Reklama

PRASA. “Niektórzy księża mówią takie rzeczy, które trudno mi przetrawić”

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

02 października 2020, 08:03 • 13 min czytania 78 komentarzy

Państwo polskie jest ściśle połączone z Kościołem. Jeżeli ksiądz na ambonie mówi jedno, to pan Kaczyński nie może stwierdzić czegoś innego. Musi być spójność poglądów. Nie mówię, że się z tym zgadzam, ale tłumaczę, skąd się to bierze. Na kursie mental coachingu mężczyzna, który go prowadził, opowiadał, że wychowywał się w małej holenderskiej wiosce. W czasach jego dzieciństwa był to kraj bardzo katolicki. Gdy szedł do matki zapytać, dlaczego coś funkcjonuje tak, a nie inaczej, słyszał: „Bo ojciec tak powiedział”. Kiedy poszedł z tym pytaniem do taty, ten odparł: „Bo ksiądz tak uważa”. W Polsce w niektórych miejscach wciąż wygląda to podobnie – mówi Filip Bednarek na łamach “Przeglądu Sportowego”. Co poza tym dziś w prasie?

PRASA. “Niektórzy księża mówią takie rzeczy, które trudno mi przetrawić”

“PRZEGLĄD SPORTOWY”

To najgorszy czas dla Piasta Gliwice od trzech lat. W odbiciu się od dna ma pomoc czas i powrót na ławkę Waldemara Fornalika.

Powrót Waldemara Fornalika na ławkę, to pierwszy czynnik, mający pomóc odbudować jeden z najlepszych zespołów ligi w dwóch ostatnich sezonach. Drugi to czas. Na szczęście przy Okrzei raczej nikt nie planuje nerwowych ruchów i zwalniania trenera. A to daje szkoleniowcowi komfort wprowadzania korekt i układania zespołu na nowo. W ostatnich miesiącach w Piaście sporo się zmieniło, więc cierpliwość się przyda. Tym bardziej że aspiracje urosły nie tylko u kibiców mistrza Polski z 2019 roku, ale też wśród osób związanych z klubem. – W tej chwili nie możemy mówić, że walczymy o pierwszą ósemkę. Chcemy kontynuować dobrą grę i skończyć jak najwyżej. Nie będę deklarował, która lokata nas zadowoli, ale będziemy się starać o jak najlepszą – mówił przed sezonem Fornalik. Na razie Piast ma pod górkę, lecz wszyscy w Gliwicach liczą, że wraz z powrotem trenera na ławkę karta się odwróci i rozpocznie się marsz w górę tabeli. Każdy inny wynik niż miejsce w pierwszej szóstce trzeba będzie uznać za rozczarowanie. I nie będzie tu mowy o żadnym „ale”.

Nika Kaczarawa inspiruje się Kobe Bryantem. Chce zwyciężać, jest pewny siebie, choć zdarzało mu się leniuszkować.

Reklama

Oprócz chęci wygrywania Kaczarawa zapożyczył od Bryanta jeszcze jedno – pewność siebie. Gruzin na zewnętrznej stronie lewej dłoni wytatuował sobie lwa. Dlaczego akurat to zwierzę? To proste – lew jest królem zwierząt, a Nika też uważa się za władcę. – To była pozytywna pewność siebie. „Kacza” nigdy nie przekroczył granicy, zresztą potrafi ł się też śmiać z siebie – tłumaczy Możdżeń. Dowodów na to, że napastnik nie miał z tym problemów, daleko szukać nie trzeba. Znów zimowy obóz koroniarzy. W trakcie zgrupowania sztab szkoleniowy zorganizował wieczór integracyjny, podczas którego zawodnicy mieli wykonywać określone zadania. Jednym z nich był taniec do wybranego utworu. Grupka Kaczarawy wybrała piosenkę „Everybody” zespołu Backstreet Boys. – Odstawili wszystkich o kilka długości – wspomina Michał Siejak, twórca KoronaTV, były pracownik klubu. – Najlepiej ruszał się właśnie najwyższy Nika – kontynuuje opowieść Siejak. – Chciałem go namówić, żeby powtórzył ten układ po którymś z wygranych meczów. Powiedział, że OK, ale tylko jeśli wygramy Puchar Polski. Było blisko, bo odpadliśmy w półfinale – dodaje nasz rozmówca.

Rozmowa z Łukaszem Trałką. M.in. o tym – jak to się stało, że przy stałych fragmentach gry nie hasa po polu karnym, tylko dośrodkowuje do kolegów. I to ostatnio z dobrym skutkiem.

Z Wisłą rozegrał pan najlepsze spotkanie w ekstraklasie, czy pamięta pan równie udany mecz w barwach innego zespołu?

Jeśli chodzi o samo granie, to nie było najlepsze, bo w przeszłości miałem zdecydowanie lepsze mecze. Jeśli mówimy o liczbach, to tak, bo zdobyłem bramkę i miałem dwie asysty. W poprzednich latach nie wykonywałem stałych fragmentów gry, raczej czekałem na dośrodkowania kolegów w polu karnym. Cieszę się, że dopiero co zacząłem wykonywać ten element, a już przynosi to efekty.

Warta to pierwszy zespół, w którym jest pan wykonawcą stałych fragmentów gry? Jak to się stało? Większość osób spodziewa się pana raczej w polu karnym, a nie przy chorągiewce.

Odkąd tylko pamiętam, kiedy grałem w juniorach i trampkarzach, zawsze wykonywałem stałe fragmenty. W Piotrcovii Piotrków Trybunalski czy w Pogoni Szczecin również to się zdarzało. Dopiero później, gdy stałem się wyższy i lepiej uderzałem głową, zacząłem wchodzić w pole karne i tak zostało na lata. W jednym meczu nie zagrał Robert Janicki, który dotychczas był odpowiedzialny za stałe fragmenty i wiedząc, że potrafię dośrodkować, podszedłem do trenera i powiedziałem, że spróbuję. Mamy zawodników, którzy potrzebują tylko dobrego dogrania, bo potrafią wywalczyć sobie miejsce w polu karnym. Bartek Kieliba, Aleks Ławniczak, czy Mateusz Kupczak dobrze sobie radzą w tym elemencie, trzeba im tylko celnie podać. 

Reklama

Adrian Gryszkiewicz miał już moment sodówki w swojej krótkiej karierze. Ale wydaje się, że to już za nim. Początek tego sezonu ma bardzo udany.

W ekstraklasie zadebiutował jako 18-latek. Przez półtora sezonu rozegrał w niej 31 meczów, co zaowocowało powołaniem do reprezentacji Polski U-20 i epizodem z rówieśnikami na mistrzostwach świata. A później na rok zniknął z boisk. Skromne 90 minut w derbach z Piastem (0:0), dopełnione czterema meczami w III-ligowych rezerwach, i to by było na tyle. Kontuzja? A skąd, zdrów jak ryba! Nie można nawet napisać, że spędził ten czas na
ławce rezerwowych, bo zdarzało się, że wysyłano go na trybuny. Co więc działo się z Gryszkiewiczem w poprzednim sezonie? Miał wystarczająco dużo czasu, by zastanowić się nad przyczynami swoich kłopotów. – Kiedy jeszcze grałem, nie mogłem ustabilizować formy. To wpływało na moją sytuację. Jedno spotkanie było dobre, następne kiepskie i wypadałem. Grałem, wypadałem, grałem… W końcu klub sprowadził Erika Janžę i wypadłem już całkowicie – mówi zawodnik zespołu z Zabrza. Artur Płatek, odpowiedzialny w Górniku za pion sportowy, mówi o własnych spostrzeżeniach: – Adrian wrócił z jakiegoś meczu kadry U-20, a trener zapytał go w klubie, jak było. O rywalach wypowiedział się w lekceważący sposób. Było czuć w tej wypowiedzi, że trochę odleciał. Ale to jest w sumie normalne u tych młodych chłopaków. Dziś Adrian twardo stąpa po ziemi.

Cracovia znów na wojennej ścieżce ze swoim piłkarzem. Tym razem przez brak porozumienia w kwestii przedłużenia kontraktu na aucie wylądował Mateusz Wdowiak.

To nie pierwszy raz, kiedy Cracovia idzie na zwarcie z własnym piłkarzem. Szefom Pasów przyświeca zasada, że nie ma ludzi niezastąpionych. Dwa lata temu, po przepychankach dotyczących długości kontraktu i zapłaty za transfer, władze klubu pożegnały się w atmosferze skandalu z Miroslavem Čovilo. Działacze twierdzili, że były kapitan zespołu (sam zrzekł się opaski) poprzez próby wymuszenia transferu szkodzi klubowi. Pasy skierowały sprawę do FIFA, ale nic nie wskórały. Rok temu trwały przepychanki na linii Cracovia – Javi Hernandez. Kiedy Hiszpan zakomunikował, że chce rozwiązać kontrakt i odejść, zesłano go do rezerw. Ostatecznie przeniósł się spod Wawelu do indyjskiego ATK. Z kolei w tym roku w konflikt z klubem popadł Janusz Gol. Gdy gracz nie zgodził się na obniżkę umowy, najpierw pozbawiono go opaski kapitańskiej, a finalnie rozwiązano kontrakt za porozumieniem stron. Czy Wdowiak podzieli ich los i odejdzie z klubu w nie najlepszej atmosferze? Na razie to pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Gdyby jednak udało się osiągnąć porozumienie, pomocnik mógłby pomóc Pasom w przerwaniu serii czterech ligowych meczów bez zwycięstwa.

Każdy wywiad z Filipem Bednarkiem to fajna rzecz do poczytania. Tym razem w “Chwila z…” Izy Koprowiak opowiada o tym, jak bardzo odcina się od czytania komentarzy, o opiniach na swój temat, o MMA, ale i o zmieniającej się Polsce czy podejściu do LGBT.

A jednak w Polsce nie jest to powszechne myślenie. Jarosław Kaczyński twierdzi, że równe prawa dla osób LGBT skończą się dla Polaków katastrofą.

Państwo polskie jest ściśle połączone z Kościołem. Jeżeli ksiądz na ambonie mówi jedno, to pan Kaczyński nie może stwierdzić czegoś innego. Musi być spójność poglądów. Nie mówię, że się z tym zgadzam, ale tłumaczę, skąd się to bierze. Na kursie mental coachingu mężczyzna, który go prowadził, opowiadał, że wychowywał się w małej holenderskiej wiosce. W czasach jego dzieciństwa był to kraj bardzo katolicki. Gdy szedł do matki zapytać, dlaczego coś funkcjonuje tak, a nie inaczej, słyszał: „Bo ojciec tak powiedział”. Kiedy poszedł z tym pytaniem do taty, ten odparł: „Bo ksiądz tak uważa”. W Polsce w niektórych miejscach wciąż wygląda to podobnie. A niestety niektórzy księża mówią rzeczy, które trudno mi, osobie mieszkającej przez 12 lat w Holandii, przetrawić. Kiedy od kogoś słyszę, że homoseksualizm to choroba, a współżycie dwóch osób tej samej płci jest grzechem ciężkim, to nie mam o czym z takim człowiekiem rozmawiać. Niestety większość ludzi, którzy rządzą naszym państwem, wychowywało się w czasach komunizmu. Trudno zmienić ich sposób myślenia. Tak jak się mówi, że można wyciągnąć ludzi z getta, ale getta z ludzi nigdy. Dlatego idzie to w złym kierunku.

I dlatego dobrze się dzieje, że osoby publiczne mówią głośno, że im to przeszkadza. Siatkarz Andrzej Wrona poparł przedstawicieli All Out i Kampanii Przeciw Homofobii, którzy złożyli na ręce unijnej Komisarz ds. Równości, Heleny Dalli, petycje ws. stref wolnych od LGBT i homofobicznej nagonki w Polsce.

Ja nie rozumiem nawet zadawania pytań o to, czy homoseksualista w szatni byłby dla mnie problemem. Stawianie go to szukanie sensacji. Dla mnie to w ogóle nie jest zagadnieniem. To jak z segregowaniem śmieci. Nie zastanawiam się nad tym, robię to automatycznie. I mam nadzieję, że za jakiś czas wszyscy Polacy będą tak funkcjonować, bo każdy z nas jest tą kropelką w oceanie. Tysiąc takich kropelek tworzy sporą całość. Uważam, że Andrzej Wrona ma wielką odwagę, że chce zarażać takim myśleniem innych. Właśnie tak można próbować coś zmienić. Ale to nie jest problem, który dotyczy tylko Polski. Podobno w szatni Evertonu jeden zawodnik jest orientacji homoseksualnej. Jego drużyna napisała list do federacji, by ruszyła z kampanią poszerzającą tolerancję w futbolu. Na świecie mówi się na ten temat coraz więcej. I dobrze, może tolerancja za jakiś czas wszędzie będzie już standardem.

“SPORT”

Lech w fazie grupowej Ligi Europy, Legia ponownie kończy swój udział na eliminacjach. Dziś losowanie rywali dla Lecha w grupie.

Belgowie na kilka minut przejęli inicjatywę i „Kolejorz” przeżywał trudne chwile. Potrafił jednak opanować emocje i się odgryźć. W 72 min Mikael Ishak trafił w słupek. I gdy wydawało się, że zespół z Poznania zyskuje coraz więcej pewności siebie, z boiska wyrzucony został Szatka. Chwilę później było bardzo gorąco, ale strzał Rezaeiego z wolnego Bednarek sparował na słupek. Kilka minut później w poprzeczkę główkował Dorian Dessoleil, a zaraz potem strzał Davida Henena we wspaniałym stylu zatrzymał Bednarek. „Kolejorz” bronił się wszystkimi siłami, a dramaturgii dodał fakt, że Kamiński w doliczonym czasie gry zmarnował sam na sam. Końcówka była niesamowicie emocjonująca, a gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, w obozie Lecha zapanowała euforia. Dziś drużyna Dariusza Żurawa pozna grupowych rywali. Losowanie zaplanowano o 13.00 w Nyonie.

Dziś starcie ekip, które postawiły na grę z trójką obrońców. Raków ma już ten styl obcykany, Wisła Płock dopiero się go uczy.

Gra z trzema defensorami jest znakiem rozpoznawczym drużyny Marka Papszuna. Jeszcze niedawno trudno było znaleźć w ekstraklasie klub, który stosowałby podobne rozwiązania taktyczne. Teraz jest to nie tylko Raków, ale i liderujący Górnik oraz wspomniana Wisła z Płocka. Jednak „nafciarze” są dopiero na początku drogi budowania zespołu pod nowe ustawienie. Zespół z Płocka dopiero od tego sezonu stosuje nowe rozwiązanie taktyczne i jak na razie efekt jest mizerny. W czterech spotkaniach, w których Radosław Sobolewski postawił na wariant z trzema defensorami, wygrali tylko ze swoją imienniczką z Krakowa. Do tego dołożyli remisy z Lechem oraz Stalą Mielec, a w ostatniej kolejce ulegli beniaminkowi, Warcie Poznań. Tylko raz trener Sobolewski zmienił koncepcję i powrócił do zestawienia z czterema obrońcami. Efektem była porażka z Legią. Sam wybór należał do zaskakujących. „Nafciarze” nie powalają wynikami, ale granie trójką wychodzi im lepiej niż gra na czterech defensorów. Dzięki takiemu ustawieniu mają większą szansę na zdobycie bramki, co pokazywały ich ostatnie spotkania. Jednak brakuje im skuteczności.

Górnik zaczął sezon tak imponująco, że coraz więcej osób zaczyna przebąkiwać o szansach na mistrzostwo Polski. Tak dobrze zabrzanie nie startowali nawet w czasach swojej wielkości.

Jesienią 1984 roku po pięciu kolejkach zespół był w tabeli na trzecim miejscu, z trzema wygranymi i dwoma remisami na koncie. Rok później na początek cztery zwycięstwa, ale w tym porażka ze Śląskiem we Wrocławiu 1:2. Podobnie jak teraz, bo w pierwszych pięciu kolejkach cztery wygrane i jeden remis, ale gorszy bilans bramkowy niż obecnie, było jesienią 1986. Wtedy dobra seria zakończyła się w 7. kolejce po niesamowitym meczu z Legią przy Roosevelta, przegranym w hokejowym stosunku 3:4. Na koniec i tak cieszono się z tytułu. Kiedy Górnik za trenera Bochynka sięgał po swoje ostatnie MP, to na początek sezonu 1987/88 zanotował cztery wygrane i jedną porażkę w meczu drugiej kolejki z Pogonią w Szczecinie 1:3. Na koniec rozgrywek była aż 7-punktowa przewaga nad Legią (za wygraną przyznawano wtedy dwa punkty). Zawodnikiem tamtego wspaniałego zespołu był świetny lewy obrońca Marek Kostrzewa, który na koncie ma właśnie cztery mistrzowskie tytuły z tamtych czasów. Teraz, i słusznie, wszyscy zachwycają się dużą ilością kilometrów przebieganych przez zawodników górniczej jedenastki. Na mecz zabrzanie przebiegają średnio 118,4 km. To o prawie trzy kilometry więcej niż druga w tej klasyfikacji Jagiellonia.

“SUPER EXPRESS”

Robert Lewandowski uhonorowany jak trzeba – Polak został wybrany piłkarzem sezonu w głosowaniu UEFA.

Napastnik Bayernu zgromadził aż 477 pkt, nokautując drugiego w głosowaniu Kevina de Bruyne (90 pkt) i Manuela Neuera z Bayernu (66). – Jestem niezwykle szczęśliwy, to wyjątkowa nagroda. Od małego marzyłem o tym, aby grać na wielkich stadionach i zdobywać najważniejsze trofea – powiedział zadowolony Lewandowski, który wyróżnienie odebrał z rąk prezydenta UEFA Aleksandra Ceferina. Polak, co jak najbardziej logiczne, został też wybrany najlepszym napastnikiem Ligi Mistrzów, w uznaniu za 15 goli w tych rozgrywkach i gigantyczną rolę w tym, że Bayern wygrał te rozgrywki.

Kamil Piątkowski to jeden z najbardziej obiecujących stoperów młodego pokolenia. Za wzór stawia sobie Sergio Ramosa, a do Zagłębia Lubin czuje mały żal.

Trochę dziwne, że nie dostałeś choćby jednej szansy w Zagłębiu, gdzie stawia się na wychowanków. Dlaczego?

Było sporo okazji, żeby włączyć mnie do kadry, choćby przy kontuzjach innych piłkarzy. Ale nie załapałem się do kadry meczowej ani u trenera Lewandowskiego, ani u van Daela. Mały żal z tego powodu jest, ale może tak miało być. Dzięki temu stałem się twardszy mentalnie. Przekonałem się, że w jednym klubie można być pomijanym, ale w drugim dostanie się szansę.

Czym tak szybko przekonałeś do siebie Marka Papszuna?

Trenera przekonał mecz sparingowy w październiku ubiegłego roku, w którym wystąpiłem na prawym wahadle. Wypadłem dobrze, zaliczyłem asystę i trener dał mi szansę od początku w meczu ligowym ze Śląskiem. Trener bardzo mi pomógł i dalej to robi. Podpowiada, jak mam się poruszać, jak ustawiać. Uważam, że z każdym treningiem i meczem staję się lepszym piłkarzem.

“GAZETA WYBORCZA”

Lech iście europejski, a Legia w pucharach w odwrocie. Wielkie “tak” dla Kolejorza w pucharach – pod względem wyników i stylu.

Jeszcze raz, przesylabizujmy wyniki: najpierw rozciągnięte do dogrywki 3:0 (z łotewską Valmierą), a potem kolejno 3:0, 5:0, 2:1. Seria, jakiej miesiąc temu nie umielibyśmy nawet wyśnić.  Nie umielibyśmy, bo od jesieni 2016 roku nie zdarzyło się, by polska drużyna awansowała do fazy grupowej europejskich rozgrywek. Wtedy na wyczyn wyrwany z kontekstu, jedyny w minionym ćwierćwieczu, porwała się Legia – wśliznęła się mianowicie do Ligi Mistrzów. W nagrodę przeżyła sezon pełen przygód, ozdobiony remisem z Realem Madryt, wielobramkowym widowiskiem w Dortmundzie (4:8 z Borussią) czy dwumeczem z Ajaxem Amsterdam. Od tamtej pory pustka. Przegrywali piłkarze naszych klubów z kim popadnie, zawsze i wszędzie, ze szczególnym upodobaniem poddając się rywalom, z którymi niegdyś przegrywanie było nie do pomyślenia – z luksemburskim Dudelange, mołdawskim Sheriffem Tyraspol, azerską Gabalą, łotewską FC Rigą, słowackimi Spartakiem Trnavą, Trenczynem czy Dunajską Stredą. Lista porażająca, jeśli wziąć pod uwagę, że wśród wymienionych drużyn dominują biedniejsze od polskich, pozbawione jakichkolwiek tradycji, dysponujące mniej efektownymi stadionami. Lech w minionych tygodniach zachowywał się tak, jakby zamierzał to wszystko wymazać z kibicowskich głów za jednym zamachem. Grał stylowo, chwilami porywająco. Po europejsku.  W Legii wszystko przebiegało aż za bardzo inaczej. 

fot. NewsPix

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

78 komentarzy

Loading...