Reklama

Transfer Messiego nagrodą za wiele lat wysiłków przy rozkręcaniu soccera

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

08 czerwca 2023, 14:38 • 6 min czytania 10 komentarzy

Wczoraj oficjalnie Lionel Messi zamienił europejski futbol na soccer. Dla europejskiej piłki ten transfer jest nostalgicznym momentem. Europa żegna wybitnego Argentyńczyka, który przez lata bawił się na największych piłkarskich scenach. Jednak żadna siła nie była go w stanie powstrzymać przed wyprowadzką i sprawić, że zostałby jeszcze na jakiś czas w centrum futbolowego świata. A świat soccera rozpoczyna świętowanie i już wylicza potencjalne korzyści. Wygrał wyścig o pozyskanie najlepszego piłkarza ostatnich mistrzostw świata, wielokrotnego zdobywcę „Złotej Piłki”, co stanowi dla MLS-u puentę wieloletnich działań i uwiarygadnia działania tej ligi na arenie międzynarodowej.

Transfer Messiego nagrodą za wiele lat wysiłków przy rozkręcaniu soccera

I choć wiele osób deprecjonuje te rozgrywki, nie wypada tej ligi wytykać palcami. Wręcz w wielu aspektach może imponować swoim rozmachem, organizacją i pójściem z duchem czasu.

Transfer Messiego nagrodą za wiele lat wysiłków

W pełni profesjonalna liga amerykańsko-kanadyjska powstała dopiero w 1996 roku. Zatem mowa o dość młodych rozgrywkach, które w dodatku różnią się w wielu aspektach od lepiej nam znanych lig. Brak awansów i spadków, zasada „designated players”, play-offy, wymagające dużego zaangażowania progi wejścia, jawne zarobki zawodników – to niewątpliwie wyróżnia MLS na tle innych. Nie są to rozgrywki przeźroczyste i mdłe. Mają unikalny charakter. Choć nie każdemu przypadają do gustu, to jednak stanowią ciekawy punkt na futbolowej mapie świata.

Natomiast wciąż muszą zmagać się z wieloma stereotypami i mitami, które dość łatwo obalić. Oto kilka przykładów.

1. Idą tam tylko emeryci.

Reklama

Średnia wieku jest tam niższa niż w topowych pięciu europejskich ligach. Bierze się to z tego, że każdy klub musi mieć swoją akademię. Warunki zapewniane młodym zawodnikom są tam na bardzo wysokim poziomie.

2. Tam gra się tylko na sztucznej murawie i na stadionach do futbolu amerykańskiego lub baseballa.

Tylko kilka drużyn gra na sztucznej nawierzchni. MLS wciąż jest jeszcze w fazie rozwoju i z tego wynikają kompromisy. Poza tym niektóre stadiony w USA zapierają dech w piersiach. Obiekt Atlanty United to prawdziwe dzieło sztuki. Zresztą zobaczcie sami.

3. W Stanach Zjednoczonych nikt nie ogląda piłki.

I to jest ciekawy temat. W 2017 roku firma „Gallup” opublikowała raporty, z których wynikało, że częściej oglądanymi sportami od piłki nożnej w USA były tylko koszykówka i futbol amerykański. W poprzednim sezonie średnia frekwencja na stadionach MLS-u przekroczyła 21 tysięcy widzów. Dla porównania MLB kręci się w okolicach 28 tysięcy widzów, NBA 18 tysięcy, NHL podobnie. Łącznie mecze MLS-u w poprzednim sezonie z poziomu stadionu śledziło 10 milionów widzów, co stanowi nowy rekord. Co więcej, w ostatnich latach średni poziom wypełnienia aren MLS-u (wyłączamy erę pandemiczną) kręcił się w okolicy 90 procent. Trochę jest w tym kreatywnego liczenia, ponieważ na kilku stadionach na czas meczów piłkarskich ograniczana jest pojemność, ale i tak robi to wrażenie.

Reklama

4. MLS się nie rozwija.

Jeszcze w 2006 roku w MLS-ie grało dwanaście drużyn. Pomimo rygorystycznych norm i wysokich progów wejścia (Charlotte FC musiało zapłacić ponad 300 milionów dolarów wpisowego) te rozgrywki już teraz rozrosły się do 29 zespołów — piętnaście drużyn liczy wschodnia konferencja i czternaście zachodnia. Nadal MLS odstaje poziomem od najlepszych lig, ale sukcesywnie ten dystans skraca, choć ciężko zakładać, że przebije kiedykolwiek Premier League czy LaLigę.

Na upartego można rozszerzyć wyliczankę służącą obalaniu stereotypów o kolejne punkty, ale jak ktoś jest negatywnie nastawiony do MLS-u to ciężko będzie przekonać go do zmiany poglądów. A trzeba pamiętać, że coraz więcej potężnych firm inwestuje w rozwój tej ligi. Od tego roku obowiązuje dziesięcioletnią umową MLS-u z Apple TV, na mocy której każdy subskrybent „Apple TV MLS Season Passa” może oglądać mecze z dowolnego miejsca na świecie. Ile kosztował światowego giganta zakup tych praw? 2,5 miliarda dolarów. To robi wrażenie i Apple nie zapłaciłby takich pieniędzy, gdyby nie miał pewności, że inwestycja będzie opłacalna.

Koniec cyklu i początek nowego

Część osób zapewne dość dobrze pamięta pierwszy potężny wystrzał tych rozgrywek. Kiedy Beckham przychodził do LA Galaxy, tchnął w MLS nowe życie. Część osób wręcz uważa, że być może był to ostatni moment, by zatrzymać niekorzystny trend i na nowo rozkręcić koniunkturę. Zwracano uwagę, że kilka klubów znajdowało się w trudnej sytuacji finansowej, a frekwencja sukcesywnie spadała – nieznacznie, ale jednak – dlatego przyjście takiej gwiazdy było potrzebne.

Wraz z transferem “Becksa” w 2007 roku wprowadzono zasadę „designated player”, która umożliwia płacenie wąskiej grupie zawodników (wówczas jednemu) więcej, niż pozwala na to limit. Dzięki temu ligę zasilali tacy zawodnicy jak Wayne Rooney, Zlatan Ibrahimović, Kaka, Steven Gerrard, Andrea Pirlo, Frank Lampard, David Villa i Thierry Henry. Jednak nie każdy znany piłkarz się w niej sprawdził. Kilka głośnych nazwisk zasłużyło na miano MLS-owych flopów. Fredrik Ljungberg, Frank Lampard i Rafa Marquez – to trzy jaskrawe przypadki pokazujące, że wcale nie gra się tam tak łatwo, jak niektórym się wydaje.

Ale nie tylko weterani korzystali na wprowadzeniu wspomnianej zasady. Zdarza się, że „designated player” wykorzystuje się, by sprowadzić obiecujących graczy przykładowo z Ameryki Południowej. Na tej zasadzie do Atlanty trafił Miguel Almiron. Paragwajczyk był gwiazdą MLS-u, a obecnie jest zawodnikiem Newcastle United i pomógł “Srokom” w wywalczeniu miejsca w czwórce Premier League. Zatem w przypadku tej zasady dużo zależało od strategii klubu.

Teraz jednak do MLS-u trafia „designated player”, który może zmienić oblicze tej ligi na wielu polach.

Messi, Messi, Messi

Dla amerykańsko-kanadyjskiej piłki sprowadzenie Leo Messiego stanowi puentę wielu lat starań i budowania potężnych struktur. Transfer Argentyńczyka do Interu Miami sprawił, że choć mediolański Inter awansował do finału Ligi Mistrzów, to teraz mówi się zdecydowanie więcej o Interze zza oceanu. Nie zdziwimy się, jeśli zaraz powstanie termin „efekt Messiego”, który będzie dotyczył kolejnego boomu na piłkę w Stanach Zjednoczonych.

W przyszłym roku odbędzie się tam Copa America, a już za trzy lata (również w Kanadzie i Meksyku) mistrzostwa świata. Lepszego momentu na sprowadzenie argentyńskiego mistrza świata nie było. To laurka i uwiarygodnienie działań amerykańsko-kanadyjskiego futbolu. Z roku na rok rosną konta amerykańskich i kanadyjskich klubów w mediach społecznościowych. To samo tyczy wzrostu liczby sprzedawanych koszulek, przychodów z dnia meczowego, wartości klubów i wiele innych aspektów. A teraz wszytko jeszcze przyspieszy – choć ciężko ocenić na jak długo.

Dla wszystkich zaangażowanych stron jest to sytuacja win-win. Skorzysta na tym „soccer”, ale i Messi. Swoje sportowe podstawowe ambicje już zrealizował i może skupić się na nieco innych aspektach. A przy tym pomóc się rozkręcić całej reszcie. Skoro Apple jeszcze nie mając pewności, że przyjdzie ktoś taki do ligi, rzucił na stół 2,5 miliarda, to wyobraźcie sobie, co może stać się w najbliższym czasie i jacy wielcy gracze będą chcieli zaangażować się w MLS.

Wiele wskazuje na to, że Inter Miami, wygrywając z Saudyjczykami wyścig o Messiego, może przynieść więcej korzyści sobie i lidze, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Tu sprawa nie toczy się już o miliony i kilka ulotnych chwil, lecz o miliardy i nadanie „soccerowi” pędu, z którym nigdy jeszcze nie miał do czynienia.

WIĘCEJ O TRANSFERZE LIONELA MESSIEGO:

Fot. Newspix.pl

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
1
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Piłka nożna

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
1
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

10 komentarzy

Loading...