– Natomiast nastąpił taki moment po zdobyciu wicemistrzostwa, że już zaplanowano sprzedaż młodych piłkarzy. Odeszli Robert Gumny i Kamil Jóźwiak, potem też Jakub Moder. Nie wszyscy zawodnicy, którzy dołączyli do nas, w pełni się sprawdzili. W klubie pokutował też chyba brak wiary, że uda nam się awansować do fazy grupowej. W efekcie ten zespół nie był przygotowany, żeby sobie poradzić na dwóch frontach, potem doszły jeszcze urazy paru kluczowych piłkarzy. Pamiętam, że gdy wracaliśmy z Belgii po wygranym meczu z Royal Charleroi (2:1), w samolocie powiedziałem do dyrektora sportowego Tomasza Rząsy: „Tomek, no to teraz zrobiliśmy sobie problem” – opowiada Dariusz Żuraw na łamach “Przeglądu Sportowego”. Co tam dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Rozmowa z Dariuszem Banasikiem, trenerem Radomiaka. Dobrze się to czyta. Tutaj anegdotka z obserwacji Ciro Immobile, tak anegdotka z początków trenerski. Przyjemna lektura.
Z Lechem udało się bezbramkowo zremisować, a w sobotę przed wami mecz w Radomiu z Legią. Dla pana szczególny, bo 12 lat pracował pan w klubie z Łazienkowskiej, prowadząc coraz starsze roczniki. Co dała panu Legia?
Wiedzę i doświadczenie. Trafiłem do niej bezpośrednio po studiach i na początku prowadziłem sześciolatków. Przechodziłem wszystkie szczeble: zajmowałem się zespołem grającym w Młodej Ekstraklasie, Centralnej Lidze Juniorów, prowadziłem rezerwy. Nie było mi dane co prawda pracować z pierwszą drużyną, ale miałem spory wpływ na to, że trafiał tam jakiś mój piłkarz. Był taki moment, kiedy dziewięciu zawodników z Młodej Ekstraklasy znalazło się w kadrze pierwszego zespołu. Myślę, że w Legii nauczyłem się właściwie oceniać piłkarzy. Być może zabrzmi to nieskromnie, ale ja do dziś bardzo rzadko mylę się co do umiejętności zawodników. Pamiętam, jak pojechaliśmy z Legią na turniej do włoskiego Viareggio. Graliśmy z Juventusem i to był wyrównany mecz, ale przegraliśmy 0:3, bo mieli jednego gościa, który zrobił różnicę. Powiedziałem sobie: „Będę tego chłopaka obserwował”.
Kto to był?
Ciro Immobile. Kiedyś byłem na wakacjach w Kołobrzegu i Marek Jóźwiak spytał, czy nie pojechałbym na mecz do Szczecina. To było spotkanie CLJ, wydaje mi się, że Salos grał z Zagłębiem Lubin. Później Marek zapytał o zawodników i od razu powiedziałem, że najlepszy na boisku był chłopak o dwa lata młodszy od wszystkich. Piotrek Zieliński. Poleciłem go, ale nie trafił do Legii, bo w bardzo młodym wieku wyjechał do Włoch. Próbowałem też namówić na przenosiny do Legii Arkadiusza Milika. On nawet pojechał z nami na obóz do Włoch. Graliśmy z Interem, Milanem, Arek błyszczał w tych meczach, zaczął nawet wykonywać stałe fragmenty. Wystawiłem mu dobrą recenzję. Był wtedy zawodnikiem Rozwoju Katowice i poszło o to, że oni chcieli, by u nas od razu trafił do pierwszego zespołu, a Legia chciała, by najpierw ogrywał się w drugim. Drugą kwestią były sprawy finansowe i Arek zamiast do nas poszedł do Górnika Zabrze.
Piłkarzem, który być może zagra przeciwko wam w sobotę, a którego zna pan świetnie, jest Artur Jędrzejczyk.
Trafił do Warszawy w wieku 19 lat dzięki współpracy Legii z Igloopolem Dębica. Uznano, że nie nadaje się jeszcze do pierwszego zespołu i półtora roku był w Młodej Ekstraklasie. Śmiałem się z trenerem Marcinem Muszyńskim, jak ten „Jędza” może nie grać wyżej, skoro wszystko robił na 100 procent, zawsze był zaangażowany i pozytywnie nastawiony. Poza tym od początku należał do naszych najlepszych środkowych obrońców. Mam takie ćwiczenie, jedno ze swoich ulubionych. Uderza się na bramkę, używając trzech piłek. To ćwiczenie typowo strzeleckie, dla napastników, ale gdy mój zespół je wykonuje, zawsze mówię: „Panowie, wiecie, kto w tym był najlepszy? Artur Jędrzejczyk. Zawsze ładował trzy gole”.
Piotr Reiss i Kamil Kosowski krytykują politykę transferową Lecha. Oczywiście padają hasła o tym, że w Poznaniu zatarła się granica miedzy biznesem a sportem.
Problem w tym, że za pięknymi deklaracjami, przynajmniej na razie, nie idą czyny. Bo żeby Kolejorz rzeczywiście bił się o tytuł, szkoleniowiec musi mieć znacznie mocniejszą kadrę niż obecnie. Tymczasem szefowie poznańskiego klubu wciąż nie przeprowadzili zapowiadanych od miesięcy transferów. A bez nich Lech po prostu nie ma wystarczająco silnego składu, by zdobyć mistrzostwo. – Wciąż nie jest za późno na wzmocnienia – uważa Kamil Kosowski, były piłkarz m.in. Wisły Kraków, obecnie ekspert Canal+. – Rozumiem zniecierpliwienie kibiców, ale prawda jest taka, że ekstraklasa nie jest pierwszą opcją dla większości piłkarzy. I być m o ż e wcale nie jest tak, że Lech skąpi na nowych zawodników. Może zwyczajnie ci czekają na transfer do lepszych lig i dopiero, gdy odpadną inne opcje, zdecydują się podpisać umowę z Kolejorzem – tłumaczy trzykrotny mistrz Polski. – Z jednej strony rozumiem politykę klubu, bo każdy transfer musi być przemyślany i nie sztuką jest po prostu kupić gracza. Trzeba sprowadzić takiego, który da jakość. I mam nadzieję, że skoro w Poznaniu tak długo zwlekają, to tym razem do klubu trafi ą piłkarze podnoszący wartość drużyny – mówi Piotr Reiss.
Podolski z Lechem być może zadebiutuje. Póki co jest kapitałem dla młodych zawodników podczas treningów.
Podolskiego w Szczecinie nie było, został w Zabrzu i ćwiczył indywidualnie z trenerem, żeby nadrabiać braki w przygotowaniu fizycznym. Raczej nie ma szans, żeby w piątek zagrał cały mecz, co nie wyklucza, że wyjdzie na boisko przeciwko Lechowi. Piłkarze Górnika powtarzają, że zdumiewa ich, jak Podolski zachowuje się w czasie treningów: jego nie ciągnie do strzelania goli mają wrażenie, że więcej ra dości sprawiają mu podania. Nie powinno nikogo dziwić, jeżeli tego zawodnika zobaczymy jako środkowego pomocnika. Chociaż też – żeby nie zrobić z niego bezzębnego 36-latka – gdy widzi wyrwę w obronie rywali, bezwzględnie korzysta z mocy strzału.
Skutnik zauważył na treningu Mateusza Cholewiaka ustawionego za bramką. – Co tak tam stoisz? Obserwujesz bramkarzy? – zdziwił się kierownik. – Stoję i patrzę, jak on to robi – zerkał Cholewiak w kierunku uderzającego Podolskiego. Były gracz Bayernu i Arsenalu wiele mówił o akademii, a po jego pierwszych tygodniach spędzonych w Górniku widać, że rzeczywiście interesuje go rozwój młodych piłkarzy. Na treningach najwięcej uwagi poświęca właśnie im, ochoczo dzieli się doświadczeniem. Z młodzieżą i z afrykańskim duetem Alasaną Mannehem i Ishmaelem Baidoo, którzy też dostają od niego sporo wskazówek.
Rozmowa z Waldemarem Fornalikiem. Sporo rzecz jasna o Piaście, ale warto przeczytać choćby dla najlepszej anegdoty opowiedzianej przez pana trenera Waldemara kiedykolwiek. O telewizorze.
Wy pomagacie zawodnikom, a oni wam ugruntować pozycję w ligowej czołówce. Czy gdy przychodził pan do Gliwic, myślał, że po blisko czterech latach klub będzie regularnie rozpatrywany jako kandydat do podium?
Nie. Oczywiście liczyłem na to, że uda się zrobić coś dobrego, ale chyba nie aż tyle. Tym bardziej że ten pierwszy sezon był traumatyczny, przecież utrzymaliśmy się w ostatniej kolejce. Szczerze mówiąc, nie życzę nikomu takiego meczu.
Dlaczego?
To było bardzo stresujące przeżycie. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za rok będziemy mistrzem – cóż, nie uwierzyłbym.
A to akurat dziwne, bo jeśli ktoś miałby w taką historię uwierzyć, to pan. W 1989 roku w barwach Ruchu zdobył pan mistrzostwo Polski jako beniaminek. Dwa sezony wcześniej zlecieliście z ligi. Te doświadczenia pomogły panu w Gliwicach?
Oczywiście. Choć wiadomo, że to były zupełnie inne czasy i inny świat. Kiedy spadaliśmy z Ruchem, mieliśm naprawdę dobry zespół i czuliśmy wstyd. Byliśmy pierwszą w historii drużyną Niebieskich, która spadła z ligi. Okropne uczucie. Robiliśmy wszystko, by zmazać plamę. A ta była tym większa, że większość z nas pochodziła ze Śląska.
Mieliście problem, żeby wyjść na ulicę?
Aż tak nie. Ale na pewno ciśnienie przez to było większe.
Jak już wróciliście na najwyższy poziom, spodziewaliście się, że możecie wziąć ligę szturmem i zdobyć mistrza?
Nie, absolutnie. Pamiętam, jak rozmawialiśmy o premiach. No i oczywiście głównie przewijał się temat utrzymania. I nagle w środku dyskusji Albin Wira zapytał: „Prezesie, a co dostaniemy za awans do pucharów”. W sali zapadła cisza, popatrzyliśmy na siebie, no ale skoro pytanie padło, to szef odpowiedział: „Dam wam telewizor”. Albin nie dawał za wygraną i mówi: „A za mistrzostwo?”. Prezes zdębiał, powiedział, że nie wie. Wira miał już gotową odpowiedź i rzucił: „To niech pan dołoży wideo”. I tak złożył pan zestaw audio- -wideo. W innych klubach dostawali samochody, my telewizor i wideo.
Ma pan jeszcze ten sprzęt?
Długo nie mogłem się z nim rozstać, był naprawiany kilkakrotnie, ale w końcu się poddałem. Wartość sentymentalna przegrała.
Rozmowa z Dariuszem Żurawiem. O lukach w Zagłębiu, przemodelowaniu sztabu szkoleniowego, ale też o Lechu, do którego nie ma żalu, choć wie, że mogło to się potoczyć inaczej.
Mówimy o różnych mankamentach Zagłębia, lecz nie wspominamy o być może najważniejszym: brakuje skutecznego napastnika. Przy całym szacunku dla Karola Podlińskiego, trudno uznać go za łowcę goli, a Patryk Szysz najlepiej wygląda na skrzydle.
Nie stanowi tajemnicy to, że Karol jest w zasadzie jedynym napastnikiem w drużynie i to niekorzystna sytuacja również dlatego, że brakuje naturalnej rywalizacji, która każdego gracza dodatkowo mobilizuje. Nie możemy jednak nerwowo reagować po jednej czy drugiej porażce.
Zmienia się sztab szkoleniowy. Już odszedł trener bramkarzy Grzegorz Szamotulski. To była pana decyzja?
Tak, układam sztab na nowo, co oczywiście nie znaczy, że wymienię wszystkich ludzi. Na pewno moim bliskim współpracownikiem będzie od lat działający w Zagłębiu Paweł Karmelita.
Niesamowite, że jeszcze dziewięć miesięcy temu był pan trenerem sukcesu, który wprowadził Lecha Poznań do fazy grupowej Ligi Europy. Wymyślono nawet określenie dla ofensywnego i efektownego stylu gry Kolejorza. Żurawball… Potem wszystko się posypało. W kwietniu został pan zwolniony.
Nie mam pretensji do szefów Lecha, rozstaliśmy się w zgodzie. Z Lechem przeżyłem piękne chwile, których nigdy nie zapomnę. Myślę, że gdyby przed rokiem klub znajdował się w takiej sytuacji finansowej jak teraz, moja przygoda trwałaby dłużej. Natomiast nastąpił taki moment po zdobyciu wicemistrzostwa, że już zaplanowano sprzedaż młodych piłkarzy. Odeszli Robert Gumny i Kamil Jóźwiak, potem też Jakub Moder. Nie wszyscy zawodnicy, którzy dołączyli do nas, w pełni się sprawdzili. W klubie pokutował też chyba brak wiary, że uda nam się awansować do fazy grupowej. W efekcie ten zespół nie był przygotowany, żeby sobie poradzić na dwóch frontach, potem doszły jeszcze urazy paru kluczowych piłkarzy. Pamiętam, że gdy wracaliśmy z Belgii po wygranym meczu z Royal Charleroi (2:1), w samolocie powiedziałem do dyrektora sportowego Tomasza Rząsy: „Tomek, no to teraz zrobiliśmy sobie problem”. Ale żeby było jasne, niczego nie żałuję. Jestem dumny, że zagrałem z Lechem w fazie grupowej Ligi Europy. Zwracam tylko uwagę, że mogło być jeszcze lepiej.
“SPORT”
Kovacević znów został bohaterem Rakowa. Zespół Marka Papszuna gra dalej w Lidze Konferencji.
Wynik nie zmienił się do końca regulaminowego czasu spotkania. Do rozstrzygnięcia rywalizacji potrzebna była dogrywka, druga dla Rakowa w ostatnich tygodniach. Podobnie jak całe spotkanie lepiej rozpoczęli częstochowianie. Dobrą piłkę w polu karnym otrzymał Musiolik, jednak jego uderzenie skutecznie zatrzymał bramkarz Suduvy. Marek Papszun zdecydował się również postawić na drugiego napastnika – na boisku zameldował się Jakub Arak. Raków jednak nie potrafił zdobyć gola. Suduva z kolei nawet nie oddała uderzenia na bramkę Kovaczevicia. W drugiej części dogrywki było podobnie. Raków miał inicjatywę, ale brakowało wykończenia, jak choćby przy rzucie wolnym Lopeza. Na domiar złego boisko z powodu kontuzji musiał opuścić kapitan, Andrzej Niewulis. Do rozstrzygnięcia dwumeczu potrzebne były rzuty karne. W nich skuteczniejsi byli częstochowianie dzięki świetnej postawie Kovaczevicia, który obronił dwie „jedenastki”.
Jan Urban nie chce zdradzać, czy Podolski zagra już z Lechem. Ale potwierdza, że nowy napastnik Górnika jest zdrowy. Pytanie – czy jest już gotowy fizycznie?
– Jeśli chodzi o chłopaków, to wszyscy są do dyspozycji, poza Kubą Szymańskim. Zdrowy jest też ten o kogo pan pyta, czyli Lukas Podolski – odpowiedział krótko szkoleniowiec zabrzańskiej jedenastki. Co oczywiste trener Urban nie chce zdradzać, jakich rozwiązań będzie szukał, także tych personalnych, przed starciem z „Kolejorzem”. – Nie odpowiem na to pytanie, żeby nie ułatwiać rywalowi. Do meczu z Pogonią podeszliśmy ze zbyt dużym respektem dla przeciwnika. Teraz musi być inaczej. Ja zawsze powtarzam swoim graczom, że na boisku muszą być sobą. Mnie po tym pierwszym meczu wkurzyło to, że zagraliśmy poniżej swoich umiejętności. Jasne, można przegrać z kimś takim jak Pogoń, bo to mocna drużyna, ale musi to być po dobrej grze w naszym wykonaniu. Boli to, że zawaliliśmy. Co do Lecha, to na pewno jest to inna drużyna niż szczecinianie, którzy lubią grać w ataku pozycyjnym, jest tam duża wymienność, operują bardzo dobrze piłką.
Rusza I liga. I może być naprawdę ciekawa. Kto faworytem do awansu? Pewnie ŁKS i Arka, być może Korona, pewnie GKS Tychy.
Niemcy obwieszczają, iż ich 2. Bundesliga będzie w nadchodzącym sezonie najsilniejsza w historii, a w stawce zebrało się tyle markowych klubów, że frekwencja na trybunach może przewyższać nawet tę z „pierwszej” Bundesligi. U nas zaplecze ekstraklasy aż tak mocne nie będzie, no ale… Polacy nie gęsi i swoją 2. Bundesligę mają! Już teraz ustawiła się długa kolejka chętnych po awans do elity. Nadal są w niej ci uważani za faworytów od… roku, czyli ŁKS i Arka, które plany szybkiego powrotu na salony musiały przedefiniować na plany 2-letnie. Dużo groźniejsze niż w poprzednim sezonie wydają się Korona, układana znów przez miasto, oraz mający nowego prywatnego właściciela Widzew. GKS Tychy? Wystarczy, że będzie równie groźny, co w minionych rozgrywkach, a przecież się nie osłabił, dlatego z miejsca jest jednym z faworytów. Kibice w Tychach mogą cieszyć się nie tylko perspektywą walki o awans, ale też derbów z imiennikiem z Katowic. Wrócił po 2-letniej banicji na zaplecze elity, którego jest jednym z XXI -wiecznych symboli. Nazywanie GieKSy beniaminkiem aż trudno przechodzi przez gardło. Swoje ambicje jak zwykle ma też Miedź, a Podbeskidzie – choć przebudowane po spadku – to zawsze Podbeskidzie. Nasza Fortuna 1. Liga już dziś może pochwalić się pięknymi stadionami w Bielsku-Białej, Gdyni, Tychach, Kielcach czy dwóch w Łodzi, budują się obiekty w Sosnowcu czy Nowym Sączu, być może jeszcze w tym roku pierwsza łopata zostanie wbita w Katowicach.
“SUPER EXPRESS”
Wyjątkowo nic o piłce. Wszystko zabrały igrzyska.
fot. FotoPyk