Reklama

Struski: – Jeszcze do mnie nie dociera, jak wielki sukces osiągnęliśmy z Arisem

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

25 maja 2023, 11:59 • 11 min czytania 6 komentarzy

Gdy rok temu Karol Struski po pierwszym pełnym sezonie w Ekstraklasie opuszczał Jagiellonię na rzecz Arisu Limassol, wielu było zdziwionych. Młody Polak, który furory może nie robił, ale miał perspektywy na solidne granie, wyjeżdża na Cypr? Zdecydowanie nie chodziło o oczywisty kierunek dla takiego zawodnika. Czas jednak pokazał, że 22-letni pomocnik nie przestrzelił. Kilka dni temu wywalczył z nowym klubem historyczne, pierwsze mistrzostwo. Co ważne, miał w tym sukcesie znaczący udział, mimo że zaczął sezon od poważnej kontuzji. Teraz nam o tym wszystkim opowiada. Zapraszamy.

Struski: – Jeszcze do mnie nie dociera, jak wielki sukces osiągnęliśmy z Arisem

Aris z tobą w składzie zdobył pierwsze mistrzostwo Cypru. Ten sezon przeszedł twoje oczekiwania?

W zasadzie to… nie, ponieważ przed sezonem wygranie ligi było naszym celem.

Zaraz po transferze mówiłeś nam, że czwarte miejsce w zeszłym sezonie odbierano jako rozczarowanie. To jednak nie oznacza jeszcze, że od razu jednoznacznie mierzy się w zdobycie tytułu.

Czwarte miejsce na pewno było sukcesem patrząc w ten sposób, że Aris dopiero awansował i grał jako beniaminek. Apetyty zostały jednak rozbudzone, drużyna przez jakiś czas prowadziła w tabeli. Niby więc i tak skończyło się dobrze, można było mówić o sukcesie, ale miał on słodko-gorzki smak. Teraz na starcie celowaliśmy w mistrzostwo i nie rozmawialiśmy o czymś innym, nie było żadnych podpórek. Sezon wyglądał różnie, zwłaszcza na przełomie roku, gdy wpadliśmy w dołek i traciliśmy już 10 punktów do lidera. Wtedy pewnie większość zawodników myślało już głównie o tym, żeby utrzymać się na podium i ponownie znaleźć w europejskich pucharach. Na szczęście potem sprawy potoczyły się tak, że zgarnęliśmy pełną pulę.

Reklama

Jak wyjaśnić wasz grudniowo-styczniowy kryzys, gdy najpierw pięć razy z rzędu zremisowaliście – w tym cztery razy bezbramkowo – a następnie przegraliście 3:4 z AEK-iem Larnaka? Potem z kolei zaczęła się wasza wspaniała passa.

I ta passa trwa do dziś, nie przegraliśmy szesnastu kolejnych meczów. Trudno mi powiedzieć, co było naszym problemem w tym słabszym momencie. Czasem po prostu tak jest, że brakuje skuteczności, może też nieco większej pewności siebie, ale mentalnie nigdy nie traciliśmy siły i naprawdę zawsze byliśmy jednością w szatni, spędzaliśmy ze sobą czas nie tylko w klubie. Nawet w trudniejszym okresie stanowiliśmy zgraną ekipę i uważam to za jeden z kluczowych aspektów, który później zaprocentował.

Nawet po tym 3:4 w Larnace i oczekiwaniu na zwycięstwo od sześciu kolejek nie zrobiło się nerwowo?

Sportowo zaczęło robić się nieciekawie. Nasza gra nie wyglądała źle, ale brakowało boiskowej dojrzałości, postawienia kropki nad „i”. Prowadziliśmy 2:0 i pozwalaliśmy się dogonić. Na przestrzeni całego sezonu rozwinęliśmy się jednak jako drużyna i nauczyliśmy się „przepychać” mecze. Przełamanie w derbach z Apollonem właśnie tak wyglądało. Liczył się wtedy tylko wynik, wróciła pewność i pociągnęliśmy to do końca.

Nawet ten ostatni mecz z Omonią, wygrany 1:0, miał taki przebieg. Na papierze czekało nas łatwe zadanie, bo Omonia nie grała już o nic, a my byliśmy zdeterminowani. W praktyce wyszło, że rozegraliśmy jedno z najcięższych spotkań, cierpieliśmy, ale punkty zostały u nas. Takie momenty definiują przyszłych mistrzów – nawet jeśli w grze nie wszystko się układa, to tego jednego gola wciśniesz i choćby w męczarniach, ale resztkami sił dowieziesz wynik.

Kiedy utwierdziliście się w przekonaniu, że już wszystko będzie dobrze w temacie mistrzostwa?

Reklama

Tydzień wcześniej, z Apollonem Limassol. Wygraliśmy 2:0. Jeszcze niczego nie mogliśmy być pewni, bo na dwie kolejki przed końcem mieliśmy trzy punkty przewagi, ale patrząc na samą jakość naszej gry w tamtym spotkaniu, poczuliśmy, że już tego nie zepsujemy. Widząc, jaką zyskaliśmy pewność siebie i w jakiej formie jesteśmy, nie miałem żadnych obaw, nawet gdyby wszystko miało się rozstrzygać dopiero w ostatnim meczu na stadionie APOEL-u Nikozja, z którym walczyliśmy o tytuł. Dodam, że z Apollonem, czyli mistrzem sprzed roku, zdobyliśmy 12 punktów na 12 możliwych. Derbowy rywal nie miał z nami lekko.

Wasza passa to jedno, ale w grupie mistrzowskiej kompletnie posypał się APOEL, który odniósł jedno zwycięstwo, sześć razy zremisował i dwukrotnie przegrał. 

Na pewno taki spadek formy APOEL-u trochę nas zaskoczył. Przed podziałem na grupy traciliśmy do niego sześć punktów, miał sporą zaliczkę. Z drugiej strony, czekaliśmy właśnie na fazę play-off, bo na przestrzeni całego sezonu najlepiej czuliśmy się grając z innymi drużynami z czołówki,. Trochę gorzej nam szło z przeciwnikami z dołu tabeli, którzy głęboko się bronili. Wiedzieliśmy, że jeśli wtedy nabierzemy rozpędu, to możemy dogonić każdego.

Spodziewacie się szpaleru ze strony APOEL-u przed ostatnim meczem?

Raczej nie. Byłoby to bardzo miłe zaskoczenie.

Dla ciebie cypryjska przygoda rozpoczęła się fatalnie. W połowie lipca podczas jednego ze sparingów złamałeś obojczyk. Wtedy pewnie nie przypuszczałeś, że za 10 miesięcy będziesz w szampańskim nastroju.

To był cios poniżej pasa, tak się poczułem. Złamałem obojczyk podczas ostatniego meczu na słoweńskim obozie, tuż przed meczami z Neftczi Baku w eliminacjach Ligi Konferencji [2:0, 0:3, red.]. Na szczęście kapitalną robotę wykonali klubowi fizjoterapeuci, czapki z głów przed nimi. Prognozowano mi trzy miesiące przerwy, tyle podawano w oficjalnym komunikacie, a ja półtora miesiąca później znalazłem się w kadrze na drugą kolejkę ligową. W 3. kolejce już zadebiutowałem. Bardzo szybko wróciłem do pełnej sprawności.

Przełamałeś pewien stereotyp. Do tej pory nawet czołowe kluby cypryjskie kojarzyły się z kiepską opieką medyczną.

Nasz klub jest bardzo poukładany, wszystko jest na swoim miejscu. Również pod kątem medycznym. Gdy coś się dzieje, sztab szybko zaczyna działać. Jestem naprawdę zadowolony z tego, jak Aris funkcjonuje na płaszczyźnie pozaboiskowej.

Gdy wróciłeś, błyskawicznie wskoczyłeś do pierwszego składu, nie było żadnego powolnego wprowadzania do gry. Pozytywnie się zaskoczyłeś? 

Znów muszę wspomnieć o tym, jak dobrze została poprowadzona rehabilitacja i jak ciężką pracę podczas niej wykonałem. Nigdy nie trenowałem ciężej niż podczas treningów indywidualnych w tym okresie. Wycisnąłem z tego czasu maksimum, dlatego od początku byłem świetnie przygotowany fizycznie. Na treningach też od razu pokazywałem się z dobrej strony, dlatego nie byłem zaskoczony, że trener tak szybko mi zaufał.

W Polsce nie byłeś kojarzony z golami, a na Cyprze nie tylko liczbowo jest lepiej – zdobyłeś cztery bramki – ale do tego prawie każda z nich była przedniej urody i mogła kandydować do miana trafienia kolejki.

Nie zaprzeczę. Cieszę się, że zrobiłem duży postęp w tym aspekcie. Ofensywne konkrety na mojej pozycji zawsze będą ważne, więc cieszę się i z czterech goli, i z dwóch asyst. Jestem zadowolony ze swoich liczb.

To efekt tego, że zacząłeś częściej próbować, masz większe możliwości w grze do przodu?

Myślę, że tak. Moja pewność siebie wzrosła. Od początku czułem, że mogę być ważnym ogniwem tego zespołu. Pomógł mi też ofensywny styl gry Arisu. Gram jako „box to box”, znacznie częściej uczestniczę w finalizacji akcji i znajduję się między formacjami rywala. Mogłem się bardziej wykazać. No a nasi napastnicy to gwarancja jakości, dlatego nikt nie powinien być zdziwiony, że strzeliliśmy najwięcej goli w lidze.

Jedno się nie zmieniło: nadal często otrzymujesz żółte kartki. W tamtym sezonie w Jagiellonii miałeś ich siedem, w tym masz już dziewięć.

To w sporej mierze wynika z naszego stylu. Cały zespół gra agresywnie, na pograniczu faulu. Chcemy odbierać piłkę wysoko i czasem jako zawodnik środka pola muszę przerwać akcję, jeśli jestem minimalnie spóźniony. Wiadomo, że lepiej byłoby tych kartek unikać, opuściłem przez nie dwie kolejki, więc mam nad czym pracować.

Twoim trenerem jest Aleksiej Szpilewski, którego w przeszłości kilka razy łączono z polskimi klubami. Nawet niedawno jego nazwisko odkurzono, gdy ogłoszono odejście Marka Papszuna z Rakowa. Jakbyś go scharakteryzował?

Mam o nim jednoznacznie pozytywne zdanie. To młody trener ze świetnym warsztatem. Znakomicie umie przygotować zawodników, zarówno taktycznie, jak i mentalnie. To człowiek z wielką charyzmą, potrafił w nas zaszczepić mentalność zwycięzców, którą prezentujemy w tym roku. Sądzę, że przed nim wielka kariera.

Jakie wrażenie zrobiła na tobie liga cypryjska?

Na plus. Mecze między ekipami z pierwszej szóstki to naprawdę fajne widowiska, stojące na wysokim poziomie. Widać jakość i drużynową, i indywidualną. Mocniej odstają zespoły z dołu tabeli, pod tym względem liga cypryjska różni się od Ekstraklasy. U nas te różnice są mniej wyraźne. Generalnie na Cyprze wiele drużyn jest bardziej „piłkarskich”, również dzięki umiejętnościom największych gwiazd. U nas przykładem takiego zawodnika jest Aleksandr Kokorin, wypożyczony z Fiorentiny.

Jeżeli czegoś mi tu brakuje, to większej otoczki wokół całej ligi. W tym względzie mamy wyraźną przewagę jeśli chodzi o liczbę kibiców, zainteresowanie mediów, dostępność meczów. W Polsce nawet trudno dotrzeć do transmisji ze spotkań Arisu.

Zapowiadałeś, że we wrześniu zostanie otwarta nowa baza i nowy stadion. Co z tego wyszło?

Wiadomo, jak jest na Cyprze: terminy są wyznaczone, ale wszystko się opóźnia. Do tego już się przyzwyczaiłem. Stadion otworzyli nam chyba dopiero w styczniu, ale doczekaliśmy się. Mamy nowy obiekt, mamy nowe boisko do treningów, jest dużo lepiej niż na początku. Klub z dnia na dzień się rozwija. Dobry prognostyk na przyszłość.

Wasz stadion przypomina mi trochę obiekt Cracovii.

Ma podobną pojemność, w granicach dziesięciu tysięcy widzów. Ładny, kameralny, kompaktowy obiekt. Podoba mi się.

Tylko jakoś mało kibiców na meczach.

Taka prawda. Aris jest najmniejszym z trzech klubów funkcjonujących w Limassol. Okej, to klub stary, założony już w 1930 roku, ale społeczność kibicowską dopiero budujemy. To trudne zadanie, jednak krok po kroku idziemy w dobrą stronę. Postępy widać, jest spora różnica między frekwencją z początku sezonu a tą z ostatnich meczów.

Z drugiej strony, graliście pod znacznie mniejszą presją, co mogło być waszym atutem.

Ten kij ma dwa końce. Jako zawodnicy zawsze wolimy grać przy pełnych trybunach niż przy 2-3 tysiącach ludzi. Ale ma pan rację: to ma też swoje plusy w kontekście ciśnienia wokół drużyny.

Struski: Liga cypryjska to nie są rozgrywki emerytów, choć sam tak myślałem [WYWIAD]

Na co dzień odczuwacie, że Aris znajduje się w cieniu Apollonu i AEL-u?

W pewnym sensie tak. Na mieście nie jesteśmy jakoś szczególnie rozpoznawalni, kibice nie podchodzą na każdym kroku po zdjęcie czy autograf.

Jak Aris żyje z lokalnymi rywalami?

Ze względu na ograniczoną liczbę kibiców raczej nie toczymy wielkiej wojny jak na przykład Omonia z APOEL-em. Nasza publika jest bardziej spokojna niż fanatyczna.

Wspominałeś, że drużyną byliście także poza boiskiem. Rozumiem, że nie zamknąłeś się w „polskim getcie” z Mariuszem Stępińskim i Danielem Sikorskim?

Absolutnie nie. Atmosferę w klubie mamy fantastyczną. Nie tyle się obawiałem, co byłem bardzo ciekawy, jak wygląda szatnia za granicą i mogę powiedzieć, że miło się zaskoczyłem. Każdy jest pozytywnie nastawiony i otwarty, nie ma grupek, naprawdę jesteśmy jedną wielką rodziną.

Cypryjczycy nie czują się stłamszeni? W kadrze Arisu są zdecydowaną mniejszością.

Mamy 3-4 Cypryjczyków, ale oni też dobrze funkcjonują w drużynie i są ważnym elementem szatni.

Osoba właściciela, Rosjanina Władimira Fiedorowa, miała znaczenie przy podejmowaniu decyzji?

Wiadomo, jaka jest sytuacja. Nie chciałbym jednak przesadnie mieszać polityki ze sportem. Jestem tutaj, żeby grać w piłkę. Najważniejszy jest dla mnie rozwój jako zawodnik, a w Arisie super ludzie przedstawili mi super wizję. Praktyka ją potwierdza.

Nie ukrywałeś, że ten transfer pozwoli połączyć rozwój sportowy z fajnym życiem na co dzień. Wszystko się tu sprawdziło?

Zdecydowanie. Na codzienne funkcjonowanie nie mogę złego słowa powiedzieć. Cypryjski klimat mi sprzyja, słońce świeci, praktycznie cały rok jest ciepło i to mi się podoba. Na razie nie znajduję jakiegoś negatywnego aspektu życia w Limassol. Rodzina kilka razy mnie odwiedziła, pokazałem rodzicom sporo fajnych miejsc na Cyprze. Nie czuję się tu samotny.

Dociera już do was, jak wielki sukces osiągnęliście?

To wciąż niesamowite emocje. Nadal nie do końca jestem świadomy, jak wiele ten tytuł znaczy dla ludzi, którzy od lat są przy klubie. Dzień, w którym oglądaliśmy mecz Apollonu z APOEL-em, po którym goście stracili szansę na dogonienie nas, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Wielka radość, polały się łzy szczęścia. Nigdy tego nie zapomnę. Podczas fety reakcje wielu kibiców pokazywały, o jak niesamowitym osiągnięciu mówimy. Chyba dopiero, gdy podniosę ten puchar – całą ceremonię zaplanowano na najbliższą niedzielę – w pełni zdam sobie sprawę, czego dokonaliśmy. Inna sprawa, że jeszcze nie podniosłem pierwszego pucharu, a już myślę, żeby zdobyć kolejny. To jest ta mentalność, którą zaszczepił w nas trener Szpilewski. Zawsze będziemy głodni sukcesu.

Faza grupowa Ligi Mistrzów to teraz cel czy marzenie?

Trzeba mierzyć wysoko. W następnym sezonie znów chcemy osiągnąć coś wielkiego. Dostanie się do grupy Ligi Mistrzów to marzenie każdego z nas, wiemy, że będzie ciężko, ale wszystko jest możliwe. Na pewno nie powiem, że nie mamy szans.

Docelowo nie traktujesz Cypru jako przystani na lata. Latem coś się może wydarzyć czy to jeszcze za wcześnie na ewentualną zmianę barw?

Na razie jestem skupiony tylko na Arisie. Zdobyliśmy mistrzostwo, zagramy w pucharach. To najlepsze miejsce, żeby pokazać światu, jak gramy w piłkę – również indywidualnie. Jestem ważną częścią zespołu, więc nie myślę o sprawach transferowych.

Podsumowując: wyjazd na Cypr okazał się udany pod każdym względem.

Tak. Nie mogłem sobie wyobrazić lepszego sezonu. Rozwinąłem się jako piłkarz i jako człowiek. Patrzę do przodu z dużym entuzjazmem. Chcę tu zdobywać kolejne tytuły i pokazać się z Arisem w Europie.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

6 komentarzy

Loading...