– Anulowanie ligi? To są niszowe pomysły, bez szans powodzenia. Wszędzie znajdą się niezadowoleni. Dotyczy to szczególnie zespołów zagrożonych spadkiem – tu emocje są nawet większe niż w kwestii, kto będzie mistrzem, a kto wicemistrzem. Ale wszyscy chcą dograć rozgrywki, nikt poważny nie mówi o anulowaniu sezonu. Większość lig ma za sobą 2/3 albo 3/4 spotkań. Najważniejszym powodem, dla którego jest ogromna presja, by dokończyć sezon, są kwestie ekonomiczne, a nie sportowe – mówi Dariusz Mioduski na łamach “Przeglądu Sportowego”. Co poza tym dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Milion euro od Anny i Roberta Lewandowskich na walkę z koronawirusem. To nie pierwszy taki piękny gest najpopularniejszej polskiej pary.
Lewandowscy po raz kolejny pokazali, że nie są jedynie skoncentrowani na karierach, ale że dostrzegają też problemy świata. Nasz napastnik i jego żona są między innymi Ambasadorami Dobrej Woli UNICEF i w 2014 roku polecieli do Jordanii do obozu dla uchodźców. Oprócz tego angażują się w pomoc między innymi dla Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Przekazali pół miliona złotych na remont jednego z oddziałów, innym razem poprosili gości zaproszonych na imprezę urodzinową, żeby zamiast prezentów zrobili przelewy na CZD, co dało niemal 200 tysięcy na dziecięcy szpital. Lewandowscy regularnie pomagają również dzieciom dotkniętym chorobami i bardzo często robią to anonimowo, dokładając się do licznych zbiórek. Lewy odwiedził również w szpitalu kilku chorych chłopców, żeby ich wesprzeć oraz zobaczyć, jak przebiega leczenie.
Rozmowa z Dariuszem Mioduskim. Sporo konkretów – jeśli Legia zdobędzie mistrzostwo, to umowa Vukovicia zostaje automatycznie przedłużona, Legia na zawieszeniu rozgrywek może stracić 30 mln zł.
Jest pan przekonany, że jeśli nie uda się dokończyć sezonu, to w tabeli zostanie zachowana kolejność sprzed wybuchu epidemii? Pojawił się pomysł, by rozgrywki anulować.
To są niszowe pomysły, bez szans powodzenia. Wszędzie znajdą się niezadowoleni. Dotyczy to szczególnie zespołów zagrożonych spadkiem – tu emocje są nawet większe niż w kwestii, kto będzie mistrzem, a kto wicemistrzem. Ale wszyscy chcą dograć rozgrywki, nikt poważny nie mówi o anulowaniu sezonu. Większość lig ma za sobą 2/3 albo 3/4 spotkań. Najważniejszym powodem, dla którego jest ogromna presja, by dokończyć sezon, są kwestie ekonomiczne, a nie sportowe. Gdyby się nie udało, straty z praw telewizyjnych i sponsoringowych będą liczone w miliardach euro. Dziś już mówi się o kwotach rzędu 4–5 miliardów. To nie chodzi o pensje kilkuset piłkarzy, tylko o wpływ, który futbol ma na inne dziedziny życia. We Włoszech piłka to jedna z trzech głównych gałęzi gospodarki. W Polsce z piłką i sportem związane są dziesiątki tysięcy osób i miejsc pracy. Kwestie sportowe są ważne emocjonalnie, ale dziś ważniejsza jest ekonomia.
Wcale nie taki nieprawdopodobny jest scenariusz, że Arka Gdynia będzie musiała odbudowywać się od IV ligi. Widmo upadku zagląda w oczy arkowcom.
Nadzieją dla klubu były zmiany właścicielskie. Początkowo Midakowie za swoje akcje chcieli dostać 6 milionów złotych. Teraz oczekują 2 milionów. Nie jest tajemnicą, że toczyły się negocjacje z Romanem Walderem, który w przeszłości już wspierał klub. Biznesmen zakończył rozmowy, gdy zobaczył sięgający 7 milionów złotych dług. Innych zainteresowanych przejęciem Arki nie widać, choć obecni właściciele mydlą oczy zawodnikom, że wkrótce ktoś ich zastąpi i zapłaci resztę wynagrodzenia (piłkarze otrzymali tylko część pieniędzy za luty). W obliczu pandemii koronawirusa, w czasie, gdy futbol schodzi na drugi plan, żaden biznesmen nie będzie chciał ryzykować kupna zadłużonego klubu. W dodatku wciąż niejasna jest sytuacja sportowa, co dodatkowo komplikuje poszukiwania potencjalnych inwestorów. Coraz bardziej realne wydaje się więc ogłoszenie upadku Arki, która będzie musiała się odbudowywać od IV ligi.
“Prześwietlenie” Łukasza Olkowicza o ekonomii ekstraklasowiczów w kontekście koronawirusa. Ratunkiem może być specjalna uchwała PZPN o systemowym obniżeniu pensji zawodników.
W PZPN pracują nad propozycją uchwały o redukcji wynagrodzeń, oczywiście w zgodzie z przepisami FIFA. Nadal jednak nie wiadomo, jak miałaby wyglądać. I ile mogliby stracić piłkarze. 10 procent, 20, a może 50? Nie wiadomo nawet, czy uchwała będzie zawierała twarde wytyczne co do redukowania zarobków. W takim wypadku, jeśli piłkarz nie zgodziłby się na nowe warunki, dostałby np. dwa miesiące wypowiedzenia i zszedłby z listy płac. Gdyby jednak w szykowanej uchwale znalazłyby się tylko rekomendacje, to PZPN da przewagę piłkarzom. Prezesi ekstraklasy postulują, by każdy z nich wstrzymał się z indywidualnymi negocjacjami z zawodnikami, tylko poczekał na propozycję uchwały. Nie wiadomo też, co na to zawodnicy. Część mogłaby pójść klubom na rękę, ale zawsze ktoś może stanąć okoniemi upierać się przy realizacji kontraktu. Byłoby łatwiej, gdyby w rozmowach reprezentował ich Polski Związek Piłkarzy, ale on nie ma u nas tak mocnej pozycji, jak w innych krajach. Gdy np. w USA ważyło się, czy MLS ma grać, przedstawiciele związku zawodowego piłkarzy usiedli z władzami ligi do stołu i doszli do wniosku, że lepiej zawiesić rozgrywki niż bawić się w półśrodki i granie przy pustych trybunach.
Odszedł jeden z legendarnych prezesów Realu Madryt. Lorenzo Sanz kolejną ofiarą koronawirusa w Hiszpanii.
– Sanz był dla mnie jak ojciec. Bardzo o mnie dbał – mówił Predrag Mijatović, którego Hiszpan sprowadził do Królewskich. Czarnogórzec odwdzięczył się strzeleniem zwycięskiego gola w fi nale LM w 1998 roku. – Lorenzo, żaden madridista cię nie zapomni. Wszyscy wiemy, ile dla ciebie znaczył Real. Jako siedmiolatek sprzedawałeś wodę na Bernabeu, a potem zostałeś jego prezydentem – wspominał Salgado, prywatnie zięć Sanza. – Dzięki wygraniu siódmej i ósmej Ligi Mistrzów w historii klubu udało mu się połączyć przeszłość z teraźniejszością – napisał Sergio Ramos. I choć kadencja Hiszpana nie była idealna, bo kibice domagali się jego dymisji np. po porażce 1:5 z Realem Saragossa, zasług odmówić mu nie można. – Dzięki Lorenzo Real Madryt wrócił na „swoje” miejsce w światowym futbolu. Nigdy ci tego nie zapomnimy – napisał Florentino Perez, który władzę w Los Blancos przejął właśnie po Sanzu.
“SPORT”
Co dalej z Brzęczkiem? Umowa z selekcjonerem obowiązuje tylko do końca lipca, ale wiele wskazuje na to, że kontrakt zostanie przedłużony o rok.
N a razie nie ma tematu, co będzie z Jerzym Brzęczkiem po 30 lipca. Żyjemy w świecie, który od
dwóch tygodni nieco się zmienił. To nie jest odpowiedni czas na takie dywagacje – powiedział w rozmowie ze Sportowymi Faktami Marek Koźmiński, wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej i – tak się przynajmniej wydaje – najpoważniejszy kandydat do objęcia funkcji sternika rodzimego futbolu po Zbigniewie Bońku. „Zibi” z kolei, we wtorek, czyli tuż po decyzji UEFA o przełożeniu mistrzostw Europy na 2021 rok, wypowiadał się w podobnym tonie. – W kontrakcie trenera nie ma klauzuli, która zapewnia mu prowadzenie zespołu na Euro. Była tylko taka, która po awansie przedłużała kontrakt automatycznie, do końca lipca 2020 roku – podkreślił Boniek.
Piłkarze tęsknią już za piłką. Gerard Badia przyznaje, że w domu już go nosi, a indywidualne rozpiski to za mało.
– Stosujemy się do rozpisanych planów ćwiczeń. Wiemy, że tak ma być przez cały najbliższy tydzień, co
nie oznacza, że potem wrócimy do zajęć. Na razie jest tak, że nikt nie wie, co będzie dalej. Jesteśmy w stałym kontakcie z trenerami – opowiada nam Gerard Badia. Kapitan gliwiczan większość czasu spędza w domu, wykonując zaplanowane ćwiczenia. – Mam trochę sprzętu i youtube’a, gdzie jest specjalne wideo dla sportowców. Wiem np. że w Hiszpanii wygląda to w klubach identycznie. Rozmawiałem o tym z Aleksem Sedlarem z RCD Mallorca. Sam staram się ćwiczyć rano i gdy dzieci mają drzemkę. W sobotę padał deszcz, więc pomyślałem, że to dobry moment, żeby iść trochę pobiegać do parku. I faktycznie nie było nikogo. Fizycznie czuję się dobrze, ale chętnie pokopałbym piłkę.
Rozmowa z Mirosławem Smyłą, który twierdzi, że rozstanie z Koroną przebiegło w bardzo dobrej atmosferze i ludzie w Kielcach okazywali mu życzliwość.
Czy rozmawiał pan z trenerem Bartoszkiem, pańskim następcą?
– Tak, bo miałem chęć przywitania się i złożenia propozycji. Zapowiedziałem, że jeśli jakakolwiek pomoc będzie potrzebna, to ze swoimi asystentami jesteśmy do dyspozycji. Daliśmy materiały, analizy, niezbędne do przygotowania pod ŁKS, bo był to okres dynamiczny, dosłownie 2-3 treningów. Życzyłem powodzenia. Skoro trener Bartoszek chciał wszystkich rąk na pokładzie, to przystanęliśmy na to, bo zbyt mocno zaangażowałem się emocjonalnie w Koronę, by nie być z nią do końca. Szczerze cieszyłem się z wygranej z ŁKSem. Nie ma co ukrywać, że mi też jest na rękę, by Korona dalej była w ekstraklasie. Żal, że nie mogłem tu dłużej popracować. Fajne miejsce.
Jeszcze przed zwolnieniem, gdy czytał pan wypowiedzi Macieja Bartoszka, że jest w stanie przejąć Koronę za darmo, uważał pan, że mieszczą się w granicach dobrego trenerskiego smaku?
– Nigdy nie pozwoliłem sobie na ocenę jakiegokolwiek trenera. Czy to ekstraklasowego, czy z licencją UEFA Pro, czy jeszcze innego. By móc kogoś ocenić, trzeba by długo z tym kimś pracować, a i tak opinia mogłaby być zaburzona. Nie wiem, jak pracuje trener Bartoszek. A wypowiedzi… Każdy ma swoją politykę działania, ukierunkowaną zapewne na to, by przyniosła efekt.
“SUPER EXPRESS”
Damian Kądzior opowiada o trzęsieniu ziemi, które nawiedziło w weekend Zagrzeb i okolice. W katastrofie zginął piętnastoletni chłopak.
O której godzinie zaczęły się wstrząsy?
Damian Kądzior: – Tak po szóstej obudziła mnie z krzykiem przerażona żona. W sypialni wszystko się trzęsło, obrazy pospadały ze ściany. Rozbiło się m.in. pamiątkowe zdjęcie z naszego ślubu. W kuchni pospadały naczynia. Nigdy wcześniej nie byłem świadkiem takiej sytuacji. Byłem przerażony. Huk był taki, jakby nastąpiła kulminacja grzmotów podczas burzy. Wyjrzałem szybko za okno i zobaczyłem grupę ludzi, którzy opuścili mieszkania.
– Dołączyliście z żoną do nich?
– Tak. Dostaliśmy powiadomienie z klubu, że mamy natychmiast opuścić mieszkanie i udać się w bezpieczne miejsce, bo między 8 a 9 rano mogą być kolejne wstrząsy. Przyznam, że na początku byłem skołowany: najpierw słyszysz, że masz siedzieć w domu, bo koronawirus, a tu nagle każą ci z niego wychodzić. W pierwszej chwili głowa może tego nie ogarnąć.
Poza tym – milion euro od Lewandowskich i tekst z aktualizacją zarażonych koronawirusem w futbolu (Maldini, Dybala).
“GAZETA WYBORCZA”
Jak Europa poradzi sobie z kryzysem finansowym? TOP5 lig może stracić kilka miliardów euro, u wielu piłkarzy pojawia się refleksja o tym, że pensje zawodników muszą zostać obniżone.
Messi nawołuje, by ludzie zostali w domach i wytrwali, dziękując lekarzom, pielęgniarzom i ratownikom, którzy walczą z pandemią na pierwszej linii frontu. „Oni dają nam nadzieję na powrót do normalności”. W Hiszpanii sytuacja jest dramatyczna – koronawirus pochłonął już ponad tysiąc trzysta istnień ludzkich. W cieniu tragedii pulsuje debata, jak uratować futbol przed bankructwem. Jeden z tamtejszych piłkarzy napisał: „Jeśli mają obcinać pensje murarzy, niech lepiej obetną nasze”. Nie wszyscy zawodowi gracze to rozkapryszeni milionerzy bez cienia skłonności do refleksji. Trener Lechii Gdańsk Piotr Stokowiec stwierdził wręcz, że piłce przyda się oczyszczenie. Miliardy euro na futbolowym rynku, pierwszy ponaddwustumilionowy transfer (Neymar do PSG za 222 mln) – kwoty, którymi obraca świat piłki, szokują i bulwersują. Hiszpański dziennik „Marca” pożegnał transfery stumilionowe. Zdaniem jego dziennikarzy po pandemii futbol długo nie wróci do stanu sprzed ataku koronawirusa. Wszystko to jednak tylko wróżenie z fusów. W praktyce tysiące ludzi, którzy żyją z piłki, zastanawiają się, jak przetrwać. Skrajny przypadek to szwajcarski Sion, który walczy o utrzymanie w lidze swojego kraju. Jego szefowie zaproponowali, by w czasie gdy rozgrywki są zawieszone, piłkarze zrzekli się swoich zarobków i zgodzili się przyjmować kwotę minimalną, czyli 12 tys. euro. Dostali do namysłu tylko kilkanaście godzin, a ponieważ nie powiedzieli „tak”, dziewięciu zostało usuniętych z klubu.
fot. FotoPyk