Reklama

W poszukiwaniu tenisa wyjątkowego. Która zawodniczka zaliczyła najlepszy sezon od 2000 roku?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

27 kwietnia 2022, 17:24 • 16 min czytania 3 komentarze

Iga Świątek w fantastycznym stylu przeszła przez cztery pierwsze miesiące sezonu 2022. Polka w tym roku zaliczyła półfinał Australian Open, wygrała już cztery turnieje – z czego trzy rangi WTA 1000 – i na koncie ma 4390 punktów. Jeśli zdoła utrzymać takie tempo na przestrzeni całego roku, może zaliczyć jeden z najlepszych sezonów w „nowoczesnej” historii WTA. A jaki był najlepszy? Postanowiliśmy to sprawdzić i przeanalizowaliśmy wszystkie od 2000 roku, by wyłonić jedną zawodniczkę i jeden sezon, który możemy określić jako „wyjątkowy”.

W poszukiwaniu tenisa wyjątkowego. Która zawodniczka zaliczyła najlepszy sezon od 2000 roku?

Zanim przejdziemy do sedna, kilka słów o tym, co braliśmy pod uwagę. W grę wchodzą głównie trzy kwestie:

  • Liczba zdobytych punktów na przestrzeni całego sezonu;
  • Postawa w turniejach wielkoszlemowych;
  • Liczba wygranych turniejów.

Oczywiście, wszystko to potem można rozbijać na drobniejsze czynniki – choćby, gdy chodzi o turnieje, często okazywało się, że zawodniczki nabijały sobie liczby na tych niższej rangi, a niewiele osiągały w tych największych – Martina Hingis na przykład zakończyła rok 2000 jako liderka rankingu z dziewięcioma wygranymi imprezami. Ale w turniejach wielkoszlemowych tylko raz doszła wtedy do finału… i go przegrała. Choć to nadal świetny sezon, trudno go w takim razie uznać za wyjątkowy.

A czemu zaczynamy właśnie od roku 2000? Bo dwójka z przodu ładnie wygląda i często używa się tej daty jako cezury czasowej. No i obejmuje ponad dwie dekady tenisa, a to wystarczająco dużo, by wysnuć pewne wnioski. Do tego jest jeszcze jedna ważna rzecz – Steffi Graf, ostatnia z wielkich tenisistek wcześniejszej generacji, symbol lat 80. i 90. w kobiecym tenisie, zakończyła karierę w 1999 roku.

Reklama

By jednak nie przynudzać, przejdźmy do właściwej części tekstu. Bo i tak wszystko, co potrzebujecie wiedzieć, zostanie wytłumaczone w trakcie.

Liczba zdobytych punktów

To najbardziej ogólny, ale całkiem dobry wyznacznik. A to z tego prostego względu, że w tenisie ranking funkcjonuje na pewnych zasadach – obecnie (ignorując zmienione przez pandemię zasady, które powoli wracają do normy) liczy się do niego 16 turniejów, z czego osiem obowiązkowo – to cztery Wielkie Szlemy i teoretycznie cztery imprezy WTA 1000 Mandatory – Indian Wells, Miami, Madryt i Pekin (który jednak w tym roku nie odbędzie się po raz trzeci z rzędu). Pozostałych osiem wyciąga się z najlepszych wyników, jakie zawodniczka osiągnęła na przestrzeni 52 tygodni. Jeśli zagrała też w WTA Finals, dostaje bonusowy, 17. turniej.

Dlaczego to dobry wyznacznik? Bo nie można punktować w mniejszych imprezach, grając tydzień po tygodniu, a do znakomitego wyniku potrzebna jest przede wszystkim umiejętność zaprezentowania się w turniejach najwyższej rangi. Obecny system – z WTA 1000, 500, 250 i mniejszymi turniejami – przyjęto jednak niedawno. Wcześniej były to turnieje Premier, podzielone na kategorie, a jeszcze przed nimi turnieje Tier I, Tier II, Tier III i tak dalej.

To ostatnie sprawia nam pewien problem – punktowano je bowiem zupełnie inaczej. Ba, do 2005 roku istniały nawet punkty bonusowe, przyznawane zależnie od rankingu rywalki, którą się w danym meczu pokonało. Bywało, że tych można było zebrać… nawet więcej, niż za wygraną w imprezie. Postanowiliśmy więc przeliczyć tamte punkty na współczesne.

Jeśli jesteście ciekawi, to poniżej znajdziecie wytyczne, w zgodzie, z którymi to zrobiliśmy. A jeśli nie chce ich się wam czytać – po prostu przejdźcie do kolejnych gwiazdek.

Reklama

***

Zasady przenoszenia punktów z lat 2000-2008, których użyliśmy w tym tekście:

  1. Turnieje Tier I uznaje się za:
  • turnieje WTA 1000 Mandatory (1000 punktów za wygraną) – Indian Wells i Miami (turnieje w Pekinie i Madrycie nie miały wtedy takiej rangi bądź nie istniały);
  • turnieje WTA 1000 Non-Mandatory (900 punktów za wygraną) – imprezy Tier I z drabinką na 56 miejsc;
  • turnieje WTA 500 – imprezy Tier I z drabinką na 32 lub 28 miejsc.
  1. Turnieje Tier II uznaje się za imprezy WTA 500.
  2. Turnieje Tier III uznaje się za imprezy WTA 250.
  3. Punkty za WTA Finals rozgrywane w formacie drabinki, bez grup: 250 punktów „na start”, 125 za każdy kolejny mecz, 125 za każde kolejne zwycięstwo. Wygrany turniej – 1500 punktów (maksymalna obecna liczba).

Dla każdego analizowanego sezonu z lat 2000-2008 do rankingu liczy się maksymalnie 16 turniejów, w których wystąpiła dana zawodniczka (17, jeśli grała też w WTA Finals), z czego obowiązkowo w skład wchodzą cztery turnieje wielkoszlemowe i imprezy w Indian Wells oraz Miami (nawet jeśli nie zdobyła w nich punktów). Z pozostałych braliśmy pod uwagę 10 turniejów z największą liczbą zdobytych punktów.

Na koniec ważna rzecz, którą musimy podkreślić – ta metoda nie jest doskonała (choćby dlatego, że trudno przełożyć niektóre turnieje rangi Tier I na obecne WTA 1000 lub 500), ale jest tak sprawiedliwa – przynajmniej naszym zdaniem – jak to tylko było możliwe. Dlatego wyniki zawodniczek z lat 2000-2008 podajemy w pewnym zaokrągleniu, uznając, że jest to w zupełności wystarczające – nie chodzi nam przecież o to, by ustalić wszystko co do oczka, ale by mieć ogólne wrażenie o tym, jak prezentowała się dana tenisistka na przestrzeni roku w stosunku do dzisiejszych wyników.

***

Uf, to był przydługi wstęp do tej części tekstu, co? To teraz już szybko – przed wami czołowa „10” pod względem liczby zdobytych punktów rankingowych na przestrzeni jednego sezonu.

  1. 2013 Serena Williams – 13080 (różnica w porównaniu do oficjalnego rankingu wynika z faktu, że w 2013 przyznawano nieco więcej punktów za odpadnięcie we wcześniejszych fazach turniejów);
  2. 2003 Kim Clijsters – ok. 11600;
  3. 2003 Justine Henin – ok. 11500;
  4. 2002 Serena Williams – ok. 11400;
  5. 2007 Justine Henin – ok. 11180;
  6. 2006 Justine Henin – ok. 10600;
  7. 2012 Wiktoria Azarenka – 10595;
  8. 2012 Marija Szarapowa – 10045;
  9. 2000 Martina Hingis – ok. 10040;
  10. 2015 Serena Williams – 9945.

Co ciekawe – w 2003 roku na szczycie rankingu liczonym ówczesnym sposobem wylądowała Henin, a Clijsters znajdowała się za jej plecami. Niesamowity jest też sezon 2007 w wykonaniu pierwszej z nich – zagrała wtedy tylko w 14 turniejach. Można przypuszczać, że gdyby „dobiła” do maksymalnej liczby (17), mogłaby znaleźć się nawet na szczycie tego zestawienia. Henin zresztą – razem z Sereną Williams – ewidentnie je zdominowała. Obie mają tu po trzy znakomite sezony.

Królową jest jednak Amerykanka. Przekroczenie 13000 punktów to wynik kosmiczny, jaki osiągnęła tylko ona. Pod tym względem to zdecydowanie najlepszy rok w naszej analizie. Biorąc pod uwagę, że sezon zwykle kończy się obecnie w pierwszej połowie listopada, trzeba by punktować średnio na poziomie 1245 oczek miesięcznie, by dorównać Serenie sprzed dziewięciu lat. Aktualny wynik Igi Świątek to blisko 1100 punktów na miesiąc. Nawet więc przy tak doskonałej dyspozycji Polka jeszcze ma braki.

Choć, oczywiście, wystarczy „tylko” wygrać turniej wielkoszlemowy (za co jest 2000 punktów), i dołożyć 400 oczek w innym, by wyrobić dwumiesięczną normę. A że przed nami jeszcze trzy Szlemy – wiele może się zdarzyć. Jednak już przekroczenie 10000 punktów trzeba uznać za magiczną granicę. W ostatnich dziesięciu sezonach udało się to trzem tenisistkom. Poza Williams w 2013 dokonały tego też Azarenka i Szarapowa rok wcześniej, a więc w prawdopodobnie najmocniejszym sezonie w XXI wieku – trzecia Serena miała wtedy aż 9400 punktów.

Marija Szarapowa i Wiktoria Azarenka

W ostatniej dekadzie WTA cierpiało jednak w dużej mierze na brak dominatorek, punkty w czołówce rozkładały się między większą liczbę zawodniczek, ale trafiły się dwa sezony – do których jeszcze wrócimy później, pokazujące, jak trudno jest zdobyć 10 tysięcy oczek – w 2015 roku Serena Williams wygrała trzy turnieje wielkoszlemowe, a w czwartym była w półfinale, co dało jej niemal 7000 punktów. Łącznie zdobyła ich jednak… 9945. Angelique Kerber w 2016 – gdy wygrała dwa Szlemy i była w finale trzeciego – skończyła za to na 9080.

Utrzymanie tak wysokiej i równej formy przez cały sezon to po prostu cholernie trudna sprawa. Dlatego liczbę zdobytych punktów traktujemy jako ważny wyznacznik. Ale nie jedyny.

Postawa w turniejach wielkoszlemowych

Wiadomo, to cztery najważniejsze imprezy, jakie odbywają się w trakcie sezonu. Wygranie w karierze choć jednej z nich to dla wielu zawodniczek marzenie, którego nigdy nie spełnią – doskonale wiedzą o tym choćby tak wybitne tenisistki jak Agnieszka Radwańska czy Jelena Janković. Z kolei Caroline Wozniacki za takim triumfem goniła przez lata. I udało jej się w 2018 roku – dziewięć lat po pierwszym w karierze finale takiej imprezy.

My jednak szukamy najlepszego pod tym względem sezonu od 2000 roku – więc odrzucamy od razu wszystkie takie, gdy dana zawodniczka zdobyła tylko jeden tytuł tej rangi, nie mówiąc o przypadkach, gdy nie wygrała ani razu. Wygrać czterech turniejów tej rangi w jednym roku w ostatnich 21 sezonach nie udało się nikomu. Trzy w tym samym sezonie – dwukrotnie. I w obu przypadkach była to Serena Williams. Raz w 2002 i raz w 2015 roku.

W tym pierwszym do dziś można się zastanawiać „co by było, gdyby…”. Serena była wtedy w kosmicznej formie, w najważniejsze imprezy wjeżdżała jak po swoje. Ale nie wystąpiła w Australian Open, bo w trakcie turnieju w Sydney, poprzedzającego pierwszego Szlema w roku, doznała urazu kostki. Nie miała nawet szansy powalczyć o trofeum. Gdyby ją dostała, to kto wie – może wywalczyłaby nawet Kalendarzowego Wielkiego Szlema jako trzecia kobieta w erze Open?

Inna sprawa, że taką szansę dostała w 2015 roku. Wtedy wygrała trzy pierwsze imprezy tej rangi, wydawało się, że nikt jej nie zatrzyma. Była na szczycie – psychicznym, fizycznym i dosłownym, bo królowała w rankingach. Rozsypała się jednak w półfinale US Open i sensacyjnie przegrała z 32-letnią Robertą Vinci. Nie zmienia to jednak faktu, że w tym samym roku trzy razy taki turniej wygrywała, a raz była o dwa zwycięstwa od tytułu. Lepszego sezonu wielkoszlemowego, od 2000 roku patrząc, nie było.

Zresztą zobaczcie sami, jak to wygląda. W zestawieniu kolejno: sezon, nazwisko, wygrane/przegrane finały:

  1. 2002 Serena Williams 3/0;
    2015 Serena Williams 3/0;
  2. 2016 Angelique Kerber 2/1;
  3. 2000 Venus Williams 2/0;
    2001 Jennifer Capriati 2/0;
    2001 Venus Williams 2/0;
    2003 Serena Williams 2/0;
    2003 Justine Henin 2/0;
    2006 Amelie Mauresmo 2/0;
    2007 Justine Henin 2/0;
    2009 Serena Williams 2/0;
    2010 Serena Williams 2/0;
    2012 Serena Williams 2/0;
    2013 Serena Williams 2/0;

Jak widzicie – sezony z dwoma wygranymi tytułami to wcale nie taka rzadkość. Poza dwoma hat-trickami Sereny, wyróżnia się też Angelique Kerber, która trzy razy była w finale, ale wygrała dwa tytuły. Na trzeci nie pozwoliła jej… sama Williams. Inna sprawa, że Niemka nie przekroczyła w tamtym roku bariery 10000 punktów, bo poza turniejami wielkoszlemowymi radziła sobie stosunkowo kiepsko – wygrała ledwie jedną inną imprezę i to rangi WTA 500 (choć była jeszcze w kilku finałach). Dlatego też mimo że pod względem wielkoszlemowym to sezon znakomity, to jako całość po prostu nie do końca się broni.

Warto też zwrócić uwagę na Justine Henin z roku 2006, której w powyższym zestawieniu zabrakło – ona jako jedyna zawodniczka od 2000 roku doszła do czterech wielkoszlemowych finałów, ale tylko po to by, przegrać aż trzy z nich. Lepsze od niej okazywały się Amelie Mauresmo (dwukrotnie) i młodziutka Marija Szarapowa. Nie zmienia to jednak faktu, że regularność, jaką Henin zaprezentowała, warto docenić. Tym bardziej, że zgromadziła w tamtym sezonie ponad 10 tysięcy punktów, a i w innych imprezach radziła sobie dobrze.

Justine Henin

A jak wypadają zawodniczki, które pod względem rankingów zachwycały najbardziej?

Serena Williams w 2013 roku wygrała dwa turnieje wielkoszlemowe i to już wynik znakomity. Choć w dwóch pozostałych doszła „tylko” do ćwierćfinału i czwartej rundy. Kim Clijsters z 2003 roku – druga najlepsza w rankingu punktowym – nie wygrała wówczas ani jednej imprezy tej rangi! Choć była regularna – zawsze dochodziła co najmniej do półfinału, dwukrotnie grając o tytuł. Nie zmienia to jednak faktu, że takiemu wynikowi daleko do „sezonu wyjątkowego”. Nawet jeśli jest świetny. Dwa Wielkie Szlemy zdobyła wtedy za to Justine Henin. I to zdecydowanie dobry wynik – zresztą jej sezon 2007 prezentuje się pod tym względem tak samo.

Inna sprawa, że 11400 punktów w 2002 roku zdobyła Serena Williams. A w porównaniu z trzema wywalczonymi wtedy turniejami wielkoszlemowymi, powinno dać jej to pozycję liderki w naszym zestawieniu. Przynajmniej na razie.

Liczba wygranych turniejów

Wszystkich. Łącznie. Niezależnie czy to imprezy wielkoszlemowe, czy turnieje WTA 250. Jasne, za moment rozbijemy to na części pierwsze i spróbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie „czyj wynik jest najlepszy?”, ale najpierw napiszmy, jak to wygląda w liczbach bezwzględnych. Poniżej znajdziecie odpowiednią rozpiskę, ale z jednym zastrzeżeniem – braliśmy pod uwagę tylko zawodniczki, które w danym sezonie były w TOP 3 rankingu na koniec roku.

  1. 2013 Serena Williams – 11 wygranych turniejów;
  2. 2007 Justine Henin – 10;
  3. 2000 Martina Hingis – 9;
    2003 Kim Clijsters – 9;
    2005 Kim Clijsters – 9;
  1. 2002 Serena Wiliams – 8;
    2003 Justine Henin – 8;

Siedem tytułów w ciągu roku wygrywało już całkiem sporo zawodniczek, dlatego urywamy tę rozpiskę na ledwie siedmiu sezonach. Jak widzicie – kilka lat dość mocno pokrywa się z naszymi poprzednimi typami. Paradoksalnie o miano „wyjątkowego” nie będzie walczyć żadna zawodniczka, która w rok wygrała dziewięć tytułów. Martina Hingis z 2000 i Kim Clijsters z 2003 w tej dziewiątce nie zawarły bowiem żadnego triumfu wielkoszlemowego, a dwa lata później Belgijka wygrała co prawda jedną taką imprezę, jednak ogółem zgromadziła stosunkowo niewiele punktów rankingowych.

Na pozostałe cztery sezony warto jednak spojrzeć dokładniej.

Już wiemy jedno – że o miano sezonu wyjątkowego „bić się” będą Serena Williams i Justine Henin, żadne inne tenisistki nie mają z nimi szans. Na prowadzenie jednak wysuwa się Amerykanka z roku 2013 – zgromadziła wtedy ponad 13000 punktów (najlepszy wynik), a do tego wygrała 11 na 16 rozegranych przez siebie turniejów:

  • 2 z 4 możliwych Wielkich Szlemów;
  • 3 z 4 Premier Mandatory/WTA 1000 (1000 punktów za zwycięstwo);
  • 2 z 5 Premier 5/WTA 1000 (900 punktów za zwycięstwo, w dwóch innych była w finałach);
  • 2 Premier/WTA 500;
  • 1 International Series/WTA 250;
  • WTA Finals (wygrywając wszystkie mecze).

To dorobek wprost genialny, któremu nawet Justine Henin w swoim znakomitym sezonie 2007 – choć, przypomnijmy, rozegrała wtedy ledwie 14 turniejów – po prostu nie może się przeciwstawić. Belgijka sięgnęła wtedy po:

  • 2 z 4 Wielkich Szlemów;
  • 2 turnieje Tier I (dzisiejsze WTA 1000);
  • 5 turniejów Tier II (dzisiejsze WTA 500);
  • Finały WTA (również po wygraniu wszystkich meczów).

Jak widzicie, Henin, choć powtórzyła osiągnięcia Sereny w turniejach wielkoszlemowych i WTA Finals, wygrała ogółem o jeden turniej mniej, a przy tym swój dorobek w połowie oparła na imprezach znanych dziś jako WTA 500 – niektórych całkiem prestiżowych, ale jednak nie najważniejszych. Paradoksalnie nieco lepiej było w 2003 roku, gdy zaliczała najlepszy sezon w karierze pod kątem punktów, choć wygrała „tylko” osiem turniejów – dwa z nich to Szlemy, cztery to imprezy Tier I, dwie Tier II. Gdyby jednak stosować starą nomenklaturę, to Williams w 2013 wygrała pięć turniejów Tier I. Wciąż pozostawałaby lepsza, nawet pod tym względem.

A jak wyglądają dwa wyjątkowe wielkoszlemowe sezony Amerykanki, w których zdobywała trzy turnieje tej rangi? W 2002 roku, jak widzicie powyżej, poza Szlemami zdobyła pięć innych trofeów – dwa Tier I i trzy Tier II. W 2015 ogółem wygrała pięć imprez. Oprócz wielkoszlemowych – dwie rangi WTA 1000. W Miami (Mandatory, za 1000 punktów) i Cincinnati (Non-Mandatory, 900 punktów). To był sezon, w którym skupiała się głównie na największych celach. I wyszło jej to znakomicie.

Wydaje się jednak, że mimo wszystko to za mało, by sezon uznać za absolutnie wyjątkowy od początku do samego końca.

Najlepszy sezon… czyli który?

Justine Henin czy Serena Williams? I który sezon każdej z nich był ich najlepszym? Ostatecznie postanowiliśmy wybrać pięć najlepszych na przestrzeni roku zawodniczek w WTA od sezonu 2000, ale nie zmienia to faktu, że na tej liście znajdują się wyłącznie nazwiska Belgijki i Amerykanki. Zanim jednak przejdziemy do niej, chcieliśmy wyróżnić… inny rok w wykonaniu Henin. 2006. Solidnie przekroczyła wtedy bowiem granicę 10000 punktów, zagościła w każdym finale wielkoszlemowym (a to naprawdę rzadki wyczyn!) i wygrała sześć turniejów, choć tylko Finały WTA i Roland Garros były rangi wyższej niż Tier II/WTA 500.

Niemniej – była to solidność, którą warto docenić. A jeśli chcecie bliżej przyjrzeć się sezonom, które też uznaliśmy za znakomite (zmieściłyby się w naszym TOP 15), to polecamy waszej uwadze jeszcze Serenę Wiliams (2009 i 2012), Venus Williams (2000 i 2001), Kim Clijsters (2003), Angelique Kerber (2016), Jennifer Capriati (2001), Lindsay Davenport (2000) i Wiktorię Azarenkę (2012).

A najlepsza piątka wygląda tak:

  • V miejsce: Serena Williams 2015 – 9945 punktów. 5 wygranych turniejów, w tym 3 Wielkie Szlemy.
  • IV miejsce: Justine Henin 2003 – ok. 11500 punktów. 8 wygranych turniejów, w tym 2 Wielkie Szlemy.
  • III miejsce: Justine Henin 2007 – ok. 11200 punktów. 10 wygranych turniejów, w tym 2 Wielkie Szlemy.
  • II miejsce: Serena Williams 2002 – ok. 11400 punktów. 8 wygranych turniejów, w tym 3 Wielkie Szlemy.
  • I miejsce: Serena Williams 2013  – 13080 punktów. 11 wygranych turniejów, w tym 2 Wielkie Szlemy.

Tak, dobrze widzicie – ani jeden z najlepszych wielkoszlemowych sezonów Amerykanki nie wygrał. Szukaliśmy bowiem sezonu wyjątkowego, takiego, w którym ktoś przez cały rok prezentował doskonałą formę. I owszem, w 2002 Serena była tego bliska, ale tylko dwa wygrane turnieje rangi Tier I (a w konsekwencji niższe punktowanie) sprawiają, że trudno było nam umieścić go na pierwszym miejscu. Jedenaście lat później zagrała jednak rok niemalże kompletny.

Jej bilans z tamtego roku? 79-5, choć jedno z przegranych spotkań właściwie można by odliczyć – oddała je walkowerem. Poza tym dwukrotnie uległa Wiktorii Azarence, w finałach turniejów, raz 20-letniej Sloane Stephens, którą ochrzczono zresztą „następczynią sióstr Williams” i była wielką nadzieją amerykańskiego tenisa, a raz z Sabine Lisicki, prawdopodobnie największą sensacją Wimbledonu 2013 – Niemka doszła ostatecznie do finału.

Naprawdę trudno o lepszy sezon. Znalazło to zresztą odzwierciedlenie w punktach. Ponad 13000 oczek to wynik, któremu długo nikt nie dorówna.

Równocześnie z umieszczeniem tego sezonu Amerykanki na pierwszym miejscu, byliśmy przekonani, że 2002 musi zająć drugą lokatę. Bo to też był znakomity rok, w którym Serena wygrała 57 spotkań, a przegrała 5. Przede wszystkim jednak – była bezbłędna w turniejach wielkoszlemowych. Bo, przypomnijmy, wygrała trzy, ale w Australian Open w ogóle nie było jej dane zagrać. Do maksimum wykorzystała wtedy swoje szanse i, mimo straconego okresu na początku sezonu, wykręciła znakomity wynik punktowy. To się ceni.

I to też różni ten sezon od tego z 2015 roku – owszem, tam zaprezentowała się najlepiej w swojej karierze w największych turniejach (trzy wygrane i półfinał), ale wygrała łącznie „tylko” pięć turniejów i nie przebiła – choć niewiele jej zabrakło – granicy 10000 punktów. Punktować za to zawsze potrafiła Justine Henin, ale w 2003 roku osiągnęła to w dużej mierze grając jak najwięcej (bilans 76-11). Z kolei jej rok 2007, najlepszy w karierze, znalazł się na trzecim miejscu z dwóch powodów – faktu, że połowę swoich turniejowych sukcesów nabiła imprezami niższej rangi (przez co sezon ten przegrał z Williams 2013), oraz „tylko” dwóch zdobytych turniejów wielkoszlemowych (tu okazał się gorszy od Williams 2015).

Choć przyznamy, długo zastanawialiśmy się, czy nie dać Belgijki na drugie miejsce. Ale co do zwyciężczyni wątpliwości nie mieliśmy. Serena w roku 2013 była po prostu najlepsza.

Na co stać Igę?

Z łatwością możemy wyobrazić sobie, że Iga Świątek wskoczy do podanego przez nas wyżej TOP 5. O pierwszych dwóch miejscach nie piszemy – do tego trzeba by wyników nie tyle znakomitych, co genialnych, wykraczających dalece poza jakiekolwiek oczekiwania, nawet te znacząco podniesione za sprawą doskonałych wyników Polki.

Bo przede wszystkim – żeby choćby myśleć o znalezieniu się w takim zestawieniu, wygrać trzeba minimum dwa turnieje wielkoszlemowe w sezonie. Owszem, Iga będzie ogromną faworytką Roland Garros, na Wimbledonie potrafiła wygrywać wśród juniorek, a twarde korty USA podbiła już na Indian Wells i w Miami. Ale mimo wszystko zawodniczki, która wygrałaby więcej niż jedną imprezę najwyższej rangi w sezonie nie było od… Angelique Kerber w 2016 roku! Przez pięć kolejnych sezonów nikomu się to nie udało.

To pokazuje, jakiego rodzaju wyzwaniem jest teoretycznie najprostszy na tej liście punkt. Bo przecież potrzeba do niego „tylko” 14 wygranych meczów.

Co dalej? Gdyby Idze udało się osiągnąć taki sukces, to w liczbie wygranych turniejów już byłoby nieźle – miałaby ich co najmniej sześć, na co składałyby się dwie imprezy wielkoszlemowe, trzy turnieje rangi WTA 1000 i jeden WTA 500. Wystarczyłoby dołożyć do tego jeszcze ze dwa tytuły i już można by zgłaszać akces do grona najlepszych. Tym bardziej, że w takiej sytuacji miałaby niemal pewność, że przekroczy próg 10000 punktów.

No bo policzmy – już teraz ma 4390 punktów. Dwa wygrane turnieje wielkoszlemowe to kolejne 4000. Dwie imprezy rangi, dajmy na to, WTA 500, dokładają 940 oczek. Razem to już 9330 punktów. Potrzebną resztę spokojnie da się wykręcić nawet nieco gorszymi wynikami. Inna sprawa, że dodać trzeba jedno – już wynik powyżej 9000 punktów na koniec sezonu jest znakomity. Od wprowadzenia nowej zasady punktowania (2009 rok) zanotowano ich tylko siedem – z czego trzy w 2012 roku. A jeśli chodzi o zawodniczki, które nie nazywały się „Serena Williams”, to udało się to ledwie trzem – Azarence i Szarapowej dekadę temu i Kerber w 2016.

Jeśli chodzi o Igę, sprzyja jej zdecydowanie jedno – że przed sobą ma dopiero sezon gry na mączce. Owszem, zdążyła już zaprezentować się (ze świetnym skutkiem) w Stuttgarcie, ale ważniejsze będą turniej w Rzymie (gdzie wygrała przed rokiem) i Roland Garros. Można liczyć nawet na to, że wygra je oba. Z Madrytu z kolei wycofała się „by odpocząć i zadbać o ramię”, co – zważywszy na fakt, że to impreza Mandatory, może jej nieco utrudnić sprawę. Ale w dalszym ciągu może powalczyć nawet o 10 tysięcy oczek.

Warto też zauważyć jedno – swoje najlepsze sezony Henin i Williams wykręcały na późniejszych etapach karier. W 2007 roku Belgijka miała 25 lat (a że karierę skończyła cztery lata później, to właściwie był to już jej schyłkowy okres), z kolei Amerykanka w 2013 kończyła 32 lata (a przecież trzy turnieje wielkoszlemowe w sezonie wygrywała jeszcze dwa lata później!). O czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że Iga ma mnóstwo czasu. Choć nie sposób nie zwrócić uwagi na to, że w Serena w 2002 i Justine w 2003 miały 21 lat. Czyli tyle… ile Iga skończy w tym roku.

I oby to był znakomity prognostyk na kolejne miesiące.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...