Reklama

Komu złoto, kto zawiedzie? 10 rzeczy, które mogą się wydarzyć na MŚ w Oberstdorfie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

26 lutego 2021, 13:51 • 12 min czytania 1 komentarz

Mistrzostwa świata w Oberstdorfie już ruszyły, ale to, co interesuje nas najbardziej, dopiero się wydarzy. Dziś kwalifikacje, a jutro konkurs skoczków na normalnej skoczni. To tam w pierwszej kolejności Polacy mają walczyć o medale. Ale nie tylko oni. Kandydatów do zwycięstwa jest, oczywiście, więcej. Czy więc złoto zdobędzie Kamil Stoch? A może obroni je Dawid Kubacki lub Halvor Egner Granerud potwierdzi swoją dominację? Czy trafi się nowy Rok Benković? I co na pewno wydarzy się na mistrzostwach?

Komu złoto, kto zawiedzie? 10 rzeczy, które mogą się wydarzyć na MŚ w Oberstdorfie

Oto dziesięć rzeczy, które mogą wydarzyć się jutro i w trakcie kolejnych konkursów.

  1. Kamil Stoch wreszcie zdobędzie drugie indywidualne złoto

Kamil Stoch wygrał w swojej karierze niemal wszystko. Tak naprawdę brakuje mu tylko złota mistrzostw świata w lotach, choć i tam stał już na podium. Na mniejszych skoczniach złoty był dwukrotnie, ale tylko raz indywidualnie – w Predazzo, osiem lat temu. Jeszcze przed swoimi największymi sukcesami, które przyszły sezon później, gdy dwukrotnie wygrywał konkursy olimpijskie w Soczi i zgarniał pierwszą Kryształową Kulę w karierze.

W Predazzo widzieliśmy więc pewien – jakże wspaniały – prolog. Potem zaczęła się najlepsza część kariery Kamila. W jej trakcie miał jednak niezwykłego pecha do mistrzostw świata. Przed sezonem 2014/15 doznał kontuzji, przeszedł operację stawu skokowego i ominął początek sezonu. Potem zdarzały mu się konkursy, w których prezentował znakomitą formę, ale na mistrzostwach jednak zupełnie jej zabrakło. Kolejne dwa lata później w fantastycznej dyspozycji w Lahti był Stefan Kraft. Kamil, który imponował nią we wcześniejszej fazie sezonu (wygrał przecież, po raz pierwszy, Turniej Czterech Skoczni) na mistrzostwach jednak nie był już w najlepszej formie. Na skoczni normalnej zajął więc czwarte, a na dużej – siódme miejsce. Odbił to sobie złotem, ale w drużynie.

Reklama

Dwa lata temu wreszcie zdobył indywidualny medal. Tyle że srebrny. W najbardziej zwariowanym konkursie w historii wspinał się na podium wraz z Dawidem Kubackim. Okazało się, że wyprzedził go tylko kolega z reprezentacji, z którym wspólnie się cieszył. I, oczywiście, to był piękny moment. Ale drugiego złota Kamilowi wciąż się zdobyć nie udało.

W tym sezonie też może być o to trudno. Wiadomo, że dominuje Halvor Egner Granerud. Wiadomo, że i inni rywale są groźni. Jednak ostatni tydzień wlał w nasze serca sporo nadziei – Kamil bowiem skakał bardzo dobrze w Rasnovie, a i w Oberstdorfie zaczął od niezłych prób. Z tym miastem powinna go zresztą łączyć pewne nostalgiczne uczucie – to tam debiutował na mistrzostwach świata, 16(!) lat temu.

Gdzie więc powalczyć o drugie mistrzostwo świata, jak nie w nim?

  1. Ryoyu Kobayashi odbije sobie niepowodzenie

Dwa lata temu Kobayashi był absolutnym dominatorem. Tamta zima należała do niego. Japończyk wystrzelił z taką formą, że właściwie nikt nie mógł go pokonać przez większą część sezonu. Tylko w siedmiu konkursach Pucharu Świata nie stał na podium. Trzynaście wygrał. Turniej Czterech Skoczni zgarnął, zaliczając wygrane we wszystkich konkursach. Najlepszy był też w Raw Air, Willingen Five, Planica 7, Titisee-Neustadt Five i Pucharze Świata w lotach.

W dwóch słowach: genialny sezon.

Reklama

Tyle że na mistrzostwach świata coś poszło nie tak. Indywidualnie nie zgarnął nawet medalu. Na skoczni dużej wylądował tuż za podium, aczkolwiek jego strata do Markusa Eisenbichlera, który zdobył złoto, była już naprawdę spora. Na normalnym obiekcie stał się jedną z największych ofiar warunków, dzięki którym my z kolei cieszyliśmy się ze złota Kubackiego i srebra Stocha. O ile po pierwszej serii prowadził, o tyle ostatecznie był czternasty. Jedyne, czym mógł się wtedy pocieszyć, to brąz zdobyty w drużynie.

Kiedy ma się jednak sezon życia, to nie może wystarczyć. I zadra po czymś takim musi zostać. Tej zimy Kobayashi miał swoje problemy. Na początku pojawiał się głównie w drugiej dziesiątce konkursów. Z czasem zaczął regularnie zajmować miejsca 6-10, ale w Willingen i Klingenthal znów coś się popsuło. I gdy wydawało się, że nic z tego nie będzie, Ryoyu nagle wygrał w Zakopanem, a potem poprawił to też triumfem w Rasnovie (choć osiągniętym za sprawą dyskwalifikacji Graneruda). Wyrósł tym samym na jednego z głównych faworytów konkursów w Oberstdorfie.

Niewykluczone, że powalczy o złoty medal. Choć nie odpuszczą też pewnie i ci, którzy wygrywali dwa lata temu.

  1. Ktoś obroni tytuł

Opcje są dwie. Albo Markus Eisenbichler, albo Dawid Kubacki. Bardziej prawdopodobna? Ta pierwsza. Niemiec miałby naprawdę wspaniały sezon… gdyby nie Halvor Egner Granerud. Sam początek zimy sugerował zresztą, że to właśnie Markus będzie głównym kandydatem do walki o Kryształową Kulę. Potem wyskoczył Norweg i zaczął seryjnie wygrywać kolejne konkursy, a Eisenbichlerowi forma nieco się załamała. Nie zmienia to jednak faktu, że na podium stał już tej zimy siedem razy, w tym dwukrotnie wygrywając. A przed mistrzostwem świata z 2019 roku… nie triumfował w żadnym konkursie w całej swojej karierze. Choćby pod tym względem stoi więc na lepszej pozycji.

Jego forma? Cóż, naprawdę trudno coś o niej powiedzieć. W ostatnich trzech indywidualnych konkursach przed MŚ był 14., 12. i 30. Słabo, co? Niby tak, ale już w Oberstdorfie na treningach pokazuje się z naprawdę dobrej strony. Sam zresztą mówi, że ma asa w rękawie, którego może wykorzystać. – Rozpocząłem właśnie w taki sposób, jaki sobie wyobrażałem. Znam tę skocznię, więc jestem bardzo zrelaksowany. Wykonałem tu już około tysiąc skoków i po prostu bardzo ją lubię – mówił, cytowany przez portal sport1.de.

Kubacki faworytem do złota jest podobnego kalibru. Oczywiście, nie jest to jego skocznia, ale forma Dawida wskazuje na to, że jeśli wszystko się odpowiednio ułoży, może wskoczyć na podium. Zwycięstwo? O nie będzie bardzo trudno, ale na skoczni normalnej – gdzie tytułu przecież broni – ostatnio w Rasnovie zaprezentował się nieźle, podobnie na pierwszych treningach w Oberstdorfie. Pierwszych, bo wczoraj – podobnie jak Kamil Stoch i Piotr Żyła – odpoczywał. Sam mówił, że ma spore rezerwy, liczymy, że to pokaże.

I Dawid, i Markus mają o co walczyć. Ostatnim zawodnikiem, który zdobywał złoto na dwóch z rzędu mistrzostwach był Adam Małysz, który triumfował w Lahti na skoczni normalnej i w Predazzo na obu obiektach. Działo się to odpowiednio 20 i 18 lat temu. Kawał czasu.

  1. Andrzej Stękała zrobi Eisenbichlera

Jak pisaliśmy – Markus Eisenbichler nie wygrał ani jednego konkursu Pucharu Świata przed tym, jak został mistrzem świata. A wiecie, kto jeszcze nie ma triumfu w zawodach najwyższej rangi? Tak, zgadza się! Andrzej Stękała. Niedawno w Zakopanem był o krok – zabrakło mu 0,3 punktu. No, w pierwszym konkursie. W drugim został zdyskwalifikowany, ale o tym zapomnijmy. Zdarza się, po prostu.

Andrzej od początku sezonu prezentuje naprawdę świetną formę, zaliczając najlepszą zimę w karierze. Bywało, że nieco spalał się pod presją, zdarzył mu się gorszy okres pomiędzy jedną a drugą wizytą na Wielkiej Krokwi, ale po powrocie do Polski się odbudował. W Oberstdorfie w czasie Turnieju Czterech Skoczni był siódmy, skakał znakomicie. I jeśli liczyć na jego medal, to raczej na skoczni dużej, a więc w drugim konkursie indywidualnym na MŚ. W tym pierwszym – na skoczni normalnej – cudów po nim nie oczekujemy.

Potem jednak wszystko jest możliwe. I to nie tylko nasze zdanie. W ustach wielu ekspertów – i to nie tylko tych z Polski – Stękała przewija się jako czarny koń. Nic dziwnego zresztą. Andrzej sam na taką opinię tej zimy zapracował.

  1. Mistrz z kapelusza

A co jeśli wygrać miałby ktoś, po kim zupełnie się tego nie spodziewamy, robiąc „benkovicia”? O to będzie bardzo trudno. Głównie dlatego, że sędziowie i organizatorzy mają już wystarczająco wiele narzędzi w rękach, by do czegoś takiego nie dopuścić. Mogą obniżać lub podwyższać belkę, reagując na zmianę warunków (choć, oczywiście, często robią to nie w tempo), mogą też wstrzymywać konkurs, a w ostateczności pozostają przeliczniki za wiatr, choć te nie zawsze rekompensują poniesione straty.

Żeby pojawił się nowy Rok Benković, potrzebny byłby absolutnie zwariowany konkurs. Taki, w którym wszystkie te narzędzia by zawiodły. W którym właściwie nic nie trzymałoby się kupy, a logika poddałaby się już na długo przed jego zakończeniem. Konkurs, w którym wszyscy faworyci z jakiegoś powodu nie daliby rady, a ich kosztem wygrał ktoś, kto w teorii nie miał na to szans.

Skoki narciarskie. Rok Benkovic

Innymi słowy: konkurs taki jak w Seefeld.

Serio, jeśli kiedyś miał się pojawić mistrz tak niespodziewany jak Benković – swoją drogą ostatni słoweński triumfator tej imprezy – to właśnie tam. Ale w Austrii na tym wariactwie skorzystali Polacy, którzy strategicznie odpuścili dobre skakanie w pierwszej serii (i tej wersji się trzymajmy), by zaatakować w drugiej. Trudno wyobrazić sobie, by coś podobnego mogło wydarzyć się w Oberstdorfie, bo – z perspektywy jury i wyłączając na moment naszą narodową dumę – tamte zawody były kompromitacją. Do drugiej takiej dopuścić w teorii nie można.

W teorii, bo skoki nadal potrafią się czasem wymknąć logice. Więc może i tym razem wydarzy się coś szalonego. Wiecie, Kazachowie jeszcze nigdy mistrza świata nie mieli…

  1. Dominacja Graneruda…

Tak naprawdę jednak wszelkie rozważania co do tego, kto zdobędzie mistrzostwo, należałoby podsumować hasłem, że kandydat do złotych medali – obu – jest jeden. Halvor Egner Granerud, jak już wspominaliśmy, jest w tym sezonie najlepszy. To dominator, gość, który od początku tej zimy, aż do chwili obecnej, jest po prostu najlepszy. Jasne, miewał gorsze konkursy, ale za każdym razem szybko się podnosił. Kilka razy mówiliśmy sobie, że „no teraz to już musi zacząć skakać gorzej”.

No i wiecie co? No i nie zaczynał.

Jeśli szukać faworyta na MŚ, to… właściwie nie trzeba go szukać. On od początku sezon jest w tym samym miejscu. Na treningach w Oberstdorfie też pokazuje, że formy wcale nie zgubił, a dyskwalifikacja w Rasnovie – przez którą stracił zwycięstwo – w żaden sposób go nie naruszyła. Zresztą wydaje się, że to już zupełnie inny gość, niż na początku sezonu, gdy wiele rzeczy potrafiło go wytrącić z równowagi.

Halvor nabrał doświadczenia, nadal skacze daleko i jest spokojny. Zresztą w takiej formie pewnie każdy by był. Jednak mistrzostwa świata to tylko dwa konkursy, ledwie cztery skoki. Przypadek Ryoyu Kobayashiego sprzed dwóch lat pokazuje, że niekoniecznie wygrać musi dominator. Więc może będzie inaczej?

  1. …lub jej brak

U Norwega jedna rzecz wygląda jednak intrygująco. O ile bowiem wygra Kryształową Kulę – co do tego nie mamy już wątpliwości – o tyle dwie najważniejsze imprezy sezonu, jakie do tej pory się odbyły, przegrał. Na mistrzostwach świata w lotach był drugi, o pół punktu za Karlem Geigerem, który tytuł zdobył niespodziewanie. Turniej Czterech Skoczni zgarnął za to Kamil Stoch, a Granerud stał się wtedy w Polsce tymczasowym wrogiem numer jeden za swoje komentarze po kolejnych konkursach.

Tak jak wspomnieliśmy – to już inny skoczek niż w tamtym okresie. A jednak nadal pozostają wątpliwości, czy i tym razem upora się z presją. I czy akurat nie pojawi się rywal, który zdoła wydrzeć mu zwycięstwo. – Granerud ma niesamowitą serię, trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Ale nie jest maszyną. Markus Eisenbichler potrafił z nim wygrywać w jednej serii, choćby w Klingenthal, więc czemu nie może się to wydarzyć i teraz? Walka o medale jest otwarta – mówił Stefan Horngacher na sport.pl

Takie słowa właściwie mógłby też powtórzyć Michal Dolezal, jedynie podstawiając w miejsce Eisenbichlera któregokolwiek z podstawowej czwórki naszych skoczków. Podobnie mógłby rzecz też Hideharu Miyahira odnosząc się do Kobayashiego, czy nawet… Alexander Stoeckl, bo zdarzało się, że z Granerudem wygrywał na przykład Marius Lindvik.

Sprawa mistrzostwa pozostaje więc otwarta. Choć brak co najmniej jednego złota dla Graneruda będzie sensacją z naszej perspektywy, a z norweskiej  – wielkim rozczarowaniem.

  1. Polacy zgarną drużynowe złoto…

Udało się raz – w Lahti. Nigdy wcześniej Polacy w drużynie nie stali na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata. Dwa lata później, w Innsbrucku, nie zmieścili się na nim w ogóle. W tym sezonie wydaje się jednak, że mogą nie tylko na nie wrócić, ale i wygrać całe zawody. To mały paradoks, bo w czasie trwającej zimy jeszcze drużynowego zwycięstwa nie odnieśli, choć podejścia mieli trzy. Za każdym razem znajdowali się jednak na podium.

Wygrywali Austriacy (dwa razy) i Norwegowie. Ci drudzy w tym gronie nie zaskakują, za to pierwsi pokazują, że drużynowo skakać potrafią, nawet gdy gorzej radzą sobie indywidualnie – bo ten sezon do ich wymarzonych z pewnością nie należy. Jednak Polacy zawsze byli blisko. Zwykle decydował jeden, może dwa gorsze skoki.

Naszą siłą z pewnością jest równa kadra. Mamy czterech gości, którzy przez większą część sezonu po prostu skaczą na swoim poziomie. Raz najlepszy jest Kamil Stoch, raz Dawid Kubacki, czasem Piotr Żyła, a bywa, że nawet Andrzej Stękała. Żaden z nich raczej nie zawodzi. Jasne, Andrzejowi w Zakopanem zdarzył się zły skok, przez który Polacy nie wygrali drużynówki. Ale taki jest urok tego sportu. I jak to powiedział wtedy Kamil Stoch – nie „przez Andrzeja” zajęli drugie miejsce, a „dzięki niemu”.

Teraz liczymy, że dzięki Andrzejowi i pozostałej trójce będziemy mogli cieszyć się ze złota. Oczywiście, rywale będą groźni. Norwegowie mają fenomenalnego Graneruda i zdolnych latać daleko Roberta Johanssona, Mariusa Lindvika czy Daniela-Andre Tandego. U Niemców poza Eisenbichlerem są Karl Geiger czy solidny Pius Paschke, a problem miewają jedynie z czwartym do ferajny. Austriacy zawsze zdolni są wystawić solidny zespół.

Jednak na tym tle wydaje się, że najlepiej prezentują się Polacy i Norwegowie. Między tymi kadrami powinna rozegrać się walka o mistrzostwo. Wiadomo, czyjego zwycięstwa byśmy chcieli.

  1. …a w mikście znów powalczą o niezłą lokatę

Tu na podium nie mamy co liczyć. Powiedzmy to sobie wprost. Jednak dwa lata temu przez jakiś czas wydawało się, że nasza kadra może otrzeć się nawet o medal. Ostatecznie skończyło się szóstym miejscu… i to powinien być szczyt naszych marzeń. Ale to już – biorąc pod uwagę, że w kobiecych skokach w Polsce wciąż trwa wielkie nadrabianie zaległości – naprawdę niezły wynik.

Poza naszym zasięgiem jest kilka reprezentacji: Niemcy, Austria, Norwegia, Słowenia i Japonia. Oczywiście, o ile nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, co sprawiłoby, że któraś z nich odpadnie gdzieś po drodze lub straci mnóstwo punktów. Resztę ekip – przy dobrych skokach naszych pań i znakomitych panów – pewnie da się wyprzedzić. Zresztą w Rasnovie Polacy pokazali, że to właśnie szczyt ich możliwości. W składzie Dawid Kubacki, Kamil Stoch, Anna Twardosz i Kamila Karpiel wylądowali na siódmym miejscu.

Do Norwegii, która wygrała konkurs, stracili ponad sto punktów. Do podium niemal siedemdziesiąt. Taka to różnica. Ale już do Rosji niespełna pięć, a do Niemiec niecałych dwadzieścia. Ten pierwszy przykład pokazuje, że szóste miejsce jest blisko. Drugi – że gdyby coś nieprzewidzianego się wydarzyło, może być nawet lepiej, niż dwa lata temu.

  1. Znów będziemy dyskutować o notach sędziowskich

To chyba jedyny pewniak w tym zestawieniu. Co by się nie działo, narzekania będą. Bo Stocha ocenili zbyt nisko, Eisenbichlera zbyt wysoko, a Stękała to w ogóle powinien dużo lepsze noty dostawać. Sędziowie w Oberstdorfie w teorii dostali powtórki do dyspozycji (wreszcie!), ale nie działają tak, jak powinny, bo lądowanie pokazuje się zbyt późno.

Nie dziwi więc, że kibice będą się czepiać. Bo często jest czego. My mamy tylko jedno życzenie: żebyśmy nie musieli tłumaczyć notami tego, dlaczego nie zdobyliśmy medali. Niech inni używają ich jako wymówki, mówiąc o tym, czemu wyprzedzili ich Polacy.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Inne sporty

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]
Polecane

Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Szymon Szczepanik
0
Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Komentarze

1 komentarz

Loading...