickiego i Wdowczyka w obronie, Buncola i Karasia w pomocy, Darka Dziekanowskiego w ataku. Nawet zapisywałem sobie ich zagrania. Opowiadałem o tym trenerowi, który potraktował czternastoletniego chłopaka bardzo serio i pozwalał mi nawet przeprowadzać rozgrzewki z kolegami przed właściwym treningiem. Bardzo mnie wspierał. Tym trenerem był Robert Śledź. Jego brat Marek pracował przez lata w ursynowskim Stowarzyszeniu Edukacji Młodych Piłkarzy, w skrócie SEMP, w szkółce Lecha we Wronkach, a dziś jest w Rakowie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

43 komentarzy

Loading...