Reklama

Trela: Dwie opowieści. Dlaczego Wisła Kraków powinna uwierzyć, że baraże to jej sukces

Michał Trela

Autor:Michał Trela

06 czerwca 2023, 10:06 • 8 min czytania 60 komentarzy

Przystępowanie do decydującej fazy rywalizacji o powrót do Ekstraklasy ze świadomością, że wystarczyło pokonać u siebie Zagłębie Sosnowiec, by awansować bezpośrednio, to dla Wisły Kraków gotowy przepis na katastrofę. A przecież, choć baraże są z natury francowate, także jej rywale mają bardzo solidne powody, by obawiać się rywalizacji z Białą Gwiazdą. Przecież w futbolu nie zawsze, ale jednak często, mimo wszystko wygrywa lepszy.

Trela: Dwie opowieści. Dlaczego Wisła Kraków powinna uwierzyć, że baraże to jej sukces

Pod koniec zeszłego roku ukazała się najnowsza książka Marcina Napiórkowskiego „Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, by uratować świat”. Spłycę teraz straszliwie jej przekaz. Żyjemy w najlepszym z możliwych światów, ale nie umiemy tego sprzedać. Otaczają nas dowody spektakularnych sukcesów ludzkości, lecz mamy powszechne poczucie, że świat schodzi na psy. Bojąc się katastroficznych wizji, oddajemy się w ręce tych, którzy obiecują, że nas przed nimi uratują. Musimy nauczyć się lepiej opowiadać o świecie. To fascynująca lektura, która przypomina mi się w ostatnich tygodniach, gdy obserwuję narrację towarzyszącą Wiśle Kraków. To znacznie niższy szczebel, strywializowanie przesłania Napiórkowskiego, ale w gruncie rzeczy sytuacja wydaje mi się podobna. Dlatego: Wisła Kraków potrzebuje lepszych opowieści, by uratować sezon.

Jak opowiedzieć finisz sezonu

Są dwie opowieści o tym sezonie Wisły Kraków. Obie prawdziwe. W pierwszej zakończony sezon zasadniczy I ligi był kontynuacją postępującej od lat degrengolady tego klubu. Najwyższy budżet płacowy w stawce nie wystarczył, by zmieścić się choćby w pierwszej trójce. Mimo znacznie większego generowanego szumu Wisła nie okazała się nawet najlepszym z zeszłorocznych spadkowiczów, bo wyprzedził ją Bruk-Bet Termalica Nieciecza.

Bezpośredni awans krakowianie przegrali ze zdecydowanie biedniejszym rywalem, który jeszcze dwa lata temu grał trzy ligi niżej niż oni. I z również słabszym kadrowo i finansowo ŁKS-em prowadzonym przez trenera, który z Wisły był wielokrotnie wyganiany.

Reklama

Wiosenne kłopoty

Wiosna wyglądała wprawdzie lepiej, ale tylko do momentu, gdy pojawiły się poważniejsze wyzwania. Z bezpośrednimi rywalami do awansu Biała Gwiazda przegrała. Nie dała też rady Puszczy Niepołomice, z którą teraz zmierzy w barażach. Dała się pokonać Zagłębiu Sosnowiec, które wcześniej miesiącami nie tylko nie potrafiło na wyjeździe wygrać, ale nawet strzelić gola. Zawodnicy udowodnili, że wciąż są miękcy psychicznie, bo gdy tylko pojawiła się realna szansa wskoczenia na drugie miejsce, to jej się przestraszyli. A trener Radosław Sobolewski wyszedł na ograniczonego taktycznie, bo nie potrafił znaleźć odpowiedzi na rywali, którzy grali z wiślakami ostrzej, odważniej, wyżej podejmując próby odbioru piłki.

Z kolei zaciąg Kiko Ramireza okazał się fajny tylko na dobrą pogodę. Bo gdy ktoś poskrobał Hiszpanów po Achillesach, wybił im z głowy radość futbolu, nie byli w stanie się pozbierać. Świadczą o tym cztery porażki w ostatnich dziewięciu meczach. Wisła na własne życzenie wypuściła bezpośredni awans. A teraz będzie miała w barażach bardzo trudno. Z Puszczą przegrała oba mecze ligowe w tym sezonie. Nawet jeśli ją przejdzie, najprawdopodobniej trafi na Bruk-Bet, który w tym sezonie przegrał u siebie tylko raz.

Tą opowieścią raczyłbym się na miejscu rywali Wisły. Jest jednak także druga opowieść.

Krótka pamięć zbiorowa

Mówienie o zaprzepaszczonym na własne życzenie awansie bezpośrednim to dowód na to, jak krótka jest zbiorowa pamięć. Bo trzy miesiące temu, gdy startowała runda wiosenna, Wisła była bliżej strefy spadkowej (dziewięć punktów nad Skrą), niż premiowanej awansem (dziesięć punktów do Puszczy). Była w tabeli nie tylko za ŁKS-em, Ruchem czy Niecieczą, których ostatecznie nie zdołała wyprzedzić, ale też za GKS-em Katowice, Chrobrym Głogów czy Arką Gdynia, co dziś wydaje się absolutnie odległą przeszłością. Stanowiła kompletną niewiadomą, bo właśnie władzę przejął w niej spec od sztucznej inteligencji, jeszcze chwilę wcześniej uznawany przez piłkarską społeczność za kosmitę.

Transfery przeprowadzał dyrektor sportowy, który nigdy wcześniej nie pełnił tej funkcji, a zespół wzmacniał zgrają Hiszpanów. Wielu z nich trzeba było odbudowywać po miesiącach bez gry. A zadania tego miał się podjąć trener, któremu niektórzy wciąż odmawiają odpowiednich kompetencji, by prowadzić klub tego kalibru. W skrócie: nie brakowało podstaw, by obawiać się, że cała ta ekipa nie zdoła odrobić nawet czterech punktów straty do baraży.

Reklama

Idealna zima

Wszyscy okazali się jednak znakomicie dopasowani. Królewski drugi raz w ciągu kilku lat tchnął w ten klub ducha, a – przynajmniej krótkofalowo – okazał się też znacznie lepszym codziennym zarządcą niż poprzednicy. Zatrudnienie Kiko Ramireza w nowej funkcji wyszło świetnie, bo niemal każdy ze sprowadzonych przez niego nowych nabytków okazał się wzmocnieniem.

Owszem, największą gwiazdą drużyny wciąż był Luis Fernandez, sprowadzony już wcześniej, ale David Junca, Miki Villar, James Igbekeme, Tachi czy Alex Mula zdecydowanie podnieśli poziom podstawowej jedenastki. Sobolewski wszystkich dobrze odbudował i wkomponował do drużyny. Zadbał też o odpowiednią koncentrację. Jego drużyna od początku rundy grała bez żadnego marginesu błędu. Presję odczuwała przed każdym spotkaniem. Przecież choćby mecz w Gdyni z drugiej kolejki jawił się jako kluczowy, by nie uciekła strefa barażowa. Z żadnego zwycięstwa nie można było w pełni się ucieszyć, bo zawsze było kolejne zadanie do wykonania.

Najlepsza runda od 16 lat

Wisła rozegrała jednak znakomitą rundę. Zdobyła w niej 36 punktów, czyli o cztery więcej niż drugi Bruk-Bet, a sześć i siedem więcej od zespołów, które już awansowały. Wygrała dwanaście z szesnastu spotkań, co w każdej lidze należałoby uznać za rewelacyjny wynik. W tym klubie nie zdarzyło się to od szesnastu lat i pamiętnej znakomitej jesieni za Macieja Skorży. Od tego czasu często nawet w całym sezonie nie zawsze udawało się osiągnąć dwanaście wygranych.

Pechowe porażki

Wisła dobrze zarządzała zbiorowymi emocjami i pozwoliła sobie na raptem jedną wpadkę z niżej notowanym rywalem. Potrafiła odrabiać straty, co wcześniej kompletnie jej nie wychodziła. Była w 2023 roku najlepszą drużyną w lidze. Pokazuje to dorobek punktowy, pokazują statystyki. Według punktów oczekiwanych wyliczanych na podstawie sytuacji bramkowych dla Wisły i jej rywali krakowianie zapracowali na najwięcej punktów. Mieli trochę pecha, ale zasadniczo pokazali w ostatnich miesiącach, kto rządzi w I lidze.

Szukanie głębszych przyczyn w porażkach to tylko dorabianie ideologii pod tezę: przewaga w golach oczekiwanych z Zagłębiem wyniosła 2,67 do 0,66. Z Ruchem 0,84 do 0,56. Tu teza o rywalach, którzy rozszyfrowali sposób gry po prostu się nie broni. W tym sporcie czasem tak po prostu bywa, że lepszy zespół nie wygrywa.

Poprawa w meczach bezpośrednich

Mówienie o słabości w meczach bezpośrednich też zawiera zresztą element dobierania faktów pod tezę, bo zwykle sprytnie pomija się zasłużone wygranie meczu z Niecieczą, który miał spory ciężar gatunkowy i odbywał się z niewygodnym rywalem. Odcina się narracyjnie pewne zwycięstwo ze Stalą Rzeszów, która awansowała do baraży, czy strzelenie sześciu goli w Bielsku-Białej i w Gdyni drużynom, które też do końca liczyły się w grze o czołową szóstkę.

Owszem, w tabeli bezpośrednich meczów najlepszych sześciu drużyn ligi Wisła zajmuje ostatnie miejsce. Ale mają na to duży wpływ jesienne niepowodzenia (porażki ze Stalą i Puszczą, remisy z Niecieczą, ŁKS-em, Ruchem). Biorąc pod uwagę samą wiosnę, Stal wyglądała w bezpośrednich meczach gorzej, Puszcza tak samo. A ŁKS przegrał w Niecieczy i Niepołomicach, Ruch w Niecieczy, Puszcza w Rzeszowie. Nikt przez te mecze nie przechodził suchą stopą. Wisła szansę na bezpośredni awans zaprzepaściła jesienią. Tym, że z Sandecją zgubiła pięć punktów, że z Chojniczanką trzy. A nie tym, że zdarzył jej się pod koniec rundy jeden mecz, jaki zdarza się każdej drużynie świata zawsze, że rywal wygrał, mimo że nie zasłużył. Wspominamy go tylko dlatego, że był niedawno. Punkty stracone w Tychach w sierpniu ważyły tyle samo.

Zrzucony ogon

Mimo potężnego ogona z jesieni, który trzeba było ciągnąć przez całą wiosnę, Wiśle udało się zdobyć miejsce w barażach. Udało się jej nawet wywalczyć prawo gry u siebie w przynajmniej jednym meczu, a może i w obu. Baraże są oczywiście francowate, jeden błąd, jeden pechowy epizod, mogą zaprzepaścić cały sezon. Ale jednocześnie są pierwszym tej wiosny momentem, kiedy Wisła nie musi dźwigać żadnego bagażu z jesieni. Już go zrzuciła.

Teraz wreszcie startuje od wyniku 0:0. Liczy się tylko to, kto lepiej gra w piłkę. A Wisła tej wiosny robi to lepiej niż jakikolwiek inny zespół w lidze. Owszem, w futbolu częściej niż w innych dyscyplinach zdarza się, że lepszy zespół nie wygrywa. Ale wciąż lepsi wygrywają częściej niż słabsi. Nie ma powodu się bać. Każdego z potencjalnych barażowych rywali Wisła już w tym sezonie ograła (Puszczę w Pucharze Polski po rzutach karnych). Patrząc na 2023 rok, a to przecież w nim odbędzie się baraż, to rywale muszą się martwić tym, że zagrają z Wisłą.

Procenty za pozytywne myślenie

Taką właśnie opowieścią raczyłbym się na miejscu piłkarzy Wisły. W barażach przy tej formule awans wciąż jest dla każdego mało prawdopodobny. Wyjściowo każdy ich uczestnik miałby jakieś 25% szans na awans, czyli 75% ryzyka braku awansu. Ci, którzy grają u siebie, mogą liczyć na minimalną korektę w górę, ale wciąż należy trzeźwo zakładać, że raczej się nie uda.

O wszystkim mogą zdecydować drobne procenty. Minimalne przewagi nad rywalem. Jedną z nich może być przystąpienie do decydujących starć z myślą, że zdobyło się miejsce w barażach, a nie przegrało bezpośredni awans. Wisła ma wszelkie podstawy, by tak właśnie się czuć. Musi tylko wtłoczyć sobie w głowy optymistyczną, ale prawdziwą opowieść o tym, co się u niej wydarzyło w ostatnich miesiącach.

CZYTAJ WIĘCEJ O 1. LIDZE:

Fot.

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

1 liga

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

60 komentarzy

Loading...