Reklama

PRASA. „Sędziowie coraz częściej milczą, nie chcą dodatkowych nieprzyjemności”

redakcja

Autor:redakcja

20 grudnia 2021, 09:27 • 12 min czytania 10 komentarzy

Dość ciekawa jest poniedziałkowa prasa. Mamy szczery wywiad o sytuacji sędziów w Polsce, tekst o wprowadzaniu młodzieży i kilka felietonów.

PRASA. „Sędziowie coraz częściej milczą, nie chcą dodatkowych nieprzyjemności”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Gdyby każdy ligowy mecz Wisła Płock miała u siebie, razem z Lechem byłaby na szczycie tabeli. Gdyby wszystko grała na wyjeździe, z Legią i Bruk-Betem szorowałaby po dnie.

Tu dochodzimy do architekta domowych sukcesów Nafciarzy i siłą rzeczy odpowiedzialnego za seryjne wyjazdowe niepowodzenia. Maciej Bartoszek trenerskiej drogi nie ma usłanej kwiatami. Jakiś niespokojny duch w nim siedzi, bo mimo 44 lat, pracował już w dwunastu klubach, w niektórych był zatrudniany więcej niż raz. Jego relacje z pracodawcami zwykle są złożone, z mozołem zdobywa ich zaufanie. W Płocku zastępował wiosną Radosława Sobolewskiego i oczekiwano od niego utrzymania. Dopiero po spełnieniu tego warunki miały się zacząć rozmowy o ewentualnym przedłużeniu kontraktu, w każdym razie nikt mu czegoś takiego nie obiecywał, przekaz był raczej odwrotny – że jest tutaj tylko na chwilę.

Gdy wyciągnął Wisłę z kryzysu i w zasięgu nie pojawili się inni odpowiedni kandydaci na trenera, Bartoszek dostał w Płocku pracę na nowy sezon. Na koniec roku trzeba mówić, że szkoleniowiec szansę wykorzystał, choć ta wyjazdowa niemoc trochę mąci zadowolenie.

Reklama

Prezydent mistrza Niemiec ma życzenie, żeby Robert Lewandowski już nigdy nie zmieniał klubu.

Bardzo się cieszymy, że jest naszym zawodnikiem, bo daje gwarancję goli. To najlepszy napastnik świata. Byłbym szczęśliwy, gdyby chciał zakończyć karierę w Bayernie Monachium. To słowa Herberta Hainera o Robercie Lewandowskim, które prezydent Bayernu Monachium wypowiedział w wywiadzie dla gazety „Bild am Sonntag”. W Niemczech każde słowo szefa największego klubu Bundesligi jest dokładnie analizowane. Tu nawet nie ma co analizować, przekaz jest jasny. Mistrzowie Niemiec chcą zatrzymać naszego napastnika na zdecydowanie dłuższy okres niż tylko do końca obowiązującej do czerwca 2023 umowy.

Taka deklaracja ze strony Hainera jest sporym zaskoczeniem, ponieważ coraz częściej w kontekście Bayernu wymieniało się Erlinga Haalanda. Jednak coraz więcej wskazuje na to, że Bawarczycy nie wezmą udziału w szalonym wyścigu o względy norweskiego napastnika Borussii Dortmund i zamiast tego następne trzy sezony planują z Lewandowskim. Rozmowy kontraktowe z naszym zawodnikiem mają się rozpocząć zaraz po Nowym Roku.

O wprowadzaniu młodych piłkarzy. Jak w Pogoni szykują miejsca dla młodych piłkarzy? Czy Legia zatrzyma Szymona Włodarczyka? Na co zwraca uwagę Jan Urban przed debiutem nastolatka?

Reklama

Brzmi to, jak prosty przepis na upieczenie ciasta. Bo co może być trudnego we wprowadzeniu futbolowego zdolniachy jeszcze bez dowodu osobistego do świata dorosłych? Ma talent? To się obroni. Coś, co wydaje się banalne, jednak wcale takie banalne nie jest. Potrzeba wyczucia, przygotowania, no i odwagi trenera. – Najczęstszy argument przywoływany przez trenerów, którzy trzymają młodego z boku, brzmi, że nie jest gotowy. Tylko żaden młody nigdy nie będzie w stu procentach gotowy. To wymaga cierpliwości, której wielu trenerom brakuje. Tej z kolei nie mają wobec nich działacze i koło się zamyka. Nie ma buforu, żeby młodzi mogli popełniać błędy – analizuje Łukasz Masłowski, były dyrektor sportowy Wisły Płock i Widzewa.

– Nie sprawdzisz, to nigdy nie będziesz wiedział, czy młody się sprawdzi. Jako trener musisz być odważny – krótko tłumaczy Jan Urban, który w meczu z Legią nie zawahał się wystawić w podstawowym składzie Górnika 15-letniego jeszcze Dariusza Stalmacha.

W Szczecinie słyszymy: „Nie po to tyle inwestujemy w akademię, żeby nie czerpać z tego profitów”. Z drugiej strony, w Pogoni pilnują, żeby głównym atutem młodego nie był jego wiek, tylko umiejętności. Bo co innego nastolatkowi pozwolić zadebiutować, a co innego wprowadzić go do ligowego futbolu i pozwolić rzucić tam kotwicę. – Jesteśmy od tego, żeby dać im szansę, ale na koniec to oni muszą się obronić – zaznacza Dariusz Adamczuk, dyrektor sportowy Pogoni. – Nikt na kredyt, ze względu na promowanie i ewentualną sprzedaż, grać nie będzie.

Ale też w Pogoni na młodych potrafią czekać. Tak było po transferze Sebastiana Walukiewicza. Wyrwany z juniorów Legii trenował z pierwszym zespołem Pogoni, ale uznano, że na debiut w ekstraklasie jest jeszcze za wcześnie. Do klubu nie sprowadzano jednak kolejnego środkowego obrońcy, żeby w niedalekiej przyszłości nie blokował miejsca utalentowanemu stoperowi. Po roku Walukiewicz był już podstawowym obrońcą, za którego na koniec sezonu Cagliari zapłaciło cztery miliony euro. – Podobnie było teraz po odejściu Tomka Podstawskiego. Mogliśmy sprowadzić doświadczonego zastępcę, ale woleliśmy, by o to miejsce powalczyli młodzi Maciek Żurawski, Kacper Smoliński czy Mateusz Łęgowski. Podobnie wcześniej pozwoliliśmy odejść Zvonimirowi Kožuljowi, bo wiedzieliśmy, że Kacper Kozłowski staje się na tyle dojrzały, że za chwilę zajmie jego miejsce – dodaje Adamczuk.

Szykowanie w ten sposób miejsca młodym brzmi rozsądnie, ale też nie zawsze układa się to dla nich idealnie. Dziś na grę na skrzydłach w zespole Kosty Runjaicia największe szanse mają doświadczeni Kamil Grosicki, Michał Kucharczyk lub Jean Carlos. 18-letni Mariusz Fornalczyk, w którego w Szczecinie mocną wierzą, jest w tej hierarchii czwarty. Jesienią więcej minut rozegrał w III-ligowych rezerwach niż w ekstraklasie. – Pojawiła się okazja ściągnięcia Grosickiego i chcieliśmy ją wykorzystać. Gdybyśmy byli średniakiem, to pewnie moglibyśmy go odpuścić. Pogoń od trzech lat gra jednak w ligowej czołówce i chcemy podnosić poziom. Zdajemy sobie sprawę, że droga Mariusza do pierwszego składu się wydłużyła – przyznaje Adamczuk.

Zdaniem Jerzego Dudka plotki o możliwym odejściu Paulo Sousy do Brazylii nie są przypadkowe.

Portugalczyk nie ukrywa, że pojawiają się dla niego oferty z różnych miejsc, ale te spekulacje uważam za dziwne. Nie sądzę, żeby Sousa miał opuścić naszą kadrę jeszcze przed barażami. Takie rozwiązanie nie jest na rękę ani jemu, ani naszej kadrze. Wydaje mi się jednak, że to bardziej „klikbajtowe newsy”. Oczywiście nie dziwi mnie fakt, że aktywnie działają jego menadżerowie, podkreślając, że jest na rynku taki trener, który niedługo może być wolny. Wysłanie do przestrzeni publicznej informacji, czy plotki, że Sousa może opuścić naszą reprezentację w tak trudnym momencie, jest świetną reklamą. Istnieje duża szansa, że dzięki takiemu zamieszaniu, więcej osób dowie się o istnieniu Portugalczyka.

Dariusz Dziekanowski z kolei wraca do wydarzeń z kibicami Legii.

(…) Z naukowego punktu widzenia, lęk jest więc czynnikiem raczej przeszkadzającym w osiąganiu sukcesów. Praca psychologów, trenerów mentalnych, których zatrudniają kluby, ale też z którymi współpracują zawodnicy indywidualnie, służy temu, by ten lęk, strach czy stres wyeliminować, by – mówiąc językiem trenera przygotowania fizycznego – uregulować tętno startowe. A jeśli mimowolnie pojawia się jakiś dreszcz emocji, to ma on być pozytywny, motywujący. Mamy mieć przed oczami szansę na osiągnięcie sukcesu, a nie perspektywę zawodu i wstydu kiedy wygrać nam się nie uda. Stoi to więc w sprzeczności z – nazwijmy to – „wierzeniami ludowymi”.

U nas – niestety – ten lęk uchodzi za czynnik motywacyjny i to nie tylko w prymitywnych środowiskach chuliganów. W wielu klubach przychodzi moment, w którym właściciele dochodzą do wniosku, że jedynym ratunkiem dla drużyny jest zatrudnienia jakiegoś zamordysty. Niezbędny jest kij, bo marchewka najwyraźniej jest zbyt ciężkostrawna. Potrzeba faceta, który będzie rządził twardą ręką, jeśli będzie trzeba, to przeczołga zawodników na treningu, poniży w szatni. Tak było w naszej piłce dawno temu i niestety wciąż jest aktualne. Nawet w tak nowoczesnym klubie, za jaki chce uchodzić Legia.

SPORT

Pochwały dla Górnika Łęczna.

Dziś kilka zdań o heroicznie walczącej ekipie trenera Kamila Kieresia. Nie sposób nie zauważyć ich ligowych osiągnięć i mozolnego wspinania się w górę tabeli. Trzy wygrane w grudniu mają wymowę tym większą, że dwie z nich zostały odniesione na wyjazdach, w Białymstoku z „Jagą” 2:1 i z „Pasami” w Krakowie 2:0. Na koniec roku przyszło jeszcze zwycięstwo z Zagłębiem 2:1. Beniaminek ma na koncie 18 punktów i dał sobie drugie piłkarskie życie. Patrząc na ambitną grę Górnika z Łęcznej, na poświęcenie choćby w meczu z lubinianami, trudno im nie kibicować.

Grudzień należał do nich, ale już wcześniej były przecież symptomy, że idzie ku lepszemu, a remisy w starciach z możnymi ligi, Rakowem i Lechem, były tego zwiastunem. Słowa uznania dla oficjeli klubu z Łęcznej, że po trudnym starcie nie zagrzały się nikomu głowy, nie poszli drogą na skróty i nie zrobili pierwszej najłatwiejszej rzeczy, czyli nie zwolnili trenera Kieresia. W dwa lata zrobił dwa awanse, a teraz kto wie – z taka grą i postawą – być może utrzyma łęcznian w gronie najlepszych. Łatwo mu nie było, ale przecież trzeba pamiętać, że barażowe rozgrywki Górnik skończył późno, bo 20 czerwca, miesiąc przed rozpoczęciem nowych rozgrywek. Czasu na odpoczynek i przygotowania było więc wyjątkowo mało. Brawa dla doświadczonego szkoleniowca i sprawdzającego się w roli dyrektora sportowego Veljko Nikitovicia, że mimo wielu trudności wyprowadzili zespół na prostą.

Bayern Monachium został mistrzem jesieni, ale niemal pewne już jest, że zostanie także triumfatorem całego sezonu.

Niemalże pewne jest, że Lewandowski i spółka dorzucą do swojej gabloty kolejne mistrzostwo Niemiec. Bayern wygrał 29 bundesligowych meczów w tym roku – jeden mniej niż wynosi rekord, ustanowiony przez nich samych w 2013 roku. Obecnie zespół ma 43 punkty, a jeszcze nigdy w historii nie zdarzyło się, aby drużyna, mająca taki wynik na półmetku, nie zdobyła potem tytułu. – To koniec. Przepraszam, jeśli odbieram komuś nadzieję, ale Bayern tego nie wypuści. Możemy pogratulować mu mistrzostwa – powiedział uznany ekspert i rekordzista pod względem liczby występów w reprezentacji Niemiec, Lothar Mathaeus.

Taki nastrój wynika głównie ze słabości niemieckiej czołówki. Borussia Dortmund trzymała się blisko Bayernu, punktowała, ale jej gra była mocno chwiejna, wątpliwa. Jednak w trzech ostatnich spotkaniach roku – z beniaminkami Bochum i Greuther Fuerth oraz w sobotę z niepoukładaną Herthą Berlin – BVB zdobyła tylko 4 na 9 możliwych punktów! To bardzo słaby wynik, jak na taką drużynę, który dał Bayernowi aż 9 „oczek” przewagi. W czołówce tabeli próżno szukać ekipy Lipska, a to niestety oznacza, że Mathaeus nie powiedział nic kontrowersyjnego. Powiedział prawdę.

SUPER EXPRESS

Nic ciekawego, poza tym, że Lewandowski był już w Warszawie i spotkał się z przyjaciółmi w rodzinnej atmosferze.

RZECZPOSPOLITA

Stefan Szczepłek o problemach polskich klubów z kibicami.

To wszystko wydarzyło się w odstępie kilku dni. Kluby płacą kary, nakładane symbolicznie przez PZPN i bardziej dotkliwe z UEFA. Legia musiała wymienić krzesełka zniszczone przez kibiców podczas palenia flag i szalików Jagiellonii.

Czy ktoś słyszał o karach nałożonych na konkretne osoby, winne takich zachowań? Boją się tych ludzi właściciele klubów, nie chce z nimi zadzierać PZPN. Kibole mają też poczucie bezkarności, bo stanowią awangardę marszu niepodległości, są więc z punktu widzenia władz państwowych patriotami.

Po ataku chuliganów na piłkarzy Legii PZPN i Ekstraklasa SA wydały komunikaty potępiające zajścia, ale nie mają one żadnej mocy. To raczej alibi dla obydwu instytucji, że widzą problem. I nic z nim nie robią.

Przyzwoity człowiek boi się chodzić na stadion, a jeśli już tam pójdzie, to wraca do domu bez przyjemności. Przestraszeni piłkarze bagatelizują konfrontacje z bandziorami, przez pierwszy kwadrans meczu z Zagłębiem, do chwili strzelenia bramki piłkarze Legii byli wyjątkowo zdenerwowani, a potem mieli prawo czuć się jak na obcym boisku, bo Żyleta, zamiast ich dopingować, zajęta była sobą. Każdy klub ma taką trybunę. Słuchanie bluzgów przez półtorej godziny nie należy do przyjemności.

GAZETA WYBORCZA

Sędziowie coraz częściej w ogóle nie zgłaszają aktów agresji. Z obawy, że spotkają ich dodatkowe przykrości. Albo ze strachu przed zemstą. Rozmowa z Rafałem Rostkowskim.

– Władze piłkarskie są tak opieszałe, bierne, niechętne, że sędziowie coraz częściej w ogóle nie informują o skandalicznych zajściach, m.in. z obawy, że ściągną na siebie dodatkowe przykrości. Członkowie wydziałów dyscypliny „nie wierzą” w relacje arbitrów, a cała procedura jest chora – po opisie i zgłoszeniu incydentu często wzywa się „strony”. To znaczy oprócz sędziego X oraz zawodnika Y prosi się o zeznanie kogoś z drużyny przeciwnej, by uprawdopodobnić czy raczej podważyć wersję arbitra. Składającego skargę się upokarza, zamęcza zbędnymi wezwaniami, dopytywaniem o szczegóły bez znaczenia, ostentacyjnym powątpiewaniem w jego wersję. Trener, który wymyślał tamtej sędzi od „ku…”, nie został ukarany wcale. Ba, regionalny związek wkrótce nagrodził go za pracę szkoleniową. Zdarza się też, że działacze nakłaniają arbitrów, by nie zgłaszali aktów przemocy. Adam Zaborowski w miejscowości Wielki Klincz dostał pięścią w brzuch, przerwał mecz i opisał zajście w protokole, ale nie dostał od związku żadnego wsparcia – ani prawnego, ani żadnego innego, działacze nie pomogli mu nawet ustalić adresu piłkarza. Co więcej, zniechęcali go do zabiegów o ukaranie zawodnika. Zaborowski poszedł do sądu powszechnego i wygrał sprawę karną, otrzymał 4 tys. zł odszkodowania. Niestety, po tym doświadczeniu rzucił sędziowanie. Nie wytrzymał, gdy został ukarany grzywną za to, że nie przyjął zlecenia na mecz, na który został skierowany w ostatniej chwili – odmówił, bo zwyczajnie nie mógł pojechać.

A piłkarz? Owszem, działacze ostatecznie nałożyli na niego rok dyskwalifikacji. Jednak po ośmiu miesiącach zawiesili karę na dwa lata – bez podania przyczyn, dla których karę złagodzili.

Wielu sędziów rezygnuje?

– Poddają się głównie arbitrzy z mniejszych miejscowości. Tam szczególnie niechętnie ujawniają, co ich spotkało w trakcie meczu – ze strachu przed zemstą, lokalnym układem, ostracyzmem.

Ostracyzmem?

– Polscy sędziowie mają w środowisku niewiele do powiedzenia. Władzę trzymają na boisku, w PZPN są nikim. Bo nie głosują w wyborach – w przeciwieństwie do klubów, trenerów, zawodników, działaczy, wszystkich innych grup tworzących środowisko. Sędziów reprezentują ekssędziowie, obecnie pełniący funkcję obserwatorów [osoba oceniająca pracę arbitra] – a oni dbają o siebie, o to, żeby byli lepiej opłacani, żeby częściej wyznaczano ich na mecze, żeby wyjeżdżali na zgrupowanie przedsezonowe, dostawali garnitury etc. Jedyne stowarzyszenie sędziowskie przestało istnieć na początku kadencji Zbigniewa Bońka, prezes przekonał jego władze, że nie jest potrzebne, bo PZPN o wszystko zadba. Scenariusz znany z firm, które wolą nie mieć związków zawodowych, bo same z nimi problemy. Dlatego członkowie wydziału dyscypliny nie palą się do karania ludzi należących do klubów wpływowych w regionie lub dysponujących mandatem wyborczym. Po co się narażać? W ochranianiu arbitra nikt nie ma interesu, ze strategicznego punktu widzenia to się nie opłaca. Lepiej spróbować go uciszyć.

Sędziowie słyszą więc od obserwatorów: „Musisz tak prowadzić mecze, żeby nie prowokować problemów”. Przekładając na polski: „Zanim podejmiesz decyzję, przemyśl, komu się narażasz. Jeśli na ławce siedzi znajomy szychy ze związku, to lepiej nie wyrzucaj go na trybuny”. Tu już właściwie wchodzimy na teren korupcji. Zresztą odkrywanie skali patologii przypomina mi odkrywanie skali łapówkarstwa. Zawsze było wiadomo, że korupcja w naszej piłce istnieje, ale nikt nie znał jej rozmiarów, nie przypuszczał, że kiedy zacznie się ją poważnie badać, to będą setki zatrzymanych i skazanych, zidentyfikujemy setki sfałszowanych meczów, tłum arbitrów i obserwatorów zniknie z ligi, procesy będą się ciągnąć latami.

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...