Reklama

Trener starej daty. Historia Jose Luisa Mendilibara

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

31 maja 2023, 14:09 • 18 min czytania 4 komentarze

Ambasador bezpośredniego futbolu. Wielbiciel prostoty. Futbolowy dinozaur. Sympatyk dośrodkowań. Ostry przy linii bocznej, ale łagodny w codziennych relacjach. Twórca sukcesów Eibaru. Człowiek, który obudził Sevillę, gdy ta udała się na przydługą drzemkę. Raz wygrał Segunda Division, natomiast nigdy nie zajął w Primera Division miejsca wyższego niż siódme. A dziś może wznieść nad głowę trofeum za zdobycie jednego z europejskich pucharów. O kim mowa? O Jose Luisie Mendilibarze.

Trener starej daty. Historia Jose Luisa Mendilibara

O jego poglądach dotyczących życia, o sposobie pracy, o podejściu do zawodu, o budowaniu zespołów, o wpadkach, ale i o chwilach chwały. Oto kompendium wiedzy na temat trenera Sevilli, który dziś spróbuje ograć Romę w finale Ligi Europy.

Niekiedy chronologia psuje dobre historie, ale żeby zrozumieć fenomen Jose Luisa Mendilibara, trzeba przechodzić szczebel po szczebelku jego kariery. Kariery, która nie zawsze była usłana różami, a raczej skupiona wokół nadawania swoim czynom sensu i budowania wzajemnego zaufania. Pracy, która nie zawsze była ceniona, ale dodawała kolorytu hiszpańskiej piłce.

Kim jest Jose Luis Mendilibar?

„Wywodzę się z innej epoki, z innego futbolu, w którym zawodnicy mieli parę butów, najwyżej dwie na cały sezon i pamiętam, że uszkodzone obuwie zabierałem do szewca”

J. L. Mendilibar

Reklama

***

Gdybyśmy mieli rozpocząć zabawę, która polegałaby na wymienieniu pięciu najpopularniejszych hiszpańskich trenerów w jak najkrótszym, to zapewne w pierwszej kolejności padałyby nazwiska takie jak: Guardiola, Enrique, Benitez, Emery czy Lopetegui. Nie należałoby oczekiwać tego, że regularnie w takim gronie będzie wymieniany Mendilibar. Bo choć ma potężny staż w Primera Division, to szary kibic niekoniecznie musi go kojarzyć. Mendilibar nigdy prowadził klubu spoza Hiszpanii, nie był też trenerem dwóch największych drużyn LaLigi, więc jego popularność poza pewnymi kręgami nie była szczególnie duża. Czy to stanowiło dla niego problem? Wręcz przeciwnie. Lubi błysnąć rubasznymi sformułowaniami, ale na ogół nie rozpycha się łokciami w wyścigu o okładki pierwszych stron gazet.

SPRAWDŹ OFERTĘ FUKSIARZA NA FINAŁ LIGI EUROPY – DO 500 ZŁ BEZ RYZYKA!

Stroni od ekstrawaganckiego ubioru i skupia się na prostocie. Jego meczowy outfit ogranicza się do kilku koszulek polo i klubowych dresów. Jeszcze kilka lat temu krążył między linią boczną a ławką w koszuli, a nawet w garniturze (lata pracy w Realu Valladolid), ale to już zamierzchłe czasy. Teraz stawia na wygodę.

Uważany jest za człowieka starej daty. Drony do nagrywania treningów, GPS-y i inne owoce techniki ogranicza do minimum. Nie przepada też za VAR-em i innymi dobrodziejstwami techniki.

W codziennej pracy bazuje na aspektach, które wypracował na początku swojej kariery trenerskiej. Uważa, że szkielet jego metod treningowych nie zmienił się od trzydziestu lat. Wprowadza oczywiście drobne poprawki, ale wychodzi z prostego założenia, że jak coś działa, to nie ma sensu przy tym na siłę grzebać.

Reklama

Powiecie, że opisujemy trenerskiego dinozaura i w dużej mierze będziecie mieli rację. I sam Mendilibar się tego nie wstydzi. Mówi, że jest zaprzeczeniem nowoczesnego trenera. Taki otwarty przekaz działa na korzyść 62-latka. Zawsze wiadomo, czego się po nim spodziewać w kontekście gry jego zespołów. Nie ma w nim grama fałszu i udawania, że jest kimś innym. Podkreśla, że jego styl jest bliski temu, co od zawsze charakteryzowało baskijski futbol.

Jeśli ktoś oczekuje spokojnej gry od tyłu i akcji składających się z dużej liczby podań, to nie powinien w ogóle zasiadać do negocjacji z Mendilibarem. 62-latek nie jest sympatykiem posiadania piłki. Wręcz brzydzi się bezproduktywny toczeniem futbolówki od nogi do nogi. Według jego filozofii piłkarze mają podejmować ryzyko pod bramką rywala, a nie pod swoją. Mówiąc dosadnie: Jeśli jako zawodnik chcesz spokojnie wyprowadzać piłkę od tyłu, to lepiej unikaj pracy z Mendilibarem. Raz, że nie rozwiniesz się u niego w tym aspekcie. Dwa, że nie będzie zadowolony z tego typu prób i pojawią się tarcia.

Wniosek nasuwa się oczywisty: to rzemieślnik starej daty, ale tacy trenerzy też są potrzebni na rynku trenerskim. Sevilla jest tego doskonałym przykładem – przynajmniej w krótkim okresie.

Wspinaczka na szczebel centralny

„Startowałem w ligach regionalnych, a teraz jestem w finale Ligi Europy”

J. L. Mendilibar

***

Nigdy nie wróżono mu wielkiej kariery piłkarskiej i faktycznie – wielkim piłkarzem nigdy się nie stał, ale miał bliski kontakt z futbolem na wysokim poziomie. Ostatnie lata w juniorach spędził w akademii Athletiku. Później zaliczył kilka meczów w rezerwach tego klubu, ale nie było mu dane zadebiutować w pierwszym zespole.

Jak sam wielokrotnie przyznawał – był przeciętnym piłkarzem, więc musiał grać z nieco mniejszą liczbą oczu skupionych na jego poczynaniach. W Primera Division nigdy nie zagrał, natomiast drugą ligę zdążył poznać na wylot. Raz nawet jako podstawowy piłkarz Sestao był blisko wywalczenia awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Tamten okres wspomina zresztą bardzo ciepło. To wtedy miał przyjemność pracować z trenerem Javierem Iruretą, twórcą późniejszych sukcesów Deportivo La Coruna, od którego czerpał garściami i wpłynął pośrednio na to, że Mendilibar poszedł w trenerkę.

[Euforia i agonia La Coruñi]

Mendilibar będąc jeszcze czynnym zawodnikiem, zajął się wyrobieniem sobie uprawnień i pracą z juniorami. Z czasem podjął pracę w akademii Atletiku, potem był trenerem drużyny B, pracował też w innych klubach, ale pierwszy raz zrobiło się o nim głośno dopiero po dziesięciu latach pracy w roli trenera.

W pierwszych latach pracował głównie w swoim regionie. Jednak w pewnym momencie mocno zmienił otoczenie. Na dwa sezony przeniósł się pierwszy raz z dala od domu i wylądował w Lanzarote na Wyspach Kanaryjskich. Tam nabrał też luzu. Mecze często grano w południe, a potem chodził z klubowym lekarzem na okoliczne plaże. Nie miał w Lanzarotte laby, ale nabrał dystansu do wielu kwestii i miał przy tym bardzo dobre wyniki. Praca tam otworzyła mu drogę do przejęcia zespołów na szczeblu centralnym.

Od początku sezonu 2004/05 prowadził już drugoligowy Eibar i przy bardzo ograniczonym budżecie doprowadził zespół do zajęcia czwartej pozycji w Segunda Division. Zabrakło tylko jednego zwycięstwa, by wywalczyć sensacyjny awans z zespołem, który nawet nie mógł się nawet porównywać do drużyn z elity. Ba, pod względem infrastruktury i finansów nie był choćby w czołówce drugiej ligi. Zatem wynik osiągnięty tam przez Mendilibara, był zdecydowanie ponad stan. Zresztą to pokazał kolejny sezon. Eibar, już z nowym trenerem na pokładzie, spadł z hukiem do trzeciej ligi.

Natomiast Mendilibar dostał pracę w Athletiku, czyli w klubie, który znał od podszewki i był jego kibicem od dziecka. Zastąpił Ernesto Valverde, z którym znał się od wielu lat i miała nastąpić dość płynna i bezbolesna zmiana warty. Tak się jednak nie stało. Mendilibar szybko odpadł z Pucharu Intertoto po dwumeczu z CFR Cluj. Liga? Na przywitanie wygrana w derbach z Realem Sociedad, a potem już tylko gryzienie gruzu. Derbowa wygrana okazała się jedyną ligową wygraną Athletiku pod jego wodzą.

Już po jedenastej kolejce musiał odejść ze swojego ukochanego klubu, ale ciężko dziwić się tej decyzji władz „Los Leones”. Athletic znalazł się w strefie spadkowej, więc nie było na co czekać. A Mendilibar musiał przełknąć falstart w hiszpańskiej elicie.

Karne salta i domowa krioterapia

„Mógł powiedzieć ci każde barbarzyństwo podczas meczu lub treningu, ale potem grał z nami w karty w autobusie”

Moises Hurtado

„Nie znam drugiego trenera, który byłby zdolny do czegoś takiego”

Alvaro Rubio

***

Po niepowodzeniach w Bilbao wrócił na dobrze mu znany drugoligowy grunt. Otrzymał szansę prowadzenia Realu Valladolid. Efekt? Awans już w pierwszym sezonie. Później przez dwa lata utrzymał zespół w najwyższej kategorii – w tym raz w ostatniej serii spotkań.

To w tym klubie po raz pierwszy mówiło się więcej o jego metodach. Przede wszystkim o bardzo krótkich i intensywnych sesjach treningowych. Ale i o nietypowych rzeczach. Już na pierwszym obozie w Austrii piłkarze przekonali się, że z Mendilibarem będzie wesoło. Po każdym błędzie musieli robić salta. Schemat był prosty: piłkarz robi coś źle, słyszy „volatas” i musi walnąć salto. Proste rozwiązanie, wpędzające niektórych w zakłopotanie, ale potem dobrze wspominane przez zawodników. W czasie wspomnianego obozu piłkarze Realu Valladolid stosowali też domową wersję krioterapii, która sprowadzała się do wchodzenia do wielkich wiader z lodem na siedem minut. I w kolejnych latach Mendilibar wciąż trzyma się tej metody, która ma ograniczać ryzyko występowania kontuzji.

Hiszpan przepracował z tym klubem ponad trzy lata. Został zwolniony na początku lutego 2010 roku. “Los Pucelonos” po remisie z Almerią dzielił już tylko jeden punkt od strefy spadkowej, więc podziękowano Mendilibarowi za współpracę. Nie było już takiej chemii między piłkarzami i trenerem. Sam szkoleniowiec dawał oznaki zmęczenia, więc sama decyzja nie wydawała się najgorsza w tamtej chwili. Sęk w tym, że ostatecznie Real Valladolid spadł do drugiej ligi.

Niefortunne słowa, ale i kawał dobre roboty

„Pracowałem w Arratii, Valladolid, Lanzarote… są to moje drużyny i kropka. Będę za nimi do śmierci, ponieważ wszyscy traktowali mnie tam wspaniale. Teraz jestem w Osasunie i jestem przekonany, że kiedy odejdę, nadal będę za Osasuną, ponieważ ludzie okazywali mi tu szacunek i ja też to robię”

J.L. Mendilibar

***

Do Pampeluny trafił jako strażak. Podpisał taką umowę, że nawet w przypadku spadku miał w kolejnym sezonie prowadzić zespół. Doświadczony szkoleniowiec szybko ustawił wszystkich do pionu i zdołał utrzymać zespół w najwyższej klasie rozgrywkowej. Co więcej, w pierwszych 38 meczach ligowych wykręcił najlepszy wynik spośród wszystkich trenerów, którzy pracowali przed nim z Osasuną w XXI wieku.

Duża w tym zasługa naprawienia głównego mankamentu tej drużyny – gry poza domem. Przed jego przyjściem „Los Rojillos” nie wygrali przez kilka miesięcy meczu wyjazdowego. Pod jego wodzą się to zmieniło, więc i łatwiej było o spokojne utrzymanie w lidze.

Był jeden aspekt, który nie wszystkim odpowiadał. Niektórzy uważali, że zbyt opieszale podchodzi do tematu wyciągania młodych graczy z akademii, ale trzeba mieć jedną rzecz na uwadze. Na wstępie zaznaczył, że nie ma zamiaru wrzucać młodych graczy pod publiczkę i dawać komuś szans na wyrost.

W pierwszych miesiącach zaliczył też sporą wpadkę, ale nie taką związaną z wynikami drużyny, tylko z właściwym doborem słów. Tłem tej historii jest to, że Athletic i Osasuna często rywalizują o piłkarzy i regularnie klub z Bilbao podkupywał zawodników Osasuny, co wśród sympatyków klubu z Pampeluny nie było nigdy dobrze odbierane. Ale co ma do tego Mendilibar? Palnął, że Osasuna powinna być wdzięczna Athletikowi za to, że w ostatnich latach dał jej zarobić. Jak się łatwo domyślić – zdenerwował tym wiele osób i nasłuchał się sporo inwektyw.

Wywołał duże zamieszanie i z tego względu zwołał konferencję, na której przeprosił za swoje słowa. Uważał, że tak naprawdę źle przetworzył swoje myśli na mowę i wyszło bardzo niefortunnie. Chciał powiedzieć, że Athletic w przeciwieństwie do innych klubów płaci wszystkie klauzule, ale przekazał to w zły sposób. Rozeszło się po kościach. Mało tego, wyniki sprawiły, że na dłuższy czas zapomniano o tej wpadce.

Nad pracą Mendilibara zachwycał się Angel Martin Gonzalez, ówczesny dyrektor sportowy Osasuny:

– Dynamika klubu zmieniła się, bez hałasu, z pokorą. Tajemnica? To człowiek stąd, z północy. Pasuje do naszej filozofii i naszego sposobu patrzenia na futbol. Ma to we krwi.

Chwalili go też piłkarze. Raul Garcia, wychowanek, którego sprowadzono na roczne wypożyczenie z Atletico Madryt, odzyskał pod okiem tego trenera formę. Mówił:

– Nie straciliśmy pazurów, naszej ciężkiej pracy, ale teraz dużo pracujemy też z piłką.

Drugi sezon Mendilibara z “Los Rojillos” zakończył się siódmym miejscem Osasuny i tylko jednego oczka zabrakło, żeby awansować do europejskich pucharów. Ale już wtedy wiele rzeczy zaczęło się psuć. Wiadomo było, że klub powoli tonie w długach, a pieniędzy na transfery po prostu nie ma. Trzeci sezon sprowadzał się do walki o utrzymanie. Czwarty rozpoczął się fatalnie. Trzy mecze i trzy porażki. Coś pękło, z trybun wybrzmiewały zachęty do zwolnienia trenera – Mendilibar, kanpora! – a góra nie wytrzymała ciśnienia. Choć jeszcze kilka godzin przed zwolnieniem zapewniała, że nie dojdzie do zmiany trenera, to później prezes klubu mówił, że podczas przegranego meczu z Villarrealem najadł się wstydu na loży i trzeba coś zmienić.

Mendilibar pożegnał się z Osasuną, a jego następca, Javi Gracia, nie poprawił sytuacji i drużyna z Pampeluny spadła do drugiej ligi. Zadłużona po uszy, z wielkimi problemami organizacyjnymi i w cieniu skandalu.

[Od ucieczki znad przepaści po finał Pucharu Króla. Współczesna historia Osasuny]

Cenna lekcja

„Chcę dostosować się do miejsca, w którym przybywam. Najpierw muszę dostosować się do nich, ale chcę też, żeby oni przystosowali się do mnie. To jest główna rzecz, której szukam, kiedy idę do klubu, abyśmy się do siebie dostosowali”

J.L. Mendilibar

***

Kolejnym pracodawcą Mendilibara było Levante. Podpisał roczny kontrakt, który nie został wypełniony. Jego zespół odniósł tylko jedno zwycięstwo ośmiu spotkaniach i po laniu od Realu 0-5 został zwolniony. Czas pokazał, że decyzja o związaniu się z tym klubem była kompletnie nietrafiona. Mendilibar przejął drużynę, która pod wodzą poprzedniego trenera grała zupełnie inaczej i nie potrafiła dostosować się do zmian. Mendilibar w wywiadzie dla “Futbol de Banquillo” opowiadał o rozmowach z obrońcami, którym ciężko było się przestawić na nowe granie:

– Pytałem za każdym razem. Kto był najlepszym piłkarzem Levante w zeszłym roku? Bramkarz. Keylor Navas. Dlatego kupił go Real Madryt. Jeśli najlepszy był Keylor Navas, obrona nie grał tak dobrze.

Projekt życia

„Mało trenujemy z myślą o rywalu, ale dużo myśląc o nas”

J.L. Mendilibar

***

Po smutnym nieudanym okresie w Levante otrzymał znów szansę pracy w najwyższej klasie rozbrywkowej. Tym zgłosił się po niego Eibar. To oznaczało dla niego powrót do pracy na Ipurua po dziesięciu latach przerwy. Klub miał też w tamtym czasie trochę szczęścia, że został w Primera, ponieważ „Rusznikarze” utrzymali się tylko dlatego, że zdegradowano Elche.

Dużo się zmieniło od momentu, gdy Mendilibar prowadził ten klub po raz pierwszy, ale nadal klub ten utrzymał dawny charakter i w takim układzie nowy-stary trener czuł się wyśmienicie. Za sezon 2016/17 otrzymał nawet trofeum Miguela Munoza, które Marca przyznaje najwyżej ocenianemu szkoleniowcowi na podstawie not z całego sezonu.

Pracował tam w bardzo skromnych warunkach. Niewielki stadion, małe miasto, ograniczone możliwości finansowe. Transfery powyżej dwóch milionów euro uznawano tam wręcz za rozrzutność. Bazowano głównie na wolnych transferach lub na piłkarzach takich, którzy byli do wyciągnięcia za drobne. Ówczesny dyrektor sportowy, Fran Garagarza, tłumaczył, że głównie skupiają się na rynku krajowym, zwłaszcza na spadkowiczach i drugoligowcach. Pomijają w swoim skautingu takie kraje jak Holandia, Czechy, Szwecja czy Rosja ze względu na język i konieczność przystosowania się do nowych warunków. Chetnie rzucali oko na względnie tanią Portugalię i kraje Ameryki Południowej z wyjątkiem Brazylii, która była dla Eibaru zbyt droga.  Rzadko robiono od tego odstępstwa. Z Takashim Inuim wyszło perfekcyjnie, z Damianem Kądziorem niekoniecznie, o czym możecie przekonywać się po przeczytaniu wywiadu z Polakiem, który znajdziecie poniżej.

[Kądzior: „W Eibarze bardziej chciał mnie zarząd niż trener. Lekcja na przyszłość”]

Wszyscy znali się tam jak łyse konie. Atmosfera dopisywała i wszystkich co roku łączył wspólny cel pozostania w Primera Division. Z Eibarem bywało naprawdę wesoło. Mendilibar nie przebierał w słowach. Fabiana Orellanę nazywał szczurem (tam nie miało to pejoratywnego wydźwięku). Żartował, że nie zamieniłby Borjy Bastona na Luisa Suareza. A przy tym pompował Ivana Ramisa mówiąc, że tak świetnie się ustawia, że nawet na wózku inwalidzkim byłby w stanie grać na wysokim poziomie.

I tak zespół, który praktycznie co roku miał najniższy budżet w Primera Division przez kilka lat utrzymywał się w hiszpańskiej elicie. Za kadencji Mendilibara plasował się na następujących pozycjach:

  • 15/16 – 13 miejsce,
  • 16/17 – 10 miejsce
  • 17/18 – 9 miejsce,
  • 18/19 – 12 miejsce,
  • 19/20 – 14 miejsce,
  • 20/21 – 20 miejsce.

Ale wszystko ma swój kres. Pogorszyły się stosunki trenera z dyrektorem sportowym. Drużyna zaczęła pikować. Mendilibar czuł już od dłuższego czasu, że jego misja z tym klubem dobiega końca. Odczuwał fizyczne i psychiczne zmęczenie, które jeszcze spotęgowała sytuacja wokół hiszpańskiego futbolu w związku z pandemią. Zwlekał z odejściem i odszedł dopiero po spadku. Teraz można się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby gdyby szybciej opuścił tonący – niekoniecznie z jego winy – okręt. A tak wiemy, że ta dość słodka era skromnego klubu zakończyła się dość smutno dla trenera, który jest legendą tego klubu.

Okres przejściowy

„Winny siedzi na ławce”

J.L. Mendilibar

***

Spadek po spadku z Eibarem przez kilka miesięcy odpoczywał. Pod koniec 2021 roku przejął Deportivo Alaves, które było pogrążone w dużym kryzysie. Mendilibar sądził, że znając basijski futbol postawi szybko drużynę na nogi, ale panował tam duży chaos organizacyjny. Poprzedni trener utrzymał zespół i próbował wdrożyć idee piękniejszej gry, ale nie dostał ku temu odpowiedniej liczby klasowych graczy i Javi Calleja został pożegnany.

Zatem Mendilibar dostał projekt w jakiejś dziwnej fazie przejściowej, który zmierzał donikąd i nie dźwignął tego. Wygrał tylko jeden mecz na dwanaście i było widać, że sam już zwątpił, że jest w stanie coś zmienić. Zaczął po prostu brać winę na siebie. I w dość smutnych okolicznościach został zwolniony. Po nim zatrudniono Julio Velazqueza, ale było cudu. Deportivo zleciało z ligi – tak więc Mendilibar też dołożył do tego cegielkę.

Po zwolnieniu z Deportivo głoszono, że Mendilibar poszuka sobie spokojnego miejsca w drugiej lidze. Niewiele brakowało a wylądowałby w Huesce. Chciał go Angel Martin Gonzalez, dyrektor sportowy, który w przeszłości zatrudnił go w Osasunie. Panowie znają się bardzo dobrze i utrzymują dobre relacje, ale jednak na łączeniu Hueski z Mendilibarem się skończyło. Los zgotował Hiszpanowi ciekawszą historię do napisania.

Nagroda za lata pracy

„To, co zrobiłem w Eibar, jest tak samo ważne jak to, co robiłem, robię w Sevilli”

J.L. Mendilibar

***

Przejął Sevillę w bardzo trudnym momencie. Kiepskie transfery Monchiego w połączeniu z wypaleniem się koncepcji Julena Lopeteguiego wciągnęły Sevillę w kłopoty. Jorge Sampaoli okazał się strażakiem, który wąż strażacki nie podłączał do hydrantu, lecz do cysterny z paliwem. Efekt? Los Nervionenses wylądowali w strefie spadkowej.

W konsekwencji panowały podłe nastroje. Wokół klubu siano defetyzm. Sevilli realnie groził spadek do Segunda Division, który byłby katastrofą. Wszyscy w po czerwono-białej stronie stolicy Andaluzji mieli już dość tego sezonu. Gdy zatrudniono Mendilibara pojawiły się obawy, że będzie jeszcze gorzej. Ostatnio nie wiodło mu się najlepiej. W poprzednich dwóch sezonach jego kluby spadały, więc pojawiały się uzasadnione pytania, czy nie skompletuje hat-tricka.

Nie był jedynym trenerem, z którym prowadzono wówczas rozmowy. Wiadomo, że do stołu zaproszono Jose Bordalasa, ale na pierwszych wymianach zdań się skończyło. Próbowano po kilku latach zaprosić ponownie do pracy Marcelino, ale ten rzekomo zgłosił chęć objęcia zespołu dopiero od nowego sezonu. Czas uciekał, a na kogoś należało postawić.

I podpisał umowę z Mendilibarem, który przyznał, że negocjacje zamknęły się w dwóch kwadransach.

Było wielu przeciwników tej decyzji.

Monchi musiał odbijać krytykę. Wiele osób oczekiwało, że klub postawi na kogoś innego. Jednym z argumentów przeciwko Mendilibarowi był brak doświadczenia w rozstrzyganiu meczów na arenie międzynarodowej. Monchi tłumaczył, że w przypadku tego trenera jest to rekompensowane przez ponad 400 spotkań tego trenera w Primera Division. Przy okazji dyrektor sportowy dementował doniesienia, że Sevilla skupi się wyłącznie na lidze:

– Nie rozumiem sugerowania, że odrzucimy Ligę Europy i tylko skupimy się na utrzymaniu. Musimy walczyć cały czas z najlepszymi. Ten klub nie wyrósł z odpuszczania, wyrósł z ambicji.

Sytuacja nie była łatwa. Z jednej strony walka o utrzymanie. Z drugiej wyciskanie maksimum z Ligi Europy, by jakimś cudem wywalczyć sobie przepustkę do europejskich pucharów przez… europejskie puchary. Ale Mendilibar nie narzekał. Wręcz tryskał optymizmem.

SPRAWDŹ OFERTĘ FUKSIARZA NA FINAŁ LIGI EUROPY – DO 500 ZŁ BEZ RYZYKA!

Można odnieść wrażenie, że pracując z Sevillą, czuje się jak dziecko w sklepie zabawkami. Dosłownie. Od samego początku docenił jakość piłkarską, którą miał. Pieszczotliwie mówił:  – Jak dobrzy są ci dranie!.

Ale ciężko mu się dziwić. Od początku złapał z nimi dobry kontakt. Kupił ich prostym sposobem gry i swoją bezpośredniością. Wszyscy byli już zmęczeni kombinowaniem Sampaolego, a tu nagle dostali łatwe do wdrożenia rozwiązania.

Szybko przestano mówić o podziałach w szatni – znów Sevilla stanowiła zjednoczony zespół. Sam Mendilibar podkreśla, że mnogość meczów pozwoliła mu zintegrować grupę, bo musiał rotować, a skoro grał praktycznie każdy, to każdy czuł się ważny. Ot, banalne, ale trafiające w punkt spostrzeżenie.

Mimo że większość swojej kariery trenerskiej spędził na północy kraju, świetnie odnalazł się na południu. Sewilla stała się jego drugim domem. Zdążył się już zżyć z tym klubem. Z rozbrajającą szczerością mówi, że nie zna jeszcze hymnu Sevilli, ale go nuci i wygwizduje. Niewielu trenerów powiedziałoby coś takiego, ale Mendilibar jest jedyny w swoim rodzaju.

Przyznaje bez wahania, że ostatnie miesiące były najbardziej intensywne w jego karierze. Wzmożona liczba konferencji, większa dawka meczów, od tej, do której przywykł. Szum, hałas, fala pytań. Mendilibar do tego nie przywykł. On raczej woli pracować w ciszy, cieniu, poruszać się wręcz na palcach, by nie pozostawiać po sobie zbyt dużych śladów.

Sukces, ale czy będzie kontynuacja

„Jestem bardzo szczęśliwy z powodu Mendiego, on na to zasługuje. Nie mam wątpliwości. Kilka tygodni temu Sevilla grała ważne mecze, aby wydostać się ze strefy spadkowej, a teraz gra w europejskim finale. Mają wielkie zasług”

Ernesto Valverde

„Nie lubię pochwał. Prawie nigdy nie pomagają poprawiać błędów. Dlatego to prawda, że ​​trochę się boję, gdy wygrywamy kilka meczów z rzędu”

J.L. Mendilibar

***

Mendilibar wyciągnął Sevillę z okolic strefy spadkowej i obecnie jego drużyna zajmuje jedenastą pozycję w lidze. Przy furze szczęścia w ostatniej kolejce może jeszcze wskoczyć na siódmą lokatę, więc to pokazuje, że drużyna Estadio Sanchez Pizjuan ładnie się dźwignęła, ale większe wrażenie robią jej dokonania w Lidze Europy. Mendilibar sprawił, że Sevilla ograła w ćwierćfinale Manchester United, w półfinale Juventus i zameldowała się w finale. Jeszcze kilka tygodni temu ciężko było sobie coś takiego wyobrazić. A jednak – stało się.

Tym bardziej należy docenić pracę tego trenera. Dodajmy do tego jego niewielkie doświadczenie na arenie międzynarodowej. Wcześniej jedyną styczność z europejskimi pucharami miał w klubie z Bilbao i przegrał dwumecz w Pucharze Intertoto. A teraz ma na wyciągnięcie ręki wygranie Ligi Europy. Szaleństwo. Ale Mendilibar stąpa twardo po ziemi. Podkreśla, że ma nadzieję, że jego sukcesy sprawia, że trenerzy z mniejszych klubów zostaną bardziej docenieni i sami zainteresowani bardziej uwierzą w siebie.

Część z was zapewne pomyśli, że w nagrodę już ma na biurku wieloletni kontrakt. To tak nie działa. Mendilibar podpisał kontrakt do końca sezonu i wciąż ważą się jego losy. Krążą słuchy, że Sevilla rozważa pozyskanie trenera, który na dłuższą metę może dać tej drużynie rozwój. I pewnie taki był plan na starcie, żeby wziąć doświadczonego fachowca, a potem oddać zespół komuś z nieco świeższym spojrzeniem. Mendilibar psuje takie założenia i zrobił aż za dobry wynik. A jak wygra finał, to już w ogóle sprawa się skomplikuje. Jaka będzie ostateczna decyzja Sevilli? Przedłużą umowę z 62-latkiem, a może jednak postawią na kogoś innego? Jedno jest pewne, cieszymy się, że to nie my podejmiemy decyzję.

Sam Mendilibar podchodzi jednak bardzo spokojnie do tematu swojej przyszłości. W rozmowie z dziennikarzami “Relevo” przyznał, że jeśli klub nie da mu nowej umowy, to nic wielkiego się nie stanie. Będzie miał po prostu więcej czasu dla swojej wnuczki, która już krzyczy “Aupa Sevilla”.

Czytaj więcej o LaLiga:

Fot. Newspix

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
1
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Hiszpania

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
1
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Komentarze

4 komentarze

Loading...