Reklama

Max Verstappen – mistrz od najmłodszych lat. Jak Holender doszedł na szczyt?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

14 grudnia 2021, 19:46 • 16 min czytania 5 komentarzy

Jeździć kartami zaczął w wieku czterech lat. Jego karierą od niemal samego początku opiekował się ojciec, Jos. W każdej kolejnej kategorii i serii wyścigowej młody Holender dominował. Do Formuły 1 doszedł jeszcze przed osiemnastymi urodzinami, gdy nie miał nawet prawa jazdy. I został tam na dobre, a po siedmiu latach zdobył tytuł mistrza świata w jednym z najbardziej szalonych wyścigów w historii, pokonując Lewisa Hamiltona na ostatnim kółku. Max Verstappen od samego początku był  materiałem na najlepszego kierowcę w F1. W końcu się nim stał. 

Max Verstappen – mistrz od najmłodszych lat. Jak Holender doszedł na szczyt?

Wyścigi, czyli przeznaczenie

Jeśli jest na tym świecie ktoś, kto miał doskonałe geny do jazdy w bolidzie, to właśnie Max Verstappen. I nie chodzi tylko o jego ojca, o którym za chwilę. Swoje dołożyła bowiem też matka, Sophie Kumpen, która znakomicie jeździła gokartami. W 1995 roku startowała nawet w jednej ekipie z Jensonem Buttonem, a na torze pokonywała choćby… Christiana Hornera, dziś szefa Red Bulla. On zresztą twierdził, że Sophie była wtedy w „światowym TOP 10”. Mama Maxa miała nawet ambicje by zostać pierwszą kobietą rywalizującą w Formule 1.

Zrezygnowała jednak, poświęcając się dla kariery męża, Josa Verstappena, który zresztą jeździł w F1 i zaliczył tam ponad 100 wyścigów. Nie wygrał jednak ani jednego, był typowym średniakiem, jednym z wielu, którzy przeszli przez najlepszą serię wyścigową świata. Co i tak sprawiało, że wśród holenderskich kierowców miał status najlepszego – do czasu aż pojawił się Max.

Reklama

Swoją drogą młodszy z Verstappenów wcale nie musiał startować w barwach Holandii.

Moja matka jest Belgijką, ale sam zawsze uważałem się za Holendra. Całe życie spędzałem wokół Holendrów, choć urodziłem się i wychowywałem w Belgii. Głównie tam jednak spałem. Gdy tylko się budziłem, jechałem do Holandii, tam spotykałem się z przyjaciółmi. Prawo jazdy też mam holenderskie – mówił Max. I dodawał, że z Holandią ma po prostu związanych więcej wspomnień.

A to już przez ojca. Jos w Formule 1 jeździł od 1994 do 2003 roku. Skończył, gdy Max miał sześć lat. Jego syn raz zresztą był w padoku, przy okazji Grand Prix Malezji na początku XXI wieku. Na co dzień wyścigi oglądał jednak w telewizji. I był zafascynowany, choć ojca nigdy nie traktował jak idola. – Oczywiście, że patrzyłem na niego i starałem się naśladować. Jest moim tatą. Nie miałem jednak żadnych idoli, żadnych plakatów w pokoju. Nic – mówił.

Miał dwa lata, gdy rodzice kupili mu małego, wręcz zabawkowego quada. W czasie jednych z pierwszych jazd ruszył za mocno, quad stanął na dwóch kołach i przywalił w ścianę. Max nosił kask, na szczęście. A całe doświadczenie ani trochę go nie zniechęciło.

Jeździł cały czas. Miał znakomite czucie silnika. Nieważne czy był to quad, elektryczny jeep dla dzieci czy cokolwiek innego. Stale był za kierownicą, każdego dnia. Szybko zyskał obycie z szybkością i wiedział, jak sterować pojazdem. Miał cztery i pół roku, gdy pierwszy raz usiadł w małym gokarcie (którego wciąż mamy, jest w naszym sklepie) na wypożyczonym torze. Po kilku okrążeniach dla wprawy przejechał całe kółko idealnie. Od razu poszedłem kupić mu większego gokarta – wspominał Jos.

Max pamięta zresztą, że decyzję o jeździe gokartami podjął sam. Jego ojciec chciał jeszcze poczekać, przynajmniej do momentu, aż syn będzie miał sześć lat. Ten jednak nie dał się zbyć, bo pewnego razu zobaczył, że nawet młodsze dzieci siedzą za kierownicą takich pojazdów. Ojciec skapitulował. I szybko przekonał się, jak wielkim talentem dysponuje jego syn. Przez kolejne lata obaj często się ścigali, do rywalizacji dołączały też mama i młodsza siostra Maxa.

Reklama

Jego karierą zajął się jednak ojciec.

Twarda miłość

Pierwszy wyścig? Max miał siedem lat. Rywale jedenaście. Na torze nie miało to jednak znaczenia – Holender wygrał z wielką przewagą. W kolejnych startach było tak samo. Młody Verstappen dominował, właściwie nie miał dla siebie odpowiednich rywali. Starali się więc wyciągać z takich wyścigów jak najwięcej.

Wygrywał tak łatwo, że wyznaczałem mu zadania. Na przykład mówiłem, że nie może wyprzedzać w konkretnym zakręcie i musi znaleźć na to inne miejsce. Chciałem, żeby było mu trudniej. […] Gdyby nie miał talentu, nie weszlibyśmy w to wszystko tak głęboko. Gokarty są drogie, jeśli robisz to międzynarodowo. Ale trenowaliśmy, bo w porównaniu do wszystkich innych dzieci w jego wieku był po prostu dużo lepszy – wspominał Jos.

Metody treningowe starszego z Verstappenów często przypominały – jak to nazywali zagraniczni komentatorzy – „twardą miłość”. Momentami ocierały się jednak nawet o znęcanie. Choć Max nigdy tak tego nie postrzegał, dziś też nie zmienił perspektywy.

Tata od początku dał mi do zrozumienia, że wyścigi to nie zabawa, a naprawdę poważna sprawa. Odpowiednio mnie przygotował. Momentami był twardy, ale bez niego nie doszedłbym tak daleko. Do dziś korzystam z jego rad, mówi mi, gdy robię coś nie tak. Od kiedy zakończył karierę kierowcy, właściwie cały swój czas poświęcał mojemu rozwojowi – mówił Max.

https://twitter.com/Max33Verstappen/status/1470747204298186755

A jak wyglądały metody Josa? Cóż, weźmy jazdę na lodowatym zimnie, gdy pozwalał synowi ogrzać się tylko na kilka minut w środku vana. A potem Max musiał znów usiąść za kierownicę, choć palce miał niemal całe zesztywniałe. Innym razem, gdy jego syn jeździł akurat zdecydowanie poniżej swoich możliwości, zdarzyło mu się też uderzyć w jego kask. Znajdujący się, oczywiście, na głowie Maxa. – Jeśli nie będziesz jeździć normalnie, pakujemy się i ruszamy do domu – powiedział. Młodszy z Verstappenów twierdzi dziś, że to był idealny sposób na obudzenie go. Gdy ponownie wsiadł do gokarta, pojechał znakomity wyścig.

Najsłynniejsza była chyba jednak historia ze stacją benzynową, już po kilku latach startów i sukcesów. Max zaliczył głupią i niepotrzebną kraksę, nie zdobył przez to mistrzostwa świata w swojej kategorii. – Ojciec poświęcił mnóstwo czasu, by przygotować silniki i wszystko inne. Był mną naprawdę zawiedziony i rozczarowany. Szybko spakował wszystko do vana, sam musiałem zająć się gokartem, powiedział mi, że muszę to zrobić. Gdy wsiedliśmy i ruszyliśmy do domu, chciałem z nim porozmawiać o tym, co się stało. Nie odzywał się jednak, a potem kazał mi wysiąść na stacji. I odjechał – wspominał Max.

Żeby jednak dać pełen obraz sytuacji: kilka minut za nimi jechała w swoim samochodzie mama Maxa, która mogłaby go zabrać do domu, ale ostatecznie sam Jos wrócił po syna. Potem jednak nie odzywał się do niego całą jazdę (1800 kilometrów!) i kolejny tydzień, już w domu. Ostatecznie jednak sprawę przegadali. I w kolejnym sezonie Max zdominował wszelkie serie, w jakich startował – zdobył dwa mistrzostwa Europy i mistrzostwo świata, wygrywając każdy wyścig.

Od ojca Verstappen nauczył się też spraw związanych z mechaniką, choć, jak wspomina, nigdy ich przesadnie nie lubił. Ale jest wdzięczny za to, że miał możliwość je poznać, bo do dziś mu się przydają. Z ojcem jeździł po całej Europie, spędzając całe weekendy we Włoszech, bo tam „były tory, zespoły i najlepsi zawodnicy”. W weekendy, bo w tygodniu chodził do szkoły. Do szesnastego roku życia, potem zrezygnował.

Mógł sobie na to pozwolić. Był już na oku większości zespołów z Formuły 1.

Młodość i pewność siebie

Jeśli od początku niemal wyłącznie wygrywasz, jeśli pokonujesz rywali starszych o kilka lat, jeśli trudno znaleźć kogokolwiek, kto przejawiałby podobny talent – nic dziwnego, że pewne są dwie rzeczy. Pierwsza, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, szybko dojdziesz na szczyt. Druga, że albo musiałeś ją mieć od początku, albo wykształciła się w tobie z czasem niezwykła pewność siebie.

U Maxa ta pewność była obecna od samego początku jego pierwszego wyścigu. I to w dużej mierze dzięki niej w F1 znalazł się szybciej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

W kartingu na przestrzeni lat i różnych serii zdobył piętnaście mistrzostw. Wicemistrzem był ledwie raz – w 2010 roku w serii KF3, gdy lepszy okazał się… Alex Albon. To Max miał jednak dużo większy talent, każdy to widział. Już w 2013 roku przeszedł dzięki niemu przez testy bolidu Formuły Renault 2.0.

Umyślnie nie ogłaszaliśmy ich wówczas światu, nie chcieliśmy nakładać na Maxa presji – mówił Jos Verstappen. – To, co pokazał na tamtych testach… nie było normalne. Nie mówię tak tylko dlatego, że to mój syn. Po pół godzinie jazdy, choć wszyscy mówili mu, by traktował to spokojnie, pojechał na całego. I wyglądał znakomicie. Później, gdy zaczęło padać, też sobie radził.

Max w czasie kilkudniowych testów poprawił najlepszy czas okrążenia wykręcony w bolidzie, którym jechał. A celem testów było po prostu to, by się do takiego samochodu przyzwyczaił, wcześniej nie miał przecież okazji jeździć w „jednosiedzeniowcu”. Miał doskonalić swoje ruchy, sprawdzić, jak wiele kółek wytrzyma. Jego występ przekroczył jednak najśmielsze oczekiwania wszystkich, którzy go oglądali. Poradził sobie tak dobrze, że uznano, że może przeskoczyć w hierarchii o jakieś dwa lata do przodu. W kolejnym sezonie najpierw rywalizował we Florida Winter Series, a po dobrych występach w tej serii wsiadł za kierownicę bolidu w F3, gdzie mierzył się choćby z Nicholasem Latifim i Estebanem Oconem (mistrzem z tamtego sezonu). W klasyfikacji generalnej skończył trzeci.

Był jeszcze dzieciakiem, miał ledwie 16 lat. Już budził jednak ogromne zainteresowanie czołowych zespołów. Jeszcze w tym samym roku podpisał kontrakt z Red Bullem. – Byłem z nimi w kontakcie od 2010 roku. Miejsce w takim zespole to miłe docenienie moich osiągnięć. Czuję się świetnie. Jestem bliżej osiągnięcia mojego marzenia – dostania się do Formuły 1 – mówił wówczas. Taki właśnie od zawsze był Max. Gdy dostawał szansę, nie wahał się ani chwili. I myślał od razu o tym, co dalej.

Moja największa siła? Pewność siebie – mówił dziennikarzom. W późniejszym okresie wyjaśniał, skąd ją bierze. – Gdybym miał wystąpić na stadionie jako muzyk, denerwowałbym się niesamowicie. Na motocyklu MotoGP jechałbym bardzo wolno. Pewność siebie czerpię stąd, że znam swoje możliwości. Gdy oglądają mnie miliony ludzi w trakcie Grand Prix, nie mam z tym problemu. Wytrzymam to. Bo znam się na jeździe bolidem.

Max Verstappen. Toro Rosso

Szybko pobijał kolejne rekordy. W barwach ekipy Toro Rosso został najpierw najmłodszym zawodnikiem, który wziął udział w treningu F1, a potem najmłodszym, który wystartował w Grand Prix. Nie miał jeszcze osiemnastu lat na karku, a co za tym idzie – prawa jazdy! Superlicencję, potrzebną do jazdy w Formule 1, dostał po specjalnie zorganizowanych testach, na których udowodnił, że da sobie radę. Przeskoczył też F2 – kolejny przystanek na typowej drodze do największej serii wyścigowej. Nigdy nie przejechał tam choćby jednego wyścigu.

Nigdy nie zwracałem uwagi na swój wiek, może przez to, że od zawsze jeździłem w kategoriach, w których byłem najmłodszy. Zawsze rywalizowałem z zawodnikami starszymi o dwa-trzy lata, a nawet więcej. W moim ostatnim roku w kartingu miałem 16 lat, a niektórzy rywale byli po trzydziestce – mówił.

Taka postawa nie dziwi. Max od początku udowadniał, że wiek to nie przeszkoda, gdy ma się talent. Momentami było jednak widać, że w Formule 1 przydatne jest też doświadczenie.

Mad Max

– Rusz się, rusz się do kurwy nędzy! Ale z niego chuj! Serio, jestem jedyny, nie widzicie tego, co ja?! Przecież on spycha mnie na Ricciardo. Co za chuj! – krzyczał Sebastian Vettel, czterokrotny mistrz świata, widząc, jak w trakcie jednego z Grand Prix Verstappen blokował go za wszelką cenę, wyjeżdżając przy tym przy okazji na trawę i nie oddając po tym wyjeździe pozycji. Max dojechał wtedy na podium, a potem jeszcze wykonał w kierunku Niemca obraźliwe gesty (ostatecznie, z powodu nałożonej na niego kary, spadł poza pudło).

Od samego początku swojej przygody z F1 Verstappen nie odpuszczał. Zawsze jeździł, no właśnie, na maksa. W ciągu dwóch sezonów zdążył wkurzyć dużą część stawki, na czele z takimi weteranami jak Kimi Raikkonen czy właśnie Sebastian Vettel. I zupełnie się tym nie przejmował. Nie wykazywał skruchy. Nie było w nim pokory. Bronić przed krytykami regularnie musiał go Christian Horner, tym bardziej po tym, jak Max przeszedł do ekipy Red Bulla.

Wyniki jednak pokazywały, że warto się w tę obronę angażować. Swój pierwszy wyścig w bolidzie tej ekipy Holender zakończył wygraną. Potem regularnie stawał na podium. Owszem, jego styl jazdy bywał niebezpieczny, ale równocześnie niesamowicie skuteczny i genialny. Miewał takie wyścigi, po których rywale mówili mu, że jest niesamowity. Ba, nawet Toto Wolff po deszczowym Grand Prix Brazylii w 2017 roku wychwalał Maxa i jego jazdę pod niebiosa. I tak to było. Raz krytyka, raz zachwyty.

Czy czuję, że opinie na temat mojej jazdy były niesprawiedliwe? Tak. Nie robię niczego nielegalnego. Kiedy jesteś nowy w stawce, wszyscy próbują się do ciebie dobrać. Jeśli jesteś szybki i dobry, jest wokół ciebie więcej szumu. A gdy pokonujesz już uznanych gości, oni tego nie lubią. To normalne. Jestem sobą, po prostu. Mówię, co myślę. Gdy ktoś atakuje mnie nie mając racji, mówię mu to – opowiadał dziennikarzom.

Szybko przylgnęła do niego łatka „Mad Maxa”. Bo momentami faktycznie jeździł na granicy szaleństwa, często popełniając błędy. Ale była w tym metoda. Mało kto ma bowiem taką kontrolę nad bolidem jak on. Owszem, miewał Grand Prix, gdy przez swoje popisy nie dojeżdżał do mety. Miewał też jednak takie, gdy dzięki nim wygrywał. To za jego sprawą Holandia po raz pierwszy w F1 usłyszała swój hymn, a jego ojciec płakał ze wzruszenia, podobnie jak tysiące kibiców, którzy zawsze za nim podążali i go dopingowali.

Regularnie powtarzał, że wiek nie jest dla niego problemem, choć widział też, że potrzebne mu nieco doświadczenia. – Kiedy masz 17 lat, to normalne, że popełniasz błędy. Wszystkiego się uczysz. Tylko rok wcześniej jeździłem poza gokartami, w F3. Zacząłem w Toro Rosso, nie walczyłem o mistrzostwa. To było dobre przetarcie. Zawsze w siebie wierzyłem. Każdy mógł mieć swoją opinię na temat mojego szybkiego wejścia do F1, ode mnie zależało, czy oddalę ich obawy i krytykę. Zrobiłem to – mówił.

Pamięta, że gdy wchodził do tego świata, nie denerwował się. W przeciwieństwie do swojego ojca, co Maxa nieco bawiło, bo przecież to Jos w tym duecie miał doświadczenia z F1. Tata jednak był cały nerwowy, a syn po prostu cieszył się jazdą. Wydawał się wykuty z lodu, choć ksywa „Iceman” była już zajęta w świecie F1 przez Kimiego Raikkonena. Verstappena nie ruszały też porażki, potrafił je przeanalizować, odpowiednio sobie wytłumaczyć. Dopiero gdy walczył o zwycięstwa, zaczął mieć z nimi problemy.

Nie jest miło przegrywać. Bywało, że nie spałem w nocy z powodu rozczarowania. Trzeba było sobie powiedzieć, by się nie poddawać – mówił. Z czasem zaczął coraz częściej stawać na podium i wygrywać kolejne Grand Prix. Był coraz bliżej walki o tytuł. Brakowało mu tylko jednego. – Wiedziałem, że jeśli dostanę auto, w którym będę mógł rywalizować z najlepszymi, to dam z siebie wszystko. Wiedziałem, co robić na torze i do czego jestem zdolny. Moim celem nigdy nie było wejść do F1, a zostać jej mistrzem.

I choć wielu takie słowa mogło przypisać jego nadmiernej pewności siebie czy wręcz arogancji – w tym sezonie udowodnił, że nie przesadzał ani przez moment.

Cud nad mariną

W końcu dostał bolid, w którym mógł rywalizować z Mercedesami. W końcu dostał szansę, po prostu. Na przestrzeni lat zresztą on sam się zmienił. Wielu ekspertów zauważa, że choć nadal potrafi jeździć agresywnie, to już nie Mad Max. Zyskał potrzebne mu doświadczenie. Zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi – że nie wygrasz wyścigu ani mistrzostwa, jeśli nie dojedziesz do mety i nie będziesz punktować. I że nie zawsze trzeba jechać na maksa.

Zawsze chciałem być pierwszy. Nawet w trakcie sesji treningowych walczyłem o najlepsze czasy. A to nie zawsze jest potrzebne. To się u mnie zdecydowanie zmieniło. Dziś jestem zdecydowanie bardziej zrelaksowanym kierowcą. Mam więcej doświadczenia. Przeżyłem wiele różnych scenariuszy i sytuacji przez te lata. Więcej rzeczy mogę przewidzieć, mam większą wiedzę. To wszystko sprawia, że jeździ mi się łatwiej – mówił jeszcze kilka miesięcy temu.

Wielokrotnie powtarzał, że jeśli ktoś uważa, że zrobił coś źle, to może mu to powiedzieć wprost. Co nie oznacza jeszcze, że on sam zgodzi się z krytyką, ba, wielokrotnie jej zaprzeczał. W tym sezonie popełniał błędy, oczywiście. Jednak w większości przypadków jeździł znakomicie. Zmusił Lewisa Hamiltona do pokazania najlepszej wersji samego siebie. Sprawił, że i Brytyjczyk nie zawsze wytrzymywał presję. Podobnie jak Mercedes, bo cały ten zespół zaczął popełniać błędy.

A że nie zawsze robił to jak na grzecznego chłopaka przystało? Tak przecież pokonuje się mistrzów, twierdził.

Nie mogę być zawsze miły i grzeczny. To tak nie działa. Trzeba jechać twardo, zwłaszcza w trudnych momentach, gdy nie jest się ze wszystkiego zadowolonym. Tak staram się działać. Nie czuję, by jeździł agresywnie. Twardo? Tak. Agresywnie? Nie. Staram się sprawić, by ludziom trudno było mnie wyprzedzać, by znaleźli się w niełatwej pozycji. Myślę jednak, że zwykle robię to w bezpieczny sposób, dobrze wiem, gdzie na torze znajduje się mój bolid – mówił.

Lewis Hamilton i Max Verstappen. Monza

To słowa z połowy sezonu. W późniejszej fazie, jasne, straciły nieco na aktualności. Jednak nerwową atmosferę wprowadzał nie tylko on. Robił to też Mercedes, robił Lewis Hamilton, ale może nawet przede wszystkim – robili sędziowie. Na samym końcu, w ostatnim wyścigu, Max miał szczęście. Mnóstwo szczęścia. Jego wygrana na ostatnim kółku na Yas Marian Circuit to wręcz cud z rodzaju tych, które nie powinny się wydarzyć. Ale jego atak na Hamiltona był wymierzony idealnie. Wszystko zrobił tam dokładnie tak, jak powinien to wykonać.

Zresztą przez cały sezon był znakomity, najlepszy. 18 razy stawał na podium, 10 razy wygrywał, tyle razy zgarniał też pole position. Prowadził przez 652 okrążenia wszystkich wyścigów. Dla porównania – Lewis Hamilton przewodził stawce przez 287 kółek, a wszyscy pozostali kierowcy przez 348. Sześciokrotnie wykręcał najszybsze okrążenia wyścigu. Nie było lepszego zawodnika i tak naprawdę zdumiewające (a równocześnie pokazujące klasę Hamiltona i Mercedesa) było to, że Max do ostatniego kółka ostatniego wyścigu nie był pewny mistrzostwa. Ba, jeszcze na trzy minuty przed zakończeniem sezonu wydawało się, że je przegra.

To był naprawdę trudny sezon. Nigdy nie wiedziałem, co się wydarzy. Nie mówiłem sobie: „Okej, mam to. Zostanę mistrzem świata”, ale wiedziałem, że na tym ostatnim okrążeniu muszę być tak szybki, jak to tylko możliwe. Z Lewisem się szanujemy. Jesteśmy rywalami, nie rozmawialiśmy dłużej, ale obaj traktujemy się jak profesjonaliści – mówił Max już po mistrzostwie. I dodawał jedną ważną rzecz.

Wszystkie te podróże po Europie w vanie. Cała ciężka praca. Zawsze wierzyłem i nie przestawałem naciskać. To wszystko było tego warte.

Co czeka za rogiem?

Verstappen został czwartym najmłodszym mistrzem świata Formuły 1, w chwili zdobycia tytułu miał 24 lata i 73 dni. W teorii zmienić coś w tej kwestii mogłyby coś opcjonalne dalsze protesty Mercedesa, ale trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek odebrał Holendrowi jego tytuł. Młodsi byli więc tylko Fernando Alonso (24 lata i 57 dni), Lewis Hamilton (23 lata i 300 dni) oraz Sebastian Vettel (23 lata i 133 dni). Każdy z nich dołożył potem jeszcze kolejne tytuły mistrzowskie do swojego pierwszego. Odpowiednio: jeden, sześć i trzy.

Na dziś trudno sobie wyobrazić, by Verstappen nie poszedł ich śladem. Ma do tego wszystko, co potrzebne: umiejętności, talent, pewność siebie i mnóstwo sezonów przed sobą. Owszem, w przyszłym sezonie Formułę 1 czeka całe mnóstwo zmian, które dotkną bolidy, ale Max już dwa dni po mistrzostwie testował nowe, szersze opony. Poza tym zmieni się tak naprawdę cała budowa samochodu, ograniczone zostaną budżety ekip i mnóstwo innych rzeczy.

To jednak nie miejsce na wypisywanie wszystkich zmian. Podkreślmy jednak jedno: wszystko to ma sprawić, że stawka się wyrówna i więcej będzie zależeć od umiejętności i talentu kierowcy.

A w to Maksowi Verstappenowi graj. Bo akurat tych dwóch cech nigdy mu nie brakowało.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj także: 

Źródła: F1, F3, Guardian, BBC, Race Express, NieuwsBlad, Tages Spiegel, BreakingNews.ie, Red Bull, MotoHigh, F1 FanKlub, Automotyw, Gentleman’s Journal, kartxpress.com, Irish Times, The Race, Square Mile, Man of Many, Drive Tribe, Motorsport Total, SpeedWeek, Formule1.nl.

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024
Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
3
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Formuła 1

Komentarze

5 komentarzy

Loading...