– Hejt mnie w ogóle nie rusza. Na Twitterze hejtują ludzie bez imienia, nazwiska i zdjęcia profilowego. To są ci sami ludzie, którzy na ulicy chcą sobie ze mną zrobić zdjęcie. Anonimowość w internecie dodaje ludziom odwagi. Patrzę na to, jak to wygląda we Włoszech i u nas, w Polsce, poziom chamstwa i hejtu jest większy. Przyzwolenie na hejt, na zezwierzęcenie, na wulgarność idzie z góry. Kraj nigdy nie był aż tak podzielony jak jest dzisiaj – mówi Zbigniew Boniek na łamach “Przeglądu Sportowego”. Co poza tym dziś w prasie?
“SPORT”
Problemy w Wiśle Kraków – tym razem z koronawirusem w zespole. Ta sprawa ciągnie się już od jakiegoś czasu.
„W toku badań wykryto pozytywne przypadki, a klub niezwłocznie wdrożył niezbędne procedury obowiązujące zarówno pion sportowy, jak i administracyjny” – napisano w komunikacie opublikowanym na oficjalnej stronie internetowej klubu. Osoby zarażone rozpoczęły kwarantannę, a drużyna kontynuuje pracę w oparciu o zaostrzony reżim sanitarno-epidemiologiczny. W treningach uczestniczą wyłącznie przedstawiciele pierwszej drużyny z negatywnymi wynikami testów. Przypomnijmy, że pierwsze sygnały o problemach zdrowotnych zawodników drużyny Adriana Guli pojawiły się już w połowie miesiąca. Patryk Plewka miał już niepokojące objawy przed spotkaniem w Zabrzu i ostatecznie 16 października nie wybiegł na boisko. Nie było go także w kadrze na spotkanie z wrocławianami. Z powodów zdrowotnych nie zagrali w nim także napastnik Jan Kliment i pomocnik Aschraf El Mahdioui, a Felico Brown Forbes wystąpił, choć narzekał na stan zdrowia.
Arsenić i Rundić są już zdrowi i mogę grać. A to oznacza, że Marek Papszun będzie mógł wreszcie zestawiać obronę według własnej koncepcji, a nie według stanu zdrowotnego stoperów.
Zestawienie obrony, występującej w tym samym składzie co tydzień, może mieć pozytywne skutki. W ostatnich spotkaniach, szczególnie z Bruk-Betem i KKS-em Raków, Raków tracił gole w prosty sposób. Dodatkowo strzelano je częstochowianom w samych końcówkach spotkań. Powodowało to nerwówkę, a w meczu pucharowym z kaliszanami o mało nie doprowadziło to do dogrywki. To jasny sygnał dla sztabu szkoleniowego, że niegdyś żelazna defensywa nie jest już tak dobra, jak kilka miesięcy temu. Przez to Raków musi bardziej skupić się nad pracą w tej formacji. Choć szkoleniowiec częstochowian ma zastrzeżenia wobec ofensywy, tok wicemistrzowie Polski są drugim najskuteczniejszym zespołem w lidze. Stąd też powrót stoperów oraz odpowiednie wprowadzenie ich do gry będzie kluczem przy uszczelnieniu linii obrony.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Zbigniew Boniek w rozmowie o koniach, wnukach i o tym, czego żałuje w życiu. Taki nietypowy wywiad z byłym prezesem PZPN, ale kilka wątków można wyłapać.
Wciąga pan wnuki w sport?
Wszystkie moje wnuki i wszystkie moje dzieciaki uprawiały sport od samego początku gdzieś do 16–17 roku życia, a potem same decydowały o swoim życiu. Muszę powiedzieć, że moje dzieci znakomicie grały w tenisa, mój syn świetnie dodatkowo gra w golfa. Potem każdy z nich poszedł w co innego, w normalne życie.
Czyli nie był pan w klubie oszalałych rodziców ciągnących dzieci na boisko mimo braku ich chęci do gry w piłkę?
To co chcą rodzice nigdy się nie sprawdza.
Wielu jednak próbuje przełożyć swoje sportowe ambicje na dzieci…
To jest patologia, ale większość rodziców jest jednak normalnych. Cztery lata temu zrobiłem turniej halowy o Puchar Prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Nie przypominam sobie, żebyśmy w którymkolwiek momencie mieli problem z rodzicami. Natomiast jeżeli pośród setki rodziców jest 10 fanatycznych, to oni robią szum i przykrywają zachowanie reszty.
Czy my jako naród mamy dystans? Dotyka pana hejt na Twitterze?
Hejt mnie w ogóle nie rusza. Na Twitterze hejtują ludzie bez imienia, nazwiska i zdjęcia profilowego. To są ci sami ludzie, którzy na ulicy chcą sobie ze mną zrobić zdjęcie. Anonimowość w internecie dodaje ludziom odwagi. Patrzę na to, jak to wygląda we Włoszech i u nas, w Polsce, poziom chamstwa i hejtu jest większy. Przyzwolenie na hejt, na zezwierzęcenie, na wulgarność idzie z góry. Kraj nigdy nie był aż tak podzielony jak jest dzisiaj.
Wracając do spraw przyjemniejszych, tych domowych, kto ustala grafik?
Zdecydowanie żona. Ja jestem odpowiedzialny za finanse, za to, żeby rodzinie niczego nie brakowało. Dom prowadzi żona, to ona dba o dobrą energię. Mamy gosposię od 20 lat, która jest z nami, ale generalnie porządki i grafik zawsze ustala żona. Natomiast to wszystko, co jest ciężkie w domu, to co wymaga siły, robię ja.
Jest pan dziadkiem na cały etat?
Mnie moje wnuki jeszcze nie postrzegają jako dziadka, pewnie niedługo to się zmieni, jak zacznie mnie łupać w krzyżu. Mam piątkę wnuków, za chwilę będę miał szóstkę. Wnuki są w wieku od 2 do 17 lat.
Niezły rozstrzał…
Wnuczek i wnuczka mają dwa lata. To jest w ogóle ewenement, bo mi się wnuki urodziły w tym samym dniu, w dwóch innych szpitalach w Londynie. Jeden w Chelsea, a drugi kilometr dalej. Wnuczka to córka mojego syna, a wnuczek syn mojej córki. Reasumując – żona mojego syna i moja córka urodziły dzieci w tym samym dniu w Londynie, 23 lutego 2020 roku.
Jak Skorża odmienił Amarala i sprawił, że Portugalczyk odżył w Lechu? Po prostu z nim porozmawiał – szczerze, bez ogródek, wyłożył karty na stół.
Szkoleniowiec zaraz po przylocie Portugalczyka zaprosił go na długą rozmowę w cztery oczy. Zapewnił, że ma czystą kartę i zaczyna od zera. Było, co było, ale trener wie, co on naprawdę potrafi i wyłącznie od niego zależy, czy będzie chciał to pokazać. Okazało się, że tyle wystarczyło. Chciał – i tak jak w trakcie poprzedniego okresu przygotowawczego nie zamierzał się przemęczać, tak w tym należał do przodowników pracy. Harował, walczył, starał się. Co więcej, był tak pewny, że to wystarczy, iż ściągnął do Poznania żonę z dzieckiem. I miał rację. – Trener Skorża mu zaufał i widać, że jest między nimi chemia. Amaral odzyskał radość z grania w piłkę. Była długa rozmowa, która ewidentnie pomogła. To kolejne potwierdzenie, jak ważna jest psychika – wyjaśnia Araszkiewicz. Jednym z zarzutów Żurawia do Portugalczyka była niechęć do wywiązywania się z obowiązków defensywnych, tymczasem u Skorży nie ma z tym kłopotów. Wspólnie z Ishakiem stanowią pierwszą linię obrony, Amaral ze średnią 1,2 odbioru na mecz jest piąty w zespole, wspólnie m.in. z obrońcami Antonio Miliciem i Barrym Douglasem, a gorsze statystyki ma choćby stoper Bartosz Salamon. Co ważne, nie zatracił przy tym walorów ofensywnych, a dzięki jego mobilności, której brak Daniemu Ramirezowi, Lech stał się bardziej nieprzewidywalny. Portugalczyk, tak jak Hiszpan, umie odnaleźć się w grze kombinacyjnej, ale dzięki lepszej motoryce atakuje przestrzenie za plecami defensorów przeciwników, wbiegając w sektory teoretycznie zarezerwowane dla skrzydłowych czy napastnika. Amaral zmienił się również poza boiskiem. Oczywiście ciągle najchętniej przebywa wśród kumpli z Półwyspu Iberyjskiego, jednak jest nieporównywalnie bardziej otwarty niż tuż przed wypożyczeniem. Z każdym chętnie zamieni kilka słów, zapyta o zdrowie, przybije piątkę.
Erik Exposito przeżywa prawdopodobnie swoje najlepsze momenty w Śląsku Wrocław. Czy lubi presję? Dlaczego czasem znika w meczach? Jaki wpływ ma Magiera na jego formę?
Co takiego zrobił trener Jacek Magiera, że odkąd on przyszedł do Śląska, wygląda pan na znacznie lepszego napastnika?
Za czasów trenera Magiery zaczynają działać rzeczy, które wcześniej z jakichś powodów nie działały. Nie chodzi o mnie, tylko o funkcjonowanie całego zespołu. Widać, że teraz mamy lepsze wyniki, gramy lepiej, więc ja też.
Ze Śląska w sierpniu odszedł Fabian Piasecki, który przegrywał z panem walkę o miejsce w jedenastce, a jednocześnie nie akceptował roli rezerwowego. W tej chwili pana pozycja jest w zasadzie niezagrożona. Co pan woli – właśnie taką komfortową sytuację, czy może jednak mobilizujący nacisk konkurujących z panem napastników? Bo niektórzy twierdzą, że brak rywalizacji rozleniwia.
Rywalizacja nie przysparza mi dodatkowej presji, która by specjalnie pomagała lub przeszkadzała. Jeżeli trener
chciał mnie wystawić, to grałem, jeżeli kazał mi usiąść na ławce, siadałem. Prosta sprawa. Ale oczywiście wolałem grać, każdy woli.
Czasami ma pan mecze rewelacyjne, kiedy błyszczy na boisku a czasami, choć ostatnio znacznie rzadziej, znika pan z pola widzenia. Jaki jest prawdziwy Erik Exposito?
Mówiłem już, że zwłaszcza napastnik w sezonie ma różne fazy. Na swoją grę patrzę szerzej. Jasne, dążę do snajperskiej regularności, ale jeżeli nie strzelam w jednym i drugim meczu, to nie znaczy, że nic na boisku nie robię. Staram się też wykonywać dużo pracy w defensywie, tego zresztą od każdego z nas wymaga trener. Uparcie staram się być najlepszą wersją samego siebie i wiem, że jeszcze mi brakuje, by kimś takim być. Ale krok po kroku jestem coraz bliżej.
Ma pan imponujące uderzenie z lewej nogi. Jeżeli rywale dadzą panu choć trochę wolnej przestrzeni przed polem karnym, za chwilę ich bramkarz ma poważny problem. No a co z prawą nogą?
Lewa jest lepsza, więc faktycznie szukam pozycji na strzał z lewej. Wtedy czuję się pewniej, wiem, że mogę zrobić coś spektakularnego. Gdy jednak nie ma takiej możliwości, potrafi ę też oddać strzał z prawej, naprawdę nie mam z tym kłopotu. W każdym razie lewą nogą kopałem piłkę już od dziecka, to był mój wrodzony odruch – lewa noga.
Czy Tomas Petrasek był bliski zakończenia kariery? Jak się rehabilitował i dlaczego jego uraz nie był kontuzją stricte piłkarską? Większa rozmowa z Czechem, który wrócił już do gry po długiej przerwie.
Pojawiały się plotki, że jeżeli jeden ze sposobów leczenia nie przyniesie efektów, to może pan nawet zakończyć karierę. Istniało takie zagrożenie?
Na szczęście to były tylko plotki. Nikt mi niczego takiego też nie powiedział w twarz. Na początku, kiedy dowiedziałem się o tym urazie i uświadomiłem sobie, że nie jest to kontuzja typowa dla piłkarzy, to miałem tylko jedną wątpliwość – czy znajdę odpowiednich specjalistów, żeby mi pomogli. Znalazłem takich ludzi i później po prostu im zaufałem. Byłem u najlepszych lekarzy i fachowców w kraju. To dało mi poczucie, że wszystko będzie dobrze. Czułem się też komfortowo, bo dostałem wsparcie od klubu. Miałem kontrakt i mogłem skoncentrować się na walce o powrót do zdrowia. Nie czułem presji ze strony władz Rakowa. Jak trener Marek Papszun dowiedział się o moich problemach, to powiedział mi: „Tomaš wiem, że zrobisz wszystko, żeby wrócić najszybciej jak się da. Nigdy o tobie nie zapomnę i będę czekał, aż wrócisz”. To też była dla mnie motywacja do pracy. Moje ciało potrzebowało przerwy i naprawy.
Powiedział pan, że ta kontuzja nie była do końca piłkarska. Sportowcy jakich dyscyplin najczęściej jej doznają?
Bardziej dotyczy ona wysokich graczy. Jest popularna wśród koszykarzy lub siatkarzy. W tych dyscyplinach sportowcy mają podobne warunki fizyczne do mnie. Nie była to na pewno kontuzja na zakończenie kariery. Medycyna teraz jest taka, że z każdego urazu w zasadzie da się wyjść. Trzeba na to
tylko czasu i chęci. Musi być walka i zaufanie do specjalistów. Było trudno, nie powiem. Prób podjęcia normalnych treningów z drużyną było kilka. Musiałem wytrzymać.
Trudno było oglądać końcówkę poprzedniego sezonu czy eliminacje Ligi Konferencji i nie móc pomóc kolegom?
Dla faceta, który przeszedł drogę z II ligi do ekstraklasy ze swoim klubem i widział, że drużyna gra najlepszy sezon
w historii, to było trudne. Bardzo chciałem pomóc. Przecież te awanse, które były po drodze, to też po części moja zasługa. Wspólnie z trenerami i innymi kolegami przyczyniłem się do tego. Cieszyłem się z tego, jak gra drużyna i osiąga sukcesy. Tym razem beze mnie, ale czułem się jej częścią. Oglądanie tego z trybun też było czymś niesamowitym. Pamiętam przecież jak graliśmy w II lidze. Wiedziałem, że jak dojdę do siebie, to jeszcze pomogę. Koncentrowałem się jednak głównie na tym, żeby jak najszybciej wrócić. Teraz znów chcę być wiodącą postacią Rakowa i pomagać klubowi na boisku. W końcówce poprzedniego sezonu ambicja mnie jednak zżerała i z punktu widzenia sportowca oczywiście było to frustrujące. Wiedząc jednak, gdzie zaczynaliśmy jako klub, to zdobycie Pucharu Polski i wicemistrzostwa było dla mnie powodem do dumy. Wiem teraz, że ten projekt, który przedstawiono mi kilka lat temu, kiedy przychodziłem do klubu, wypalił. Warto było walczyć, żeby znów być częścią drużyny. To wszystko naprawdę nie było proste. Jak przypominam sobie kolegów z zespołu chociażby z II ligi, to z tamtego składu oprócz mnie już nikogo w Rakowie nie ma. Rozwijałem się wspólnie z klubem. Gdybym był słaby, to już dziesięć razy podziękowano by mi. Zrobiłem postęp i cieszę się, że nadal tutaj jestem.
“SUPER EXPRESS”
Legia straszy sądem Wojciecha Kowalczyka. Ale “Kowal” spokojnie odpowiada, że na potwierdzenie swoich słów na relacje setki kibiców.
Legia odpowiedziała w czwartkowe popołudnie długim oświadczeniem. „Klub podejmie kroki prawne przeciwko panu Wojciechowi Kowalczykowi, który wprogramie „Liga Minus” (Weszło TV), a następnie w innych mediach, wielokrotnie przedstawiał nieprawdziwe informacje odnośnie do Klubu i członków jego zespołu, w tym o istnieniu domniemanej »grupy pijackiej«, »grupie imprezowej« i drużynie, która ponoć »baluje«. Uznajemy tego typu fałszywe oskarżenia za absolutnie niedopuszczalne. Zgodnie z wiedzą Klubu nie ma żadnych podstaw do twierdzenia, że zachowania piłkarzy wykraczają poza dopuszczalne normy w ramach dyscypliny obowiązującej zawodowych sportowców, która przy oczywistych ograniczeniach i rygorach nie wyklucza uczestniczenia w życiu społecznym oraz towarzyskim. Jako Legia Warszawa jesteśmy zszokowani i zasmuceni, że uznawany za jedną z legend Klubu pan Wojciech Kowalczyk bezpodstawnie nazywa piłkarzy »pijakami« i dopuszcza się celowych manipulacji, które w trudnym momencie sportowym dodatkowo wpływają na sferę mentalną zawodników” – napisali przedstawiciele mistrza Polski.
Poza tym – odgrzewany kotlet z porażką Bayernu. Oraz informacja – Cristiano Ronaldo ponownie zostanie ojcem.
fot. FotoPyk