Reklama

Jerzy Brzęczek gra o posadę? „To nie czas na zmianę selekcjonera”

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2020, 08:53 • 14 min czytania 10 komentarzy

Mecz z Holandią i przyszłość Jerzego Brzęczka – w zasadzie tylko to mamy w środowej prasie i trudno się dziwić. Wyjątkami kilka materiałów ligowych: rozmowa z Martinem Konczkowskim i jubileusz Konrada Jałochy. 

Jerzy Brzęczek gra o posadę? „To nie czas na zmianę selekcjonera”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Memphis Depay i Georginio Wijnaldum to najważniejsi piłkarze rywali. Ten drugi już kiedyś pogrążył nasz zespół.

Kiedy w połowie grudnia zeszłego roku w meczu z Rennes Memphis Depay zerwał więzadła krzyżowe, diagnoza lekarska była brutalna – pół roku przerwy. A to oznaczało, tak przynajmniej wtedy wszyscy myśleli, że ominą go mistrzostwa Europy, o grze w Lidze Mistrzów nie wspominając.

Tymczasem zagrał w ćwierćfinale Champions League i szykuje się do przyszłorocznego EURO. Miliony (miliardy?) ludzi na świecie rozpaczają z powodu koronawirusa, ale akurat dla niego pandemia była zbawieniem, bo nie stracił mistrzostw.

Reklama

Cieszyć się może z tego nowy selekcjoner Frank de Boer, bo Depay jest kluczowym zawodnikiem kadry. Podobnie jak Georginio Wijnaldum. Obaj są najlepszymi snajperami drużyny narodowej, zdobyli dla niej po 20 bramek, na co składają się też gole w niedzielnym meczu z Bośnią i Hercegowiną (3:1), gdy Wijnaldum dwukrotnie trafił do siatki, a Depay raz.

Od finału MŚ 1974 roku minęło już prawie 50 lat, a Holendrzy nadal nie mogą zrozumieć, dlaczego przegrali z Niemcami w tamto lipcowe popołudnie.

(…) No dobrze, pora na drugie „gdyby”: może gdyby nie ten artykuł w „Bildzie” o imprezie holenderskich piłkarzy w basenie z nagimi dziewczynami? Ale skąd mieli, do cholery, wiedzieć, że facet, który przedstawia się jako niemiecki handlarz makaronu, jest dziennikarzem? Johan, siedząc przy barze ze szklanką whisky, nawet go zapytał, czy nie jest z prasy. Tamten zaprzeczył i bawił się razem z nimi. A potem rozpętała się burza.

Rep: – Johan od razu wiedział, że ma duży problem i że ten artykuł wpłynie na jego życie. Na pewno miał też wpływ na jego formę w finale. Co prawda Cruyff od razu wywalczył rzut karny, ale potem szło mu dużo gorzej. Nigdy nie rozmawiałem z nim o tym, co się wydarzyło. W hotelowych pokojach nie mieliśmy telefonów. Trzeba było zejść na recepcję, gdzie znajdował się aparat. Johan tak właśnie zrobił. Spędził tam chyba ze dwa dni. Widzieliśmy, jak ślęczy nad telefonem i tłumaczy się żonie Danny z afery.

Krol: – Nie sądzę, byśmy przegrali finał z powodu artykułu o imprezie w basenie. To były inne czasy, gracze inaczej się prowadzili. Imprezowaliśmy, bo czuliśmy się po prostu wolni. Każdy mógł robić, co chciał, nikt nas nie kontrolował. Tak naprawdę większość drużyny nie przejęła się za bardzo tekstem „Bilda”.

Reklama

Van Hanegem: – W basenie nie działo się nic złego. Wszyscy zawodnicy z tamtych czasów mówią, że minęło przecież tyle lat, a to ciągle jest temat. Rozdmuchana historia i tyle. Nie sądzę, by wpłynęło to na nasze przygotowania do finału.

Po skandalu selekcjoner nie odesłał żadnego zawodnika do domu. Przecież piłkarze bawili się od pierwszego dnia. Michels, znany powszechnie z twardej ręki, uznał, że lepiej nic nie widzieć i nie słyszeć. Zresztą pokój miał w zupełnie innej części hotelu. – Michels był świetnym facetem – wspomina Krol. – Kochał z nami żartować. Nieraz wychodziliśmy na kolację razem z trenerem. Wyobraźcie sobie, że znakomicie śpiewał. Może nie mógłby zostać artystą, ale na karaoke dawał radę.

Arie Haan opowie po mundialu dziennikarzom, że trenera spotykał tylko na meczach, treningach i podczas posiłków. Tak naprawdę zespołem dowodził Cruyff.

Nie ma innej opcji: jeśli Holandia gra z Polską na Stadionie Śląskim, zawsze przegrywa.

Powyższą zasadę można opisać też inaczej: na żadnym innym boisku na świecie reprezentacji Polski nie udało się pokonać Holandii. A na Stadionie Śląskim zrobiła to trzy razy, zawsze spektakularnie, zawsze przy blisko 100 tysiącach ludzi na trybunach, zawsze w meczach o punkty. Zwycięskie spotkania układają się w złotą dekadę: 1969 rok – 2:1, 1975 rok – 4:1 oraz 1979 rok – 2:0.

A więc ostatni raz Pomarańczowi przegrali z Polską ponad 41 lat temu. To chyba dobrze, że obecny prezes Zbigniew Boniek grał w tamtym meczu i na dodatek strzelił gola. Nadchodzi bowiem dobry moment, by w strzelaniu i wygrywaniu z Holandią zastąpił go któryś z obecnych reprezentantów. Trybuny z powodu walki pandemią będą wprawdzie świecić pustkami, ale wszystko inne będzie się zgadzać –to samo miejsce, mecz o stawkę, no i rywal.

Rozmowa z Tomaszem Rząsą przy okazji meczu z Holandią. Dyrektor sportowy Lecha Poznań znaczną część kariery spędził w Eredivisie.

Kibice trochę zapomnieli o pana sukcesach.

Nie mam wypisanego na czole „zdobywca Pucharu UEFA”, choć kiedy po triumfie z Feyenoordem przyjechałem na zgrupowanie kadry, koledzy jakiś czas mówili do mnie „Puchar UEFA”. Dzięki osiągnięciom w klubie pojechałem na mundial do Azji. Na wyjazd do Niemiec nie starczyło, choć u Pawła Janasa grałem w całych eliminacjach, a w ostatnim meczu przed ogłoszeniem kadry na MŚ, byłem nawet kapitanem.

Kiedy był pan ostatnio w Rotterdamie?

Byli zawodnicy są zapraszani na mecz otwarcia latem, a zimą na wigilię i wspólne biesiadowanie. Przed rokiem wybrałem się na spotkanie z Southampton – była okazja porozmawiać nie tylko z kumplami z Holandii, ale także z Jankiem Bednarkiem. Jako piłkarz, do kraju tulipanów przyszedłem ze Szwajcarii. Najpierw do beniaminka De Graafschap, w którym grałem jako skrzydłowy lub napastnik. Kiedy opowiadam młodym piłkarzom Lecha, że zimą 1994 roku ich obecny dyrektor wyjeżdżał do Szwajcarii z Sokoła Pniewy jako lider klasyfikacji strzelców ekstraklasy, myślą że żartuję. No, ale ich wtedy nie było na świecie. Po dwóch sezonach w De Graafschap zainteresował się mną Feyenoord. M.in. dlatego, że w meczu z nim strzeliłem gola i miałem asystę. Klub z Rotterdamu prowadził Leo Beenhakker, wielka osobowość i postać w Holandii. Przyjechał na nasz mecz z Fortuną Sittard, co było wielkim wydarzeniem. Spotkaliśmy się po meczu i powiedział, że widzi mnie w zespole mistrza Holandii, ale… na lewej obronie. Tłumaczył: „Gramy ofensywnie, więc przez większą część meczu jesteśmy na połowie rywala i będziesz mógł atakować. Bronić się nauczysz”. I tak, w wieku 26 lat, zostałem bocznym obrońcą. W trakcie sezonu Leo zastąpił Bart Van Marwijk i już nie był przychylny ofensywnie grającym bocznym obrońcom. Lubił, kiedy pięciu, sześciu zawodników jest za linią piłki. Wiele razy krzyczał: „Zostań, zostań, asekuruj”.

W wieku 75 lat zmarł Andrzej Gowarzewski, największy historyk i kronikarz polskiego futbolu, twórca monumentalnej Encyklopedii Piłkarskiej.

Przez lata stworzył fantastyczny zespół redakcyjny, który pod jego kierunkiem wydawał encyklopedyczne książki i opracowania. Wymagało to benedyktyńskiego zacięcia, skrupulatności, pracowitości, a przede wszystkim gigantycznej wiedzy o futbolu. Andrzej Gowarzewski – dziennikarz i reporter akredytowany na dziesięciu mundialach – stawał się dla nas kronikarskim guru, z którego zdaniem trudno było nawet dyskutować, nie wypadało. Umówmy się – w merytorycznych sporach godnym partnerem dla Gowarzewskiego był tylko również nieżyjący już dzisiaj Roman Hurkowski. O tak, to byli godni siebie dyskutanci o meandrach polskiego futbolu, na przykład o tym, ile tak naprawdę Kazimierz Deyna rozegrał meczów w reprezentacji Polski albo czy wyjazdowe cztery spotkania drużyny narodowej z Japonią w zimie 1981 roku należy traktować jako oficjalne. W takich sporach wszyscy inni mogli tylko wybitnym historykom kibicować i zapisywać wnioski.

Antoni Bugajski uważa, że to nie czas na zmianę selekcjonera.

Skoro w lipcu prezes PZPN – po współpracy, która zaczęła już po mundialu w Rosji – postanowił przedłużyć z nim umowę, powinien być konsekwentny i wytrwać z ze swoim wybrańcem do finałów mistrzostw Europy. Aby zwolnić selekcjonera na siedem miesięcy przed turniejem, trzeba mieć następcę, dającego pewność, że niemal od razu zacznie osiągać z drużyną lepsze wyniki. Zmiana dla samej zmiany to jedynie działania pod publiczkę.

Do Brzęczka można się przyczepiać o wiele spraw, faktycznie popełnia sporo błędów i to na wielu płaszczyznach. W efekcie przychodzi tak żenująco słaby mecz jak ten niedzielny z Włochami (0:2). Selekcjonerem jest już od ponad dwóch lat, jeżeli się pomylił, powinien mieć możliwość naprawienia szkód. Mecz z Holandią jest ważnym etapem weryfikacji, ale nie musi być ostatecznym. Nie może być tak, że Brzęczek w parzyste miesiące na selekcjonera się nadaje, a w nieparzyste jednak nie. Po październikowych meczach sporo było głosów, że kadra po fazie wrześniowych turbulencji wreszcie zaczyna iść w dobrym kierunku. Zwracali na to uwagę eksperci, wśród nich bardzo poważani, wręcz liderzy opinii. Wywracanie stolika po kilku tygodniach połączone z lamentem nad niekompetencją Brzęczka w wykonaniu tych, którzy dopiero co dostrzegali światełko w tunelu, pokazuje, że również eksperci bywają w chimerycznej formie.

SPORT

Jerzy Brzęczek, choć prezes Zbigniew Boniek wiele razy przekonywał, że jest inaczej, siedzi na gorącym krześle. Opinia publiczna nie stoi za nim murem i wielu żąda jego dymisji.

Warto zatem przed dzisiejszym meczem z Holandią, zadać sobie pytanie, czy może to być ostatnie spotkanie Jerzego Brzęczka w roli opiekuna naszego narodowego zespołu? Oczywiście najważniejsze w tym wszystkim jest zdanie prezesa Zbigniewa Bońka. Sternik piłkarskiej centrali, cytowany wczoraj przez portal interia.pl, mógł zasiać ziarno niepewności w sercu trenera, a także ziarenko… nadziei w sercach jego największych antagonistów. – Jeśli zajdzie konieczność podjęcia drastycznych decyzji, to ja się ich nie będę obawiał – powiedział „Zibi”. Nie wiemy, co ma na myśli Boniek mówiąc o „koniecznościach”. A zatem, co musi się stać, aby zdecydował się podjąć „drastyczne decyzje”? Możemy się jedynie domyślać. Na pewno nie chodzi o „suchy” rezultat, bo nie ma on już dla nas najmniejszego znaczenia. Po porażce z Włochami nie tylko straciliśmy szansę na awans do turnieju finałowego Ligi Narodów, ale na dodatek straciliśmy szansę na pierwszy koszyk przed losowaniem grup eliminacji katarskiego mundialu, które odbędzie się już niebawem, bo 7 grudnia.

Kluczowy zatem dla prezesa Bońka wydaje się styl gry biało-czerwonych. Po występie w Włochami o żadnym stylu nie było mowy i wszystko wskazuje na to, że powtórzenie tej sytuacji będzie pretekstem dla prezesa do podjęcia owych „drastycznych decyzji”. Trzeba przyznać, że cytowana wypowiedź szefa PZPN-u jest tak naprawdę pierwszą w trakcie kadencji Brzęczka, po której selekcjoner mógłby czuć się zaniepokojony. Choć niepierwszą, która odnosi się do jego przyszłości.

Na chorzowskim gigancie biało-czerwoni podejmowali Holendrów trzykrotnie, za każdym razem w meczach o punkty, odnosząc komplet zwycięstw.

We wrześniu 1969 roku graliśmy z pomarańczowymi mecz ostatniej szansy. Trzeba go było wygrać, by prolongować nadzieję na wyjazd na mundial w Meksyku. „Atmosfera meczu udzieliła się wszystkim już na długo przed wyjściem piłkarzy na boisko; 100-osobowa orkiestra KWK „Radzionków” akompaniowała 100-tysięcznej widowni. Z dowcipnych transparentów „Holandia cacy, ale wygrają Polacy”, „Grajcie tak jak grupa Breakout to Holendrom nokaut”, najbardziej do gustu przypadło nam hasło: „Polska musi grać w Meksyku i po krzyku” – pisał wtedy „Sport”.

Nie zaczęło się dobrze, bo po nieporozumieniu Huberta Kostki z naszymi obrońcami do siatki trafił świetny napastnik Feyenoordu Rotterdam, Henk Wery. W ekipie prowadzonej przez Georga Kesslera nie brakowało zresztą wielkich gwiazd światowych boisk, bo na murawie Śląskiego biegały takie asy jak legendarny Johan Cruyff, Willem van Hanegem, Wim Suurbier czy Rinus Israel, a bramki strzegł wyśmienity Jan van Beveren. My straszyliśmy rywala atakiem: Joachim Marx-Włodzimierz Lubański-Eugeniusz Faber. Po przerwie wyrównał Andrzej Jarosik, który na murawie zastąpił Fabera. O wygranej naszego zespołu zdecydowało podanie Kazimierza Deyny do Lubańskiego i celny strzał tego ostatniego.

Mogło być inaczej, bo w 83. minucie goście egzekwowali karnego! „Cały stadion oniemiał. Kostka wyłapał piłkę, ubiegając Sjaaka Roggeveena. Arbiter jednak uznał, że nasz bramkarz popełnił przy tej interwencji przewinienie i wskazał na jedenastkę. Na nic zdały się protesty. Holendrzy długo się naradzali. Israel już ustawił piłkę, ale w końcu egzekutorem był Wery. Rozbieg, strzał i piłka przeszła obok słupka. Sprawiedliwości stało się zadość. „Nie było przewinienia kwalifikującego się do zastosowania najwyższego wymiaru kary” – pisał redaktor Mieczysław Szymkowiak. Po meczu selekcjoner „Oranje” zdradził, że wyznaczony do wykonania karnego Israel przestraszył się odpowiedzialności i przekazał piłkę koledze. Ten jednak nie zdołał pokonać Kostki.

Po meczu była wielka radość, bo dzięki dwóm punktom Polska zmniejszyła straty do prowadzącej wtedy w grupie VII Bułgarii. – Kogo wyróżniam? Po wygranym meczu, w dodatku tak ciężkim jak z Holandią, trudno wystawiać cenzurki. Mogę tylko powiedzieć, że największą niespodziankę sprawił mi Heniek Latocha, który grał prawie bezbłędnie – komentował Ryszard Koncewicz, selekcjoner biało-czerwonych. Ostatecznie na mundial pojechali Bułgarzy, którzy na finiszu rozgrywek obronili wypracowaną wcześniej przewagę. Nam na wyjazd na MŚ przyszło poczekać 4 lata.

Rozmowa z Martinem Konczkowskim, piłkarzem Piasta Gliwice. Jego drużyna ostatni mecz rozegrała 23 października.

Słyszałem, że pana absencja spowodowana zakażeniem była jedną z dłuższych w drużynie.

– Zgadza się. W domu spędziłem niemal trzy tygodnie i przez większość tego czasu nie ćwiczyłem, bo lekarze wydali takie dyspozycje. Dopiero pod koniec było trochę ruchu, rowerek stacjonarny itd. Co do zakażenia – byłem jednym z ogniw pierwszego łańcuszka w zespole. Tak wyszło, choć każdy z nas starał się przestrzegać zasad i reżimu sanitarnego. Nigdy jednak nie można być pewnym, że się nie zarazi.

Skoro tyle to trwało, proszę opowiedzieć, jak przebiegała choroba?

– Nie przechodziłem jej bezobjawowo. Moim największym problemem był nasilający się ból gardła, który sprawiał problemy nawet podczas jedzenia, miałem trudności z przełykaniem, przez co musiałem przejść na dietę płynną. Otrzymałem antybiotyk, który zaczął przynosić efekty dopiero po kilku dniach. Co do innych objawów, to był lekki kaszel, podwyższona temperatura, a na dwa dni straciłem węch i smak. Najgorzej czułem się przez pierwszy tydzień. Później było lepiej, ale niestety brak negatywnego testu nie pozwolił mi szybciej wrócić do treningów. Moja żona też miała robiony wymaz i wynik był pozytywny, miała gorączkę, lekki kaszel. Syn z kolei tylko przez krótki czas miał podwyższoną temperaturę. Na szczęście to już za nami.

Irytacja i niecierpliwość narastały?

– Tak, bo czułem się dobrze w ostatnim tygodniu, ale każdy kolejny test wychodził pozytywny. Miałem robione co 2-3 dni kolejne testy i dopiero za którymś razem w końcu pojawił się negatywny. Zanim jednak wróciłem na dobre do treningów, przeszedłem szczegółowe badania i testy. Podczas jednego z nich spadła mi saturacja, co wprowadziło trochę niepewności, ale byłem później kontrolowany nawet podczas normalnego treningu i już wszystko jest w porządku.

Konrad Jałocha rozegrał w GKS-ie Tychy 100 oficjalnych spotkań. Cele ma jasno wyznaczone.

 – Cieszę się, że trenerzy mają do mnie zaufanie i jednocześnie podkreślam, że przez cały ten czas współpracuję z trenerem bramkarzy Tomaszem Rogalą. Jestem z naszej współpracy bardzo zadowolony – dodaje 29-letni golkiper. – Tak samo jak ze współpracy z kolegami. W tym sezonie nasz zespół jest w trakcie budowy, a w dodatku w linii defensywy ciągle z powodu kartek czy kontuzji mamy przetasowania. Mimo to tworzymy dobrze rozumiejącą się formację. To także dowód na to, że mamy szeroką, wyrównaną kadrę. Czy na środek obrony wszedł Łukasz Sołowiej, czy też za Krzyśka Wołkowicza Marcel Stefaniak, albo za Bartka Szeligę Dominik Połap, spisywali się bez zarzutu. A na przykład takie wejście jakie zaliczył Dominik w Łęcznej, gdzie dopiero w ostatniej chwili dowiedział się, że Bartek nie da rady wystąpić, nie jest łatwe. Wszedł jednak na boisko i szybko złapał rytm.

– Rywalizacja jest potrzebna i ja także ją czuję. Miałem tę świadomość, kiedy na ławce siedział Marek Igaz i zdaję sobie sprawę z tego także teraz, gdy jest tam Adrian Odyjewski. Przecież wszedł w ostatnim meczu poprzedniego sezonu i zagrał „na zero”. Ma bardzo dobre warunki fizyczne i wysokie umiejętności oraz bardzo solidnie pracuje, co mnie dodatkowo mobilizuje. Rywalizacja jest bardzo potrzebna, bo im lepszy jest konkurent, tym lepiej dla mojej formy i dla drużyny. Przyszedłem do niej z tą myślą, żeby wywalczyć awans do ekstraklasy i to jest nadal mój cel. Podpisując kontrakt do 30 czerwca 2022 roku właśnie ten cel miałem przed oczami, a co się stanie po drodze i co będzie dalej tego w tej chwili nie wie nikt – kończy Konrad Jałocha.

SUPER EXPRESS

Ebi Smolarek stara się trochę bronić Jerzego Brzęczka.

– Mówi pan, że trener Brzęczek na pewno przygotował taktykę, ale Robert Lewandowski pytany o to po meczu skwitował kilkusekundową ciszą…

– Nie widziałem tego, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, że piłkarze wychodzą na mecz i nie wiedzą, jak mają grać. Możemy spekulować, co oznaczała ta cisza. Może to, że Robert miał swoje przemyślenia, jaka taktyka mogła być lepsza w tym meczu. Nie winię wyłącznie trenera Brzęczka, przecież pierwszą bramkę straciliśmy po indywidualnym błędzie Grzegorza Krychowiaka, który faulował rywala w polu karnym. To nie miało nic wspólnego z taktyką. Stracony gol miał duże znaczenie, bo trudno odwrócić losy meczu, grając przeciwko Włochom.

– Czy trenerowi Brzęczkowi nie brakuje doświadczenia, którego najlepsi trenerzy nabywają w meczach o wielką stawkę, choćby w Lidze Mistrzów?

– Trener Brzęczek miał słabe mecze, ale i kilka bardzo fajnych. Nie jestem za tym, żeby go zmieniać. Nasuwają się dwa pytania – jakiego trenera mielibyśmy zatrudnić, a po drugie – czy to dobry pomysł, żeby zmieniać trenera na siedem miesięcy przed finałami Euro, skoro obecnego piłkarze dobrze znają. To on wprowadził nas do finałów Euro.

Jerzy Dudek nie ma wątpliwości, że relacje Roberta Lewandowskiego z selekcjonerem nie są najlepsze.

– Jest napięta sytuacja na linii Brzęczek–Lewandowski?

– Wydaje się, że jest jakiś zgrzyt. Skoro trener mówi, że ma dobre relacje z Lewandowskim, to znaczy, że coś jest na
rzeczy. „Lewy” z Bayernem wygrywa wszystko, co się da, tam wszystko pracuje. Przyjeżdżając na kadrę może czuć się lekko sfrustrowany, że tu nie wszystko wychodzi tak dobrze jak w niemieckim klubie. Ale to przecież nie trwa od trzech dni.

– Innym piłkarzom też nie jest po drodze z trenerem?

– To byłoby niepoważne, gdyby teraz pokazywali swoją wyższość. Dopóki wygrywamy, to atmosfera jest super i wszystkie ułomności są przykrywane. Wszystko wychodzi po przegranych meczach. Każdy powinien spojrzeć w lustro i powiedzieć, że mógłby dać z siebie więcej.

GAZETA WYBORCZA

Przed meczem kadry… nic o piłce.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...