Reklama

Mistrzostwa świata w siatkówce. Pięć pytań przed pierwszym meczem Polaków

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

26 sierpnia 2022, 16:01 • 13 min czytania 2 komentarze

Kto jest największym faworytem mistrzostw świata? Na co stać Polaków? Dlaczego regulamin imprezy budzi spore kontrowersje? Tuż przed pierwszym meczem naszej reprezentacji na siatkarskich mistrzostwach świata odpowiadamy na pięć najważniejszych pytań. Tych dotyczących ekipy Nikoli Grbicia, jak całego turnieju. 

Mistrzostwa świata w siatkówce. Pięć pytań przed pierwszym meczem Polaków

Mistrzostwa świata. Polska po złoto?

Oczywiście, że to pytanie podstawowe i zdecydowanie najważniejsze. Nawet bez Wilfredo Leona – nadal uznawanego powszechnie za jednego z najlepszych, a wręcz najlepszego siatkarza świata – nasza reprezentacja ma potencjał ludzki, który powinien pozwolić jej walczyć o zwycięstwo. Tym bardziej u siebie, przed własną publicznością. O tym, że to istotne, mówili nam zresztą nasi zawodnicy przy okazji Memoriału Wagnera, gdzie w Krakowie dopingowała ich cała hala.

– Cieszę się, że nawet na Memoriale, nawet w środku tygodnia jest pełna hala. To nas bardzo buduje. Chciałem podziękować kibicom, którzy tłumnie przychodzą na nasze mecze. Gdziekolwiek tylko gramy, oni przyjeżdżają z całej Polski, piszą do mnie o bilety. Myślę, że gdyby hala miała większą pojemność, to i tak byłby komplet. Na mistrzostwach świata będzie tak samo. To bardzo cieszy, bo już przeżyłem jedne takie mistrzostwa. To słowa Karola Kłosa. Jego zdanie podzielali jednak i inni.

Orlen baner

Reklama

Wątpliwości przed startem mistrzostw budziły głównie duże zmiany. Polacy, po objęciu stanowiska trenera przez Nikolę Grbicia, przebudowali przecież mocno skład kadry. Zdecydowanie ważniejszym zawodnikiem stał się Kamil Semeniuk, kariery reprezentacyjne zakończyli tacy gracze jak Michał Kubiak czy Piotr Nowakowski, a w odstawkę poszedł Fabian Drzyzga, którego na rozegraniu zastąpił Marcin Janusz. To zresztą zmiana najważniejsza, która momentami wciąż okazuje się jednak pewnym problemem na parkiecie.

Dla mnie najważniejsze jest, że nikt nie odniósł żadnej kontuzji podczas tych spotkań. Cieszę się również z tego, że każdy dostał szansę, by zagrać. Taktycznie i fizycznie dochodzimy już do właściwego punktu. Jest jeszcze kilka drobnych rzeczy, które musimy poprawić, by to wszystko dobrze funkcjonowało. Jedną z takich rzeczy jest wystawa górnych piłek. Czasami mieliśmy problemy z kontrami rozgrywanymi w taki sposób, a błędy wynikały zwykle ze złej komunikacji między zawodnikami – mówił Grbić po Memoriale Wagnera na antenie Polsatu Sport.

Z kolei na kanale Polska Siatkówka prosił o to, by na siatkarzy polskiej kadry nie nakładać dodatkowej presji i nie rzucać negatywnymi komentarzami. Jednak – jak mówił nam Krzysztof Ignaczak – zawodnicy na tym poziomie po prostu muszą umieć sobie z tym radzić. I w ostatnich meczach przed mistrzostwami wyglądało, że robią to nieźle – w Memoriale Wagnera bez straty seta ograli Iran, Argentynę i Serbię. Potem, w towarzyskim spotkaniu, 4:0 (obie ekipy zgodziły się na rozegranie dodatkowej partii) raz jeszcze pokonali Argentyńczyków.

Forma zdaje się więc rosnąć.

– Nie szukamy światełka w tunelu, bo w żadnym tunelu nie jesteśmy. Gramy nieźle, poprawiamy się z meczu na mecz – mówił Bartosz Kurek. –  Poznałem tych chłopaków przez te trzy miesiące bardzo dobrze i wiem, że nikt nie będzie trząsł się ze strachu i wyjdziemy walczyć. Zobaczymy, gdzie nas ta walka zaprowadzi.

Reklama

Polscy fani wierzą, że zaprowadzi do złota. Trzeciego z rzędu. Co ciekawe jednak, w kadrze jest tylko jeden zawodnik, który ma szansę zdobyć trzeci tytuł mistrza. Jest nim Paweł Zatorski. I to pokazuje, że mistrzostwo z 2014 dla wielu graczy było końcem pewnego etapu, ukoronowaniem reprezentacyjnej kariery. To z 2018 z kolei było kontynuacją pracy z poprzednich lat, z pewną domieszką młodości. Gdyby Polska wygrała i w tym roku, to raczej musielibyśmy powiedzieć, że owszem, jest w zespole kilku weteranów, ale po złoto sięgnęła w dużej mierze młodość. I to byłoby bardzo optymistycznym akcentem.

Kadra jest zresztą bardzo wyrównana. I to też nasz atut.

– Każdy z czternastki naszych kadrowiczów jest w stanie zagrać w pierwszej szóstce. Nie ma zawodnika, który jest nastawiony na to by siedzieć na ławce rezerwowych i być zadaniowcem. Mamy mocną drużynę i każdy walczy o to, by wychodzić w podstawowym składzie. Ale jeżeli będzie dane mi pełnić rolę jokera, to się do tego dostosuję – mówił Tomasz Fornal. I choć Nikola Grbić raczej ma swoją podstawową szóstkę, w której nie będzie robić wielu zmian, to rezerwowi na pewno dostaną swoje szanse. Choćby w starciu z Meksykiem, drugim w grupie (dziś Polacy grają z Bułgarią, 30 sierpnia z USA).

Kto wie, może to ich postawa pociągnie Polaków do złota?

Francja, USA i spółka. Kto będzie groźny?

Dwie wymienione ekipy to – obok nas – najwięksi faworyci turnieju. Zwłaszcza Francuzi, który na mistrzostwa przyjadą w najsilniejszym możliwym składzie. W ich ekipie zaprezentują się więc Earvin N’Gapeth, Kevin Tillie, Jenia Grebennikov i inni znakomici zawodnicy. Apetyt na sukces muszą mieć ogromny, bo na mistrzostwach świata do tej pory radzili sobie kiepsko. Dość napisać, że w całej historii swoich startów wywalczyli na tej imprezie… jeden brązowy medal. I to dwadzieścia lat temu.

Gdy w zeszłym roku zostawali mistrzami olimpijskimi, ogrywając po drodze Polaków, była to spora niespodzianka. Umiejętnie zastąpili też trenera – miejsce Laurenta Tillie, który odszedł z kadry po tamtym sezonie, zajął Bernardo Rezende, legenda brazylijskiej siatkówki. Tyle że ten szybko musiał z tego stanowiska zrezygnować. Ale i wtedy Francuzi się nie wahali – sięgnęli po Andreę Gianiego i okazało się to strzałem w dziesiątkę. To pod jego wodzą triumfowali w Lidze Narodów. Teraz, tuż przed mistrzostwami, rozbili w sparingu Brazylię. Wydają się być w doskonałej formie i wierzą, że mogą sięgnąć po złoto.

Lato było długie, ale dobrze się przygotowaliśmy. Zależy nam na tytule. Nasza grupa jest zgrana, dobrze się rozumiemy. Dużo dał nam nowy trener. Dzięki niemu jesteśmy silniejsi taktycznie. Zawsze graliśmy instynktownie, teraz stosujemy więcej pomysłów taktycznych – mówił na łamach „L’Equipe” Earvin N’Gapeth, lider francuskiej kadry. Jego słowa pokrywają się z ocenami bukmacherów czy ekspertów. Ci pierwsi, obok Polski, stawiają właśnie na Francję jako faworyta mistrzostw. Drudzy mówią, że to Trójkolorowi będą naszym najgroźniejszym rywalem. Ale w trakcie Ligi Narodów Polakom udało się ich pokonać w grupie.

SPONSOREM POLSKIEJ SIATKÓWKI JEST PKN ORLEN

Nie udało nam się za to rozprawić z ekipą USA. To właśnie Amerykanie odebrali nam szansę na triumf w tamtych rozgrywkach, w półfinale ogrywając nas bez straty seta. W dodatku przed mistrzostwami do ich składu powrócił Matthew Anderson, na poprzednim mundialu wybrany najlepszym atakującym imprezy. W Lidze Narodów – mimo porażki w finale – oglądaliśmy zresztą odrodzenie USA, które na igrzyskach w Tokio nie wyszło nawet z grupy. Wtedy wiele osób zaczęło się zastanawiać, czy Amerykanów czeka dłuższy kryzys.

Teraz już wiemy, że nie ma o tym mowy.

Z Amerykanami spotkamy się szybko – już 30 sierpnia, w trzecim meczu grupowym. Ten jednak może być już wyłącznie miejscem o pierwsze dwie lokaty w grupie, a to… niekoniecznie nas obchodzi. O tym dlaczego wspomnimy jednak później. A co do samej ekipy USA – ta tradycyjnie imponuje szybką, mocną grą i znakomitą zagrywką. To w ten sposób ograli nas zresztą w Lidze Narodów. – Stany wykorzystały naszą słabszą dyspozycję. Wrócę do tego, co mówiłem wcześniej – musimy reagować na bieżąco na problemy, które możemy mieć jako drużyna. Wiemy, że podczas mistrzostw świata będziemy musieli być szczególnie uważni w przyjęciu, żeby z USA nie doprowadzić do powtórki z rozgrywki – mówił Krzysztof Ignaczak.

Kto jeszcze powinien powalczyć o awans do półfinałów? Zapewne Włosi, zupełnie przebudowani w porównaniu do poprzednich mistrzostw świata, rozgrywanych zresztą częściowo na ich terenie. Ich największą gwiazdą jest dziś Alessandro Michieletto, który w grudniu skończy dopiero 21 lat. Nie ma za to zawodników takich jak Iwan Zajcew czy Osmany Juantorena, ale to ekipa, która często gra bez strachu, a potrafi z kolei napędzić go faworytom. W Lidze Narodów wygrali fazę zasadniczą i choć skończyli rozgrywki tuż poza podium, to na pewno będą groźni na MŚ.

Zaskoczyć mogą próbować też Brazylijczycy – którzy jednak, jak na swoje możliwości, są ostatnio w kryzysie. To jednak taka kadra, że jej odrodzenie może przyjść w każdej chwili. Sukces na światowej scenie będą też próbowali wreszcie osiągnąć współgospodarze mistrzostw, czyli Słoweńcy. Oni od kilku lat regularnie daleko dochodzą na mistrzostwach Europy, ale na MŚ czy igrzyskach (w Tokio nawet nie grali) sukcesów na razie im brakuje. Teraz, niesieni dopingiem własnej publiki, mogą pokusić się o znakomity rezultat.

Gdzie szukać czarnych koni?

Kandydatów mamy trzech. I warto zacząć od tego, którego akcje teoretycznie stoją najniżej – Japonii. Świetną robotę wykonał tam bowiem w ostatnim czasie Philippe Blain, uznany francuski trener, którego Polacy najlepiej kojarzą z MŚ 2014 – był wtedy asystentem Stephane’a Antigi i wraz z nim doprowadził naszą reprezentację do złota. Przez cztery lata podobną funkcję pełnił właśnie na Dalekim Wschodzie, ale w październiku zeszłego roku powierzono mu rolę głównodowodzącego japońskiej kadry.

Na razie spisuje się w niej świetnie. W Lidze Narodów Japończycy – którzy, co warto podkreślić, stawiają w dużej mierze na młodych siatkarzy – pokonali m.in. Słowenię, Iran, Argentynę, a nawet (zresztą po znakomitym meczu) Włochów. W ćwierćfinale ograli ich łatwo Francuzi, ale postawa Japonii i tak zasługiwała na uznanie, bo ekipa Blaina pokazała, że potrafi radzić sobie ze zdecydowanie wyżej notowanymi rywalami. W grupie zagrają z Katarem (ten mecz właśnie trwa), Brazylią i Kubą. Nie będzie więc im łatwo o wygrane, ale już na tym etapie mogą pokazać, że formy z Ligi Narodów wcale nie zagubili.

Co ciekawe – innym z kandydatów do miana „czarnego konia” zdecydowanie są Kubańczycy. Na Kubie powoli odradza się bowiem wielka ekipa i siatkówka znów ma szansę stać się tam jednym ze sportów, które przynoszą karaibskiej wyspie sukcesy – tak jak pod koniec XX wieku, czy nawet w pierwszej dekadzie XXI stulecia. Jakiś czas temu zniesiono tam przepis, przez który zawodnicy z tego kraju nie mogli grać w Europie, jeśli chcieli reprezentować swoją ojczyznę (Kubańczycy tracili przez to talenty takie jak Wilfredo Leon czy Osmany Juantorena). Dzięki temu ich kadra staje się coraz mocniejsza. W tym sezonie zanotowali kilka niezłych rezultatów – wygrali Challenger Cup, najlepsi okazali się też w Pucharze Panamerykańskim.

W mistrzostwa świata też weszli nieźle, choć… porażką. W dzisiejszym spotkaniu ulegli Brazylii po pięciosetowym spotkaniu (16:18 w ostatniej partii). Pokazali przy tym jednak, że nie stracili dobrej formy i mogą być groźni dla najlepszych ekip. Zwłaszcza mając zawodników takich jak Jesus Herrera, Robertlandy Simon czy Miguel Lopez, którzy stanowią o sile tej ekipy.

Czarny koń numer trzy? Zdecydowanie Argentyna. W zeszłym sezonie sprawili niespodziankę, gdy sięgnęli po brąz igrzysk w Tokio. Podopieczni Marcelo Mendeza zawiedli jednak w Lidze Narodów, gdzie nie weszli nawet do fazy zasadniczej. Trudno więc na ten moment rozstrzygnąć, czego spodziewać się po tej ekipie, ale już wiadomo, że kluczowe będzie dla nich pierwsze spotkanie – mistrzostwa zaczną bowiem od starcia z faworytem swojej grupy, Iranem. Potem czekają na nich jeszcze Holendrzy i Egipt, czyli outsider grupy.

Jeśli Argentyna zdoła wygrać w pierwszym meczu, powinna ułatwić sobie życie w fazie pucharowej i trafić na łatwiejszego rywala w 1/8 finału. A potem? Potem trzeba będzie wierzyć przede wszystkim w to, że po raz kolejny wielki turniej rozegra Luciano de Cecco, jeden z najlepszych rozgrywających świata. Jeśli on wejdzie na swój najlepszy poziom, to i cała reszta Argentyńczyków może to zrobić.

O co chodzi z regulaminem?

No właśnie – o co? Przyzwyczailiśmy się już do tego, że w przypadku siatkówki zakręcone zasady to nic nowego, jednak tym razem mistrzostwa zdają się rozgrywać w bardzo prostej formule. Sześć grup po cztery ekipy, do kolejnej fazy wychodzą po dwie najlepsze plus cztery z trzecich miejsc. Zupełnie jak na piłkarskim Euro. Tym bardziej, że potem nie tworzymy kolejnych grup, a od razu wchodzimy w fazę pucharową. A więc: 1/8 finału, ćwierćfinał, półfinał i finał. Zamiast 94 meczów jak na MŚ 2018, rozegrane zostaną tylko 52 spotkania.

Proste, prawda?

No, nie do końca. Władze światowej siatkówki nie byłyby sobą, gdyby czegoś tu nie skomplikowały. Po zakończeniu grup zostanie więc utworzona tabela wszystkich 16 ekip, które weszły do fazy zasadniczej. Najpierw liczyć będą się zajęte w grupie miejsca, potem zwycięstwa, zdobyte punkty, a w razie konieczności – sety. I na ten moment nadal nie ma jeszcze wielu powodów do narzekania. My ich zresztą nie dostaniemy. Wręcz przeciwnie, możemy się cieszyć, bo to nam sprzyja regulamin.

Otóż Polska i Słowenia, jako gospodarze, zostaną rozstawieni odpowiednio z „1” i „2” nawet wtedy, jeśli wyjdą z grupy na trzecim miejscu. Polacy w 1/8 finału zagrają więc z szesnastą ekipą rankingu ułożonego po fazie grupowej, Słoweńcy z piętnastą. W ćwierćfinale rywal też będzie stosunkowo łatwy. I jasne, przyzwyczailiśmy się już, że gospodarzom w siatkówce regulaminy sprzyjają, ale nie dziwi, że zdenerwowani są tym przedstawiciele innych reprezentacji.

Polsce nie będzie się opłacać wygrać z USA w ostatnim meczu grupowym. Jeśli przegra, Amerykanie będą rozstawieni w czołowej czwórce czy szóstce, a Polska uniknie ich w ćwierćfinale. Naprawdę tego nie rozumiem. Polska i Słowenia są organizatorami turnieju, mają własnych kibiców w hali, mogą zarabiać na biletach, promują u siebie siatkówkę itd. A poza tym wszystkim ich drużyny są jeszcze rozstawione. Przepraszam, ale nikt nie wytłumaczy mi, że to dobre rozwiązanie. To niesprawiedliwe, ponieważ to mistrzostwa świata, a nie prywatny turniej, jak Memoriał Wagnera – mówił Igor Kolaković, trener reprezentacji Serbii, na łamach Interii.

Cóż, ma rację. Nawet jeśli nam i Słoweńcom ten regulamin może się podobać.

Co mówi nam historia?

Przede wszystkim to, że trzy mistrzostwa świata z rzędu to ostatnio wcale nie taka rzadkość. W latach 1990-1998 światową siatkówką rządzili w ten sposób Włosi, a potem w swoim ośmioletnim cyklu prym wiedli Brazylijczycy. Teraz robią to Polacy (którzy Brazylię pokonywali zresztą dwukrotnie w meczu o tytuł) i mamy nadzieję, że dorównają czy to ekipie Italii, czy tej z Ameryki Południowej. Jeśli tego dokonają, staną się dwie istotne rzeczy. Po pierwsze – wyrównają rekord. Bo to właśnie trzy triumfy z rzędu nim są. Nawet wielka ekipa ZSRR z sześcioma tytułami mistrzów na koncie, nie osiągnęła lepszego wyniku.

Inna rzecz, którą za sprawą triumfu osiągnąć mogą Polacy? Wspiąć się na drugie miejsce w historycznej klasyfikacji medalowej mistrzostw. Aktualnie jest tam Brazylia. Triumfów w MŚ mamy tyle samo co ona – po trzy – ale dokładamy do tego jedno srebro, a Brazylijczycy aż trzy. Tylko złoto może więc pozwolić nam ich wyprzedzić i mieć przed sobą wyłącznie wspomniany Związek Radziecki. Tego samego mogą dokonać zresztą Włosi, mający dokładnie taki bilans medalowy jak my.

Historia mówi nam jednak, że… mamy spore szanse na tytuł. A to dlatego, że dwa poprzednie zdobywaliśmy zawsze wtedy, gdy trenera zmienialiśmy niedługo przed mistrzostwami. Stephane Antiga selekcjonerem został ogłoszony 24 października 2013 roku, a funkcję tę zaczął pełnić dopiero w maju, ponad pół roku później. Vitala Heynena wybrano 7 lutego 2018 roku, a więc już w tym samym roku, w którym rozgrywano mistrzostwa. Podobnie jak Nikolę Grbicia, którego trenerem reprezentacji ogłoszono 12 stycznia 2022 roku. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że jego pierwszy wielki turniej – nie licząc Ligi Narodów, która służyła za poligon doświadczalny – zakończy się dokładnie tak, jak te w wykonaniu jego poprzedników.

Najnowsza historia uczy nas też jednak, że Polacy najlepiej radzą sobie na turniejach, w których grać mogą w więcej niż jednej grupie. Nawet jedyne w naszej historii złoto mistrzostw Europy – to z 2009 roku – zdobyliśmy w formacie, w którym po wyjściu z pierwszej fazy grupowej, trafiało się do drugiej. Podobnie było na obu zwycięskich dla nas mistrzostwach świata (ba, na tych w 2014 i 2018 roku fazy grupowe były… trzy!). Taki układ pozwala na wpadki, a te Polakom zdarzało się notować. W 2018 roku należały do nich choćby porażki z Argentyną i Francją w drugiej fazie grupowej.

W tym roku po wyjściu z grupy miejsca na wpadkę po prostu nie będzie. Podobnie jak na przykład… na igrzyskach olimpijskich. A wiemy, co tam się zwykle dzieje się z naszą kadrą. Oby jednak na MŚ było zupełnie inaczej.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o siatkówce: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Media: Alvaro Raton opuści Wisłę Kraków po sezonie. Zainteresowanie z Hiszpanii i Portugalii

Piotr Rzepecki
1
Media: Alvaro Raton opuści Wisłę Kraków po sezonie. Zainteresowanie z Hiszpanii i Portugalii

Inne sporty

Polecane

Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”

Jakub Radomski
0
Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”
Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
3
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Komentarze

2 komentarze

Loading...