Reklama

Grzesik: Gdybym opierał się na stereotypach, nie poszedłbym do Radomiaka

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

09 czerwca 2023, 18:44 • 11 min czytania 11 komentarzy

Jan Grzesik przez trzy lata był pewnym punktem Warty Poznań w Ekstraklasie, ale ten etap kariery zamknął i kilka dni temu – dla niektórych niespodziewanie – postanowił związać się z Radomiakiem Radom. Dlaczego zdecydował się na tę ofertę? Jakie opinie są krzywdzące dla Radomiaka i samego Radomia? Czemu nie poszedł do Cracovii? Co ogranicza Wartę? Dlaczego Warta po zapewnieniu sobie utrzymania zaczęła przegrywać mecz za meczem?

Grzesik: Gdybym opierał się na stereotypach, nie poszedłbym do Radomiaka

Czy Dawid Szulczek to najlepszy trener, z którym pracował? Zapraszamy na rozmowę z 28-letnim obrońcą.

Co sprawiło, że wybrałeś Radomiaka? Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że nie notujesz dużego awansu. 

No właśnie mówimy o pozorach, o braku szerszego spojrzenia. Brałem pod uwagę trzy tematy, które zresztą przewijały się w mediach: Radomiaka, Cracovię i oczywiście Wartę. Wszystkie istniały od dłuższego czasu.

Wartę darzę sentymentem, bardzo długo próbowaliśmy to jakoś rozwiązać, ale na koniec doszły różne czynniki sprawiające, że wybrałem inaczej. Dlaczego Radomiak? Po pierwsze – zbliżające się otwarcie nowego stadionu. Dwa – kibice. Trzy – warunki kontraktowe. Cztery – bardzo pozytywne opinie, które słyszałem na temat trenera Constantina Galki. To najważniejsze sprawy plus generalnie ciekawa perspektywa dotycząca przyszłości i tego, gdzie znajduje się sufit klubu. Razem z agentem uważamy, że jest on naprawdę wysoko.

Reklama

Co do innych możliwości, Warta była bardzo konkretna, ale jestem zawodnikiem, który raz na jakiś czas potrzebuje zmiany. Początki mojej kariery były burzliwe, ciągle zmieniałem kluby. Potem jednak nadszedł etap stabilizacji – dwa i pół roku w Siarce Tarnobrzeg, dwa lata w ŁKS-ie, trzy sezony w Warcie. Czułem, że pora zmienić otoczenie, wyjść ze strefy komfortu i wykonać kolejny krok do przodu.

Radomiak w ostatnich latach pozaboiskowo miał wizerunek klubu działającego dość chałupniczo. Kojarzył się z decydującym o wszystkim panem Sławkiem, kuriozalną konferencją ws. odejścia Dariusza Banasika, klubowym lekarzem z Mołdawii bez licencji czy stadionem budowanym od stu lat. Rozumiem, że z twoich źródeł wyłania się inny obraz?

Nie ukrywam, że napełniony opowieściami z przeszłości, w pierwszym odruchu mało entuzjastycznie zareagowałem na ten kierunek. Im więcej jednak dowiadywałem się o klubie i mieście, coraz mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że to najwłaściwszy wariant. Bardzo dużo zmieniło się we właściwą stronę. Kwestie pijarowe, o których mówisz, są istotne. Warta, dla odmiany, ma bardzo dobry wizerunek jako klub. Radomiak za wcześniejsze sezony niekoniecznie. Do tego Radom jako miasto w świadomości wielu ludzi wciąż funkcjonuje jako miejsce z memów – niedziałające lotnisko, „chytra baba z Radomia” i tak dalej. Przez ten pryzmat patrzą. Mnie jednak interesowały opinie osób, które w klubie i w mieście są od pewnego czasu i znają kulisy. Dwa lata wstecz słyszałem, że chłopaki nawet nie trenowali w jednolitych strojach, każdy miał sprzęt z innej parafii. Dziś opinie są już zupełnie inne.

Tak samo ktoś mógł się zastanawiać, dlaczego zamieniłem ŁKS, którego perspektywy mimo spadku wydawały się ciekawe, na „biedną” Wartę bez własnego stadionu w Ekstraklasie i z ograniczonym zapleczem kibicowskim. W praktyce wszystko potoczyło się w dobrym kierunku. Czas pokaże, czy plany Radomiaka, o których rozmawiałem z osobami zarządzającymi klubem, zostaną zrealizowane. Na pewno są ambitne i ciekaw jestem, czy jako zespół damy radę im sprostać.

A coś więcej? Dziś czołówka wydaje się zabetonowana i komuś spoza top4 trudno składać pucharowe deklaracje.

Reklama

Na Gali Ekstraklasy Patryk Dziczek mówił, że celem Piasta Gliwice będą europejskie puchary… Nie będę mówił o szczegółach mojej rozmowy z włodarzami klubu. W każdym razie, plany są takie, żeby trochę więcej zamieszać w ligowej stawce.

A czemu nie wyszło z Cracovią? Za długo musiałbyś czekać?

Czas leciał. Przełom maja i czerwca to był najlepszy moment na działania na rynku transferowym. Później mogłoby się zacząć robić „niebezpiecznie”, gdybym pozostawał bez klubu. Z Cracovią rozmowy trwały już jakiś czas, ale to Radomiak od początku był bardzo konkretny – najkonkretniejszy z całej trójki. Gdy punktowo zestawiałem sobie każdy wariant, ten radomski oferował najwięcej. Sumując wszystko, na papierze wyglądał zdecydowanie najlepiej.

Analizując kadrę „Pasów” można odnieść wrażenie, że niekoniecznie byłeś tam potrzebny. Do gry na prawej obronie lub prawym wahadle są Cornel Rapa i Otar Kakabadze. 

Zdawałem sobie sprawę, jak wygląda sytuacja kadrowa Cracovii, ale nie zwracałem na to uwagi. Od razu powiedziałem agentowi, że jeśli mam się bać rywalizacji, to najlepiej nigdzie nie idźmy i zostańmy w Warcie. Jestem już na tyle świadomym zawodnikiem, że żadnej walki o skład bym się nie przestraszył. Mało tego, zawsze, gdy miałem dużą rywalizację, moje umiejętności niemal automatycznie się zwiększały. Wytwarzało się jeszcze więcej zaangażowania. Ciągle „kombinowałem”, co jeszcze muszę zrobić, żeby wywalczyć sobie plac. Zmierzenie się z Rapą czy Kakabadze nie byłoby problemem. Chodziło o inne rzeczy.

Rozmowy z Cracovią doszły do etapu skonkretyzowania oferty, miałeś ją na stole?

Doszliśmy do zaawansowanego etapu, ale nie miałem pewności, ile jeszcze musiałbym czekać, żeby się to rozstrzygnęło w którąś stronę. Długo trwało przedłużenie umowy z Jackiem Zielińskim. Skoro z nim zajęło to tyle czasu, ile mogłoby zająć ze mną? Wybierałem między trzema klubami, tyle że na Cracovię pewnie musiałbym czekać, a na końcu nie byłoby pewności, czy podpisałbym kontrakt, choć miałem zapewnienie, że chęci ze strony sztabu szkoleniowego były duże.

Co do bodźców rozwojowych wynikających z rywalizacji, w Radomiaku też ci ich nie zabraknie. Twoim głównym rywalem do gry będzie Damian Jakubik.

Prywatnie nie mieliśmy okazji się lepiej poznać, ale znam Damiana z boiska. To podobny przypadek do mojego. W Radomiaku przez dłuższy czas był praktycznie sam na prawej obronie, nie licząc półrocznego okresu z Mateuszem Grzybkiem. Zawsze miałem wrażenie, że to pozytywna postać, dużo dająca zespołowi. Jesteśmy w stanie stworzyć fajną rywalizację, a na koniec wyboru dokona trener.

Rozmawiając z Wartą o dalszej współpracy od początku nastawiałeś się, że wolałbyś poszukać nowego wyzwania?

Absolutnie nie. Rozmowy z Wartą prowadziliśmy do ostatniego dnia, w którym się widzieliśmy. Trwały długo, ale „boksowaliśmy” się w pozytywnej atmosferze. Od początku mówiłem, że jeśli będę widział ciekawy plan na nowy sezon i wszystko będzie się spinało w pozostałych kwestiach, to jestem w stanie zostać na kolejne lata. W klubie jednak na pewno będą zmiany, co widać już po odchodzących zawodnikach. Sam jestem ciekaw, jak zespół Warty będzie funkcjonował na boisku, ale sądzę, że pod wodzą Dawida Szulczka dalej będzie dobrze.

Czytając między wierszami, odnoszę wrażenie, że miałeś obawy, iż Warta już dobiła do swojego sufitu w obecnych realiach. 

Nie chcę wchodzić w szczegóły mojego toku myślenia. Wydaje mi się, że brak odpowiedniego stadionu w Poznaniu mocno ogranicza dalszy rozwój Warty, a tym samym możliwości walki o wyższe cele.

W końcówce sezonu grałeś mniej, zaczęło się od pauzy za żółte kartki. To był efekt tego, że już coraz bardziej zanosiło się na twoje odejście?

Te kwestie nie miały znaczenia. W meczu z Lechią musiałem odpocząć po czwartej żółtej kartce. Dobrze na wahadle wypadł Kamil Kościelny, więc z Zagłębiem Lubin także zaczął od początku, a ja wszedłem na ostatnie pół godziny. Już w trakcie treningów w tygodniu czułem jednak, że mięsień dwugłowy jest mocno spięty. Na pomeczowym bieganiu jeszcze dodatkowo go naciągnąłem i wypadłem na następne dwie kolejki. Wróciłem do kadry na Legię, zagrałem końcówkę, wygraliśmy po bardzo dobrej grze. Na prawym wahadle sprawdził się Kuba Kiełb, dlatego trener Szulczek też nie chciał go zmieniać, co oczywiście rozumiałem. Z Jagiellonią wystąpiłem już od razu po przerwie i dopiero z Górnikiem Zabrze wróciłem do składu – również ze względu na nasze problemy kadrowe, wypadli podstawowi stoperzy.

Dzień przed ostatnim spotkaniem ze Stalą doznałem drobnego urazu i nie mogłem zagrać, a byłem przewidziany do podstawowej jedenastki. Cała historia, nie było tu drugiego dna. Do Mielca zresztą normalnie pojechałem z resztą ekipy, wiedząc, że będę widzem.

W praktyce dla Warty sezon mógłby się zakończyć po zwycięstwie nad Legią. Później chyba już uleciała z was koncentracja, a kwestie zdrowotne dodatkowo utrudniały sprawę przy dość wąskiej kadrze.

Jako zespół i poszczególni piłkarze na pewno powinniśmy się mocniej bodźcować po Legii. Żartowałem wtedy, że wyszło wreszcie pierwsze słoneczko, zaświeciło mocniej i zrobiły nam się lekkie wakacje. Nie wynikało to z tego, że nie chcieliśmy dalej wygrywać. Każdy zawsze chce wygrać, podnieść z boiska pieniądze, pokazywać się. Uważam jednak, że czynnik psychologiczny odegrał dość istotną rolę. Za mało się nakręcaliśmy jeśli chodzi o sferę mentalną i o to, że sezon jeszcze się nie skończył, mimo że w praktyce zapewniliśmy sobie utrzymanie. Bardzo mnie to irytowało i mogę jedynie przeprosić kibiców Warty, którzy jeździli na kolejne mecze, a my je przegrywaliśmy. Nie tak wyobrażałem sobie końcówkę sezonu i końcówkę pobytu w drużynie. Liczyłem, że pożegnam się inaczej. Trener Szulczek dobrze podsumował po meczu ze Stalą, że początek i końcówkę rozgrywek mieliśmy słabe – użył innego słowa – ale środek był bardzo udany, narzuciliśmy wysokie tempo i dzięki temu znaleźliśmy się dość wysoko w tabeli.

Odbyły się męskie rozmowy w szatni, że za szybko spuszczacie nogę z gazu?

Tak. Trener też się w pewnym momencie zdenerwował, że tak to wygląda, próbował zadziałać na nasze głowy. Sami czuliśmy, że powinno być inaczej. Wiem, jak kibice na to patrzą: Warta się utrzymała i zaczęła rozdawać punkty. To jednak niemądre założenie, co nie zmienia faktu, że złapaliśmy zadyszkę i rozczarowaliśmy na finiszu. Inna sprawa, że lepiej wpaść w taki dołek na sam koniec, gdy podstawowe zadanie zostało wykonane, niż na przykład na początku wiosny. Wtedy znacznie mocniej musielibyśmy się pocić co do utrzymania.

Co do początku sezonu, zapowiadało się na katastrofę i wydawało się, że Warta tym razem nie oszuka przeznaczenia. Po 0:4 z Wisłą Płock nie przeszło ci przez myśl, że czeka was naprawdę ciężki sezon?

Szczerze? Ani trochę. Zbyt często przegrywałem dwa mecze z rzędu, żeby dramatyzować z tego powodu. Okej, może z Wisłą Płock styl był średni i rywale wychodzili z wieloma akcjami…

…nie no, tamten mecz był dla was tragiczny. Pogodzony z wynikiem Dawid Szulczek w 60. minucie wpuścił czterech młodzieżowców, żeby przynajmniej poprawić swoją pozycję w Pro Junior System. 

Na inaugurację z Rakowem do 60.-70. minuty wyglądaliśmy naprawdę dobrze. Dopiero gdy Raków wreszcie strzelił nam gola, zaczął stwarzać następne sytuacje. Z Wisłą zaliczyliśmy mocną wpadkę, ale dwa mecze o niczym nie mogły przesądzać. Nikt nie zwieszał głowy i nie nastawiał się, że przed nami już głównie zbieranie batów. Trener Szulczek przeważnie stara się podchodzić do sprawy merytorycznie. Czasami wyciągał statystyki i pokazywał, gdzie byliśmy lepsi mimo niekorzystnych wyników, a nad czym trzeba pracować. No i dość szybko w kolejnych meczach pokazaliśmy, że wcale nie odstajemy od reszty.

A czy Warta oszukuje przeznaczenie? To trochę uderzanie w nas jako zespół i sztab. My sami uważaliśmy, że ten zespół naprawdę nie dysponuje tak słabym potencjałem, jak wielu się wydaje. Odstawanie budżetem nie oznaczało, że musieliśmy ustępować innym jakościowo. Wydaje mi się, że na wielu pozycjach nasi zawodnicy wcale nie byliby wymieniani na trzecim czy czwartym miejscu od końca. Trochę o tym rozmawialiśmy. Puenta była taka: okej, niech ludzie sobie gadają, ale nasze miejsce jest trochę wyżej niż im się wydaje.

Kilka razy mówiłeś już o Dawidzie Szulczku. To najlepszy trener, z którym dotychczas pracowałeś?

Trudno mi odpowiadać na takie pytanie, bo wpadnę potem na innego trenera i upomni się, że to on powinien być wymieniony jako najlepszy (śmiech). Nie chcę się tu określać. Widać u Dawida Szulczka, że to już trochę inna szkoła trenerów, która zaczyna dochodzić do głosu w polskiej lidze. Jest dobrze przygotowany merytorycznie i taktycznie, dobrze wie, czego wymagać, jak dane rzeczy chce wykonywać podczas meczu i jak je piłkarzom przekazać. Potrafi też dobrze rozpracowywać przeciwników. Na pewno byłby w topie trenerów, z którymi miałem styczność, ale nie potrafię mówić o miejscach. Takie odczucia często się wiążą z etapem, na którym zawodnik się znajduje.

Dopiero co czytałem wywiad z Kazimierzem Moskalem i w jego kontekście też mam bardzo pozytywne wspomnienia, mimo że po wywalczeniu awansu z ŁKS-em spadliśmy już w pierwszym sezonie. Trudno go jednak porównywać z Dawidem Szulczkiem. Każdy pracuje trochę inaczej. W każdym razie, przypuszczam, że trener Szulczek jest jednym z najlepszych w swoim fachu w Ekstraklasie.

Rozumiem, że Kazimierz Moskal odebrał od ciebie gorące gratulacje z powodu kolejnego awansu?

A właśnie, że nie! Starałem im się nie zakłócać fety. Właściwie puściłem gratulacje tylko do jednego zawodnika i jednego członka sztabu, żeby przekazali reszcie. Cieszy mnie sukces ŁKS-u. Jakiś sentyment pozostał, a z Łodzią nadal jesteśmy związani z rodziną i co jakiś czas tam jeździmy. Fajnie, że ukończono budowę stadionu i przychodzi na niego coraz więcej kibiców. Gdy jeszcze byłem w klubie, mogło przyjść z 5 tys. ludzi, teraz mówimy o liczbach trzy razy większych. Miło widzieć, że ten klub się rozwija. No i miło będzie się przypomnieć kibicom i spotkać starych znajomych.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

11 komentarzy

Loading...