Reklama

Napoli chce Karbownika, ale Legia oczekuje rekordu ligi

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

12 czerwca 2020, 08:49 • 10 min czytania 16 komentarzy

– „Napoli zna nasze oczekiwania. Nikt poważny do nas z ofertami na takim poziomie za Karbownika się nie zgłasza” – takie słowa padają na Legii. Wicemistrz Polski twardo stoi zatem na stanowisku, że Karbownik musi pobić transferowy rekord ekstraklasy, który wynosi właśnie 7 mln euro (Radosław Majecki do AS Monaco) – podaje dzisiejszy „Super Express”. Co tam dziś w prasie?

Napoli chce Karbownika, ale Legia oczekuje rekordu ligi

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Znamy już składy górnej i dolnej ósemki. 30. kolejka już nic nie zmieni. Grupa mistrzowska bez Zagłębia Lubin i Rakowa Częstochowa, choć apetyty na to były.

W porównaniu z ubiegłym sezonem niezadowolenie musi panować w Lubinie – miejsce Zagłębia w czołowej ósemce zajął Śląsk. Miedziowych ostatni raz nie było tam za czasów trenera Piotra Stokowca. Kolejni szkoleniowcy – Mariusz Lewandowski i Ben van Dael – wypełniali narzucony przez władze klubu plan minimum. Nie udało się to Martinowi Ševeli. Warunek awansu do górnej ósemki jest zapisany w jego kontrakcie, ale prezes Zagłębia już deklarował, że i tak jest zainteresowany przedłużeniem z nim umowy. Ostatnim beniaminkiem, który szturmem wziął ekstraklasę, był Górnik Zabrze – w 2018 roku zajął czwarte miejsce i wystąpił w kwalifikacjach do LE. W ogóle odkąd istnieje system ESA37, do grupy mistrzowskiej udało się awansować tylko dwóm beniaminkom (Górnikowi oraz Zagłębiu Lubin w 2016 roku).

W Warszawie chyba powoli przyzwyczajają się do myśli o odzyskaniu mistrzostwa Polski. Legia zdemolowała Arkę aż 5:1.

Reklama

Po przerwie Arka została zdemolowana w kwadrans. Każdy, kto chciał, miał swoją chwilę radości. I mniej skuteczny ostatnio Luquinhas, i Mateusz Cholewiak, który w środę pierwszy raz zagrał w Legii w lidze od początku spotkania, a na koniec do siatki gości trafi ł nawet Vamara Sanogo, o czym piszemy obok. Trener Vuković zbudował drużynę, która nie ma jednej, wiodącej postaci. Jego Legia ma „bohatera zbiorowego”. Drużyna dobiła do granicy 60 punktów, przekroczyła barierę 60 goli. Takiej dominacji w ekstraklasie nie było od lat. W tej chwili jedyną zagadką wydaje się odpowiedź na pytanie, na ile kolejek przed końcem rozgrywek stołeczny zespół zapewni sobie odzyskanie tytułu.

Jagiellonia ożywiła marzenia o pucharach. Choć mecz z ŁKS-em nadal pozostawił wiele pytań, to zwycięstwo pozwoliło dźwignąć się w tabeli.

W Białymstoku, choć do tej pory był to słabszy sezon Jagi, humory na pewno mogą
być znacznie lepsze. Coraz częściej słychać głosy, że zespół Petewa może w tym sezonie zakończyć rozgrywki na podium. Jednak po meczu z ŁKS trudno cokolwiek więcej powiedzieć na temat aktualnej formy Jagiellonii, bo zwyczajnie rywal był bardzo słaby i w tej chwili każdy zespół ekstraklasy postawi białostoczanom zdecydowanie twardsze warunki niż drużyna Stawowego. A w następnej kolejce przeciwnik będzie bardzo trudny, bo do stolicy Podlasia przyjedzie Piast, który jeśli marzy o obronie tytułu, musi wygrać.

Posada Dominika Nowaka ponoć wisi na włosku. Następny mecz ma być przełomowym dla trenera Miedzi – w przypadku porażki może zostać zwolniony.

Reklama

W legnickim klubie nikt tego oficjalnie nie potwierdzi, jednak pozycja Dominika Nowaka w tej chwili jest naprawdę słaba. Jesienią szkoleniowiec miał solidne alibi – po spadku budował drużynę od nowa. Wymianie uległo około 70–80 procent kadry. To długo rzutowało na wyniki w meczach ligowych. Piłkarze dopiero się poznawali, a forma falowała. Organizacja gry, szczególnie w środku pola, szwankowała. Problem polega na tym, że mamy czerwiec, a w postawie Miedzi, w porównaniu do drugiego półrocza 2019 roku, nie widać wyraźnego postępu. Miedź ma środki finansowe, o jakich wielu pierwszoligowców może pomarzyć. Przekłada się to na nazwiska, jakie trafiają do szatni, ale na pozycję w tabeli – wciąż nie. Oliwy do ognia dodaje jeszcze decyzja sprzed kilkudziesięciu godzin. Jak podał portal tulegnica.pl, decyzją trenera Nowaka do trzecioligowych rezerw (czyli w niebyt, bo przecież trzecia liga już nie gra) został wysłany Dawid Kort.

Surowe wytyczne prezesa federacji i rządu działają. Hiszpania wychodzi na prostą w kontekście pandemii, a La Liga wraca do gry.

W trakcie pandemii o Tebasie mówiono wiele, jednak dziś to on triumfuje. Początkowo oskarżano go o bezduszność, bo gdy w Hiszpanii umierały setki osób, on opowiadał o potencjalnych stratach sięgających nawet miliarda euro. Później, gdy zawodnicy bali się grać, wyśmiewał ich obawy. – Ryzyko infekcji jest praktycznie zerowe. Większe szanse na zakażenie ma się w aptece lub w sklepie – przekonywał szef LaLiga. Wiedział, co mówi. Jego brat, Pablo, jest jednym z najlepszych wirusologów na świecie i członkiem zespołu powołanego przez fundację Billa Gatesa pracującego nad szczepionką na koronawirusa. Strach, o którym mówił np. Fali z Kadyksu („Nie wrócę na murawę nawet za wszystkie pieniądze świata” – deklarował), udało się jednak przezwyciężyć. Przeprowadzono kilka tysięcy testów, nie wykryto ani jednego aktywnego przypadku zakażenia u zawodnika. – Nigdy w życiu nie przeszedłem tylu badań, co w ciągu ostatnich dni – przyznaje Angel Haro, prezes Realu Betis. Protokół był dla zawodników bezlitosny. Ten, kto go złamał, był odsuwany od zespołu na kwarantannę, po której na nowo go badano. Tak działo się w przypadku Nelsona Semedo z Barcelony czy zawodników Sevilli, którzy spotkali się na grillu i złamali zasady ustanowione nie tylko przez władze rozgrywek, ale też rząd.

Rozmowa z Michałem Pazdanem, który porównuje ligę polską i turecką, opowiada o swoich doświadczeniach, o pandemii i łapaniu luzu.

W pana opowieściach jest dużo znaków zapytania, niepewności. To zupełnie inny klimat niż funkcjonowanie w Legii, gdzie organizacja była bardzo dobra. Umiał się pan przestawić?

Taki jest już turecki styl. Nawet gdy jest spokój, to nie ma stabilizacji. W Turcji są lepsi piłkarze, większe pieniądze, ale słabsza organizacja. Coś za coś. Na pieniądze trzeba trochę poczekać, ale prędzej czy później każdy je dostanie.

Lepsi piłkarze, czyli też lepszy poziom?

To jest inna gra, ale mi ona odpowiada. W Polsce wiele zespołów opiera grę na zabezpieczeniu tyłów, stałych fragmentach. Tutaj jest radośniejszy futbol, ale dlatego, że tworzą go zawodnicy o wyższych umiejętnościach i to się podoba kibicom. U nas bardziej liczy się taktyka, tutaj jednostki. Każda drużyna ma przynajmniej trzech ofensywnych zawodników grających na naprawdę wysokim poziomie.

Ale akurat u pana zawsze kluczowe były przygotowanie fizyczne i taktyka.

Musiałem się przestawić. Zobaczyłem tu coś nowego, mam teraz trochę inne spojrzenie na futbol. Często indywidualne umiejętności decydują o wyniku. Fajnie zobaczyć, jak wiele może zależeć o zawodników, którzy piłkarsko są na wysokim poziomie.

„SPORT”

Tylko skuteczność napastników może dać Piastowi skuteczną pogoń za Legią. Ale jeśli będzie to wyglądało tak, jak w meczach z Górnikiem, to pogoń może być nieudana.

Mecz z Górnikiem kibiców Piasta trochę rozczarował. Mistrz Polski nie grał źle, wręcz przeciwnie. Znów był stroną przeważającą, okazji też nie brakowało, jednak Martin Chudy nie dał się ani razu pokonać. 12 strzałów na bramkę, z czego 6 celnych i… nic. – Przez cały mecz ciężko pracowaliśmy na wygraną. Stworzyliśmy sobie kilka naprawdę groźnych sytuacji, które mogliśmy zamienić na bramki i tym samym zostawić trzy punkty na swoim stadionie. Moim zdaniem zasłużyliśmy na zwycięstwo, dlatego jestem rozczarowany tym remisem – mówi Kristopher Vida. – Rywale grali bardzo blisko siebie i byli agresywni w środku pola. Skupili się na obronie oraz szybkim przejściu do kontrataków, natomiast my szukaliśmy wolnych przestrzeni. Te pojawiały się na skrzydłach, gdzie mieliśmy szanse do kreowania akcji ofensywnych. Było kilka dobrych okazji, ale niestety żadnej z nich nie udało się wykorzystać – dodaje. Trzy dobre okazje miał Piotr Parzyszek, ale raz świetnie interweniował Chudy, raz Paweł Bochniewicz, a w końcówce meczu zabrakło precyzji. Napastnik wciąż stara się przekroczyć dwucyfrową liczbę goli w sezonie. – Takie jest życie. Myślę, że drużyna zasłużyła na zwycięstwo. Muszę wyciągnąć wnioski ze swoich sytuacji. Czułem się świetnie na boisku. Pokazałem, że mogę grać przez 90 minut (pierwszy raz w tym sezonie – przyp. red.). Gdyby nie Bochniewicz, to wepchnąłbym piłkę do bramki. Ostatnia okazja może nie należała do najłatwiejszych, ale powinienem ją lepiej wykończyć – mówi nam Parzyszek.

Tomasz Boczek ma już dwa awanse w CV, teraz chciałby awansować z Wartą – z I ligi do Ekstraklasy.

Poznaniacy mają już licencję na ekstraklasę i tak długo plasują się w czołówce tabeli, że brak końcowego
sukcesu z pewnością byłby rozczarowaniem. – W poprzednich latach nie brakowało w tej lidze zespołów, które miały udaną pierwszą rundę, ale nie awansowały. Wiem z własnego doświadczenia, jak duży był zawód w Chojnicach, kiedy brakło nam punktu. Mamy w Warcie mocną drużynę, tworzoną przez zawodników, sztab, pracowników, którzy nie czują, że są dalecy od celu. Wręcz przeciwnie: wiemy, że ekstraklasa jest blisko. Wielu z nas o tym marzy, wielu z nas nigdy tam nie było – przyznaje Boczek.

GKS Tychy w siedmiu meczach zdobył zaledwie pięć punktów. Szansa na powiększenie puli będzie nikła, bo tyszanie grają ze Stalą Mielec, trzecią siłą I ligi.

Drużyna prowadzona przez Ryszarda K o m o r n i c k i e g o w dwóch meczach zdobyła punkt. Po 1:1 z Zagłębiem Sosnowiec przyszła niespodziewana porażka 1:2 z ostatnią w tabeli Chojniczanką i nic dziwnego, że przed trzecim z kolei występem na swoim boisku tyszanie mają problem. Tym większy, że przeciwnikiem jest Stal Mielec. Starszej generacji kibiców ta nazwa kojarzy się z przegraną 44 lata temu batalią o mistrzostwo Polski, które wywalczył zespół Grzegorza Laty, a Marianowi Piechaczkowi, Kazimierzowi Szachnitowskiemu i spółce pozostały „tylko” wicemistrzowskie wspomnienia z największego sukcesu w historii. Ci, którzy koncentrują się na obecnej sytuacji w tabeli podkreślają fakt, że podopieczni Dariusza Marca zajmują 3. miejsce w tabeli i zaliczani są przez fachowców do grona drużyn, które mają rozstrzygnąć między sobą rywalizację o dwa miejsca premiowane bezpośrednim awansem.

„SUPER EXPRESS”

Napoli chce Karbownika, ale Legia oczekuje za swojego zawodnika więcej niż siedem milionów euro. Czyli jeśli Włosi chcą legionistę, to muszą pobić rekord Ekstraklasy.

Nasze źródła przy Łazienkowskiej potwierdzają, że Napoli faktycznie jest zainteresowane Karbownikiem, ale co do wymienionych wyżej kwot słyszymy coś nieco innego. „Napoli zna nasze oczekiwania. Nikt poważny do nas z ofertami na takim poziomie za Karbownika się nie zgłasza” – takie słowa padają na Legii. Wicemistrz Polski twardo stoi zatem na stanowisku, że Karbownik musi pobić transferowy rekord ekstraklasy, który wynosi właśnie 7 mln euro (Radosław Majecki do AS Monaco). Czy Włosi podwyższą ofertę? Z jednej strony nasze włoskie źródła mówią, że Napoli nie lubi się licytować, ale z drugiej ten klub stać na dorzucenie kilku milionów.

Andrzej Szarmach pobił żonę, a francuski sąd wymierzył mu już karę.

Incydent, za który były reprezentant Polski poniósł teraz surową karę, miał miejsce już trzy miesiące temu, 6 marca. Szarmach zaatakował żonę Małgorzatę, uderzając ją w twarz. Małżonka piłkarza, wspierana przez dzieci, zgłosiła to na policję. Po trzech miesiącach, w trakcie których Szarmach przestrzegał kontroli sądowej i zgłaszał się do ośrodka leczenia, doszło do zaskakującej sytuacji. Oto żona stwierdziła, że jest mu w stanie przebaczyć i chciałaby, żeby wrócił do domu. Zeznała: – Już się go nie boję. Trzy miesiące bez możliwości spotkania się z nim były okropne.

„GAZETA WYBORCZA”

Raheem Sterling idzie na kolejną wojnę z rasizmem. Tym razem przytacza przykłady na istnienie uprzedzeń wobec czarnoskórych trenerów.

– Dam wam idealne przykłady – powiedział skrzydłowy Manchesteru City w programie BBC „Newsnight”. – Mamy Stevena Gerrarda i Franka Lamparda, mamy Sola Campbella i Ashleya Cole’a. Każdy ma za sobą wspaniałą karierę jako zawodnik, każdy grał w reprezentacji Anglii, każdy w mniej więcej tym samym czasie ukończył kurs trenerski pozwalający podjąć pracę na najwyższym poziomie. Ale tylko dwaj otrzymali taką możliwość. Nie dostali jej obaj czarni. Uzupełniając wywód Sterlinga: 40-letni obecnie Gerrard rozegrał setki meczów w Liverpoolu, 42-letni Lampard – setki meczów w Chelsea, 40-letni Cole – setki meczów dla Chelsea i Arsenalu, 45-letni Campbell – setki meczów w Arsenalu. Wszyscy byli kluczowymi postaciami w silnym klubie Premier League, wszyscy pozdobywali sporo trofeów, wszyscy spędzili szmat czasu w kadrze narodowej, wszyscy należą do pokolenia trenerów dopiero wchodzących na rynek, więc potrzebują zbierać doświadczenie. Dysponują niemal identycznymi CV. Dramatycznie różni ich natomiast prestiż zajmowanego aktualnie stanowiska. Gerrard debiutuje jako samodzielny szkoleniowiec w Glasgow Rangers, czyli eksportowej marce ligi szkockiej, a Lampard po krótkim epizodzie w Derby County natychmiast dochrapał się posady w Chelsea, czyli w czołówce ligi angielskiej. Obaj są biali, zaczęli karierę na szczycie. Tymczasem Campbell wystartował w czwartoligowym Macclesfield Town, skąd przeniósł się do trzecioligowego Southend United. Cole opiekuje się drużyną 15-latków.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Brazylijski nabór w Chelsea trwa. „Messinho” może być wart nawet 60 milionów euro

Bartek Wylęgała
0
Brazylijski nabór w Chelsea trwa. „Messinho” może być wart nawet 60 milionów euro
Koszykówka

Koszykówka 3×3. Polacy w ćwierćfinale kwalifikacji olimpijskich! Przed Polkami trudne zadanie

redakcja
0
Koszykówka 3×3. Polacy w ćwierćfinale kwalifikacji olimpijskich! Przed Polkami trudne zadanie

Komentarze

16 komentarzy

Loading...