Reklama

Kto chciał odejścia Dróżdża, czym podpadł drużynie Niedźwiedź. Kulisy zmian w Widzewie Łódź

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

22 maja 2023, 20:20 • 11 min czytania 64 komentarzy

Widzew Łódź na finiszu sezonu przeszedł spore zmiany. Zwolnienie Mateusza Dróżdża z klubu tuż przed końcem ligi wywołało spore zaskoczenie i spodziewaną burzę, bo jak to w takich przypadkach bywa, z szafy zaczęły wypadać kolejne trupy. Faktem jest, że na odejście prezesa zapowiadało się od dawna, ale na tym zawierucha nie musi się skończyć. Jak doszło do zmian w Łodzi i co one przyniosą w przyszłości?

Kto chciał odejścia Dróżdża, czym podpadł drużynie Niedźwiedź. Kulisy zmian w Widzewie Łódź

Konflikty, wojenki i próby sił. Kiedy w klubach spadają głowy, rzadko możemy mówić o rozstaniach przyjaznych, pokojowych i polubownych. Co prawda zwykle wszyscy sobie dziękują, podają ręce i wspominają wspólne chwile, ale kulisy nie są już tak cukierkowe. Tak też było w Widzewie, o czym zresztą przekonaliśmy się bardzo szybko. Mateusz Dróżdż o zwolnieniu poinformował, przedstawiając oświadczenie w środku nocy. Tomasz Stamirowski, większościowy właściciel klubu, już dzień później nie krył irytacji tym faktem.

– Żałuję, że ze względu na aktywność Prezesa w mediach społecznościowych nie mogliśmy sobie spokojnie ustalić warunków rozstania i zrealizować go po sezonie, bez straty dla bieżących aktywności. Zależało mi na komunikacji ze strony Klubu w pierwszej kolejności, ale stało się inaczej — mówił w wywiadzie, który ukazał się na oficjalnej stronie Widzewa.

W rozmowie znalazło się jeszcze kilka szpilek, które sugerują, że relacje właściciela i prezesa nie były idealne. Oficjalnie wyszło elegancko, ale panowie przyjaciółmi nie zostaną. Zmęczeni współpracą z Dróżdżem byli też inny pracownicy, ale zachowajmy obiektywizm: byli i tacy, którzy sternika Widzewa cenili; była i taka grupa, do której to Mateusz Dróżdż mógł mieć spore pretensje.

Postaramy się przeprowadzić was przez wszelkie wątki tego konfliktu.

Reklama

Odrodzenie po łódzku. Miasta i obu klubów

Dlaczego Mateusz Dróżdż został zwolniony z Widzewa Łódź?

Nie ma co ukrywać: czas Mateusza Dróżdża w Widzewie Łódź dobiegał końca. Jego umowa, która wygasała wraz z końcem sezonu, nie zostałaby przedłużona. On sam, rzecz jasna, chciał w klubie pozostać, przygotował także plan rozwoju na kolejny okres. Plan, który zakładał m.in. to, że Dróżdż będzie miał większy wpływ na transfery i częściowo przejmie pracę dyrektora sportowego; że do sztabu szkoleniowego pierwszej drużyny dołączy Patryk Czubak, trener drugiej drużyny Widzewa, który miałby pomóc we wdrażaniu młodzieży do ekstraklasowego zespołu. Skupiamy się na tych dwóch punktach, bo trzeba rozwinąć dwa ciekawe wątki.

  • a) relacje prezesa z dyrektorem sportowym
  • b) relacje prezesa z trenerem

Mateusz Dróżdż chciał mieć wpływ na transfery oficjalnie. Nieoficjalnie i tak przecież zawsze się przy tych tematach kręcił — sam przecież chwali się, że to on sprowadził do Łodzi Bartłomieja Pawłowskiego. Niezłe success story jako punkt wyjściowy dla potwierdzenia słuszności nowego podziału obowiązków, ale jednak też pewne kuriozum. Po coś się jednak dyrektora sportowego zatrudnia, po coś się ma skautów i cały pion sportowy. Prezes zawsze podsuwał swoje sugestie. Mówił, że w ocenę sportową się nie wtrąca, ale lubił dorzucić swoje trzy grosze. Oddajmy jednak, że ostatecznie nie było tak, że kiedy miał inne zdanie, blokował jakiś ruch i robił wszystko po swojemu.

Nie można więc mówić o wojennej ścieżce Dróżdża i pionu sportowego. Jego ingerencja w transfery miała w dużej mierze dotyczyć planu wprowadzania młodych zawodników i nadzorowania tego tematu. Pion sportowy oczywiście nie wyobrażał sobie rozszerzenia tych kompetencji o inne transferowe tematy, ale można powiedzieć, że na takim etapie pomysł akceptował. Konfliktu między Tomaszem Wichniarkiem a Mateuszem Dróżdżem byłaby przesadzona. Jeśli już mowa o jakimś zgrzycie, to niewielkim, gdy dyrektor miał usłyszeć od prezesa pretensję w stylu:

Po co mi dyrektor sportowy, który nie potrafi wyegzekwować czegoś od trenera?

Chodziło wówczas właśnie o to, żeby przekonać Janusza Niedźwiedzia do odważniejszego promowania młodych zawodników. O żadnym zwolnieniu nie mogło być jednak mowy. Także dlatego, że Wichniarek po prostu się swoją pracą broni. Być może nie wszystkie jego ruchy były strzałem w „dziesiątkę”, ale co by nie mówić Widzew się w lidze utrzymał, składając ekipę z gości często nieoczywistych, odpalonych z innych zespołów. Dyrektor Widzewa uchodzi za sumiennego pracownika, nieuwikłanego w układy czy znajomości.

Reklama

A to już sporo.

Widzew Łódź. Mateusz Dróżdż vs Janusz Niedźwiedź. Trener zdradził prezesa?

Zostawmy więc tę relację, bo znacznie ciekawsze rzeczy działy się na linii prezes — trener. Mateusz Dróżdż zarzeka się, że żadnego konfliktu z Januszem Niedźwiedziem nie miał. Obaj ponoć pożegnali się w przyjaznej atmosferze. Ciekawa jest więc definicja tego pokojowego rozstania, bo dziwnym trafem sprawy przybrały niekorzystny dla byłego już prezesa obrót akurat po tym, jak zaprosił trenera na rozmowę, którą szkoleniowiec uprzedził interwencją u właściciela klubu. Przesadą będzie stwierdzić, że Janusz Niedźwiedź wymógł zwolnienie Dróżdża, natomiast na pewno było mu to na rękę. Prezes długo popierał i bronił trenera, ale na koniec ich drogi też się rozeszły. Raczej z winy tego pierwszego, ale jego przełożony też wprost przyznawał, że w zasadzie nie istniała już szansa na jakąś wspólną wizję.

W przypadku „ultimatum” Dróżdża znów rozchodziło się o pracę z młodzieżą. Podczas spotkania Rady Nadzorczej rozgorzała dyskusja o tym, czy Widzew powinien iść w tym kierunku. Jedna z osób była zwolennikiem tego pomysłu, na co prezes zgodnie z prawdą stwierdził, że z obecnym trenerem może to być trudne do wykonania, bo ten ma inny pogląd na temat. Zapytano więc, kogo wybrać – Dróżdża czy Niedźwiedzia. Były prezes odparł, że decyzja należy do Rady.

Z kolei „ultimatum” trenera to wizyta u Tomasza Stamirowskiego, która miała miejsce jeszcze w dniu meczu z Górnikiem Zabrze, późnym wieczorem, zaaranżowana przez szkoleniowca po tym, jak Dróżdż chwilę po kolejnej porażce zaprosił do siebie na spotkanie sztab szkoleniowy na następny dzień. Wizyta, która zresztą zaowocowała ciekawą sceną podczas pożegnania prezesa z zespołem.

Dopóki wszyscy jechaliśmy na tym samym wózku, wszystko było dobrze. Kiedy niektórzy zaczęli ciągnąć go w swoją stronę, kombinować za plecami, zaczęły się problemy. Nikt nie jest ważniejszy niż klub. Nikt nie może mówić, że stanowimy zespół, kiedy omija prezesa w rozmowach – tak mniej więcej miała brzmieć szpilka, którą Dróżdż wbił szkoleniowcowi. Janusz Niedźwiedź ewidentnie wyczuł, że wokół niego zaczyna być gorąco. Wyniki to jedno, drugie to fakt, że dwaj skreśleni przez niego piłkarze aktualnie robią furorę na zapleczu Ekstraklasy. Karol Czubak zaraz zostanie królem strzelców pierwszej ligi. Kacper Karasek miał udział przy 14 bramkach i został wykupiony przez Bruk-Bet Termalikę za niewielkie pieniądze: ok. 300 tys. zł i ponad 10% od kolejnego transferu.

Karol Czubak: W Widzewie panowała niechęć do stawiania na mnie

Wiadomo, że Niedźwiedź nie dokonał zbrodni w stylu „po co nam Lewandowski, mamy Arruabarrenę”, natomiast środowisko wokół Widzewa jest wściekłe, że straciło dwóch gości ze sporym potencjałem sprzedażowym. Współpraca z młodzieżą była zresztą mocnym zarzutem do trenera — to dlatego do sztabu miał zostać wcielony Patryk Czubak. Niedźwiedź kategorycznie odmówił, sprawa miała być jeszcze omawiana po meczu z Radomiakiem, do czego nie doszło. Spotkanie ze sztabem szkoleniowym odbyło się przy okazji innego tematu – trenerom nie spodobała się forma komunikacji po meczu z Górnikiem, gdy wspomniane już zaproszenie na rozmowę padło, gdy Niedźwiedzia w szatni nie było. Wizytę zakończyło zamknięcie drzwi z hukiem, co trener odebrał mocno negatywnie.

Co ciekawe, wszystkie te wydarzenia doprowadziły do tego, że wizytę na Radzie Nadzorczej rozdzielono na trenera, dyrektora i prezesa osobno. Wcześniej Niedźwiedź, Wichniarek i Dróżdż występowali „w pakiecie”.

Można powiedzieć, że zwolnienie Mateusza Dróżdża sprawia, że szkoleniowiec łódzkiej drużyny wygrał próbę sił, ale być może tylko pozornie. „Wydanie” prezesa właścicielowi – a właśnie tak zespół odebrał słowa pożegnania, że „nikt nie jest ważniejszy niż klub – miało bardzo źle wpłynąć na drużynę. U niektórych zawodników Dróżdż ma silną pozycję, prezes dbał o to, żeby niczego im nie brakowało. Część podśmiewywała się z jego przesadnej dbałości o własny PR i wycieczek do szatni, gdzie zawsze miał coś do dodania, ale nie o to chodzi. Chodzi o rozbicie pewnej jedności i nieeleganckie zachowanie trenera. Piłkarze po prostu poczuli się zdradzeni jego zachowaniem; zapanowała niepewność i pojawiły się pytania o to, kogo jeszcze można byłoby poświęcić.

Wygląda na to, że Niedźwiedź stracił szatnię. Pytanie, czy da radę ten proces zatrzymać i odwrócić, czy przemówienie odchodzącego prezesa okaże się dla niego sceną rodem z „Ojca Chrzestnego”, gdy Michael Corleone wyrecytował słynne: I know it was you, Fredo.

Robota? Dobra. Konflikty? Zbyt wiele

Jak już jednak wspomnieliśmy, to nie tak, że jedna rozmowa trenera z właścicielem załatwiła temat. Nad głową Mateusza Dróżdża od dawna wisiały czarne chmury. Jego kadencja w Widzewie jest oceniana bardzo pozytywnie przez kibiców, na co składają się trzy powody.

  • Dróżdż faktycznie na wielu polach zrobił dobrą robotę, usprawniając organizację i finanse klubu
  • były prezes mocno dbał o PR i kontakt z kibicami (Stamirowski sam wspomniał o tym w wywiadzie)
  • jego poprzednicy byli tak fatalni, że na ich tle ciężko było nie zrobić dobrego wrażenia solidną pracą

Nie ulega wątpliwości, że były prezes ogarnął wiele spraw, które ogarnięcia wymagały. Widzew Łódź stał się klubem, który płaci wszystko na czas. Wielu prychnie, że to żadne osiągnięcie, bo powinno to być normą, ale cóż — polska liga, wiadomo, co jest w polskiej lidze. Dróżdża cenili za to piłkarze, gorzej było ze sponsorami. Duże kontrowersje wzbudzał fakt wysyłania tym, którzy spóźniali się z zapłatami, ponagleń do uregulowania tematu. Były one generowane automatycznie, klub prowadził też mniej oficjalną komunikację, próbując dojść do porozumienia z poszczególnymi firmami, ale koniec końców zebrało się spore grono osób, które miały do prezesa żal nie tylko o to postępowanie, ale o całokształt współpracy.

Słyszymy, że to grupa sponsorów najmocniej naciskała na rozstanie z Mateuszem Dróżdżem.

Tajemnicą poliszynela jest też to, że były sternik Widzewa miał też na pieńku z wieloma innymi osobami. Miasto, różnego rodzaju działacze — tu i tam pojawiały się małe spięcia i konflikty, które nie wzmacniały pozycji Dróżdża. Oczywiście winy za konflikty nie sposób przypisać jednej stronie, bo każdy przypadek był inny. Ciężko mieć pretensje do prezesa o to, że ktoś sfingował akcję pt. „wieszanie transparentu”, mającą w niego uderzyć. Dróżdż starał się wszelkie spory wyjaśniać; jeszcze przed zwolnieniem spotkał się z przedstawicielami Stowarzyszenia Reaktywacja Tradycji Sportowych, w których gronie także narobił sobie wrogów. Zaowocowało to wstępnym porozumieniem — Widzew miał wziąć na siebie utrzymanie muzeum, SRTS miało płacić za wynajem loży komercyjną cenę.

Niemniej jednak wygląda na to, że konfliktowość prezesa zaszła za daleko i nie dało się tego odwrócić. Krążą na ten temat różne teorie, także takie, że niektórym na rękę było pozbycie się Dróżdża, żeby odzyskać wpływy w klubie. Ciężko jednak rozstrzygnąć to w zero-jedynkowy sposób. Faktem jest na pewno to, że Tomasz Stamirowski widząc to wszystko, uznał, że w ten sposób nie da się funkcjonować. Że łatwiej będzie mieć prezesa, który po prostu nie będzie musiał pertraktować z różnymi osobami, żeby zamknąć ten czy tamten front.

Czy prezes Widzewa przesadzał z dbałością o PR?

Wreszcie Mateusza Dróżdża z Widzewa Łódź „wykopała” przesadna skłonność do autopromocji. Tak przynajmniej jego działania odbierało wiele osób w środowisku — tym widzewskim i tym ogólnym, ligowym. Prezes był bardzo aktywny w mediach społecznościowych, pojawiał się przy wielu akcjach, można powiedzieć, że stał się pewnego rodzaju twarzą klubu, na bieżąco komentując różne wydarzenia. Niektórzy traktowali to jednak z przymrużeniem oka, podśmiewając się, że gdy coś się dzieje, zawsze musi ustawić się w centrum i skupić na sobie uwagę.

Zaskakujące dla mnie było również kilka medialnych przekazów od początku roku, chociażby w zakresie przyczyn braku wzmocnień w zimie czy aktualnej sytuacji finansowej. Miałem też wrażenie, że wiele spraw związanych z otoczeniem Klubu, w tym relacje z interesariuszami i przedstawicielami Miasta, zbyt mocno odciąga uwagę od trzonu działania Klubu, jakim jest sport i zabiera nam wszystkim mnóstwo energii – mówił Stamirowski; wcześniej cytowaliśmy także jego słowa o aktywności w mediach społecznościowych.

Fakt, że rozstanie najpierw ogłosił na Twitterze Dróżdż przyjęto jako symboliczną puentę tego tematu. Ostateczny dowód na to, że prezes lubił mieć ostatnie zdanie i – w ocenie działaczy – czasami stawiał siebie ponad Widzew.

Tomasz Stamirowski wspominał także o innych sprawach, w tym wizji budowy ośrodka treningowego, którego wycena znacznie przerosła początkowe założenia i oczekiwania. Nie chcemy żadnej z tych spraw umniejszać, wszystkie bowiem złożyły się na to, co w ostatnich dniach wydarzyło się w Widzewie. Żeby jednak jakoś spiąć wszystkie kwestie w całość, stwierdzimy, że rozstanie prezesa i klubu z Łodzi to efekt zmęczenia materiału, głównie ze strony właściciela klubu, którego ostatecznie przekonała rosnąca frakcja „antyDróżdż”. Kiedy do sponsorów czy działaczy dołączył trener, Stamirowski musiał stwierdzić, że to moment, w którym wątpliwości przezwyciężają plusy.

Nie ma sensu tworzyć dziś ani czarnych, ani różowych scenariuszy. Widzew Łódź bez Mateusza Dróżdża nie przestanie istnieć, nie rozsypie się organizacyjnie, ale na pewno się zmieni. Rewolucja wydaje się nieunikniona, doczekamy się też kolejnych ofiar, bo sprawę „utraty szatni” też trzeba będzie w jakiś sposób rozwiązać. Teraz to właściciel klubu musi pokazać, że potrafi przeprowadzić go przez burzliwy okres. Skoro sam tę burzę wywołał, musi nad nią samodzielnie zapanować.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

SZYMON JANCZYK, MATEUSZ JANIAK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Ekstraklasa

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Komentarze

64 komentarzy

Loading...