Reklama

Trela: Stabilizacja poniżej szczytu. RB Lipsk z kolejnym trofeum, ale bez kroku naprzód

Michał Trela

Autor:Michał Trela

04 czerwca 2023, 10:28 • 9 min czytania 4 komentarze

Tylko raz w historii klubowi z Lipska udało się zgromadzić w jednym sezonie Bundesligi więcej punktów, niż w tym właśnie zakończonym. Skoro jednak rekordowe wciąż są rozgrywki sprzed sześciu lat, z czasów Ralpha Hasenhuettla, gdy RB było beniaminkiem, to znaczy, że Czerwone Byki od jakiegoś czasu nie mogą przebić szklanego sufitu. W tym kontekście obronienie Pucharu Niemiec to tylko nagroda pocieszenia.

Trela: Stabilizacja poniżej szczytu. RB Lipsk z kolejnym trofeum, ale bez kroku naprzód

W tym, że nazwę klubu z Lipska wygrawerowano przed rokiem na trofeum przyznawanym za zwycięstwo w Pucharze Niemiec, było coś symbolicznego. Klub, któremu spora część niemieckiego środowiska, nie tylko związana z trybunami, od początku daje odczuć, że nie jest w tamtejszym futbolu mile widziany, zapisał się, a właściwie został zapisany, w historii niemieckiego futbolu. Nagle jego nazwa stanęła w towarzystwie Bayernu Monachium, Borussii Dortmund, Eintrachtu Frankfurt, czy Schalke, czyli dużych klubów, sprawiających wrażenie, że istnieją od zawsze.

PRZEŁAMANA NIEMOC

Presja, by do tego doprowadzić, była wtedy naprawdę spora. Lipskowi zaczynano już wytykać przegrane finały z Bayernem i Dortmundem z 2019 i 2021 roku, czy zaprzepaszczoną szansę w Lidze Europy z 2022 roku, gdy zespół odpadł w półfinale z Rangersami, mimo wygranej w pierwszym meczu. W Lipsku zaczynano powoli widzieć kolejny klub, który potrafi ładnie grać w piłkę, ale nie potrafi wygrywać. Przełamanie tej niemocy po serii rzutów karnych przeciwko S.C. Freiburg pozwoliło wstawić premierowe trofeum do gabloty i domknęło pierwszy etap rozwoju klubu. Od momentu powstania jako V-ligowiec w 2009 roku, do uniesienia krajowego trofeum trzynaście lat później.

FINAŁOWE OGRANIE

Tegoroczny finał z perspektywy Lipska nie miał aż takiego ładunku emocjonalnego. Właściwie z żadnej perspektywy. Przed rokiem naprzeciw „Czerwonym Bykom” stanął klub z Fryburga, dla którego był to pierwszy finał w historii i którego piłkarze mieli świadomość, że druga taka szansa prędko się nie powtórzy. Eintracht, jakkolwiek to zabrzmi w kontekście klubu, który przez kilkanaście pierwszych lat XXI wieku był co najwyżej średniakiem, trochę zdążył się już przyzwyczaić do rozgrywania dużych spotkań. W ostatnich sześciu latach rozegrał sześć meczów, których stawką było trofeum. Każdy chciał naturalnie zdobyć kolejny puchar i miał ku temu przeróżne motywacje. Ale dało się odczuć z jednej strony finałowe ogranie obu rywali, z drugiej to, że dla żadnej z tych drużyn sprawa na Stadionie Olimpijskim w Berlinie nie toczyła się o życie.

INNY SMAK PUCHARU

Na pierwszy plan mogły więc wyjść umiejętności piłkarskie, które były po stronie ekipy Marco Rosego. Wprowadzenie na boisko Yussufa Poulsena i błyski Christophera Nkunku wystarczyły na Eintracht. Lecz sama radość ze zwycięstwa była u piłkarzy tym razem dość stonowana. Tak, jakby sami czuli, że stać ich było w tym sezonie na znacznie więcej. Że są już zbyt dobrzy i zbyt długo należą do krajowej czołówki, by zdobycie Pucharu Niemiec akurat po tym sezonie traktować jako coś więcej niż tylko trofeum na otarcie łez. Choć będzie w gablocie wyglądać tak samo, choć zostaną na nim wygrawerowane te same litery, tym razem puchar smakuje inaczej. Tamten sprzed roku był zapowiedzią, że Lipsk wszyscy w Niemczech muszą traktować poważnie. Tegoroczny przypomina, że na razie jakiekolwiek inne trofeum wciąż pozostaje w sferze marzeń.

Reklama

ROTACJE WŚRÓD TRENERÓW

Choć zdecydowana większość piłkarzy uczestniczyła w finale sprzed roku, ale też nawet tym sprzed czterech lat, na każdą wizytę w Berlinie przygotowywał ich inny trener. W 2019 pokonać Bayernowi dał się Ralf Rangnick. Dwa lata później z Dortmundem poległ Julian Nagelsmann. Przed rokiem triumfował Domenico Tedesco. A tym razem pierwsze trofeum na niemieckiej ziemi fetował Marco Rose. I samo to pokazuje, że w Lipsku nie wszystko w ostatnich latach toczy się harmonijnie i bezboleśnie. Dwa poprzednie sezony przebiegały według identycznego scenariusza – najpierw rozczarowująca jesień, ze skomplikowaniem sytuacji na niemal wszystkich frontach, potem zmiana trenera, następujące po niej spektakularne odrodzenie i zdobycie Pucharu Niemiec na osłodę. Rose swoje zrobił, czyli uratował sezon, wprowadzając drużynę do Ligi Mistrzów i dokładając do gabloty trofeum. Ale przydałoby się, żeby teraz także zbudował coś trwalszego niż poprzednicy.

Z DALA OD WALKI O MISTRZOSTWO

Piłkarze z Lipska, którzy sześć na siedem sezonów spędzonych w Bundeslidze kończyli w najlepszej czwórce, przez lata podkreślali regularnie, że gdy Bayern Monachium kiedyś w końcu osłabnie, oni muszą być gotowi, by to wykorzystać. Tymczasem Bayern osłabł, ale RB nic z tym nie zrobiło. Mając przed sobą najsłabszego giganta od lat, zdołali go wprawdzie pokonać w Monachium i z bezpośrednich starć wywalczyć cztery punkty, ale zasadniczo obrazu ligi to nie zmieniło. Trudno mieć do Lipska największe pretensje, że jedenaste mistrzostwo z rzędu trafiło do Bayernu, tutaj bezsprzecznie najwięcej do zarzucenia sobie musi mieć Borussia. Można jednak się zastanawiać, dlaczego RB nawet nie powalczyło o tytuł. Przez cały sezon ani przez moment nie wskoczyło na drugą pozycję. Ba, nawet do czołowej czwórki dostało się definitywnie dopiero na trzy kolejki przed końcem. Wcześniej, zamiast ścigać się z Bayernem i Dortmundem, biło się raczej z Freiburgiem i Unionem, czyli rywalami, z każdej strony patrząc, teoretycznie niższej kategorii.

To był sezon bohaterskiego zwalczania problemów, które samemu się stworzyło poprzez słabą pierwszą część rozgrywek. Nie jest jednak tak, że nie dało się tego już nadrobić. Już przed mundialem, gdy Bundesliga nie była jeszcze nawet na półmetku rozgrywek, zespół z Saksonii był na podium. Borussia atakowała z szóstej pozycji, a jednak rewelacyjną wiosną potrafiła się przesunąć do walki o tytuł. Lipsk żadnej rundy nie miał rewelacyjnej. Obie przeciętne. Wiosna była wprawdzie lepsza od tej bawarskiej, ale aż o osiem punktów słabsza od dortmundzkiej.

ROZCIEŃCZONY RED BULL

Nie ma więc w Lipsku powodów, by zachwycać się minionymi miesiącami. Zwłaszcza że klub wciąż sprawia wrażenie, jakby nie wiedział, w którą stronę chce iść. Ostatnim trenerem, który przetrwał tam pełny sezon, był Nagelsmann. Wtedy było jeszcze w miarę klarowne, w jakim kierunku ma następować rozwój klubu. Od grania wysokim pressingiem wprowadzanego przez Rangnicka, ewoluował w stronę zespołu lepiej czującego się z piłką przy nodze. Jesse Marsch miał być krokiem do źródeł bezpośredniego futbolu Red Bulla, ale okazał się zwyczajnie krokiem wstecz. Reaktywny Tedesco ustabilizował defensywę, pozwalając błyszczeć indywidualnościom z przodu, nie przyniosło to jednak efektów na dłuższą metę. Rose to z kolei następny trener, dla którego futbol to szybka, bezpośrednia i fizyczna gra. Wychowanek szkoły Red Bulla. Zanim jesienią objął klub z miasta, w którym się urodził, zaczynał trenerską karierę, prowadząc młodzieżowy, a potem seniorski zespół Salzburga. Lipsk nie tylko często zmieniał więc ostatnio trenerów (pięciu w cztery lata), ale też sposób, w jaki ma grać w piłkę. A przecież przez pierwsze dziesięć lat istnienia jego styl był na tyle powtarzalny, że ten rodzaj piłki nożnej zaczęto w Europie nazywać „futbolem Red Bulla”.

PRZETASOWANIA W GABINETACH

Częstotliwość roszad na ławce i tak nijak się ma do rotacji następujące wśród działaczy. W 2019 roku Rangnick po siedmiu latach ustąpił z funkcji dyrektora sportowego, zwalniając ją dla Markusa Kroeschego. Ten wytrwał w klubie niespełna dwa lata. Zanim zastąpił go Max Eberl, który wyrobił sobie renomę na rynku, budując solidne fundamenty Borussii Moenchengladbach, przez rok za politykę sportową odpowiadał prezes Oliver Mintzlaff wraz z doradcami takimi jak Christopher Vivell. Tego w październiku podkupiła jednak Chelsea, a sam Mintzlaff po śmierci Dietricha Mateschitza, właściciela Red Bulla, dostał awans w obrębie koncernu, odpowiadając dziś za wszystkie sportowe projekty firmy. Na miejscu w Lipsku miało to oznaczać więcej pracy dla Eberla, który oficjalnie wszedł na nowe stanowisko w grudniu oraz Mario Gomeza, zatrudnionego przed rokiem dyrektora technicznego. Już jednak mówi się, że Bayern widziałby w Eberlu następcę Hasana Salihamidzicia. Wedle doniesień medialnych, puszczenie go do Monachium nie jest wykluczone, o ile Lipsk dostanie sowitą kwotę odstępnego, jak było w przypadku Nagelsmanna. Znów stworzyłoby to jednak konieczność poszukiwania dyrektora sportowego. Po raz kolejny: RB zyskałoby finansowo, ale straciło sportowo.

Reklama

BRAK PERSPEKTYW DLA NAJLEPSZYCH

A potrzeba kreatywnych rozwiązań na rynku na pewno zajdzie, bo piłkarze sami doskonale wyczuwają, że w Lipsku warto na razie zostawać tylko do określonego pułapu. Transfer do Saksonii jest atrakcyjną propozycją dla każdego utalentowanego zawodnika, który chce dopiero wyrobić sobie nazwisko, ograć się w czołowej lidze świata i pokazać się w Lidze Mistrzów. Tak, jak miało to miejsce w przypadku Timo Wernera, Naby’ego Keity, Dayota Upamecano czy Ibrahimy Konate. Ale perspektywą zdobycia Pucharu Niemiec trudno przekonywać do pozostania takich piłkarzy jak Christopher Nkunku, Josko Gvardiol czy Dominik Szoboszlai. Każdy z nich czuje się już na siłach, by walczyć o mistrzostwo kraju i odgrywać ważną rolę w Lidze Mistrzów, w której Lipskowi tylko raz udało się na razie przebrnąć 1/8 finału. A klęski takie jak tegoroczne 0:7 w Manchesterze nie wpływają na poprawę międzynarodowego statusu klubu.

NIEPEWNA PRZYSZŁOŚĆ GWIAZD

Dlatego Lipsk czeka w lecie kolejna przebudowa. Odejście Nkunku jest już przesądzone. A kilka tygodni jego problemów zdrowotnych pokazało, jak wiele traci bez niego Lipsk (porażki z Bochum, Moguncją, Unionem, czy remis z Kolonią). Newcastle kusi Węgra, z kolei młody Chorwat ma oferty z niemal wszystkich czołowych klubów Europy. Do tego niepewna jest przyszłość takich piłkarzy jak Andre Silva, który przez dwa lata u żadnego z trzech trenerów, prowadzących w tym okresie Lipsk, nie nawiązał do formy z czasów Frankfurtu, czy Timo Werner, wypożyczony z Chelsea i grający w tym sezonie znacznie gorzej niż przed wyjazdem do Anglii. Wręcz dyżurnym kandydatem do transferu jest też Dani Olmo, który wciąż cieszy się bardzo dobrą opinią na rynku, mimo że w Niemczech nadal czeka na przełom.

OFENSYWA BUDOWANA OD NOWA

Bardzo możliwe, że przynajmniej ofensywę trzeba będzie poskładać na nowo. Już jest zatwierdzony transfer Benjamina Seski, 20-letniego Słoweńca z Salzburga, reklamowanego jako nowy Erling Haaland. Do Niemiec rosły napastnik przechodzi po sezonie, w którym trafił do siatki osiemnaście razy. Wszystko to jednak na krajowym podwórku, bo w dwóch edycjach Ligi Mistrzów, w których brał udział, nie strzelił jeszcze gola, co – pamiętając wyczyny Haalanda w barwach Salzburga w fazie grupowej tych rozgrywek – każe sądzić, że porównania są mocno na wyrost. W Saksonii Słoweniec spotka także kolegę z obecnej drużyny, czyli Nicolasa Seidwelda, 22-letniego środkowego pomocnika. Wedle doniesień niemieckich mediów Lipsk zabiega również o transfery z rynku niemieckiego – Christopha Baumgartnera, od lat wyróżniającej się postaci Hoffenheim oraz Jespera Lindstroema, jednej z gwiazd Eintrachtu Frankfurt, który jednak może się okazać zbyt drogi. To wszystko oczywiście ciekawi piłkarze, ale już przykłady Silvy, Xavera Schlagera, czy Davida Rauma pokazały, że to nie wystarczy. Nawet dobrzy zawodnicy, lecz kiepsko wkomponowani w system, tracą sporo atutów.

TRENER W ROLI BUDOWNICZEGO

Obawy co do przyszłości może również potęgować trenerska historia Rosego, który na razie nigdzie nie dał się poznać jako długodystansowiec. Z Salzburga i Moenchengladbach odchodził z własnej woli po drugim sezonie. W przypadku Borussii był to już znacznie słabszy rok od pierwszego. W Dortmundzie zrezygnowano z niego po roku. Niewiele więc wiadomo o nim jako o budowniczym, stopniowo dokładającym kolejne elementy i wymieniającym te, które mu nie pasują. A to właśnie w takiej roli będzie Lipskowi najbardziej potrzebny w nowym sezonie. Ostatnie dwa lata to dla tej drużyny funkcjonowanie w permanentnym okresie przejściowym między jednym dyrektorem sportowym a drugim, przed zmianą trenera albo tuż po niej. Zarządzanie kryzysowe wychodzi całkiem nieźle, skoro w tym czasie udało się dwa razy awansować do Ligi Mistrzów i zgarnąć dwa trofea. Ale teraz przydałoby się znów wrócić na spokojniejsze wody. Zakończony sezon nie szczędził dowodów, że takie pudrowanie problemów może zostać łatwo obnażone przez silniejszych rywali. Jednocześnie jednak zakończenie go dziesięcioma zwycięstwami w jedenastu meczach pokazuje, jak duży potencjał cały czas tkwił w tej ekipie. A każdy niebędący Bayernem, kto potrafi regularnie wygrywać, jest w niemieckim futbolu pilnie poszukiwany.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

4 komentarze

Loading...