Co w weekendowej prasie? Wiadomo – Puchar Polski. Dostajemy mnóstwo tekstów zapowiadających to wydarzenie, tak wspominkowych, jak i “świeżych”. Jednym z nich rozmowa z Andrzejem Niewulisem, który w Częstochowie trochę przeżył. – Jak było się młodszym i zwyciężało się w jakimś turniej, to był ogromny „fun” . Wtedy nie grało się dla pieniędzy, a i tak każdy robił wszystko, żeby wygrać. Teraz mamy możliwość podniesienia jednego z najważniejszych trofeów w polskiej piłce. To też nie jest tak, że jak mamy wysoką kwotę do podniesienia z murawy, to będziemy lepiej grać. To będzie dla nas dodatkowa nagroda po meczu. Ważniejsze jest przejście do historii – czytmay w “Przeglądzie Sportowym”.
Sport
Felieton Bogdana Nathera. Autor wspomina, jak kilka lat temu w Częstochowie usłyszał: na 100-lecie będą puchary. I są.
Był czerwiec 2015 roku. Michał Świerczewski, właściciel firmy X-kom, siedział na podłodze pierwszego piętra budynku klubowego przy Limanowskiego, oparty o jedną ścianę, a wlepiając wzrok w drugą. Raków, który zdecydował się postawić na nogi i wyprowadzić na prostą, właśnie przegrał baraż o pierwszą ligę z Pogonią Siedlce. 1:1 na wyjeździe, 2:2 w rewanżu – można się było pociąć, dlatego tak mocno wryły mi się w głowę słowa kolegi brata, kibica Rakowa: „Zobaczysz, na 100-lecie będą puchary…”. Wtedy trudno było o zdanie bardziej odklejone od rzeczywistości, zwłaszcza w rozmowie przedstawicieli pokolenia, które nie mogło pamiętać ekstraklasy w Częstochowie, bo piłką zaczęło się interesować w momencie, gdy już jej nie było. Raków uchodził za typowego przedstawiciela poziomu rozgrywkowego nr 3. Rywalizował z Górnikiem, ale Wałbrzych, z Lechem, ale Rypin, z Ruchem, ale Zdzieszowice. Pamiętam zimę 2009/10, gdy redaktor Andrzej Zaguła co rusz wysyłał do „Sportu” teksty alarmujące o katastrofalnej sytuacji klubu i realnej perspektywie wycofania z drugiej ligi zachodniej, do czego ostatecznie nie dopuścili panowie Krzysztof Kołaczyk i Jerzy Brzęczek. Pamiętam kwiecień 2013, gdy zadzwoniłem do trenera Brzęczka po szalonym meczu w Zdzieszowicach. Kilkanaście żółtych kartek, Raków kończył w dziewiątkę, stracił gola na 1:1 w doliczonym czasie i w zasadzie przekreślił nadzieje na ugranie czegokolwiek w tamtym sezonie. „Jeszcze jest za wcześnie” – odparł jednym zdaniem Brzęczek, gdy zapytałem, czy żałuje, że drużyna nie ma już szans włączyć się do walki o zaplecze ekstraklasy. Pamiętam rok 2014, gdy Raków… spadł do trzeciej ligi. Drugą ligę dosięgnął wtedy miecz reformy, redukowano ją z dwóch do jednej grupy, częstochowianie do tego pociągu załapali się dopiero przy zielonym stoliku – tylko dlatego, że licencji nie dostały Warta Poznań i Polonia Bytom.
Rozmowa z Czesławem Boguszewiczem, który w 1979 roku zdobył z Arką Puchar Polski.
Zdobycie Pucharu Polski z Arką w 1979 roku to jedno z najlepszych wspomnień w pana bogatej piłkarsko-trenerskiej karierze?
– Bezwzględnie. Oprócz moich występów w reprezentacji Polski – pierwszej i młodzieżowej – to puchar z 1979 roku siedzi w głowie do dzisiaj.
Z Wisłą Kraków w tym wygranym 2:1 finałowym meczu 9 maja 1979 graliście akurat w Lublinie. Czy to teraz dla gdynian dobry prognostyk?
– Teoretycznie można o tym wspomnieć i powiedzieć, że akurat w tym mieście coś historycznego dla Arki się wydarzyło, bo przecież trzeba wspomnieć, że pokonaliśmy wtedy nie byle kogo, a wciąż aktualnego mistrza Polski, w którym grało 10 reprezentantów, żeby wymienić Nawałkę, Kapkę, Kmiecika czy Motykę. Powiedzmy, że to nie byli przypadkowi reprezentanci, bo na koncie razem mieli wspólnie 300 występów w kadrze i 80 goli. A my? Był Janusz Kupcewicz czy Adam Musiał i ja na ławce, który jako piłkarz zaliczyłem 5 gier w narodowych barwach, ale reszta nie miała takiego doświadczenia jak przeciwnik.
Czym w takim razie zaskoczyliście rywala, wielkiego faworyta?
– Trzeba powiedzieć, że rozegraliśmy wtedy supermecz. Zawodników udało się przygotować przede wszystkim na grę ofensywną. Zadał pan pytanie, że z jednej strony ja żółtodziób, a z drugiej strony ktoś taki jak trener Lenczyk… Wiślacy byli zaskoczeni naszą taktyką i tym, że rzuciliśmy się na nich od pierwszej minuty. Wprawdzie nadzialiśmy się na jeden z ataków i po stałym fragmencie gola strzelił nam Kaziu Kmiecik, ale potem odrobiliśmy wszystko, a cały mecz mogliśmy wygrać okazalej niż 2:1, dwiema czy nawet trzema bramkami.
Od ćwierć wieku Pucharu Polski nie wygrał zespół z województwa śląskiego. Raków to zmieni?
Wraz z nastaniem 1999 roku w naszym kraju przeprowadzono reformę administracyjną. Powstało wówczas m.in. województwo śląskie i od tamtej pory nie zdarzyło się, by zespół z tego województwa… zdobył Puchar Polski. Szans było kilka i zaraz je omówimy, ale faktem pozostaje, że ostatnim zespołem z obecnego województwa śląskiego, który sięgnął po trofeum, pozostaje Ruch Chorzów. Sztuki tej dokonał w 1996 roku. Niebawem minie od tego momentu 25 lat. „Niebiescy”, występujący wtedy na zapleczu ekstraklasy, pokonując 1:0 GKS Bełchatów w finale rozgrywanym na stadionie Polonii Warszawa, zostali ponadto ostatnim w historii triumfatorem turnieju tysiąca drużyn, który wygrał jako zespół spoza najwyższej klasy rozgrywkowej. W historii PP takich przypadków było pięć. Licząc od 1999 roku, czyli od reformy administracyjnej, w Pucharze Polski prym wiodą drużyny z województw mazowieckiego (9 pucharów), bo prócz Legii i Polonii trofeum zdobyła jeszcze Wisła Płock, i wielkopolskiego (5 pucharów, Lech, Amica Wronki, Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski). 3 trofea, to dzieło województwa małopolskiego (Wisła Kraków i Cracovia), a dwa pomorskiego (Arka Gdynia, Lechia Gdańsk). Po jednym pucharze zapisały na swoich kontach ekipy z podlaskiego (Jagiellonia Białystok) i kujawsko-pomorskiego (Zawisza Bydgoszcz), a zatem Puchar Polski zdobywali przedstawiciele sześciu województw. Czy w niedzielę w zestawieniu tym będziemy mogli wpisać wreszcie „śląskie”?
Jak przystało na śląską gazetę, “Sport” próbuje wybronić Górnik i Ruch, które właśnie straciły tytuł klubów najczęściej sięgających po mistrzostwo Polski.
Paradoksalnie jednak zdobycie 15. mistrzostwa i przeskoczenie Ruchu oraz Górnika zajęło legionistom… dużo czasu. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że za poprzedniego systemu Legia była CWKS-em – Centralnym Wojskowym Klubem Sportowym. Co to oznaczało w praktyce, na Śląsku przekonali się doskonale, ponieważ przez wiele lat warszawiacy mogli bez większych kłopotów ściągać najlepszych polskich (i śląskich) piłkarzy pod pretekstem odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Nie wszyscy rzecz jasna chcieli do Legii iść. Mało kto wie, że legenda klubu, pochodzący z Pomorza Kazimierz Deyna, początkowo… przed grą w Legii uciekał, ostatecznie jednak dając się „złapać”. Lucjan Brychczy po odbyciu służby chciał wrócić na Śląsk i zagrać w Górniku, ale ostatecznie musiał zostać w Warszawie, choć po latach raczej już tego nie żałuje. „Wojskowych” udało się uniknąć Gerardowi Cieślikowi, legendzie Ruchu, a to głównie za sprawą silnej reakcji śląskich dygnitarzy komunistycznych. Ernest Pohl takiego szczęścia nie miał, ale po dwóch dubletach w Legii wrócił na Śląsk i został legendą Górnika. Ktoś teraz może wypomnieć chorzowianom i zabrzanom, że przecież większość swoich sukcesów tak naprawdę święcili „za komuny”, za co wdzięczni mogli być górniczej (w praktyce partyjnej) pomocy. Będzie to oczywiście mało przyjemna prawda (głównie dla Górnika), ale takie to już były czasy, do których lepiej dostosowali się śląscy giganci – którzy podobno płacili także lepiej niż w Legii.
Giorgios Giakoumakis trafi do Premier League?! Górnik zabrze może pluć sobie w brodę.
Latem była opcja, żeby zawodnik dalej mógł występować w klubie z Zabrza, tym bardziej, że Górnik żegnał się z Igorem Angulo, ale na przeszkodzie stanęły – jak zawsze – finanse. Ostatecznie za kilkaset tysięcy euro Grek przeniósł się do holenderskiego Venlo, gdzie teraz jest gwiazdą. Taka liczba zdobywanych goli nie uchodzi uwagi zagranicznych menedżerów. Już jakiś czas temu pojawiły się informacje, że 26-letni napastnik może trafić do Norwich City, które wraca do Premier League. Byłby to kolejny wielki krok dla napastnika, który nie tak dawno biegał po ekstraklasowych boiskach. Przy okazji VVV-Venlo zrobi interes życia, bo zarobi miliony euro. Dodajmy, że „Kanarki” to nie jedyna opcja dla Greka. W tym miesiącu holenderski portal voetbalprimeur.nl informował, że Giakoumakis jest też „na radarze” wysłanników Southampton oraz Brighton. Tymczasem w Zabrzu mogą sobie pluć w brodę, że nie udało się przedłużyć umowy z Giakoumakisem. To piłkarz, który z pewnością zagwarantowałby określoną liczbę trafień, z czym w górniczym klubie w ostatnim czasie mają wielkie problemy. Jeśli chodzi o zdobyte gole, to w bieżących rozgrywkach więcej bramek od zabrzan mają nawet Podbeskidzie i Stal, które zamykają tabelę. „Górnicy” w 27 grach strzelili tylko 27 goli. Mniej ma tylko Cracovia, z którą drużynie prowadzonej przez trenera Marcina Brosz przyjdzie się zmierzyć w niedzielę.
Odra Opole musi jeszcze zaczekać na nowy stadion…
Nowy stadion w Opolu pomieścić ma 11,6 tysiąca widzów. Przetarg ogłoszony został między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem – by zdążyć przed Nowym Rokiem i wchodzącymi w życie nowymi przepisami unijnymi, nakładającymi na inwestorów nowe formalności do spełnienia w zakresie zamówień publicznych. Miasto o pieniądzach nie mówi, a jako że zamawiającym jest formalnie nie ono, lecz Zakład Komunalny, w projekcie budżetu czy Wieloletniej Prognozie Finansowej trudno doszukiwać się środków zapisanych konkretnie na ten cel. Mówi się, że stadion ma kosztować około 100 milionów złotych. Prezydent Arkadiusz Wiśniewski wyrażał w grudniu nadzieję, że podpisanie umowy może nastąpić w okolicach maja i czerwca, a pierwsze prace – rozpocząć się w lipcu. Dziś pewne już jest, że nic z tych zapowiedzi nie wyszło i symboliczna łopata zostanie wbita dobrych kilka miesięcy później. Taka zwłoka nie jest pozytywną informacją o tyle, żę galopuje inflacja, rynek budowlany ma się dobrze, a każdy tydzień opóźnień może wpłynąć na wzrost cen skutkujący finalnie coraz wyższymi ofertami od firm gotowych wybudować obiekt.
Super Express
Zaczynamy pucharowe wróżenie. Co czeka Legię Warszawa latem w Europie?
– Wiem, że w Legii mistrzostwo to kolejny dzień w biurze, ale dla mnie jako trenera, który dawno nie cieszył się z tytułu mistrzowskiego, jest to olbrzymie wyróżnienie i wzruszenie – powiedział Czesław Michniewicz. Zdobycie mistrzostwa Polski jest jednak tylko przystankiem w drodze Legii do celu głównego, którym jest dobra gra w europejskich pucharach. Aby awansować do Ligi Mistrzów, legioniści będą zmuszeni pokonać aż czterech rywali. W 1. rundzie będą rozstawieni, w 2. natomiast ich los będzie uzależniony od rozstrzygnięć w innych ligach.
Potencjalni rywale w drodze do LM: I RUNDA: zespoły z Łotwy, Finlandii, Luksemburga, Białorusi, Irlandii Płn., Irlandii, Walii, Islandii, Gibraltaru, San Marino, Albanii, BiH, Armenii lub Malty II RUNDA: Sheriff Tiraspol (Mołdawia), Ferencvaros (Węgry), Szkendija (Macedonia Płn.), Slovan Bratysława (Słowacja), Olimpija Lublana (Słowenia), Dinamo Tbilisi (Gruzja), Żalgiris Wilno (Litwa), Flora Tallin (Estonia), Budnocost Podgorica (Czarnogóra), Omonia Nikozja (Cypr) III I IV RUNDA: Dinamo Zagrzeb (Chorwacja), Slavia Praga (Czechy), Olympiakos Pireus (Grecja), Young Boys Berno (Szwajcaria), Crvena Zvezda (Serbia), Glasgow Rangers (Szkocja), RB Salzburg (Austria).
Dwie rozmówki przed finałem Pucharu Polski. Bohaterowie? Marcin Cebula…
– Który krok do finału był najtrudniejszy?
– Wszystkie mecze zakończyły się bezpiecznie wynikowo, ale na przykład mecz z Górnikiem miał zmienne oblicze. Prowadziliśmy 2:0, potem było 2:2 i straciliśmy kontrolę nad wynikiem. Następnie strzeliliśmy na 3:2 i 4:2. Te mecz mógł nam się wymknąć spod kontroli. Dwa lata temu odpadliśmy z Lechią, rok temu z Cracovią, obie drużyny po wyeliminowaniu nas zdobywały Puchar Polski. Idąc takim tokiem rozumowania, teraz to my powinniśmy triumfować (śmiech).
– Kto będzie kolejnym kadrowiczem w Rakowie?
– Kibicuję wszystkim tym chłopakom. Wart obserwacji jest Marcin Cebula, ale trzeba patrzeć też na
innych zawodników.
– Myślał pan, że to będzie aż tak fenomenalny sezon?
– Nie. Sądziłem, że każde miejsce powyżej ósmego będzie naszym sukcesem. To, co już zrobiliśmy, wybiega poza nasze cele. To było raczej w sferze marzeń niż realności.
… oraz Kacper Krzepisz.
– W finale Raków jest faworytem. Ma dobrą serię zarówno w lidze, jak i w pucharze, ale każda seria kiedyś się kończy i my chcemy ją przerwać – mówi Krzepisz przed niedzielnym finałem.
„Super Express”: – Z dziesięciu swoich meczów o stawkę w barwach Arki aż dziewięć zaliczyłeś w rozgrywkach Pucharu Polski. Trochę niecodzienna sytuacja...
Kacper Krzepisz: – Wiadomo, że chciałbym bronić jak najwięcej, również w lidze, i staram się to udowodnić na każdym treningu. Ale tak się składało, że przez dwa sezony byłem zmiennikiem Pavelsa Steinborsa i broniłem w pucharze, a w obecnym sezonie Daniel Kajzer gra w lidze, aja w pucharze. Dużo skorzystałem na rywalizacji z nimi, a Pavels udzielał mi wielu cennych rad.
Przegląd Sportowy
Piłkarze Arki Gdynia mają doświadczenie w wygrywaniu Pucharu Polski. Czy to im jakoś pomoże? Odpowiadają byli członkowie złotej drużyny.
Ostatnie zwycięstwo Arki w finale świetnie pamiętają jej byli zawodnicy Adam Marciniak i Damian Zbozień. – Pamiętam, że jeszcze przed fi nałem w 2017 roku Arka dobrze radziła sobie w tych rozgrywkach – mówi pierwszy z nich. – Trzeci fi nał w ciągu pięciu sezonów to jest coś. Myślę, że gdynianie nie stoją na straconej pozycji. To Raków będzie się denerwował i niecierpliwił wraz z każdą minutą. Im dłużej będzie się utrzymywał remis, tym szanse Arki będą rosły. Na pewno będę trzymał kciuki w fi nale za swoich byłych kolegów. Nie ukrywam, że też z tego względu, że w tej edycji rozegrałem dwa pełne mecze. Przy okazji ostatniej wizyty Arki w Łodzi, przypomniałem żartobliwie kierownikowi drużyny Pawłowi Bednarczykowi, żeby wspomniał słówko o jakimś medalu dla mnie – dodaje Marciniak, dziś obrońca ŁKS, a wcześniej kapitan Arki. W tej edycji pomógł pokonać Górnika Polkowice (5:0) i Koronę Kielce (2:0). – Zwycięstwo w 2017 roku na pewno przestawiło nasze myślenie. Nabraliśmy pewności siebie, bo pokazaliśmy, że jako kopciuszek możemy wygrywać. Daliśmy przykład dla innych, że to jest osiągalne, dlatego łatwiej nam było ponownie awansować do fi nału. Myślę, że kolejni trenerzy mogą nawiązywać do tamtego sukcesu i mówić zawodnikom, że Arka lubi te rozgrywki – dodaje inny uczestnik zwycięskiego fi nału sprzed czterech lat w barwach Arki Damian Zbozień, obecnie defensor Wisły Płock.
Andrzej Niewulis przed finałem Pucharu Polski. Czy traktuje ten mecz jako wynagrodzenie po długiej kontuzji?
Ten sezon to chyba trochę wynagrodzenie trudów rehabilitacji.
Zdecydowanie. Kiedyś jeden z trenerów powiedział mi: „Ciężka praca się zwraca”. W tym sezonie tak to wygląda. Mamy kapitalny rok. Zrobię wszystko, żeby pomóc drużynie i na koniec osiągnąć nasze cele. W niedzielę gramy niezwykle ważne spotkanie. Dla mnie to mecz życia, podobnie jak dla kilku innych kolegów. Oczywiście, nie będziemy nakładać na siebie dodatkowej presji, bo będziemy się do tego fi nału przygotowywać jak do każdego innego spotkania. Musimy jednak pamiętać, że zagramy w końcu o coś znaczącego, o trofeum. W lidze jest świetnie, bo mamy już pewny medal, ale z pewnością do ostatniej kolejki będziemy walczyć o wicemistrzostwo.
W fi nale w Lublinie to wy będziecie faworytami. Gracie z przeciwnikiem z I ligi. Rola tych, od których więcej się oczekuje, zaczyna wam pasować czy się jej dopiero uczycie?
Rzeczywiście będziemy faworytem. Taką rolę mamy już w zasadzie od początku tego roku. Można powiedzieć, że się do niej przyzwyczailiśmy. Być może to nas trochę zgubiło na początku rundy wiosennej, kiedy zdarzyły się nam trzy porażki (z Pogonią 0:1, Legią 0:2 i Lechią 0:1 – przyp. red.). Sporo ludzi mówiło później, że rola tych, od których się więcej wymaga, nie służy nam. Prawda jest taka, że później w wielu kolejnych spotkaniach byliśmy faworytami i już sobie z tym radziliśmy. Mamy w końcu serię dwunastu meczów bez porażki. To, że nieco większa presja będzie ciążyła na nas, nie będzie problemem. Jestem pewny, że z rolą faworytów sobie poradzimy.
Właściciel Rakowa Michał Świerczewski powiedział, że premia, o którą gracie w fi nale z Arką, jest zbliżona do kwoty z sześcioma zerami. W takich chwilach piłkarz myśli o fi nansach?
I tak, i nie. Wiadomo, każdy zawodowy piłkarz uprawia ten sport również dla pieniędzy, bo to jest nasza profesja. Tutaj liczy się jednak bardziej trofeum. Od dzieciaka trenuje się, żeby kiedyś wygrać jakieś rozgrywki. Jak było się młodszym i zwyciężało się w jakimś turniej, to był ogromny „fun” . Wtedy nie grało się dla pieniędzy, a i tak każdy robił wszystko, żeby wygrać. Teraz mamy możliwość podniesienia jednego z najważniejszych trofeów w polskiej piłce. To też nie jest tak, że jak mamy wysoką kwotę do podniesienia z murawy, to będziemy lepiej grać. To będzie dla nas dodatkowa nagroda po meczu. Ważniejsze jest przejście do historii.
A po drugiej stronie – Michał Marcjanik. Jak w Arce traktuje się odważne deklaracje?
W klubie nikt nie ukrywa i nie udaje, że Arka gra w tym sezonie o awans do ekstraklasy oraz o Puchar Polski. Jak takie deklaracje wpływają na szatnię?
Myślę, że każdy, kto przychodził do Arki, zdawał sobie sprawę, że celem jest awans do ekstraklasy. I faktycznie będziemy do tego dążyć, żeby wywalczyć go bezpoś r e d n i o, a nie poprzez baraże. Można powiedzieć, że dojście do finału Pucharu Polski było nadprogramowe. Oczywiście zakładaliśmy sobie, żeby wygrywać każdy kolejny mecz w tych rozgrywkach, ale na nasze szczęście trafialiśmy głównie na zespoły z I ligi. Dopiero w półfinale trafiliśmy na Piasta. To sprawiło, że w jakiś sposób było nam łatwiej. Wcześniej przyglądaliśmy się, jak to się układa i robiliśmy swoje. Jednak naszym głównym celem wciąż jest awans do ekstraklasy.
W kulisach półfinałowego spotkania z Piastem, można było usłyszeć, że trener Marzec podziękował wam za ofiarność i zaangażowanie, dodając, że zrobiliście to tak, jak było pokazane na filmiku. Czego on dotyczył?
W tygodniu jeden trening był poświęcony właśnie interwencjom i blokowaniu strzałów z dystansu czy z pola karnego. Później mieliśmy pokazane przykłady, nie tylko z naszej ligi, w których zawodnicy z pola popisywali się fenomenalnymi obronami czy blokowaniem strzałów. Zobaczyliśmy składankę takich zagrań i faktycznie w meczu zablokowaliśmy wiele strzałów Piasta.
Co może być siłą Arki w finale?
Niezależnie od tego, co się dzieje na boisku, do ostatniej minuty wierzymy w to, że uda nam się odwrócić losy spotkania albo dowieźć korzystny wynik. Nawet, kiedy przegrywaliśmy w jakimś meczu, to często udawało nam się doprowadzić choćby do remisu. Poza tym czuć dobrą atmosferę i jedność, w czym upatruje nasze szanse.
Jordan Henderson w przyszłości poprowadzi Liverpool? Ma predyspozycje do zostania trenerem.
– Mamy grupę świetnych piłkarzy. Z niesamowitymi umiejętnościami. Ale jeśli chodzi o przywództwo, zdolność motywacji i sposób gry, Henderson jest niesamowity. To dla nas szalenie ważny piłkarz – mówił po wygranym w 2020 roku mistrzostwie Klopp. Zresztą Niemiec, udzielając ostatnio wywiadu portalowi talkSport, na pytanie o swojego następcę, szybko odpowiedział: Jordan Henderson. I choć te słowa trzeba traktować z przymrużeniem oka, nie można mieć wątpliwości co do jednego – w ocenie Kloppa, Anglik ma wystarczające umiejętności w zarządzaniu grupą i rozumieniu gry, by za kilka lat zostać jednym z czołowych menadżerów. Ale wielu nadal nie jest przekonanych o piłkarskiej przydatności Hendersona. Zresztą tak było przy Anfi eld od zawsze. Kiedy tylko zagrał kilka słabszych meczów, od razu pojawiały się głosy, że trzeba się go pozbyć. W 2012 roku, ledwie czternaście miesięcy po tym jak podpisał kontrakt z Liverpoolem, chciano wypchnąć go z klubu po raz pierwszy. Brendan Rodgers wezwał zawodnika i zasugerował, by zgodził się na transfer do Fulham. Irlandczyk chciał w jego miejsce sprowadzić Clinta Dempsey’a i potrzebował na ten ruch pieniędzy. – To było dla mnie bardzo bolesne doświadczenie. Ale z perspektywy czasu wiem, że bardzo potrzebne. Może gdybym wtedy nie napotkał takich przeciwności, nie osiągnąłbym tego, co udało mi się zrobić w ostatnich latach? Potrzebujemy trudności i złych momentów, by wyciągnąć z nich lekcje i stać się mocniejszymi – mówił w rozmowie z „The Guardian” kapitan Liverpoolu.
Puchar Pocieszenia. Borussia Dortmund i Werder Brema stoją przed szansą na krajowe trofeum.
Na tym bardziej zależy Borussii Dortmund. Czarno-Żółci po raz ostatni po Puchar Niemiec sięgnęli w 2017 roku, gdy ich trenerem był Thomas Tuchel. Teraz BVB ma znowu o co walczyć, a ewentualna wygrana w Berlinie oznaczać będzie skok na podium w rankingu wszech czasów krajowgo pucharu. Jednak dla Borussii znacznie ważniejsza jest ligowa walka o awans do Champions League, bo tylko udział w tych rozgrywkach pozwoli zachować szanse na zatrzymanie latem Erlinga Haalanda. Trudno będzie przekonać Norwega do pozostania, pokazując mu po stronie zysków wątpliwej urody trofeum za Puchar Niemiec oraz perspektywkę występów w Lidze Europy, a na liście strat wpisać „Liga Mistrzów”. Borussia więc walczy na dwóch frontach. Tegoroczna edycja to również szansa na pożegnalne trofeum z Borussią Dortmund dla Łukasza Piszczka, który po zakończeniu sezonu opuści zespół z Signal Iduna Park po jedenastu niesamowitych latach. Piszczek wywalczył z BVB dwa krajowe puchary. Doliczając do tego dwa triumfy w Bundeslidze oraz trzy w Superpucharze Niemiec, ma szansę na ósme trofeum w historii występów na niemieckich boiskach.
Gazeta Wyborcza
Legia Warszawa latem ma szansę zagrać w trzech pucharowych rozgrywkach. Oczywiście lepiej, żeby została przy jednej lub dwóch…
Michniewicz wiosną przestawił zespół na grę z trzema obrońcami i wahadłowymi. Trafił w punkt, bo do takiej taktyki miał doskonałych wykonawców w postaci Josipa Juranovicia, Filipa Mladenovicia i Tomasa Pekharta. Reprezentanci odpowiednio Chorwacji, Serbii i Czech to w warunkach polskiej ekstraklasy gracze niemal wybitni, a już na pewno wystarczający, by drużyna z nimi w składzie komfortowo doszlusowała do mistrzostwa Polski. Michniewiczowi udała się też operacja obudzenia piłkarza w Bartoszu Kapustce i oparcia gry w środku pola na młodym Bartoszu Sliszu. A gdy dodamy do tego najlepiej technicznie wyszkolonego w ekstraklasie Liquinhasa – mamy drużynę mistrzowską, przynajmniej w ofensywie. Bo w obronie Legia ma braki. – Ten klub ma długą historię. Chcę się w niej zapisać jako trener, który grał na wysokich szczeblach w europejskich pucharach. To mój cel – mówił Czesław Michniewicz w TVP Sport, gdy połączono się z nim w przerwie środowego meczu w Lidze Mistrzów. Marzenie to piękne, acz odległe, biorąc pod uwagę nędzną, dopiero trzydziestą pozycję Polski w rankingu UEFA. Powoduje ona, że mistrz Polski zaczyna grę w eliminacjach Ligi Mistrzów od pierwszej rundy kwalifikacyjnej, a ewentualna porażka w niej spycha Legię do nowych rozgrywek, Conference League (od razu trafią tam trzy kolejne polskie zespoły, w tym zwycięzca Pucharu Polski). Gdy odpadnie w którejś z trzech kolejnych rund kwalifikacyjnych, spadnie do eliminacji Ligi Europy, z których też może jeszcze spaść do Conference.
fot. Newspix