Reklama

Dziesięć lat w kadrze. Michał Kubiak: kapitan, ten od awantur i ognia

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

29 marca 2022, 12:16 • 22 min czytania 5 komentarzy

Wielu nie dawało mu szans na wielką karierę, a on taką zrobił. Przez dziesięć lat z sukcesami grał w reprezentacji Polski. Od 2015 roku był jej kapitanem. Na boisku zawsze dawał z siebie wszystko, często grając wbrew urazom czy chorobie. W najważniejszych momentach potrafił być decydującym o losach spotkania zawodnikiem. Nie był jednak święty – jego charakter często pchał go do konfliktów: czy to na parkiecie, czy poza nim. Drugiego takiego siatkarza jak Michał Kubiak pewnie prędko w kadrze nie zobaczymy.

Dziesięć lat w kadrze. Michał Kubiak: kapitan, ten od awantur i ognia

Dekada Kubiaka

W kadrze zadebiutował w 2011 roku. Tej pierwszej, bo już dwa lata wcześniej, w trakcie Memoriału Huberta Wagnera, miał okazję zaprezentować się publiczności w barwach Kadry B. Drugą reprezentację prowadził wtedy Grzegorz Wagner, syn Huberta. Sam wspominał po latach, że Michała zobaczył tuż po powrocie z Uniwersjady, a obserwował go grającego na piasku, bo Kubiak halę łączył wtedy z plażową odmianą siatkówki.

Gdy jednak powiedział mu, że chętnie przetestowałby go w drugiej drużynie narodowej, Michał z miejsca uznał, że plaża jest już dla niego nieważna. Liczyła się tylko kadra. A jak wyglądał jego debiut?

– Kubiak nie wyszedł w podstawowym składzie, ale gdy gra kadry średnio się kleiła, pojawił się na boisku. Wraz z jego wejściem drużyna dostała zastrzyk nowej energii, wręcz nowe życie. To chyba jest taka legitymacja, jeśli chodzi o to, co sobą reprezentuje Michał i co wyróżniało go już jako młodego zawodnika. Wraz z jego obecnością życie na boisku wyglądało zupełnie inaczej – wspominał w rozmowie z nami Ireneusz Mazur.

Reklama

Na zostanie „pełnoprawnym” kadrowiczem Kubiak musiał jednak trochę poczekać. Udało mu się w 2011 roku, tym samym, w którym po rocznych przygodach w Izraelu i drugiej lidze włoskiej, wrócił do Polski i z miejsca stał się jednym z najlepszych graczy ligi. Jeśli wybrać jedną datę, która w karierze Michała jest najważniejsza – to pewnie trzeba by zakreślić właśnie tamten rok. Choć Ryszard Bosek, legenda polskiej siatkówki, wspomina, że gdy rozwój „Kubiego” obserwowało się z bliska, to nie da się wskazać jednego konkretnego momentu.

– Michała znałem z agencji zawodniczej, w której działałem. Pamiętam go jeszcze z czasów, gdy grał na plaży. Byłem na bieżąco. Potem zniknął, pojechał do Izraela i Włoch. Gdy wracał do kraju, było widać, jakie robił postępy. Nie ukrywam, że bardzo podoba mi się, jak ktoś ciężką pracą dochodzi do celu. U Michała nie było takiego jednego meczu, w którym wyskoczył, ale za to robił bardzo regularne postępy, grał coraz lepiej. To świetny przykład dla młodych, którym niekoniecznie chce się trenować. Kubiak wszystko sobie wypracował – mówi Bosek. Dodajmy, że to słowa człowieka, który w zeszłym roku wpadł z Michałem w dość ostry medialny spór, tym bardziej warto zwrócić na nie uwagę.

W kadrze Kubiak zadebiutował więc w 2011 roku. Stosunkowo późno, miał już przecież 23 lata. Ale okoliczności lepszych wybrać sobie nie mógł – Polacy grali z Brazylią i to przy pełnych trybunach, na których zasiadało 10 tysięcy osób. A Michał wszedł na boisko bez żadnej tremy. – Gdybym miał się bać debiutu w zespole narodowym, to musiałbym chyba zakończyć karierę i zająć się mniej stresującym zajęciem. Przecież przez całe życie marzyłem o tym, żeby wystąpić w reprezentacji. Dostałem szansę w meczu przeciwko najlepszej drużynie świata. Spełniło się moje marzenie. Miałem się tego bać? – mówił tuż po debiucie na łamach „Przeglądu Sportowego”.

Michał Kubiak

To bardzo charakterystyczna, pasująca do niego postawa. Przez kolejnych dziesięć lat prezentował właśnie taką. Nie bał się żadnego rywala, ktokolwiek stanąłby po drugiej stronie siatki – nie robił na nim wrażenia. Zresztą wystarczyły trzy lata występów w biało-czerwonych barwach, by na potwierdzenie takiej postawy miał też wpisy w CV, które mówiły: brązowy medalista mistrzostw Europy, zwycięzca Ligi Światowej i mistrz świata. Ten ostatni tytuł był szczególny, bo wywalczony na polskiej ziemi.

Dekada Michała Kubiaka w kadrze, to okres naszych największych sukcesów. W 2018 roku Polacy powtórzyli przecież – a „Kubi” grał fenomenalnie zwłaszcza w półfinale z USA – swój sukces i obronili złoto mistrzostw świata. Do 2021 zostali też jeszcze dwukrotnie medalistami mistrzostw Europy. Zdobywali też medale w Pucharze Świata i Lidze Narodów. We wszystkim tym swój udział miał Kubiak.

Reklama

Nie udało się tylko z medalem olimpijskim. Jakimkolwiek, choć wiadomo, że wszyscy – i w Londynie, i w Rio, i w Tokio – wierzyli nawet w złoto. Kubiak na dwie z tych olimpiad jechał w roli kapitana i jednego z liderów zespołu. Niestety, nawet jemu nie udało się poprowadzić kadry do olimpijskiego podium.

Mimo tego jednak jego kariera jest jedną z najlepszych w polskiej siatkówce reprezentacyjnej. Przyznaje to też wspomniany Ryszard Bosek, który sam był mistrzem świata i mistrzem olimpijskim.

Bardzo cenię go za to, co osiągnął. Tym bardziej, że warunki fizyczne miał nie tak dobre, jak inni zawodnicy. Wszedł za to na niesamowicie wysoki poziom technicznie. Czy to kariera w pewnym sensie „ponad stan”? Nie powiedziałbym. Michał szybko zorientował się, że potrzebna mu będzie świetna technika i ją wytrenował. Jest kilka przykładów zawodników o podobnym wzroście, którzy osiągali wielkie sukcesy. Oczywiście, wysocy mają lepiej, ale są też niewysocy, którzy za sprawą swoich umiejętności, mogą osiągnąć nawet więcej od tych wysokich. Michał jest jednym z nich. Kubiak był też do tego bardzo charakterny, ambitny. Przez moment był duchowym przywódcą całej drużyny.

Przywódcą był właściwie od samego początku. A od 2015 roku – oficjalnie.

Prawdziwy kapitan

To nie była do końca planowana decyzja. Stephane Antiga, który trenerem polskiej kadry został w 2014 roku, najpierw na tę pozycję mianował Michała Winiarskiego (wcześniej kapitanem był Marcin Możdżonek). Ten jednak skończył reprezentacyjną karierę po zdobyciu złota mistrzostw świata, ledwie kilka miesięcy później. W takiej sytuacji Francuz postawił na… Karola Kłosa. Ale gdy przyszło do zgrupowania, ten doznał kontuzji.

I padło na Kubiaka. Gościa o zupełnie odmiennym charakterze od Winiarskiego czy Kłosa. Wybuchowego, charakternego zawodnika, o którego obawiano się, powszechnie pytając – czy podoła? Dla tych, którzy „Kubiego” znali, był to jednak wybór w pełni naturalny.

– Faktycznie, jeżeli ktoś znał Michała, to nie było to dla niego zaskoczeniem. To jest człowiek, który potrafi pracować naprawdę bardzo ciężko. Nawet, gdy już zaistniał na jakimś poziomie sportowym, nie poprzestał na laurach i dalej pracował. Sam zresztą o tym często mówił. Było wielu zawodników o podobnym potencjale, którzy mieli warunki do tego, by się rozwijać fizycznie i technicznie, ale w pewnym momencie czegoś im zabrakło, by dorównać Michałowi – twierdził Dominik Witczak, który przez lata kariery rywalizował z Kubiakiem i na piasku, i w hali.

– Dla nas w kadrze to było naturalne. Karol faktycznie był przez chwilę kapitanem, potem poszła jednak informacja, że został nim Kubi i każdy od razu to zaakceptował. Po Michale też nie było widać, by jakkolwiek ta zmiana na niego wpłynęła. On od zawsze z tą swoją charyzmą był liderem na boisku i pokazywał, że jest ważną postacią czy to na treningach, czy poza nimi. Nie miał z tym problemu. Na pewno był dumny z tej roli. To nie jest łatwe zadanie, ale przyjął je bez problemu – dodaje z kolei Dawid Konarski, przez osiem lat występujący w reprezentacji razem z Michałem.

Szybko okazało się, że Kubiak pasuje do tej roli idealnie. Z gościa, który raczej unikał mediów, stał się człowiekiem, do którego dziennikarze spokojnie mogli się udawać. Zaczął też odpowiadać za kontakty zawodników z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej i nierzadko znajdował sposób, by wspomóc kadrę i zaleźć przy okazji za skórę działaczom. To dzięki niemu, jak wspominają kadrowicze, mieli zawsze najlepsze z możliwych warunki do trenowania.

Wszystko co robił, robił dla dobra drużyny. Nawet, gdy chodziło o dopilnowywanie tego, by ogień nadal płonął. Dosłownie i w przenośni.

Na wspólnych ogniskach pilnował, żeby każdy chociaż symbolicznie wypił choć jedno piwko, jeśli akurat była ku temu okazja na integracji. Był w środku wydarzeń i poza boiskiem. To było ważne dla kreowania atmosfery. Wiesz, to też nie jest łatwe, gdy grupa liczy ponad 20 osób i nie ze wszystkimi jesteś przyjacielem. Każdy jednak mógł do Michała podejść i porozmawiać. Wszyscy darzyliśmy go dużym szacunkiem. Swoją pracę wykonywał świetnie. Ogień? Wiadomo, nie mógł zgasnąć, ktoś tego musiał pilnować. A jak nie kapitan, to kto? Jak brakowało drzewa, to szedł do lasu i przynosił. Często bywało też tak, że to on te ogniska gasił na końcu – wspomina ze śmiechem Konarski.

Często powtarza się, że Michał scalał drużynę, był człowiekiem, który trzymał to wszystko w kupie i zamieniał kilkunastu (a czasem i więcej) zawodników w prawdziwą reprezentację. Niektórzy wspominali, że gdy widzieli jak on zapieprza na treningach, sami też zaczynali harować bardziej. Bo nie wypadało się oszczędzać, gdy Kubiak dawał z siebie wszystko.

Zresztą robił tak zawsze – na parkiecie potrafił kiedyś samodzielnie nastawić sobie wybity bark, by kontynuować mecz (choć to akurat w klubie), a w kadrze z kolei często walczył z odmiedniczkowym zapaleniem nerek. To choróbsko, które nękało go co jakiś czas. Choćby na mistrzostwach Europy w 2011 i 2017 roku. Jak się objawia?

– Człowiek ma gorączkę powyżej 40 stopni. Nie może się ruszyć w żadną stronę, plecy sprawiają wielki ból, a lędźwia jakby eksplodowały. Najgorszy jest jednak brak możliwości oddania moczu. Dużo pijesz, bo wiesz, że jesteś odwodniony, wszystko ci się zbiera, masz niezły bęben i stoisz nad toaletą, chcąc się wysikać, ale nie możesz. Nic nie leci. W ostatnich latach kilka razy lądowałem w szpitalu z odmiedniczkowym zapaleniem nerek i miałem zakładany cewnik. To nie jest przyjemne. Po podaniu antybiotyków wszystko wraca do normy, ale nie życzę tego nikomu – opowiadał w książce „Ludzie ze złota”.

Michał Kubiak i Bartosz Kurek

Żeby jednak Kubiak nie wyszedł na parkiet, musiało być nie tyle źle, co tragicznie. Gdy tylko uznał, że jest w stanie, to się na nim pojawiał. Koledzy śmiali się, że gdy Michał opowiada, że wszystko go boli i musi odpocząć, to na treningu pewnie będzie zasuwał najbardziej ze wszystkich. W meczu podobnie. Jeszcze kilka dni przed spotkaniem z USA w półfinale MŚ 2018 też miał problemy zdrowotne. A potem w tie-breaku starcia z Amerykanami okazał się decydującym o losach spotkania zawodnikiem.

Starsi cenili go za to niesamowicie, młodsi, wchodzący do kadry siatkarze, widzieli, jak ciężko muszą pracować. Zresztą Marcin Możdżonek, w rozmowie z TVP Sport, twierdził, że to właśnie na parkiecie Kubiak potwierdził, że uczynienie go kapitanem było dobrym wyborem.

– W pewnym momencie w kadrze stał się najważniejszy. Kiedy to się stało? Kwalifikacje do igrzysk olimpijskich w Berlinie. Doskonale pamiętam, jak Stephane Antiga i Philippe Blain spakowali manatki, usiedli na ławce i czekali na to, co się stanie. Poddali się. My ten mecz jednak wygraliśmy. To właśnie wtedy Michał w kluczowym momencie popisał się wyjątkowym zagraniem. To była sytuacyjna piłka z szóstej strefy, niezwykle niewygodna, z czwartego metra. Doskonale zapamiętałem atak Michała. Żeby podjąć tak wielkie ryzyko w takim momencie, trzeba było mieć to coś. Niewielu zawodników na świecie to ma, a „Kubi” już wtedy to miał – mówił były środkowy kadry. I inny z jej kapitanów.

Kapitanem był nawet wtedy, gdy w kadrze akurat nie występował. Gdy na przykład Polacy, już za kadencji Vitala Heynena, grali w Lidze Narodów z Japonią, a Michał odpoczywał, to i tak przysłał Belgowi solidny raport na temat rywali, których dobrze znał z występów w tamtejszej lidze. Heynen zresztą na post „Kubiego” o końcu reprezentacyjnej kariery zareagował jednym słowem: „Kapitan”. I to faktycznie wystarcza na podsumowanie.

Choć to nie tak, że z Michałem było tylko kolorowo.

Dyplomacja nie dla niego

Pierwszym skojarzeniem z Kubiakiem dla wielu osób nie jest jego gra, a wywoływane przez niego spięcia pod siatką, mniejsze bądź większe awantury, którymi paradoksalnie nierzadko pomagał w grze reprezentacji. We wspominanym już kilkukrotnie meczu z USA spiął się z Taylorem Sanderem. Przyjmujący rywali do tamtego momentu grał znakomite spotkanie. A po lekkiej prowokacji ze strony Kubiaka jakby stracił rozmach i obniżył loty.

– Faktycznie, gdy nie szło i czuliśmy jakiś dołek, to Michał wymuszał awanturę. Po prostu łapał się wzrokiem z pierwszym lepszym zawodnikiem z drugiej strony siatki i to wystarczyło. Gdy rywal nawiązał kontakt wzrokowy, Michał robił resztę. Bywało też, że trzeba nam było chwili oddechu, to Michał chwytał się za kolano czy za kostkę, łapiąc sekundy. To wszystko było specjalnie wyreżyserowane przez niego. Ludzie się martwili, że łapał urazy, a to służyło wybiciu przeciwnika z rytmu – mówi Konarski.

Sam Kubiak zawsze twierdził, że wie, do którego momentu może się posunąć, a po meczu wszystko to, co stało się pod siatką, jest już dla niego nieważne. Bywało jednak, że tę niewidzialną granicę mocno naruszał, by nie napisać, że przekraczał. Najbardziej pamiętane są mu mecze z Iranem, ale też wypowiedzi na temat tego kraju, gdy twierdził na przykład, że „stracił do ludzi z Iranu resztki szacunku” i „ten naród jest dla niego skreślony”. Ale ścierał się też choćby z Draganem Travicą z Włoch czy Brazylijczykiem Bruno Rezende.

Na ubiegłorocznych mistrzostwach Europy, w trakcie półfinałowego meczu ze Słowenią, Michał też poszalał. W czwartym secie spiął się ostro z Gregorem Ropretem i Tine Urnautem. Tego drugiego i Kubiaka musieli odciągać od siebie ich koledzy z drużyn. O ile sam Kubiak i Urnaut (zresztą kapitan Słoweńców) twierdzili, że to element siatkówki, o tyle wielu osobom się coś takiego nie podobało. Wśród nich był na przykład Ryszard Bosek.

– Osobiście nie jestem zwolennikiem takiej formy komunikacji z przeciwnikiem, jaką uprawiał. Uważam, że sport jest rywalizacją, ale w określonych ramach. A agresja do przeciwnika? Mnie się to nie podoba. Myślę, że on bez tej agresji osiągnąłby to samo. Ponieważ jednak był kapitanem, jest charyzmatycznym zawodnikiem, pewnie jakoś mu to pomagało. Gdy reagował tak spontanicznie i ostro, ale w kierunku własnych kolegów z boiska, to było fajnie. W drugą stronę już niekoniecznie. Nie pochwalałem i nadal tego nie pochwalam. Choć cała reszta w Kubiaku mi się podoba – mówi nam nasz mistrz olimpijski.

Kubiak. Polska - Słowenia

Inna sprawa, że faktycznie takie zachowania to w siatkówce nie nowość, choć u Kubiaka są może bardziej widoczne niż u innych. Prowokować uwielbiał też na przykład Paweł Zagumny, choć on raczej słownie, niekoniecznie mieszał się w awantury. Wtórowali mu w tym zresztą Łukasz Kadziewicz czy Krzysztof Ignaczak. Styl Kubiaka jest po prostu dużo bardziej „widowiskowy” i bezkompromisowy. Zresztą nie tylko na boisku.

Michał tak już bowiem ma, że gdy coś robi, to idzie na całość. W rolę kapitana zaangażował się w pełni, podobnie w każdą z boiskowych awantur. Ale i poza parkietem, gdy ktoś mu coś zarzucał, reagował bardzo stanowczo. Kubiak taki właśnie jest – szczery, w wielu kwestiach postrzegający świat na czarno-biało. Jeśli ktoś go czymś zdenerwował, szybko sam potrafił się podpalić.

Gdy w zeszłym roku kilkukrotnie wypowiedział się na jego temat Ryszard Bosek, sam Michał źle zinterpretował jego słowa i rzucił, że ten „powinien pomyśleć, zanim coś takiego pieprznie”. Poszło o to, że Bosek miał zasugerować, że Kubiak sam ustawia skład reprezentacji, podczas gdy mistrz olimpijski z Montrealu sugerował tylko w jednym z wywiadów, że być może Vital Heynen oddał zbyt dużą władzę drużynie. Generalnie skończyło się to wszystko jednym z większych medialnych konfliktów w polskiej siatkówce.

A mimo tego Bosek niezmiennie powtarza, że Kubiaka jako siatkarza bardzo ceni. I to też o czymś świadczy.

Przez lata Kubiak ścierał się z wieloma osobami. Gdy władze Jastrzębskiego Węgla próbowały wypchnąć jego ojca, Jarosława, zajmującego się w klubie szkoleniem młodzieży, to on wyciągnął to do mediów. Potrafił też zdenerwować wszystkich fanów piłki nożnej, gdy stwierdził, że to dużo prostszy sport od siatkówki. Z kolei kiedy Andrzej Grzyb, jego były menadżer, sugerował, że Kubiak negatywnie wpływał na Fabiana Drzyzgę, a potem – wraz z grupą innych zawodników – i na całą reprezentację, ten w „Przeglądzie Sportowym” odpowiedział tak:

– Ten człowiek przez jakiś czas był moim agentem. On i jego partner z Izraela wciąż nie oddali mi połowy pieniędzy za grę w tamtejszej lidze. Wstyd mi przyznać, że ktoś taki mógł mnie reprezentować. Nie mam zamiaru zniżać się do poziomu tego pana i komentować jego słów. Ten człowiek nie jest żadnym autorytetem i jego opinia mnie nie interesuje. Każdy ma prawo do własnego zdania, ale każdy ma także prawo mieć jakąś opinię w czterech literach. I ja tę wypowiedź właśnie tam mam.

Cóż, Kubiak dyplomatą po prostu nigdy nie był. Ale czy to może dziwić?

Jak Michał zaczynał

Do kadry przeszedł naprawdę krętą drogą. Wspominaliśmy już Izrael czy drugą ligę włoską, ale chodzi też o to, że po prostu długo nie widziano w nim wielkiego talentu, choćby ze względu na to, że zdaniem wielu był za niski, by poradzić sobie na najwyższym poziomie. W „Ludziach ze złota” wspominał zresztą, że do dziś pamięta, kto i co o nim mówił.

Większość osób wiedziała dużo lepiej niż ja, że ze mnie nigdy nie będzie zawodnika na wysokim poziomie. Ludzie sądzą, że jeżeli mówili coś 10 czy 15 lat temu, tego się już nie pamięta. Ale tak nie jest. Ja pewnych rzeczy nie zapominam. Doskonale pamiętam, kto, kiedy i co o mnie mówił. Pamiętam wszystkich moich wrogów, ludzi, którzy sprawiali mi zawód, przykrość, a dziś chcą być kolegami i poklepują po plecach. Dla mnie to sztuczne

Z kolei w wywiadzie dla Logo24 dodawał:

– Nie byłem [cudownym dzieckiem polskiej siatkówki – przyp. red.]. Kiedyś była taka tendencja, teraz się od tego odchodzi, że do siatkówki wybierało się bardzo wysokich chłopaków. Ja byłem szybki, ale nie miałem dwóch metrów. Dlatego musiałem przejść inną drogę. Miałem niefart, było kilku trenerów, którzy rzucali mi kłody pod nogi, ale ojciec z mamą tak mnie wychowali, że się nie poddawałem. Mam też starszego brata, od zawsze rywalizowaliśmy. I ja zawsze, dokąd sięgnę pamięcią, chciałem wygrywać. A jak przegrywałem – płakałem. Potrafiłem siedzieć w kącie hali po meczu i płakać. Mam to gdzieś na kasetach VHS nagrane. Ale teraz wiem, że to była droga do sukcesu. Zostałem wychowany, żeby walczyć do końca. Wiedziałem, że chcę dotrzeć na top, a tym, którzy mnie skreślili, chciałem pokazać, że się pomylili.

I takie właśnie było jego podejście. Zrobić wszystko, żeby wygrać. Dawid Konarski, gdy go o to zapytaliśmy, wspominał, że Michał denerwował się nawet wtedy, gdy przegrywał w treningowych gierkach i ledwo jedna taka się skończyła, już myślał o tym, co zrobić, by następnym razem wyjść z niej zwycięsko. A po porażce, jakiejkolwiek, lepiej go było przez jakiś czas nie zaczepiać, bo nie był zbyt chętny do rozmów. I to nie tak, że coś takiego wykształcił w sobie dopiero z czasem, gdy wszedł na najwyższy poziom. On to miał od początku, wyniesione z domu. Zawsze był gotowy na kolejne wyzwania, jeśli mogły pomóc mu dojść na szczyt.

Trenerzy bardzo to doceniali, bo takich zawodników zawsze warto mieć w drużynie.

– Kiedy powołałem Michała do reprezentacji B, urządziłem zawodnikom taki siedemnastogodzinny obóz przetrwania. Były tam różne ekstremalne sytuacje, z którymi musieli sobie poradzić. Miało to ukazać pewne ich cechy. O niektórych zawodnikach wiedziałem później więcej niż po kilku miesiącach spędzonych z nimi na treningach. Wszystko było oceniane przez niezależnych ekspertów i najlepiej spisał się Michał. Już wtedy wiedziałem, że jego charakter mi się przyda – wspominał Grzegorz Wagner.

Michał Kubiak. AZS Politechnika Warszawska

Sam Kubiak swoją filozofię charakteryzował bardzo krótko: „Nie wymiękam”. Takie słowa wbił mu do głowy jeszcze ojciec, wiele osób twierdzi zresztą, że charakterologicznie Michał stał się jego kopią. Już jako dziewiętnastolatek wyróżniał się tym, jak się zachowywał. – Żeby nie rozwijać tematu, mógłbym to określić krótko: zawsze miał swoje zdanie. Nie było z nim kłopotów wychowawczych, ale zawsze miał swoje opinie: na temat gry, treningów itd. – mówił prowadzący go w ekipach juniorskich Andrzej Grygołowicz. Inni dodawali, że już w tamtym okresie Michał prowadził się jak prawdziwy profesjonalista, zwracał uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Bo miał swój cel i chciał go osiągnąć.

Sam Kubiak powtarzał, że to wszystko, przez co przeszedł, go zahartowało. Gra na plaży, na której pracował nad techniką. Zagraniczne wyjazdy. Głosy, że sobie nie poradzi. Możliwe, że gdyby nie miał tylu krytyków od samego początku, nigdy nie doszedłby do kadry. Bo to ten typ człowieka, który takimi słowami tylko się nakręca. I im więcej słyszy krytyki, tym bardziej chce pokazać, że krytykujący się mylą. W kadrze widać to było szczególnie, bo tam na sukcesach zależało mu najbardziej.

Możliwe, że czasem aż za bardzo.

Gorszy rok

Michał miał jedno wielkie marzenie, którego już nie uda mu się zrealizować – medal olimpijski. Do Tokio Polacy jechali jako faworyci. Powszechnie powtarzano, że mamy najlepszą kadrę na świecie, w której każdy z zawodników spokojnie odnalazłby się w innych czołowych reprezentacjach. Zresztą nazwiska odrzuconych przez Vitala Heynena zawodników same w sobie tworzyły ekipę, która mogłaby walczyć o niezłe lokaty.

Dla Kubiaka była to też impreza szczególna, bo rozgrywana w Japonii. A to przecież właśnie tam gra od 2016 roku, od 2018 nie wypadając z Panasonic Panthers z najlepszej dwójki rozgrywek (w 2018 i 2019 mistrzostwo, w 2020 i 2021 wicemistrzostwo kraju). Przez kibiców swojego klubu jest uwielbiany, to jedna z największych gwiazd tamtejszej ligi. Nie dziwi, że marzeniem Michała – nawet jeśli fanów na trybunach z powodu koronawirusa być nie mogło – stało się zdobycie złota właśnie na japońskiej ziemi.

Ale nie wyszło. Znowu.

Polacy przegrali w ćwierćfinale z Francją po tie-breaku, piąty raz z rzędu odpadając na igrzyskach w tej właśnie fazie rozgrywek. A Michał przez cały turniej albo nie grał, albo grał słabo. Po tym, jak Polska straciła szanse na medal, być może po raz pierwszy od 2015 roku nie zachował się, jak na kapitana przystało. Nie wyszedł do mediów, przestał rozmawiać z dziennikarzami. Później ogłaszał, wraz z całą kadrą, że zawodnicy chcą się skupić na mistrzostwach Europy i na razie nie będą odpowiadać na pytania o igrzyska.

Wyglądało to, jakby ktoś Kubiaka podmienił. Bo jeśli był w kadrze gość, który żadnego tematu się wcześniej nie bał, to był nim właśnie on. Wtedy jednak zamilkł. Podobnie po przegranym półfinale mistrzostw Europy. Dopiero po tym jak Polacy wywalczyli na tej imprezie brąz – który zresztą też stanowił pewne rozczarowanie – wyszedł do mediów i tłumaczył, co właściwie stało się na igrzyskach.

Dwa dni przed przyjazdem do wioski olimpijskiej coś chrupnęło mi w plecach. Dostałem pięć blokad w kręgosłup. Starałem się walczyć, ale przegrałem ze zdrowiem – mówił. W meczu z Francją było to widać szczególnie, tam regularnie był zmieniany przez Aleksandra Śliwkę i Kamila Semeniuka, ale żaden z nich nie był w stanie pociągnąć zespołu tak, jak robił to w pełni sprawny Kubiak. I skończyło się, jak się skończyło. Polacy odpadli, a Michał w trzech meczach zdobył ledwie 17 punktów.

Niedługo po mistrzostwach Europy – na których to Michał dobrym atakiem zakończył mecz o brąz – sugerowaliśmy, że byłby to dla niego być może dobry moment, by pożegnać się z kadrą. On początkowo mówił jednak o tym, że chciałby powalczyć na igrzyskach jeszcze raz, mimo że w Paryżu miałby na karku już 36 lat, a rywalizacja w kadrze na pozycji przyjmującego jest niesamowicie duża. Bo są Wilfredo Leon, Aleksander Śliwka, Tomasz Fornal, Bartosz Bednorz, Kamil Semeniuk i kilku innych kozaków.

Nie wiemy, co ostatecznie przekonało do tego Michała, ale kilka dni temu stwierdził ostatecznie, że to pora odwiesić reprezentacyjną koszulkę na kołek.

Czas na pożegnanie

– Mój czas w biało czerwonych barwach dobiegł końca. Decyzję podjąłem już jakiś czas temu i dziś została postawiona kropeczka nad i – pisał Michał na Instagramie. To tylko początek długiej wiadomości. Potem następowały podziękowania: dla żony, rodziców, brata, córeczek, a w końcu kolegów z reprezentacji i kibiców.

Chłopaki to był zaszczyt, być Waszym kapitanem przez 8 lat. Wiem, że nie byłem idealny, ale zawsze starałem się robić tak, żeby wygrać. ZAWSZE. Życzę Wam, żebyście w końcu weszli na szczyt olimpijski i jak już tam będziecie, a będziecie na pewno, wspomnijcie o starszym kumplu i o marzeniu, którego mi spełnić się już nie uda. Ja w Was wierzę, Paryż jest Wasz – pisał Kubiak.

Była to decyzja bardzo zaskakująca. Nawet w środowisku nie spodziewał się jej nikt. Jak już jednak ustaliliśmy – Michał chadza w dużej mierze swoimi ścieżkami. Być może uznał, że pora oddać miejsce młodszym. Być może Nikola Grbić, nowy trener kadry, powiedział mu, że chce postawić na innych zawodników. Być może chodziło o zdrowie. – Możemy snuć przypuszczenia, ale po prostu trzeba mu podziękować za to, co zrobił i ile osiągnął – mówi Bosek.

Na pewno decyzja o końcu kariery w nim dojrzewała – twierdzi Konarski. – Myślę, że gdyby wyjazd do Tokio skończyłby się medalem, to podjąłby ją bezpośrednio po turnieju. Skoro tam się nie udało, to pewnie myślał o Paryżu. Sam rozmawiałem z nim kilka dni wcześniej, niczym się nie zdradził, więc byłem zaskoczony. Zobaczymy, kto zostanie nowym kapitanem, ale zastąpić Michała nie będzie łatwo.

To Konarski mówi również, że w decyzji Kubiaka najważniejsza mogła być rodzina. To zresztą ją Michał wymienia na pierwszych miejscach w instagramowym poście, w którym żegnał się z kadrą. O rodzinie zawsze mówił z wielkim uczuciem. Z żoną Moniką jest od lat, dwie córki kocha najbardziej na świecie. A przez kadrę długimi okresami nie było go w domu.

– Michał nie jest przesadnie wylewny uczuciowy, zwłaszcza publicznie, ale ma wąskie grono przyjaciół i jest niesamowicie rodzinnym człowiekiem. Monika i córeczki są dla niego najważniejsze, podobnie rodzice i brat. Myślę, że po tych wszystkich latach, gdy był w kadrze, chce być z nimi jak najdłużej to możliwe. Nasz zawód wiąże się jednak z tym, że dużą część roku cię nie ma i rodzina musi się temu podporządkować. Na pewno nie była to dla Michała decyzja łatwa, ale jestem przekonany, że teraz będzie jeszcze szczęśliwszy przez ten czas spędzony z rodziną – mówi Konarski.

Michał Kubiak z żoną

Kubiak więc pożegnał się z kadrą i… mimo wszystko wydaje się, że to słuszna decyzja. Owszem, charakter Michała, ogień, który potrafił wykrzesać w kolegach – to wszystko mogło się jeszcze reprezentacji przydać. Ale mamy wielu znakomitych przyjmujących, również tych z młodszego pokolenia. Potrzebna nam ta drobna zmiana pokoleniowa, a teraz, gdy mamy nowego selekcjonera, to idealny moment na to, by ją przeprowadzić.

Inna sprawa, że Michał być może wcale od kadry przesadnie się nie oddali. Sebastian Świderski, prezes PZPS, mówił, że ma nadzieję, iż Michał nie zostanie odstawiony, a nadal będzie blisko reprezentacji i gdy trzeba będzie jakiejkolwiek pomocy z jego strony, to młodsi zawodnicy nie będą się wahać po nią sięgnąć, a on jej udzieli. I pewnie tak będzie. W końcu Kubiak dla kadry zrobi wszystko, nawet jeśli sam już w niej nie zagra na żadnym z wielkich turniejów.

Pozostało tylko pytanie: jak podziękować mu za te wszystkie lata gry w kadrze i pełnienia funkcji jej kapitana? Vital Heynen w „Super Expressie” zasugerował nawet… budowę pomnika. To jednak, oczywiście, pewna przesada, typowa dla Belga. Odpowiednim rozwiązaniem wydaje się specjalna ceremonia połączona z meczem pożegnalnym.

Każdy wielki zawodnik w jakiejś formie taki mecz miał, mi też go zorganizowano. Michał był kapitanem, przy pierwszej okazji należy mu się coś podobnego. I żeby wziął w takim spotkaniu udział, wszedł, zagrał seta. Nikomu by to nie zawadziło – mówi Bosek. A Konarski dodaje: – Michał zasługuje na mecz pożegnalny przy pełnych trybunach. Mam nadzieję, że coś takiego zostanie zorganizowane. Jeżeli nie, to pewnie sami się o takie spotkanie postaramy. Michałowi trzeba podziękować za te wszystkie lata. Gdy Igła czy Guma kończyli kariery, on był pierwszy do maczania im twarzy w torcie. Teraz trzeba tak umoczyć jemu.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o innych sportach:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
1
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?
EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
2
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Inne sporty

Polecane

Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Komentarze

5 komentarzy

Loading...