Reklama

Anglia 1966 – kontrowersje sędziowskie, gol-widmo w finale

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

11 lipca 2021, 15:46 • 13 min czytania 9 komentarzy

30 lipca 1966 roku na trybunach londyńskiego Wembley zasiadło ponad 96 tysięcy osób. W loży honorowej znajdowała się królowa Elżbieta II. Cała Anglia pragnęła tylko jednego: triumfu reprezentacji w finale mistrzostw świata. Triumfu, który stał obsesją angielskich fanów. Na zegarze dochodziła 11. minuta dogrywki starcia z Republiką Federalną Niemiec. Geoff Hurst huknął w stronę bramki. Piłka odbiła się od poprzeczki, uderzyła w murawę i wróciła w pole karne. Sędzia Gottfried Dienst nie widział dokładnie całej sytuacji, więc udał się do swojego sędziego liniowego. Tofik Bachramow nie miał żadnych wątpliwości – z wielką pewnością siebie stwierdził, że futbolówka przekroczyła linię bramkową. Gola uznano.

Anglia 1966 – kontrowersje sędziowskie, gol-widmo w finale

Mimo protestów niemieckich piłkarzy, azerski arbiter pozostał niewzruszony. Legendy głoszą, że na łożu śmierci wyjawił swój głęboko skrywany sekret i powiedział: – To za Stalingrad! W każdym razie po dziś dzień nie rozstrzygnięto, czy podjął słuszną decyzję. „Gol-widmo” był  przedmiotem badań wielu naukowców. Większość analiz wykazało, że sędzia z ZSRR popełnił kardynalny błąd, choć angielscy eksperci nie raz próbowali udowodnić brak skazy na historycznej wygranej. Z pewnością przyszłe pokolenia też będą toczyć żarliwe dyskusje na ten temat.

Jest to bowiem jedna z najbardziej kontrowersyjnych bramek w historii piłki nożnej.

Niemniej, istotnie przyczyniła się do jedynego zwycięstwa „Synów Albionu” na dużej piłkarskiej imprezie. Tamten sukces jest wręcz mitologizowany w Anglii. Dość powiedzieć, że na następny finał turnieju rangi mistrzowskiej czekali blisko 55 lat, i również odbędzie się w londyńskiej świątyni. Natomiast nie tylko z tych powodów był niezwykły to czempionat. Osiągnął rekordowe zasięgi telewizyjne. Zainteresowanie i otoczka wokół mistrzostw zdecydowanie przebiły poprzednie edycje. „Ojczyzna futbolu” stanęła na wysokości zadania. Choć mogła zostać plama na honorze i bynajmniej nie z powodów boiskowych.

Reklama

Skradziona statuetka

Fragmenty transmisji telewizyjnej i zdjęcia, na których kapitan reprezentacji Anglii, Bobby Moore, w geście triumfu unosi statuetkę Nike, są absolutnie kultowe. Mało jednak brakowało, a zamiast Złotej Nike, organizatorzy imprezy musieliby przyznać zwycięzcy zupełnie inny puchar lub replikę. Ogromna kompromitacja była naprawdę blisko.

Ale po kolei.

FIFA przyznała Anglii organizację mundialu w 1966 r. już sześć lat wcześniej. Anglicy uważali to za sprawę honoru, by dopiąć wszystkie szczegóły na ostatni guzik. Chcieli pokazać całemu światu, że nikt, tak jak oni, nie potrafi godnie uczcić święta futbolu. W kraju, gdzie powstała i rozwinęła się ta dyscyplina, organizacja czempionatu miała stać na najwyższym możliwym poziomie. Ba, wskoczyć na poziom nieosiągalny wówczas dla innych państw.

I rzeczywiście przedsięwzięcie realizowano z ogromnym rozmachem. Pierwszy raz losowanie grup turnieju  transmitowała telewizja. Generalnie, poprzez aspekty związane z telewizją, można określić ten turniej jako wyjątkowy. Co ciekawe – mistrzostwa rozpoczęły dopiero 11 lipca, ze względu na oficjalnego nadawcę sygnału telewizyjnego. BBC bowiem wcześniej relacjonowało zmagania na kortach Wimbledonu. Przekaz dotarł do rekordowej liczby osób – do Europy i obu Ameryk. A finałowe spotkanie obejrzało według rożnych danych 400 milionów odbiorców. Ponadto zastosowano powtórki w zwolnionym tempie.

Anglicy wyznaczyli trendy na następne lata. To była rewolucja.

W kwestii promocji imprezy rzecz jasna też miały miejsce nowatorskie działania. Ówcześni spece od marketingu wspinali się na szczyty kreatywności, by jak najlepiej opakować turniej. Jeden z pomysłów stanowił rzut w sam środek tarczy – mundial pierwszy raz w historii miał oficjalną maskotkę. Przedstawiała ona lwa ubranego w koszulkę z wizerunkiem flagi Wielkiej Brytanii i nadano jej imię „Willie”.

Reklama

Celebrowanie organizacji mistrzostw rozpoczęło się już na kilka miesięcy przed oficjalnym otwarciem. Statuetkę Nike po każdym mundialu na własność dostawał kraj, który był aktualnym mistrzem świata. Przed turniejem w roku 1966 mieli ją Brazylijczycy, do Anglii przyjechała w styczniu. FA, angielska federacja, miała nad nią czuwać. Oczywiście, dozwolone było prezentowanie jej publiczności i co jakiś czas Anglicy faktycznie dostawali taką okazję. Głównym zadaniem oficjeli było jednak przetrzymanie jej do momentu wręczenia nowym mistrzom świata.

Nie wszystko poszło zgodnie z planem. W marcu 1966 r., w Westminster, organizatorzy prestiżowej wystawy filatelistycznej chcieli uświetnić wydarzenie i poprosili o wypożyczenie nagrody za triumf na mundialu. FIFA kręciła nosem na ten pomysł, ale finalnie wyraziła zgodę. Warunek: ściśle wyznaczona liczba ochroniarzy miała pilnować pucharu jak oka w głowie. Sęk w tym, że Anglicy kompletnie zawalili kwestie odpowiedniego zabezpieczenia.

Skończyło się tak, że złodziej wmaszerował na wystawę, dostał się do szafki, w której stał puchar, wziął Nike i wyszedł. Po prostu.

Pies bohaterem narodowym

Co po kradzieży próbowali zrobić organizatorzy imprezy? Ależ to oczywiste – zatuszować sprawę, licząc na to, że „zguba” szybko zostanie odnaleziona. No, to się przeliczyli. Sytuacja szybko wyszła na jaw. Cała Anglia była w szoku i jednocześnie bardzo przerażona. Poszukiwania statuetki stały się sprawą wagi państwowej. Proszę wyobrazić sobie, jak wielki byłby to wstyd dla Anglików, gdyby misja spełzła na niczym. Uszykowano telewizyjne bajery, wyremontowano drogi i stadiony, reklamowano turniej jako wspaniałe angielskie przedsięwzięcie. A tu tak ogromna wpadka. Nic dziwnego, że wpadli w wielką panikę. Policja błyskawicznie wszczęła śledztwo. Wszystkie najważniejsze służby w kraju zaangażowano do działania. Cel? Uratować honor Anglii.

„Ojczyzna futbolu” nie mogła przecież doszczętnie się skompromitować.

Od kradzieży minął już tydzień. 26-letni robotnik portowy, David Corbett, wyszedł ze swojego domu w Norwood, w południowym Londynie. Kierował się do budki telefonicznej. Chciał zadzwonić do brata, który spodziewał się dziecka. Wziął ze sobą swojego psa. Pickles, czteroletni mieszaniec, w pewnym momencie doskoczył do samochodu sąsiada Corbetta i zaczął go obwąchiwać. A dokładniej – paczkę leżącą tuż pod nim. – Pies zwrócił na to moją uwagę. Paczka była ciasno owinięta gazetą. Mogłem dzięki temu zobaczyć, że to jakaś statuetka. Oderwałem nieco papieru z końca i zobaczyłem dysk. Po chwili widziałem też nazwy krajów: Niemcy, Urugwaj, Brazylia. Byłem futbolowym fanem, więc wiedziałem, że puchar został ukradziony. Szybko odniosłem go na posterunek policji – relacjonował mężczyzna.

Z początku funkcjonariusze uznali go za złodzieja i nie chcieli uwierzyć, że wykazał się na wskroś obywatelską postawą. Tak czy siak, Anglia mogła odetchnąć z ulgą. Pies „Pickles” i Corbett zostali bohaterami narodowymi. Trafili na okładki gazet, występowali w telewizji. Dla właściciela zwierzaka najcenniejsze były jednak dwie rzeczy: nagroda w wysokości trzech tysięcy funtów i zaproszenie na bankiet z okazji zdobycia mistrzostwa świata. Późniejsze losy statuetki okazały się niezwykle zawiłe. W latach 80. ponownie znalazła w posiadaniu złodziei. Z tą różnicą, że do kradzieży doszło w Brazylii, która otrzymała ją na własność. A w dodatku istnieje wiele hipotez i wersji zdarzeń, włącznie z tym, że ponoć zaginęła replika – szczegóły znajdziecie TUTAJ.

Wielkie oczekiwania

Anglicy wręcz obsesyjnie pragnęli tego, by ich reprezentacja wreszcie pokazała całemu światu, że są najlepszą piłkarską nacją. Tak przynajmniej od lat wydawało się fanom „Synów Albionu”. Problem polegał na tym, że ich teza ulegała brutalnej weryfikacji, nijak miała się do rzeczywistości. Przed II wojną światową reprezentacja Anglii nie chciała uczestniczyć w mistrzostwach świata. Nieoficjalnie powodem tego miał być strach przed upadkiem mitu wielkiej potęgi futbolowej.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Wreszcie, w 1950 r., zadebiutowała na światowym czempionacie. I jak jej poszło? Ano beznadziejnie. Turniej wprawdzie nie zaczął się dla niej najgorzej. Wygrała 2:0 z Chile, lecz w następnym spotkaniu doznała niezwykle bolesnej porażki. Musiała uznać wyższość USA (0:1), nastroje w Anglii były minorowe. Kiedy potwierdzono klęskę Anglików, Daily Herald zamieścił na pierwszej stronie słynny nekrolog: Zawiadamia się wszystkich pogrążonych w żałobie kibiców, że dnia 29 czerwca 1950 umarł futbol angielski. Potem jeszcze dostali jeszcze 0:1 w cymbał od Hiszpanii. I tak oto marzenia i nadzieje faworytów okazały się płonne.

Na następnych mundialach „Lwy Albionu” radziły sobie niewiele lepiej. W 1954 r. awansowali do ćwierćfinału, cztery lata później znowu odpadły po fazie grupowej, a udział w MŚ 1962 zakończyły w 1/4 finału. Cóż, nawet nie zbliżyły do  końcowego zwycięstwa. Potrzebne były radykalne zmiany, potrzebny był ktoś, kto poskłada w całość i ogarnie towarzystwo wzajemnej adoracji.

Potrzebny był ktoś taki jak Alf Ramsey.

43-letni wówczas szkoleniowiec w 1963 r. objął ster nad reprezentacją. Powierzono mu misję budowy drużyny, która z powodzeniem powalczy o największe laury na nadchodzącym mundialu. Kibice i eksperci z początku nieufnie podchodzili do jego osoby. Premierowe wyniki także nie napawały optymizmem. Nie awansował na mistrzostwa Europy 1964, w sparingach kadra radziła sobie nad wyraz przeciętnie. Tyle że Ramsey cały czas zachowywał spokój. Jednym z jego pierwszych zdań na nowym stanowisku było: Wygramy MŚ w 1966 roku.

Wreszcie wybiła godzina zero. Rozpoczął się trudny egzamin. W meczu otwarcia mundialu 1966 Anglia zaledwie zremisowała 0:0 z Urugwajem. Koszmary powróciły. Już na starcie zimny prysznic. Najwyraźniej podziałał on orzeźwiająco, bo w kolejnych rywalizacjach grupowych zwyciężyła 2:0 z Meksykiem i 2:0 z Francją. Tak więc wszystko zmierzało w dobrym kierunku.

 

Kontrowersje w fazie pucharowej

Awans „Lwów Albionu” do finału Euro 2020 odbył się w cieniu budzącej wątpliwości decyzji arbitra o podyktowaniu dla nich jedenastki w starciu z Danią. Ponadto wcześniej angielski rząd w porozumieniu z UEFA postanowił, że na Wembley mogą wejść jedynie kibice, którzy na stałe mieszkają na Wyspach Brytyjskich.

55 lat temu także nie brakowało kontrowersji. W ćwierćfinale mistrzostw świata Anglia zmierzyła się z Argentyną. Ostatecznie wygrała tę batalię 1:0 po trafieniu Geoffa Hursta – późniejszego bohatera finału. Nie było to jednak porywające widowisko. Oba zespoły nie przebierały w środkach. Brutalne faule, ciosy z pięści, z łokcia skutecznie zabiły piękno futbolu. Szerokim echem odbiła się czerwona kartka argentyńskiego zawodnika Antonio Rattina. Otrzymał ją za rzekome obrażanie niemieckiego sędziego Rudolfa Kreitleina. Doszukiwano się niemiecko-angielskiego spisku przeciwko drużynom z Ameryki Południowej.

W innym spotkaniu tej Niemcy – Urugwaj (4:0) szereg niejasnych decyzji podjął angielski sędzia Jim Finney. Jakby tego mało, to brazylijscy kibice uważali, że specjalnie w dwóch meczach sędziowali Anglicy. Zagraniczna prasa bez ceregieli pisała, że Anglia jest ciągnięta za uszy do wielkiego finału.

Finał pełen dramaturgii

W półfinale Anglików czekało naprawdę trudne zadanie. Półfinale, który pierwotnie miał odbyć się na Goodison Park. Ale gospodarze zmienili obiekt i mecz rozegrano na Wembley. Po drugiej strony barykady znajdowała się Portugalia z Eusebio (królem strzelców mistrzostw) na czele. We wcześniejszej rundzie w nieprawdopodobnych okolicznościach pokonała Koreę Północną. Azjatycki zespół w pewnym momencie prowadził już 3:0, lecz za sprawą czterech trafień „Czarnej Perły z Mozambiku” Portugalczycy odwrócili losy rywalizacji. Warto chwilę zatrzymać się przy koreańskiej ekipie. Otóż była to jedyna azjatycka reprezentacja na turnieju. Sprawiła ogromną sensację – w fazie grupowej, w starciu o awansie, pokonała 1:0 Włochów. Autorem jedynego trafienia był Pak Doo-Ik, który na co dzień wykonywał zawód dentysty.

Wracając do „Lwów Albionu”, zgodnie z oczekiwaniami udało im się awansować do finału. Bobby Charlton dwa razy pokonał portugalskiego golkipera i wymarzony sukces był już na wyciągnięcie ręki. Musiały jeszcze postawić kropkę na „i”, czyli w decydującym starciu pokonać Republikę Federalną Niemiec.

*

30 lipca 1966 r. odbyło się jedno z najbardziej emocjonujących spotkań w historii futbolu. Finał VIII piłkarskich mistrzostw świata był niezapomnianym widowiskiem. Wembley pękało w szwach. Angielscy fani przed spotkaniem odśpiewali “God, Save the Queen”. Co ciekawe – na całym czempionacie tylko dwa razy odegrano hymny państwowe. Z uwagi na rangę, przed meczem otwarcia i przed wielkim finałem. Wszystko z powodów politycznych, a konkretniej – obecności Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, której Wielka Brytania oficjalnie nie uznawała. W ten sposób organizatorzy uniknęli problemu. I po sprawie.

Udział RFN w finale był sporym zaskoczeniem. Nikt nie spodziewał się, że niemieccy piłkarze zajdą tak daleko, bo dwa lat wcześniej z pracy zrezygnował legendarny selekcjoner Sepp Hertberger, a nowym sternikiem kadry został Helmut Schon. Dopiero szukał swojego stylu i rozwiązań. Zachował też wiele metod i sposobów poprzednika. Gdy Helmut Haller w 12. minucie strzelił gola pierwszego, publiczność była w szoku. Na jej szczęście błyskawicznie wyrównał Geoff Hurst.

Po przerwie wyraźną przewagę mieli Anglicy i zdołali ją udokumentować bramką na 2:1. W 78. minucie Martin Peters dał upragnione prowadzenie. Na trybunach zapanowała euforia, w angielskich domach i pubach niosły się okrzyki radości. Już nikt i nic nie mogło odebrać im zwycięstwa. Na pewno?

Wiedzieliśmy, że będziemy walczyć do ostatniej sekundy. Jako drużyna zawsze byliśmy silni, a naszą zaletą było, że zawsze graliśmy do końca – powiedział Uwe Seeler, kapitan ówczesnej reprezentacji RFN.

Na minutę przed końcem podstawowego czasu gry, niespodziewanie na Wembley zapadłą głucha cisza. Wolfgang Weber postanowił popsuć gospodarzom święto i doprowadził do dogrywki. Strzelec bramki na 2:2 tak relacjonował tamtą sytuację. – Emmerich został zatrzymany, za chwilę dobija. Nagle piłka znalazła się przy mojej prawej nodze. Musiałem strzelać, zanim sędzia przerwał mecz. Byłem wtedy przekonany, że ostatecznie wygramy finał i zostaniemy mistrzami.

Z kolei selekcjoner reprezentacji Anglii, Alf Ramsey, próbował zmotywować załamanych podopiecznych. – Zapomnijcie o tym, zapomnijcie, co się stało. Jesteście lepsi. Zobaczcie na Niemców. Są wykończeni. Już po nich, nie ma ich. Siedzą na trawie, mają masaże. Leżą na plecach. Wy wyglądacie lepiej.

Jego zabiegi psychologiczne przyniosły zamierzony efekt.

Na zegarze dochodziła 11. minuta dodatkowego czasu gry. Geoff Hurst huknął w stronę bramki. Piłka odbiła się od poprzeczki, uderzyła w murawę i wróciła w pole karne. Sędzia Gottfried Dienst nie widział dokładnie całej sytuacji, więc udał się do swojego sędziego liniowego. Tofik Bachramow nie miał żadnych wątpliwości – z wielką pewnością siebie uznał, że futbolówka przekroczyła linię bramkową. Gola uznano.

Do historii przeszły również słowa angielskiego komentatora Kennetha Wolstenhome’a z BBC. W samej końcówce dogrywki część kibiców usłyszała końcowy gwizdek sędziego i rzuciła się w kierunku murawy. Komentator krzyczał do mikrofonu: Niektórzy ludzie są już na boisku! Sądzą, że wszystko już się skończyło. Skończyło się teraz. Pomiędzy zdaniem „Sądzą, że wszystko już się skończyło” a „Skończyło się teraz”, Geoff Hurst strzelił czwartą bramkę dla swojej drużyny, czym przypieczętował zwycięstwo.

Do tej pory jest jedynym zawodnikiem, który finale mistrzostw świata ustrzelił hat-tricka. Zresztą, nieoczekiwanie został bohaterem narodowym, żywą legendą. 24-letni wówczas napastnik rozpoczynał  turniej jako rezerwowy, w kadrze występował dopiero od pół roku. Na boisku pojawiał się rzadko, bo w ataku Anglików bezapelacyjnym numerem niezwykle bramkostrzelny Jimmy Greaves. – Tak bardzo pragnę bramek, że aż mnie to pragnienie boli – powiedział angielski napastnik.

Cóż, niestety, ale nie był postrachem rywali. W trakcie czempionatu złapał kontuzję, a w jego miejsce do składu wskoczył Hurst. Jak się potem okazało – to on zapisał się złotymi zgłoskami w kronikach i annałach.

Był gol, czy nie było gola?

Wokół decyzji Tofika Bachramowa powstało wiele legend i rzekomych twierdzeń. Pierwsza teoria – rzekomo zemścił się na RFN za to, że w półfinale wyeliminowała ZSRR. Druga – miał w pamięci działania wojenne podczas bitwy pod Stalingradem, w której brał udział. Zatem, dlaczego FIFA wyznaczył go do pracy w meczu finałowym? Podobno w owym czasie uchodził za jednego z lepszych sędziów międzynarodowych, więc wybór mógł być uzasadniony.

A może po prostu – bez żadnych kontekstów – podjął złą decyzją i zawzięcie bronił jej do końca życia? Tego już nikomu nie uda się rozstrzygnąć. Co nie zmienia faktu, że w Azerbejdżanie, ojczyźnie sędziego, bardzo mocno doceniono osiągnięcia arbitra. Jeden ze stadionów w Baku został nazwany jego imieniem, odsłonięto też pomnik przedstawiający wizerunek Bachramowa.

Z kolei w 1996 r. Ian Reid oraz Andrew Zisserman z Uniwersytetu Oksfordzkiego podjęli próbę naukowej analizy czy faktycznie piłka przekroczyła linię bramkową. Między 2,5 do 6 cm według analiz – tyle głębiej powinna sięgnąć futbolówka, żeby bramka mogła być uznana. Rzecz jasna angielscy eksperci wykonali swoje badania i według nich Bachramow nie popełnił błędu.  Piłkarze ekipy Alfa Ramseya również chcą wierzyć w to, że wszystko odbyło się w zgodzie z przepisami. – Zawsze będę wierzył, że piłka przekroczyła linię. W tym momencie moja reakcja była taka sama jak wbiegającego za akcją Rogera Hunta, najbardziej uczciwego z graczy, który zamiast próbować dobijać piłkę, po prostu odwrócił się i uniósł ręce w górę – powiedział Sir Bobby Charlton w swojej autobiografii.

Z drugiej strony, czy dalsze rozważanie naukowców na ten temat mają sens? Wszak ta bramka pozostanie wiecznym mitem futbolu.

***

Z tamtym słynnym finałem wiążą się jeszcze dwie ciekawe historie. Otóż załamany strzelec pierwszej bramki dla RFN, Helmut Haller, po spotkaniu postanowił zabrać ze sobą piłkę. Anglicy przez długi czas zastanawiali się, co się z nią stało. Dopiero po wielu latach okazało się, że futbolówka znajduje się u niemieckiego gracza. Ostatecznie w 1996 r. odkupili ją od niego i tym samym odzyskali niezwykle cenny dla nich rekwizyt.

Kolejną niewyjaśnioną sprawą jest afera dopingowa z udziałem niemieckich graczy. Na MŚ w 1966 r. po raz pierwszy przeprowadzano kontrole dopingowe. Według badaczy u trzech zawodników tamtej ekipy wykryto niedozwolone środki, jednakże sprawę zatuszowano.

fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...