Co serwuje nam poświąteczna prasa? Zgadnijcie. Oprócz kilku ligowych newsów mamy masę tekstów o Paulo Sousie. Przeważnie w jednym tonie.
Sport
Komentarz “Sportu” do odejście Paulo Sousy.
Co innego po ludzku – postawa Sousy wpisuje się w to, jak traktował nas od samego początku, nie decydując się na zamieszkanie w naszym kraju, nie współpracując blisko w swoim sztabie z żadnym Polakiem, bywając tu z rzadka, olewając mecze ekstraklasy. Na koniec człowiek, który podczas pierwszej konferencji prasowej cytował Jana Pawła II, w święta wywinął taki numer, jaki w przypadku polskiego trenera byłby po prostu niemożliwy. To automatycznie generuje argument do dyskusji o narodowości następcy Sousy. Chciano selekcjonera z wielkiego świata – ale on potraktował nas jak piłkarski trzeci świat, w którym jedynie można godnie zarobić. Spod butów dopełniających idealnie skrojony garnitur wyszła słoma, a z potoku pięknych angielskich słówek – fałsz. Następca – ktokolwiek nim się okaże – będzie miał karkołomne zadanie do zrealizowania, zwłaszcza że piłkarzy Sousa miał raczej za sobą niż przeciwko, by wsłuchać się choćby w Roberta Lewandowskiego.
Podsumowanie roku w reprezentacji Polski.
Najważniejszym momentem roku był, bez dyskusji, turniej mistrzostw Europy, przeniesiony z 2020 roku. Może nie było tak, że rozsadzał nas przesadny optymizm, bo mieliśmy w składzie najlepszego piłkarza świata, ale wyjście z grupy było celem, który powinniśmy osiągnąć. Na czym polegał największy paradoks nie tylko Euro, ale całego roku naszej reprezentacji? Na tym, że w ciągu czterech dni rozegraliśmy najbardziej frustrujący i najbardziej optymistyczny mecz na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy. Chodzi, rzecz jasna, o starcia ze Słowacją i Hiszpanią. Bilans na nasze nieszczęście nie wyszedł na zero. Bo była porażka i remis. I tradycyjny mecz o wszystko, gdzie jeden człowiek postanowił zagiąć rzeczywistość i robił wszystko, by nie skończyło się, jak zawsze. Prawie mu się udało, ale prawie robi wielką różnicę i zakończyliśmy rywalizację na fazie grupowej. Po raz szósty na siedem udziałów w wielkich turniejach w XXI wieku. Niektórzy po Euro chcieli zwalniać Paulo Sousę. Boniek umył ręce, ale porównywać prezesa do rzymskiego prefekta Judei nie wypada, bo właśnie kończyła się jego kadencja na stanowisku prezesa PZPN-u. „Zibi” decyzję pozostawił nowym władzom i dyskusja o zmianie selekcjonera odżyła w niektórych kręgach, bo nie doszło do swoistego przekazania władzy w związku. Poplecznik Bońka, czyli Marek Koźmiński, przegrał z Cezarym Kuleszą, bo „nie przyjechał, wódki się nie napił i go nie wybrali”. Pojawienie się u sterów człowieka z Białegostoku niczego jednak, jeżeli chodzi o sztab szkoleniowy reprezentacji nie zmieniło. Bo zmienić nie mogło. Od wyborów do pierwszego jesiennego meczu eliminacji MŚ 2022 pozostawało bowiem 15 dni.
Jacek Bąk ocenia kadrę Paulo Sousy.
Jak sam pan zauważył, kadra za Sousy traci dużo goli. Obaj z Brzęczkiem mają niemalże identyczne bilanse bramkowe – Portugalczyk 37:20, Polak 36:20. Ale Brzęczek rozegrał 9 spotkań więcej. Można więc stwierdzić, że kadra Sousy jest bardziej ofensywna, a kadra jego poprzednika była bardziej defensywna i asekurancka. Który styl bardziej pana przekonywał?
– Każdy lubi futbol otwarty, kiedy więcej się dzieje. Gdy strzelamy gole, to się cieszymy, ale za to gdy tracimy – to wtedy jest płacz. Taka jest piłka nożna, więc… trudno powiedzieć. Sousa przeszedł na pewno na inny styl gry, który nie do końca nam pasuje. Wszystko ma swoje plusy i minusy, bo to po prostu dwaj inni trenerzy i dwa zupełnie różne spojrzenia na futbol.
Od Euro minęło pół roku i kilka kolejnych meczów, więc już zupełnie na chłodno można zapytać, co trzeba było zrobić lepiej, aby ten wynik na mistrzostwach był inny?
– Na pewno trzeba było inaczej podejść do meczu ze Słowacją. On zaważył. Źle kryliśmy w obronie i źle broniliśmy podczas stałych fragmentów gry. Milan Szkriniar zdobył bramkę będąc bez krycia, ktoś tam się „obciął”, dodatkowo Grzegorz Krychowiak zobaczył czerwoną kartkę… Nie można było tego przegrać. Gdybyśmy ze Słowacją zagrali tak zaangażowani jak z Hiszpanią, to byśmy ją zjedli. Obudziliśmy się za późno, a potem jeszcze kompletnie nam nie wyszedł ten ostatni mecz ze Szwecją.
Grzegorz Lato mówi o jesieni w Ekstraklasie.
Ale teraz może spaść do pierwszej ligi!
– Na pewno nie życzę Legii pierwszego po wojnie spadku z ekstraklasy. Zresztą, nie dojdzie do takiego scenariusza. Myślę, że na Łazienkowskiej odpowiednio przepracują przerwę zimową. Wrócił stary-nowy trener Aleksandar Vuković i uważam, że się pozbiera. Ale o obronie tytułu oczywiście nie ma sensu już mówić, to przecież 26 punktów straty do Lecha.
Właśnie. Wydawało się, że Legia jest stabilna na lata…
– Na pocieszenie Legii można powiedzieć, że kilka znanych firm w Europie też ma kłopoty. Przede wszystkim Barcelona. Do niedawna to była światowa czołówka. A teraz? Nawet po zmianie trenera różnie to wygląda. Odpadła z Ligi Mistrzów, w krajowej tabeli też daleko. Odeszło wielu piłkarzy, głównie Lionel Messi, wcześniej m.in. Luis Suarez, a nie ma następców tej klasy. Być może za późno zaczęto tam przebudowę zespołu i zmianę pokoleniową.
Lech, Pogoń, Raków w czołówce to raczej norma. Kto jeszcze wpadł panu w oko?
– Pozytywne zaskoczenie rundy ta pewno Radomiak. W przypadku radomskiego zespołu mówimy przecież o beniaminku. Czwarta lokata – bardzo wysoko. Pozytywnym zaskoczeniem jest też pozycja Stali – ósme miejsce i 28 punktów.’
Rozmowa o transferach z Rafałem Górakiem.
Jeśli drużyna w przyszłym sezonie ma walczyć o coś więcej o utrzymanie, to jak ważne w tym kontekście będzie zimowe okno transferowe?
– W tym sezonie zostało nam 14 kolejek. Musimy zapewnić sobie to, co najważniejsze w naszym planie, czyli utrzymanie. To rzecz podstawowa. Jednocześnie chciałoby się, byśmy zakończyli rundę rewanżową wnioskiem, że mamy na przyszły sezon już mocniejszy zespół. Po pierwsze – czeka nas praca nad tą ekipą, która będzie wiosną. Po drugie – dopiero poznamy odpowiedź na pytanie, czy my w tym okienku będziemy w stanie dokonać takich transferów, by dany zawodnik stał się na dłuższy czas ważnym ogniwem GKS-u? To ogromna praca do wykonania – moja, ludzi nade mną. Myślimy, rozmawiamy, ja w tym planie skautingowym oczywiście uczestniczę. Okienko zimowe jest bardzo trudne. Jeśli nie nadarzy się okazja taka, jakiej by się chciało – to nic na siłę. Być może po prostu trzeba będzie poczekać na pewnych zawodników do lata – gdy tym, których byśmy oczekiwali, skończą się kontrakty.
Z drugiej strony istotne jest też utrzymanie obecnej kadry, a Szymczaka czy Szwedzika wkrótce może nie być.
– Dlatego trzeba dbać o to, co się ma. Jesteśmy w klubie już po 2,5-letnim okresie wspólnej pracy. Znamy się, wiemy, gdzie są zagrożenia i szanse na wzmocnienie kadry. Uważamy, by czegoś nie przespać. To normalne tematy. Drużyna piłkarska i to, co wokół niej, to gra – nie tylko na boisku, ale i w gabinetach dyrektorów, menedżerów, prezesów. To wyścig, podczas którego każdy chce podjąć dobrą decyzję. Jesteśmy w ciągłym ogniu. Wynik weryfikuje potem, kto jest oceniany jako skuteczny, a kto nie.
Gdyby zapytać bywalca Blaszoka, gdzie potrzebne są wzmocnienia, to natychmiast odpowie, że na środku obrony. Przytaknąłby pan?
– Po pierwszych 10 meczach, w których straciliśmy 23 bramki, to i ja bym w takie coś uwierzył. Później zawodnicy też uczyli się tej ligi, w jakiś sposób nieraz obrywali, ale nie było już ta źle. Wydaje mi się, że nie jesteśmy aż tak przyparci do muru, by mówić, że na pewno musimy wzmocnić środek obrony i bez tego sobie nie poradzimy. Szukamy zawodników w różnych miejscach i na różne pozycje.
Super Express
Rozmowa z Markiem Papszunem,
– Macie 6 pkt straty do Lecha. To dobra zaliczka lidera przed dalszą częścią sezonu?
– To solidna przewaga, która może dawać pewien komfort na początku. Jednak Lech nie uciekł aż tak bardzo, aby już czuć się mistrzem Polski. Do tego wyścigu przystąpi jednak w roli faworyta.
– W poprzednim sezonie zanotowaliście największe sukcesy w historii klubu. W tej edycji celem jest główne trofeum w lidze?
– Gramy o to, aby utrzymać się w czołówce. Nie interesuje nas jednorazowy wyskok, ale chcemy, aby w dłuższej perspektywie klub stał się stabilny i na stałe zagościł na szczycie. To jest nasz główny cel.
– Ivi Lopez twierdzi, że nigdzie się pan nie rusza z Rakowa. Nie odejdzie do Legii i wspólnie powalczycie o tytuł. Ma dobre przeczucie?
– Nic nie wskazuje, żeby było inaczej. Powtarzam to od momentu, gdy pojawiły się informacje o zainteresowaniu ze strony Legii. Obowiązuje mnie kontrakt w Rakowie. Rozpętała się burza w mediach, ale na razie to z dużej chmury mały deszcz.
Przegląd Sportowy
Cezary Kulesza i jego komentarz do sprawy Sousy. “PS” opisuje całą aferę.
Potem szkoleniowiec wystąpił do prezesa Kuleszy z wnioskiem o rozwiązanie kontraktu. – Po medialnych doniesieniach wiedziałem, że coś jest na rzeczy, jednak zdawałem też sobie sprawę, że informacje, jakoby już podpisał umowę z brazylijskim klubem, nie mogą być prawdziwe, bo cały czas obowiązuje go kontrakt z PZPN. Być może został on parafowany ze strony Brazylijczyków i czekają na podpis Sousy. Stąd też telefon do mnie i rozmowa, w trakcie której selekcjoner poprosił o rozwiązanie umowy. Sousa chciał dostać zielone światło, ale usłyszał, że nie ma możliwości, abym w pięć minut podjął tak ważną decyzję. Daliśmy sobie pewien czas na przemyślenie całej sytuacji – powiedział nam Kulesza. Prezes PZPN oburza się zachowaniem Portugalczyka. – W marcu czekają nas kluczowe mecze w walce o awans do mistrzostwa świata. Nie może być tak, że Sousa za pięć dwunasta zgłasza, że chce odejść do innego klubu, to nieprofesjonalne zachowanie. Z jednej strony rozumiem go: umowa z PZPN obowiązuje do końca marca, jeśli awansuje do mundialu, automatycznie zostanie przedłużona, jeśli odpadniemy, zostanie wolnym trenerem. Brazylijczycy oferują mu kontrakt na dwa i pół roku, co z jego punktu widzenia jest korzystniejszą opcją, ale skoro podpisał z nami umowę, to musi ją respektować. Nie ma znaczenia, co teraz chciałby zrobić. Liczą się zobowiązania wobec reprezentacji Polski – dodał Kulesza.
Piotr Szefer, dyrektor biura PZPN, mówi o możliwości rozwiązania kontraktu z Sousą.
Czy Paulo Sousa pozostaje selekcjonerem reprezentacji Polski, czy już ją porzucił?
W niedzielę ok. godziny 15 Paulo Sousa zadzwonił do prezesa Kuleszy i poprosił o rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron. Zanim przedstawił prośbę, zaprezentował jej uzasadnienie. Pojawiły się dwa argumenty, które uznajemy za mocno oderwane od rzeczywistości. Trener powiedział, że otrzymał ofertę z jednego z najlepszych klubów świata, która może się już nie powtórzyć, dlatego bardzo chciałby z niej skorzystać. Dla mnie jest to sformułowanie bardzo lekceważące dla reprezentacji Polski. Jeśli ktoś nazywa brazylijski klub, nieistotne który, jednym z najlepszych na świecie i traktuje to jako szansę, to dla mnie, kibica reprezentacji Polski, jest to lekceważące. Drugi argument: uważa, że dla obu stron jest to dobry moment na rozstanie, bo zakończył się pewien etap współpracy, czyli eliminacje, a do meczu z Rosją zostały trzy miesiące, więc jego zdaniem jest dużo czasu, by przygotować się do barażu. Całkowicie się z tymi argumentami nie zgadzamy, nowy selekcjoner miałby zaledwie kilka dni, by przygotować drużynę do najważniejszych meczów. Przed spotkaniem z Rosją będą zaledwie cztery dni zgrupowania. Dla reprezentacji to nie jest zły, a fatalny moment na tego rodzaju zmiany. Dlatego prezes odmówił.
Czy Paulo Sousa ma jakąkolwiek możliwość, by kontrakt rozwiązać jednostronnie?
W umowie nie przewidziano takiej opcji. Niestety, nie znalazły się w niej także mocne obwarowania, które zabezpieczałyby PZPN przed sytuacją, w której Sousa zerwie kontrakt. W związku z tym musimy odwołać się do przepisów FIFA – te mówią o odpowiedzialności odszkodowawczej i dyscyplinarnej, gdyby kontrakt został zerwany w tym trybie.
Alfabet Paulo Sousy. Jego przygoda z kadrą została opisana w ten sposób.
Boniek Zbigniew. Człowiek, który dał Polsce Paulo Sousę. W prezencie, a po wygaśnięciu prezesowskiej kadencji w PZPN trzeba powiedzieć, że w spadku. A ze spadkami różnie bywa, czasami strach przyjmować, bo korzyści są mniejsze od ukrytych kosztów. Niekiedy lepiej takiego spadku się zrzec i mieć święty spokój. Zbigniew Boniek właśnie rok temu przyszykował nam Portugalczyka, uznając, że będzie przeciwieństwem Jerzego Brzęczka, za którym drużyna podobno nie wskoczyłaby w ogień, na dodatek grała nudną, nijaką piłkę. Polska uwierzyła Zibiemu na słowo, że to dobra zmiana i przez cały rok musiała żyć tą wiarą.
Czarowanie. Sousa zapewne ma wiele zalet, ale właśnie ta nie jest ani trochę kontrowersyjna, wszyscy się z nią zgadzają. Otóż trener Biało-Czerwonych szczególnie w pierwszym okresie pracy, do fi nałów EURO, potrafi ł skutecznie zaczarować dowolną grupę słuchaczy. Mówił pięknie i z sensem – jak mędrzec, który w peregrynacjach dotarł nad Wisłę z dobrą nowiną. I jeszcze dziękował za każde zadawane na konferencji prasowej pytania, zwracając się do pytających po imieniu, ciepło i serdecznie. Gdyby mógł, z każdym napotkanym Polakiem serdecznie by się wyściskał. Niektórzy już uodpornili się na jego zaklęcia, inni wciąż nie mogą się otrząsnąć z wyczarowanego zachwytu.
Rosja. Ten rywal miał być dla Sousy znakiem s p e k t a k u l a r n e g o sukcesu, ale stanie się symbolem żałosnej dezercji. Tym bardziej że dla Polaków to przeciwnik z całym bagażem historycznych, społecznych i politycznych podtekstów. Trudno będzie mu kiedykolwiek wiarygodnie przekonać, że wycofanie się z prowadzenia reprezentacji Polski w tak ważnym dla niej momencie nie było przejawem słabości i żenującego koniunkturalizmu. Etyka trenerska? Najwyraźniej dla Sousy to pojęcie równie znane co język polski.
Marek Papszun chciałby ściągnąć do Legii Warszawa Raphaela Rossiego. Jest także o innych transferach Legii Warszawa.
Wszołek jest poważnym kandydatem do gry w stolicy. Warunki są dwa: rozwiązanie umowy z Unionem oraz akceptacja trenera Marka Papszuna, który w styczniu ogłosi, że nie przedłuży umowy z Rakowem Częstochowa i od nowego sezonu obejmie Legię. Taka jest sytuacja na dziś, ale ostateczna decyzja nie zapadła i na potwierdzenie trzeba czekać do końca roku […]. Piłkarzem, którego Papszun widziałby w Legii, jest środkowy obrońca Radomiaka Raphael Rossi. Wiosną 2021 31-letni Brazylijczyk był wypożyczony do I-ligowca ze Sionu, po awansie do ekstraklasy został wykupiony za ponad pół miliona złotych i stał się najdroższym w historii zawodnikiem Radomiaka. Gdyby beniaminek nie zdecydował się na transfer, wstępne zainteresowanie wykazywał nim Raków prowadzony przez trenera Papszuna. Teraz chciałaby go Legia, a to, że Rossiego wskazał właśnie szkoleniowec aktualnego wicemistrza Polski, może oznaczać, że Papszun jest blisko zaakceptowania oferty prowadzenia Legii. […] Legia interesuje się przede wszystkim zawodnikami, którym w czerwcu kończą się kontrakty. Stąd zainteresowanie bramkarzem Dominikiem Hładunem, środkowym pomocnikiem Łukaszem Porębą i skrzydłowym albo napastnikiem Patrykiem Szyszem.
Jakub Kamiński zostaje w Lechu Poznań.
Kibice Lecha nie mogli dostać na święta lepszego prezentu. Najcenniejszy piłkarz Kolejorza Jakub Kamiński jasno zadeklarował, że zostanie wiosną w Poznaniu. Najpierw oświadczył to na łamach Onetu, a w pierwszy dzień świąt powtórzył w wywiadzie zamieszczonym na ofi cjalnej stronie internetowej klubu, do którego trafi ł w 2015 roku. – Mam jeszcze zadania do wykonania w Lechu, więc mogę uspokoić, zostaję na pewno do końca sezonu w Poznaniu – oświadczył 19-latek, którym zainteresowane mają być przede wszystkim kluby niemieckie, na czele z Borussią Dortmund, RB Leipzig czy VfL Wolfsburg. To bardzo ważna informacja dla Macieja Skorży. Kamiński wystąpił we wszystkich spotkaniach Lecha w tym sezonie, zdobył w nich sześć bramek, miał pięć asyst. W klasyfi kacji kanadyjskiej jest trzecim zawodnikiem Kolejorza, wyprzedzają go Joao Amaral i Mikael Ishak.
Kamil Kuczak z Garbarni Kraków wygrał z rakiem jądra. “Przeglądowi” opowiada historię choroby.
Piłkarz był w szoku. Siedział na leżance i zastanawiał się, co będzie dalej. Jego żona była wtedy w siódmym miesiącu ciąży. – Miałem najgorsze myśli. Zaraz urodzi się moje dziecko, a tymczasem nie było w ogóle wiadomo, co dalej ze mną. W dwóch guzach na jądrze miałem trzy rodzaje nowotworów i każdy był złośliwy – opowiada Kuczak. Minęły dwa dni od pierwszych objawów i był już stuprocentowo pewien, że to guz jądra. Po pierwszej diagnozie zadzwonił do ówczesnego trenera Garbarni Łukasza Surmy. Szkoleniowiec polecił, żeby Kamil przyjechał do niego i wspólnie pomyślą, co dalej. Długo rozmawiali. Surma załatwił drugiego specjalistę, który potwierdził werdykt pierwszego lekarza. – Po diagnozie dużo rozmawiałem z trenerem Surmą, bo było dla mnie oczywiste, że podczas treningów i meczów mogę być czasami myślami przy czymś innym – mówi Kamil. Jednak sytuacja nie przeszkodziła mu w dalszych treningach przez kolejne dwa tygodnie. – Wysiłek nie miał wpływu na rozniesienie się nowotworu po organizmie. Żyłem z myślą, że mam złośliwe komórki w sobie, ale jednocześnie chciałem w tym wszystkim normalnie funkcjonować – opowiada. Skrzydłowy Garbarni początkowo milczał na temat choroby. – Nie chciałem od razu mówić całej drużynie, bo czasem trudno zgadnąć, jak ludzie zareagują na taką wieść i jak to na nich wpłynie. Wolałem zapobiec temu, by patrzyli na mnie przez pryzmat tego, że moje leczenie może okazać się nieskuteczne – mówi Kamil. Z wykrytym rakiem jądra Kuczak zagrał pełne 90 minut z Górnikiem Polkowice. – Niejako szczęśliwie w tym meczu dostałem czwartą żółtą kartkę w sezonie i przez to pauzowałem w wyjazdowym spotkaniu ze Stalą Rzeszów. Dobrze, że tak się stało, bo tego dnia miałem wizytę u anestezjologa – opowiada skrzydłowy. To właśnie wówczas ustalono szczegóły operacji. Później Kamil zagrał jeszcze w końcówce spotkania z Pogonią Siedlce. Po nim powiedział drużynie o swojej sytuacji. To był ostatni mecz przed operacją.
fot. Newspix