Reklama

Najważniejszy moment w karierze. David Moyes może sobie zapewnić nieśmiertelność

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

07 czerwca 2023, 15:43 • 9 min czytania 4 komentarze

David Moyes w tym sezonie już kilkukrotnie urywał się ze stryczka. Miał już mecze ostatniej szansy, które miały przesądzić o jego „być albo nie być” w West Hamie i wszystkie kończyły się dla niego korzystnie. Ostatecznie udało mu się utrzymać Młoty w Premier League, ale przecież zupełnie nie tego oczekiwali od niego właściciele klubu przed rozpoczęciem sezonu, wydając na transfery aż 160 milionów funtów. Ale nie spodziewali się też zapewne, że Szkot zdoła awansować ze swoim zespołem do finału Ligi Konferencji Europy. A czy zasadne jest zwalniać trenera, który dał ci pierwszy europejski finał od 1976 roku?

Najważniejszy moment w karierze. David Moyes może sobie zapewnić nieśmiertelność

Moyes to z pewnością jeden z najbardziej zagadkowych menedżerów w historii piłki nożnej. Mało było aż tak nieoczywistych postaci, których nie dałoby się łatwo ocenić w sposób jednoznaczny. Dla części opinii publicznej Szkot jest synonimem porażki i marazmu, bo większość fanów na całym świecie kojarzy go przede wszystkim z pogrążeniem Manchesteru United po odejściu Sir Alexa Fergusona. A przecież przygoda na Old Trafford to nie jedyna jego sromotna klęska w karierze.

W końcu to właśnie on spuścił z Premier League Sunderland, który do tej pory nie zdołał wrócić na najwyższy poziom rozgrywkowy. W dodatku zrobił to, plując jednocześnie w twarz wszystkim fanom Czarnych Kotów, ponieważ powiedział, że dokładnie na tyle było stać jego zespół. Mało kto pamięta też, że Moyes był przez niewiele ponad rok trenerem Realu Sociedad, gdzie również – łagodnie mówiąc – furory nie zrobił.

Porażka znacznie bardziej rzuca się w oczy niż sukces. Niestety, właśnie tak skonstruowany jest dzisiejszy świat. Dlatego właśnie niewielu ludzi spoza brytyjskiej bańki piłkarskiej kojarzy Moyesa w pierwszej kolejności jako trenera, który odbudował Everton, wskakując z nim na lata do czołówki Premier League. Niewątpliwe sukcesy w West Hamie również nie sprawiają, że Szkot ogrzewa się blasku swojej chwały. Choć te na pewno kojarzy większa rzesza obserwatorów piłki, bo przede wszystkim są najświeższe.

SPRAWDŹ OFERTĘ FUKSIARZA NA FINAŁ LIGI EUROPY – DO 500 ZŁ BEZ RYZYKA!

Reklama

NIESPODZIEWANY RATOWNIK

Moyes wydaje się być już mocno związany z West Hamem, choć przecież pracuje tam „zaledwie” pięć lat. To niezły wynik, jak na dzisiejsze realia, ale nijak mający się do 11-letniej przygody w Evertonie. Jednak jego sukcesy z Młotami trafiły akurat na moment, w który Premier League znalazła się na szczycie piłkarskiej piramidy – generuje zdecydowanie największe zainteresowanie i przede wszystkim największe pieniądze. Stąd znacznie wyraźniej kojarzymy dobre wyniki tego West Hamu niż tamtego Evertonu.

Szkocki menedżer, trafiając w 2017 roku na London Stadium miał jedno podstawowe zadanie – utrzymać zespół w Premier League. Właściciele Młotów David Sullivan i David Gold zaufali mu, choć ostatnie lata przed zatrudnieniem były dla niego pasmem porażek. Moyes był wtedy właśnie po zupełnie nieudanej przygodzie z Manchesterem United, krótkim działaniem w Komitecie Technicznym UEFA, „skomplikowanym” pobycie w Sociedad i wysłaniem do piłkarskiego piekła Sunderlandu.

Trzeba przyznać Sullivanowi i Goldowi, że musieli mieć w sobie sporo odwagi, decydując się na ten ruch. Ale, co najważniejsze – opłacało się. Moyes przejął drużynę od Slavena Bilicia w listopadzie, kiedy ta była w totalnym dołku i – co najgorsze – w strefie spadkowej. Szkot potrafił jednak dotrzeć do tej – nazwijmy to „skomplikowanej” – szatni, w której rządziły takie postaci jak chociażby Marko Arnautović i ostatecznie zajął bezpieczne 13. miejsce w lidze. Półroczny kontrakt wygasł, więc The Chosen One, jak zwykli go nazywać niezbyt przyjaźnie nastawieni kibice United, usunął się w cień.

LEGENDA BEZ TROFEÓW

W tamtym sezonie Moyes dokonał też innej wielkiej rzeczy. Styczniowe starcie z Huddersfield było dla niego 200. zwycięstwem w Premier League. Oznaczało to, że znalazł się w elitarnym gronie, do którego należeli, poza nim, sami najwięksi – Sir Alex Ferguson, Arsene Wenger i Harry Redknapp.

Dziś ma ich już 255. Redknappa już przeskoczył, z Wengerem i Fergusonem raczej się już nie uda, ale to i tak wielkie osiągnięcie.

Cokolwiek by więc niektórzy nie mówili o Davidzie Moyesie, jest on po prostu legendą Premier League. Choć taką legendą, która nie ma… absolutnie żadnych trofeów. Jak na kogoś, kto ma na swoim koncie ponad 600 poprowadzonych meczów w Premier League i ponad 1000 w ogóle w karierze, to zaledwie jeden puchar – w dodatku Tarcza Wspólnoty zdobyta z Manchesterem United – jest w pewien sposób kompromitującym wynikiem. Tyle lat w zawodzie i nie triumfować nawet w Pucharze Ligi? Wyjątkowe osiągnięcie.

Reklama

Kilka razy było oczywiście nawet blisko – przede wszystkim w pamiętnym finale FA Cup z 2009 roku, w którym jego Everton zmierzył się na Wembley z Chelsea. The Toffees wyszli na prowadzenie jeszcze przed upłynięciem pierwszej minuty, dzięki trafieniu Louisa Sahy, co jeszcze do zeszłej soboty było najszybszym trafieniem w historii Pucharu Anglii. Ostatecznie musieli jednak uznać wyższość The Blues, ponieważ nie potrafili powstrzymać Drogby i Lamparda przed strzeleniem bramek. Później tak blisko sięgnięcia po trofeum już nie był.

Nie był aż do teraz.

NAJWAŻNIEJSZY MOMENT

W środę 7 czerwca 2023 roku na Eden Arenie w Pradze West Ham prowadzony przez Davida Moyesa zmierzy się z Fiorentiną w finale Ligi Konferencji Europy. – To zdecydowanie najważniejszy moment w mojej karierze – powiedział bez ogródek Szkot tuż przed tym meczem. Chyba nie ma co do tego wątpliwości. To spotkanie to będzie jedyna, być może już niepowtarzalna, okazja do tego, żeby coś udowodnić całemu światu. Zerwać z siebie łatkę wiecznego nieudacznika, który może się pochwalić zaledwie jednym trofeum pokroju Tarczy Wspólnoty. Już tego wieczoru 60-latek może sprawić, że przestanie się kojarzyć tylko z nieudolną próbą zastąpienia Sir Alexa Fergusona.

Moyes będzie więc walczył w Pradze przede wszystkim o swoje dziedzictwo. O to, żeby faktycznie coś po nim pozostało, poza imponującą liczbą meczów poprowadzonych w Premier League. Wiadomo też, że nie należy przeceniać wartości Ligi Konferencji Europy, ale trzeba pamiętać też, że Szkot pracuje w klubie, który ostatnie i zresztą jedyne (poza niewiele znaczącym Pucharem Intertoto) europejskie trofeum zdobył w 1965 roku (Puchar Zdobywców Pucharów). Już sam awans do finału LKE to jego wielki sukces, bo West Ham po raz ostatni w jakimkolwiek finale kontynentalnym grał w 1976 roku.

Tak więc oprócz zapewnienia sobie chwały na zewnątrz, Moyes może też stać się nieśmiertelny dla kibiców West Hamu. Tych samych, którzy witali go euforycznie, kiedy wracał do klubu po całkowicie nieudanym sezonie 2018/2019 pod wodzą Manuela Pellegriniego, ale też tych samych, którzy jeszcze kilka tygodni temu wywieszali na Craven Cottage baner z napisem „Moyes Out”. Trudno jednak będzie nawet tym największym sceptykom nie docenić tego, czego może dokonać w środę David Moyes.

NIEWIDZIALNE SUKCESY

Sullivan i Gold w ekspresowym tempie zdali sobie sprawę, że wypuścili z rąk odpowiedniego człowieka, zmieniając go zupełnie niepotrzebnie. Zreflektowali się po niewiele ponad roku, choć liczyli na długą i szczęśliwą współpracę z Pellegrinim. Chilijczyk prowadził ich jednak raczej z powrotem do strefy spadkowej, a nie do czołówki Premier League. Tam zaprowadził ich dopiero The Chosen One.

Po powrocie Moyesa na London Stadium oczekiwano od niego przede wszystkim tego, żeby zrobił z West Hamem to, co lata wcześniej w niebieskiej części Liverpoolu. Pomimo całej masy wątpliwości, która wtedy, mimo wszystko, towarzyszyła jego zatrudnieniu, udało mu się wykonać zadanie z nawiązką. Z Evertonem nie był nawet tego blisko, a z Młotami dotarł w zeszłym sezonie aż do półfinału Ligi Europy, gdzie musiał uznać wyższość późniejszych triumfatorów – Eintrachtu Frankfurt. W samej lidze na kilka lat wszedł do czołówki i ocierał się nawet o Ligę Mistrzów.

Załamanie przyszło dopiero w tym sezonie i to właśnie stąd wspominany już baner „Moyes Out” wyciągnięty podczas meczu z Fulham. West Ham naprawdę był jeszcze nie tak dawno w strefie spadkowej, a utrzymanie zapewnił sobie dopiero na dwie kolejki przed końcem. Mimo wszystko trener Młotów nie ukrywał, że poczuł się lekko urażony krytyką kibiców. – Wiem, że w piłce nożnej chodzi o tu i teraz i nie możesz patrzeć wstecz, ale to bolało i było rozczarowujące. Kiedy zobaczyłem ten baner, zabolało, ponieważ wysysa to twoją moc i siłę do działania. Kiedy ludzie ciągle cię kwestionują, wyczerpuje cię to. Muszę powiedzieć, że to nie był dobry czas. Czy czułem się samotny? Ogromnie – mówił 60-latek dosłownie jeszcze na początku kwietnia.

Rację należy przyznać obu stronom. Moyes słusznie oczekuje od kibiców większego zaufania, ponieważ sobie na nie zapracował przez ostatnie lata, ale z drugiej strony, sytuacja naprawdę w pewnym momencie była beznadziejna. A najgorsze w tym wszystkim było to, że przed rozpoczęciem sezonu Młoty wydały na wzmocnienia rekordowe 160 milionów funtów. Miało to pomóc w zrobieniu kolejnego kroku do przodu, a nie w stoczeniu się niemal na samo dno.

Moyes mocno przestrzelił z transferami, bo w zasadzie o żadnym z zawodników, którzy pojawili się latem w klubie, nie można powiedzieć, że się sprawdził w stu procentach. To sprawiło z kolei, że nie tylko kibice nabrali poważnych wątpliwości co do trenera, bo to samo stało się w przypadku Sullivana i Golda. Choć w tej kwestii z Wysp dochodzą sprzeczne sygnały. Część mediów twierdzi, że właściciele nie chcieli i nadal nie chcą pozbywać się Szkota, a wręcz zamierzają dać mu latem  jeszcze więcej funtów do dyspozycji niż przed rokiem. To jednak ta mniej prawdopodobna opcja. Ta nieco bardziej prawdopodobna teoria wskazywała na to, że to sam Moyes chciałby odejść po zakończeniu sezonu na własnych zasadach.

NOWA RZECZYWISTOŚĆ

Sam zainteresowany twierdzi raczej, że nie zamierza opuszczać London Stadium nawet w przypadku porażki z Fiorentiną. – Jedyne co mogę powiedzieć, to to, że bardzo podoba mi się praca tutaj. Widzę rzeczy, które chciałbym zmienić, zrobić trochę inaczej, ale w tej chwili nie mam nic w głowie oprócz tego, jak wygrać ten finał – zapowiadał Moyes na przedmeczowej konferencji.

Prawda leży zapewne gdzieś po środku. Trudno uwierzyć w to, żeby Sullivan i Gold zdecydowali się zwolnić trenera, który doszedł z West Hamem do pierwszego finału europejskiego pucharu od 47 lat. Nie mówiąc już o sytuacji, w której Moyes wygrywa Ligę Konferencji, zapewniając jednocześnie Młotom awans do przyszłorocznej edycji Ligi Europy, a więc jednocześnie spory zastrzyk gotówki. A skoro już o gotówce mowa, to pewne w tym wszystkim jest jedno. Jeżeli Moyes zostanie w klubie, to będzie musiał się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, jeżeli chodzi o zarządzanie. Wiadomo już bowiem, że władze klubu zamierzają zatrudnić dyrektora sportowego, który przejmie rolę głównego odpowiedzialnego za transfery, ponieważ w tej kwestii model wszechwładzy Szkota zawiódł na całej linii.

David Moyes zawalczy w środowy wieczór o wszystko. Może niekoniecznie o posadę, ale z pewnością o samego siebie.

Czytaj więcej o Premier League:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

4 komentarze

Loading...