Reklama

Arabska perła w koronie Sevilli. Youssef En-Nesyri wraca na przeklęty stadion w Budapeszcie

Maciej Szełęga

Autor:Maciej Szełęga

31 maja 2023, 19:29 • 10 min czytania 4 komentarze

Londyn był dla niego za zimny, więc odrzucił ofertę Chelsea. Minęło kilka lat, a stał się idolem gorącej Andaluzji. W 2021 roku podwoił swoją wartość rynkową, w 2022 dotarł do półfinału mundialu, a w 2023 może wygrać Ligę Europy po raz drugi w swej karierze. Youssef En-Nesyri ma wszystko, aby przechylić losy finału Ligi Europy na korzyść Sevilli.

Arabska perła w koronie Sevilli. Youssef En-Nesyri wraca na przeklęty stadion w Budapeszcie

W tym przypadku gra toczy się jednak o coś więcej niż puchar i awans do Ligi Mistrzów. To walka o spokój i pokonanie wieloletniej traumy.

Angielska pogoda

Są transfery, o których pisze się tylko dla picu, zapełnienia strony i kilku klików. Ich cechą wspólną jest oczywiście brak finalizacji, ale również możliwość powielania plotek przez całe lata. Pod tym względem prawdziwym wzorem był przypadek Kalidou Koulibaly’ego. Zanim Senegalczyk trafił finalnie do Chelsea, łączony był z przynajmniej połową ligi angielskiej. Manchester United pyta o Koulibaly’ego! Rekordowa oferta „Czerwonych Diabłów za obrońcę Napoli! – ten rodzaj nagłówków to już klasyk.

Nie inaczej (choć oczywiście na mniejszą skalę) było z przenosinami En-Nesyriego do Anglii. Jak do tej pory, 25-latek łączony był głównie z West Hamem, jednak plotki o jego transferze do Premier League dotyczyły również Crystal Palace, a nawet Tottenhamu.

Trzy kluby z Londynu… Bardzo ciekawe. Szczególnie, że Marokańczyk już kiedyś zakręcił się w tych okolicach. I raczej nie był tym faktem zachwycony.

Reklama

Zanim trafiłem do Hiszpanii, przez trzy tygodnie przebywałem na testach w Chelsea. Było mi jednak za zimno, więc wróciłem do Maroka. Dłużej bym tego nie zniósł! – skwitował w rozmowie dla portalu „ABC Sport”.

Po przygodzie na wyspach, trafiłem do szkółki im. Mohammeda VI. Przyjeżdżały tam rozmaite drużyny z Europy. Królowała jednak La Liga. Po jednym ze sparingów angaż w klubie zaproponowała mi nawet Malaga. Nie mogłem powiedzieć nie…

No cóż, tam musiało być już nieco cieplej. A przy okazji łatwiej o grę w pierwszym zespole. Zwłaszcza że Marokańczyk trafił na okres „schyłkowej” Malagi – czasy bardziej Sandro Ramireza niż Ruuda van Nistelrooy’a. Dwa lata po debiucie En-Nesyriego (sezon 2017/18), drużyna z hukiem spadła z ligi, zajmując miejsce na dnie tabeli. Tak rozpoczęła się degrengolada, która trwa aż do dzisiaj.

W swoim pierwszym wywiadzie dla hiszpańskich mediów młody snajper zdawał się jednak nie przejmować spadkiem:

Gra dla Malagi to dla mnie ogromne szczęście. Szczególnie że moja przygoda z klubem rozpoczęła się już na szczeblu juniorskim. Zaledwie 5-6 spotkań przed informacją o przeniesieniu mnie do pierwszej drużyny, udało nam się wygrać rozgrywki ligowe, a także młodzieżowy Puchar Króla. Co do spadku, jestem pewien, że wrócimy tutaj za rok. Mam nadzieję, że z pomocą moich bramek.

Obietnicy nigdy nie dotrzymał. Po mundialu w Rosji ewakuował się do Leganes, które zajęło ostatnie bezpieczne miejsce w ligowej tabeli. Lojalność to słowo, którego musiał się dopiero nauczyć.

Reklama

Ogórkowa farsa

Do pewnego momentu, kariera En-Nesyriego prowadzona była na patencie Bartosza Śpiączki. Co prawda Leganes zaproponowało mu solidny, pięcioletni kontrakt, jednak w sezonie 2019/20 także zleciało z ligi. Nie pomogła nawet szalona pogoń i remis z Realem Madryt w ostatniej kolejce. Zabrakło punktu. En-Nesyri zapisał więc w CV kolejny spadek, jednak formalnie był już graczem… Sevilli. Tym razem ewakuował się już w zimowym oknie transferowym.

SPRAWDŹ OFERTĘ FUKSIARZA NA FINAŁ LIGI EUROPY – DO 500 ZŁ BEZ RYZYKA!

Przedstawienie sprawy w ten sposób byłoby jednak nieco krzywdzące. Leganes otrzymało bowiem potężny zastrzyk gotówki (20 milionów euro), bijąc tym samym swój rekord transferowy. Problem w tym, że zostało rzucone na bardzo głęboką wodę. Oprócz Marokańczyka drużynę opuścił bowiem Martin Braithwaite, za którego Barcelona desperacko rzuciła aż 18 milionów euro.

 

Okienko transferowe zbliżało się już do końca, a duet Suarez – Dembele właśnie wypadł z gry na znaczną część sezonu. No nic, trzeba rzeźbić. Betis nie chciał jednak sprzedać Lorena Morona, Sociedad Williana Jose, a Getafe Angela Rodrigueza. Po rozpaczliwej serii odmów, stanęło więc na 28-letnim Duńczyku. Uzupełnienie kadry graczem z akademii? Panie, a komu to potrzebne? Wciąż trudno o lepsze podsumowanie destrukcyjnej polityki Josepa Marii Bartomeu.

Co najśmieszniejsze, Leganes wcale nie chciało pozbywać się Braithwaite’a oraz En-Nesyriego, a co za tym idzie swoich dwóch najlepszych graczy (ot, niespodzianka). W przypadku obydwu zawodników aktywowane zostały bowiem klauzule odstępnego.

Sympatyczne „Ogórki” zostały więc pogrzebane przez zapisy w kontraktach. Pech, chichot losu, nauczka na przyszłość. Rozżalony trener Aguirre tłumaczył po spadku:

En Nesyri, Braithwaite i Oscar Rodriguez (on akurat dograł sezon do końca) to 90% bramek mojego zespołu. Teraz nie mam żadnego z nich.

Klamka zapadła, było już za późno.

To nie był jednak problem En-Nesyriego. Podczas gdy Leganes uparcie walczyło o przetrwanie, Marokańczyk zaczynał budować swój pomnik w Sevilli. Jego pierwszy (ligowy) mecz w wyjściowym składzie zakończył się bramką. Trzeci – dubletem. Potem przyszedł kryzys, jednak drużyna radziła sobie nadzwyczaj dobrze. Dotarła nawet do finału Ligi Europy, który następnie wygrała – jak to Sevilla.

3:2 z Interem, ówczesnym wicemistrzem Włoch i zdecydowanym faworytem. To wynik, który może napawać dumą. Wkład En-Nesyriego w ten sukces był jednak minimalny. Marokański snajper pojawił się na murawie dopiero w 85. minucie meczu.

Towarzyszyła mu seria oklasków.

Na cześć Luuka de Jonga, który udał się na zasłużony odpoczynek po zdobyciu dwóch bramek. Tak oto puchar numer sześć powędrował do Andaluzji.

6/6 jak Michael Jordan. Było pięknie.

Moment chwały

Z biegiem czasu, Youssef En-Nesyri zaczął odgrywać coraz większą rolę w ekipie „Los Nervionenses”. Sezon 2020/21 zakończył jako jeden z pięciu najskuteczniejszych graczy ligi hiszpańskiej. Zdobył 18 bramek, wprowadził Sevillę do Ligi Mistrzów, pobił kilka rekordów. Były to rzeczy z reguły nieosiągalne dla reprezentantów Maroka.

Szczyt kariery? Pod kątem zmagań klubowych – owszem. W futbolu reprezentacyjnym zawsze był jednak niezwykle regularny. Przed ukończeniem 26 roku życia, zdobywał już bramki na dwóch mundialach i trzech edycjach Pucharu Narodów Afryki. Dla Marokańczyków jest piłkarzem turniejowym. Budzi się gdy trzeba, wie kiedy docisnąć szpilę. Prawdziwy egzekutor.

 

Jako pierwszy dostrzegł w nim „to coś” Herve Renard, który zabrał nieopierzonego snajpera na poprzednie mistrzostwa świata kosztem… obrońcy, Badra Banouna.

Pamiętajmy, że był rok 2018.

Sofiane Amrabat miał na głowie jeszcze trochę włosów i dopiero szukał swojej drogi w europejskim futbolu. Yassine Bounou dopiero przebijał się do pierwszego składu „Lwów Atlasu”, a podstawowym napastnikiem kadry był… Khalid Boutaib, który w trakcie mundialu miał 31 lat i powoli zamieniał Ligue 2 na Turcję. Inny potencjał, ambicje, cele. Jedynie grupa trafiła się równie silna, co cztery lata później. W 2018 roku nie udało się jednak dokonać cudu. Maroko zakończyło zmagania na ostatnim miejscu – za Hiszpanią, Portugalią, a nawet Iranem.

Renard przygotował grunt, Halilhodzić wylał fundamenty, a Regragui mógł już spokojnie budować. To był dopiero początek przygody kadry, która zachwyciła świat pod koniec zeszłego roku.

Drużyna rosła, a wraz z nią rósł En-Nesyri. Stał się ulubieńcem trenera Lopeteguiego (od momentu transferu, był najczęściej wystawianym zawodnikiem w całej drużynie), a Walid Regragui apelował, by na niego chuchać i dmuchać. Po niezwykle udanym sezonie 20/21 nadszedł jednak czas posuchy. Pompowany przez lata balonik pękł w najgorszym możliwym momencie.

Przysługa za przysługę

Pomimo awansu do Ligi Mistrzów, kibice Sevilli kojarzą rok 2022 głównie z jednym słowem – rozczarowanie. Najpierw pozorna walka o tytuł, a następnie potężny kryzys i zmiana trenera. Na papierze nie wygląda to zbyt dobrze.

W praktyce mieliśmy jednak do czynienia z serią niefortunnych zdarzeń, która dotyczyła także marokańskiego snajpera.

Pod koniec sezonu 2021/22, Sevilla na własne życzenie wypisała się z marzeń o mistrzostwie Hiszpanii. W pewnym momencie traciła punkty już nawet z Rayo Vallecano, Mallorką czy Deportivo Alaves, jednocześnie przegrywając starcia z bezpośrednimi rywalami w walce o podium – Barceloną (0:1) oraz Realem Madryt (2:3). En-Nesyri miał problemy ze skutecznością w każdym z tych spotkań.

Posucha.

Ostatecznie ekipa z Andaluzji zakończyła zmagania w lidze na czwartym miejscu. Pod względem zdobytych bramek była jednak dopiero szósta. En-Nesyri strzelił pięć, do „dwucyfrówki” doszusował jedynie Rafa Mir. Drużynowy licznik zatrzymał się więc na 53 trafieniach. Real miał ich 80, Barcelona 68, a Atletico 63. To nie była równa walka.

Sytuacji nie poprawiało odejście dwóch filarów defensywy – Julesa Kounde oraz Diego Carlosa. Sprowadzeni w ich miejsce Nianzou i Marcao albo zawodzili, albo szybko wylatywali z gry przez kontuzje. A do tego dochodziła przecież gra na trzech frontach… Nic więc dziwnego, że „Los Nervionenses” czekali na swój pierwszy triumf aż do piątej kolejki ligowej.

W skrócie, jeden wielki bajzel.

 

W Sevilli kryzys odczuwa nie tylko Lopetegui. Przy 0:4 z City na Pizjuán domagano się dymisji prezesa. A najgłośniej domagał się jej siedzący pięć metrów od Pepe Castro José Maria del Nido, były prezes Sevilli, który spędził trzy lata w więzieniu i chce ponownie przejąć władzę.

Kiedy drużyna zmagała się z największymi problemami, Marokańczyk błyskawicznie odciął się jednak od plotek, stawiając sprawę jasno – ja tu zostaję. Oświadczenie afrykańskiego snajpera brzmiało następująco:

Dziękuję wszystkim drużynom, które skontaktowały się z moim agentem, ale w tej chwili skupiam się jedynie na Sevilli. To nie jest kwestia pieniędzy. Chcę pomóc swojemu zespołowi w trudnym momencie. Jestem pewien, że wyjdziemy z tej sytuacji.

Krótko i na temat. Lojalność bracie z nami jest, jak nawijała przed rokiem Hałastra. Dzisiaj – na kolejkę przed końcem rozgrywek, ekipa Jose Luisa Mendilibara traci zaledwie punkt do siódmego miejsca w tabeli. Wciąż ma także szansę na grę w Lidze Mistrzów, ale o tym już za moment…

Demony przeszłości

Mamy 24 września 2020 roku, ulice Budapesztu zaczynają żyć Superpucharem Europy. Z obawy przed rozprzestrzeniającym się wirusem, arena imienia Ferenca Puskasa nie została jednak wypełniona. Część kibiców siedziała w maseczkach, inny zachowują bezpieczne odstępy. Dzięki temu mogliśmy dokładnie usłyszeć każde podanie czy strzał na murawie.

Szczególnie ten z 87 minuty meczu.

Przy stanie 1:1, Youssef En-Nesyri otrzymał idealne podanie z głębi pola. Wyprzedził obrońców, a następnie stanął twarzą w twarz z Manuelem Neuerem. Akcja meczu, bez dwóch zdań. W takich chwilach myśli się tylko o jednym – technika czy siła, siła czy technika. Marokańczyk postawił na technikę, uderzając piłkę wewnętrzną częścią stopy.

Neuer doskonale znał już te zagrywki. Tym razem nie dał się oszukać, nonszalancko zbijając piłkę na rzut rożny. Stadion na moment zamilkł, a cisza zaśpiewała tylko słynne „Mia San Mia”.

 

Gdy sędzia Anthony Taylor zagwizdał po raz ostatni, Marokańczyk padł na murawę i zalał się łzami. Aby pocieszyć napastnika, swoją lożę opuścił nawet Monchi. Ludzką twarz pokazał także jeden z rywali – Dawid Alaba. Sevilla przegrała ten mecz mentalnie jeszcze przed rozpoczęciem dogrywki. Formalności dopełnił Javi Martinez w 104. minucie meczu. Nie było czego zbierać.

To był kluczowy moment tego spotkania – powiedział później Juanfe Sanz Perez w programie „El Chiringuito”. I miał całkowitą rację. Gdybyśmy przenieśli tę sytuację na realia NBA, En-Nesyri mógł zaliczyć historycznego „buzzer beatera”. Ostateczny cios, rzut na wagę sukcesu jak Damian Lillard z Oklahomą.

Po latach kryjący gwiazdę Portland Paul George stwierdził, że moment rzutu zapisał się w jego głowie już na zawsze. Zwolnione tempo, pełne skupienie na trybunach i piłka, która musi zatrzepotać w siatce. „That shit was like Gatorade commercial” – fenomenalny cytat.

To dość dziwne uczucie, gdy w historycznych momentach znajdujesz się „po tej drugiej stronie”. Podejrzewam, że moje dzieci już zawsze będą mnie o to męczyć – skwitował w rozmowie z inną gwiazdą NBA, DeMarem DeRozanem.

Przez podobny stan przechodził po finale mundialu Randal Kolo Muani. Końcówka dogrywki, piłka na wagę mistrzostwa świata. Oddając strzał, Francuz automatycznie zapisał się w historii piłki nożnej. Historii, której bieg postanowił zmienić niesamowity „Dibu” Martinez.

Zasadniczą różnicą między En-Nesyrim, a wspomnianą dwójką jest jednak możliwość rewanżu. Po 32 miesiącach Marokańczyk rozegra bowiem w Budapeszcie kolejny finał – tym razem Ligi Europy. Przypadek, przeznaczenie, znak od losu lub Boga.

Powiedzmy sobie szczerze – jak nie teraz, to kiedy?

25-latek został wybrany najlepszym piłkarzem kwietnia w lidze hiszpańskiej, a jego bramki pozwoliły Sevilli na przejście Manchesteru United oraz Juventusu w fazie pucharowej Ligi Europy. W każdej porządnej korporacji jego zdjęcie właśnie wisiałoby na ścianie z podpisem „pracownik miesiąca”. Marokańczyk otrzymał niepowtarzalną szansę, aby odczarować stadion w Budapeszcie. Jeżeli ją wykorzysta, swoje dwudzieste szóste urodziny będzie mógł spędzić w towarzystwie Pucharu Ligi Europy.

W przeciwnym razie, jego myśli wciąż torturować będzie cholerny Manuel Neuer.

W Weszło odpowiada głównie za dział social media, ale w wolnych chwilach nie stroni też od pisania. Doświadczenie w mediach zaczął zbierać jeszcze przed maturą - pracując wówczas dla redakcji Meczyki.pl (choć wszystko zaczęło się od serwisu Futbolowa Rebelia). Tuż po egzaminie został natomiast odkryty przez Mateusza Rokuszewskiego, ówczesnego redaktora naczelnego. Prywatnie kolekcjoner winyli (w większości hip-hopowych), kibic Bodø/Glimt, a także współtwórca trzech przewodników kibica związanych ze skandynawskim futbolem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

4 komentarze

Loading...